Przed wybuchem pandemii w ubiegłym roku stosunkowo często chciało mi się odwiedzać bolesławieckie restauracje. Pech chciał, że na długi czas byłem skazany jedynie na dostawy do domu i to wyłącznie ze sprawdzonych miejsc – zawsze wolałem najpierw odwiedzić daną restaurację. Ostatnio miałem w końcu czas i okazję, by odwiedzić jakiś lokal. Szybki research w google wskazał mi „Starą Księgarnię”, bo ma stosunkowo niezłe opinie. Czy są zgodne z prawdą? Poniekąd.
Mimo wieczorowej pory i środka tygodnia, tak na zewnątrz, jak i w środku restauracji duża część stolików była zajęta, co zapowiadało, że musi być nieźle. Bo w końcu w ilu restauracjach w Bolesławcu wieczorami na tygodniu coś się dzieje? Spora część o 21 była już zamknięta, nawet w samym rynku.
Zaraz po wejściu bardzo miły kelner zaprowadził mnie do jednego z wolnych stolików, przy okazji wręczając mi menu. Brudne menu, potraktowane wcześniej jakimś napojem, co utrudniało czytelność. Niewzruszony zająłem się lekturą, wybierając karkówkę w maśle ziołowym, grillowane ziemniaki i miks sałat. Po krótkiej chwili zamówienie odebrała ode mnie bardzo miła pani.
Na zamówienie czekałem jakieś dwadzieścia minut, obserwując śliczne wnętrze restauracji. Nie mówię tego z ironią – lokal całkiem serio wygląda bardzo ładnie, choć doczepić mogę się jednej rzeczy – było w nim ciemno. Na tyle ciemno, że o czytaniu jakiejkolwiek książki z potężnego regału (podejrzewam, że są tam setki różnych pozycji!) można zapomnieć. Warto zaznaczyć, że polecam wybór stolików na zewnątrz – w środku było strasznie duszno. Gdy doczekałem się zamówienia, nie kryłem zaskoczenia...
Owe grillowane ziemniaki (tak było napisane w menu) okazały się ziemniakami w mundurkach, wrzuconymi na chwilę na grilla. Były mdłe, bez żadnych przypraw, nie wyczułem nawet soli. Uznałem, że chyba się nie znam i tak ma być. Na plus był ów miks sałat (wydaje mi się, że to odpowiednik marketowych miksów z worka), sos zrobił robotę. Nie spodziewałem się jednak, że najjaśniejszym punktem mojego posiłku będzie owa zielenina.
Jeden z dwóch kawałków karkówki okazał się gumowym, żylastym, niemożliwym do przegryzienia mięsem. Sztućce też ledwo radziły sobie z krojeniem. Na szczęście okazało się, że drugi z kawałków był całkiem okej i zjadłem cokolwiek. Intrygujący był fakt, że pani, która wcześniej tak miło mnie obsługiwała, po przyniesieniu mi zamówienia, unikała mnie jak ognia. Słyszałem jak kilkukrotnie pyta innych gości czy wszystko jest OK, jednak mnie wciąż omijała.
W końcu zrezygnowałem z prób zwrócenia jej uwagi faktem, że zrezygnowałem z walki z karkówką, ułożyłem więc stosownie sztućce na talerzu, chcąc kelnerce dać znać, że potrawa mi nie smakuje. Nic to. Pani minęła mnie kilka razy, bez reakcji.
Zająłem się więc Aperolem Spritz, który zaskoczył mnie bardziej, niż karkówka. Do tej pory zdarzyło mi się go pić kilka razy, ale każdy smakował inaczej niż ten, który podano mi w Starej Księgarni. Czy ten drink powinien być gorzki? Pomarańcze wciśnięte do lampki smakowały jak pomalowany grapefruit. Cena z pewnością nie była adekwatna do jakości! 24 złote - w Bolesławcu jest drożej niż nad Bałtykiem!
Po kilku minutach udało mi się zwrócić uwagę kelnerki głośnym „przepraszam!”. Powiedziałem Pani, że karkówka jest niestety twarda, że nie dam rady jej zjeść bez straty zębów i usłyszałem, że… Uwaga, to będzie mocne. Usłyszałem, że pani o tym wie, że już mieli dużo skarg na to danie. Chciałbym, by ktoś nagrał moją reakcję, bo szczęka to chyba mi opadła. Skoro wiedzą, to dlaczego to serwują?
Dałem jednak namówić się na deser. I jak się po chwili okazało, nie miałem czego żałować. Sernik z owocowym musem, borówkami i malinami był naprawdę smaczny, a porcja okazała. Deser poprawił potworny niesmak po daniu głównym i drinku. Poszedłem do toalety, umyć ręce i… Nie miałem w co ich wytrzeć. Ręczników papierowych brakło – wszystkie trafiły na podłogę, bo kosz był przepełniony tak, że śmieci wypadły na brudną podłogę.
Nie ukrywam, że przy płaceniu rachunku liczyłem na mały rabat za to, że nie zjadłem połowy karkówki. Przecież to nie było z mojej winy. Jednak nie doczekałem się tego, tak jak przeprosin za spieprzone mięso.
Czy mogę polecić Starą Księgarnię? Nie wiem. Do tej pory myślałem, że kucharz jest w stanie wyczuć palcami to, czy mięso jest żylaste, myślałem, że projektując menu można przewidzieć, czy dana pozycja jest jasno opisana – inaczej wyobrażałem sobie grillowane ziemniaki. Nadal nie rozumiem dlaczego bolesławieccy restauratorzy tworzą menu w Wordzie, a później drukują na najtańszym papierze. Istnieją przecież świetne alternatywy do papieru, które się tak nie niszczą, nie brudzą – w kilku konkurencyjnych knajpach widziałem taki patent. Brakło mi też jakiegoś potykacza przed wejściem, na którym mógłbym zobaczyć menu, jeszcze nim zajmę miejsce.
Jednak muszę nadmienić, że w stoliku obok ktoś bardzo chwalił sobie i swym towarzyszom pizzę. Może pizza jest dobrym powodem, by odwiedzić Starą Księgarnię? Ja pewnie odwiedzę jeszcze raz. Prawdopodobnie.
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).