~~Piwna Rogownica niezalogowany
5 stycznia 2021r. o 23:39
c.d.
------------------------------------
- Dzięki, Mika. Jesteś kochana. Jak zawsze można na ciebie liczyć. Genialna robota, naprawdę. Jakoś ci się kiedyś postaram odwdzięczyć – obiecywała już chyba po raz piąty Julia, zamykając klapę bagażnika żółtego volkswagena, stojącego na w połowie pustym parkingu przy hucie szkła w Tomaszowie Bolesławieckim. Chwilę wcześniej zawartość różowego nesesera znajdującego się w środku samochodu powiększyła się. I wcale nie chodziło o pomarańczowy, polarowy kocyk pana Stefana.
- Spoko, nie było to takie trudne. Przejrzeliśmy z synem szefa i z samym szefem najpierw setki zdjęć w Internecie, zanim wybraliśmy najładniejszy naszym zdaniem szmaragdowy kolor. A potem kolega Staszek to odlał, precyzyjnie oszlifował i wypolerował. Mam nadzieję, że uda ci się podmienić te stłuczone świecidełka wujkowi i nawet nie zauważy różnicy. Nie takie numery się kiedyś odstawiało, co nie? – mrugnęła okiem i uśmiechnęła się szeroko jej rozmówczyni, po czym poklepała Julię dwa razy po ramieniu. Najlepsza przyjaciółka Julii z czasów liceum była bardzo szczupłą kobietą o błyszczących, szaroniebieskich oczach.
Ola i pan Rybka zostali w aucie, czekając przez kilkanaście minut aż Julia, która poprosiła o zatrzymanie się na krótko w tym miejscu w drodze powrotnej z wrocławskiej uczelni, wróci do samochodu. Wcześniej, tuż po wyjeździe z Wrocławia, odebrała telefon i obydwoje usłyszeli jej krótką rozmowę telefoniczną, niewątpliwie z osobą, którą musiała bardzo dobrze znać:
- Naprawdę gotowe? Tak szybko?... O, jak się cieszę…. Wiesz, co? Jesteś może na miejscu?... Świetnie, bo akurat będę tamtędy przejeżdżać… Za niecałą godzinkę… Dobra, wejdę do sklepu i poproszę, żeby cię zawołano. No, to do zobaczyska, Mika.
Rozmowa nie wydała się Oli ani dziwna, ani tajemnicza. Ot, zwykłe pleplanie między babami. Mama miała w Bolesławcu i okolicach naprawdę dużo znajomych z dawnych lat. Nie o wszystkich jak dotąd opowiadała własnej córce. O osobie, do której zwróciła się przez telefon „Mika” nigdy jeszcze Oli nie wspominała. Ola zastanowiła się, ilu z tych dawnych znajomych znało jej ojca i co mogliby opowiedzieć o nim i o ich związku z mamą, gdyby ich o to zapytać. A z pewnością teraz chciałaby ich o to zapytać.
Nadal nie potrafiła zapomnieć o piątkowej rodzinnej scysji, chociaż zaczynała mieć do tego już zdecydowanie spokojniejsze podejście i nie próbowała w amoku rzucać się na swoją rodzicielkę i wyrywać jej kłaków ze złości. Pierwotną wściekłość i rozczarowanie postawą mamy i babci zaczęła zastępować narastająca ciekawość i na razie niewielka, jakby przedegzaminowa ekscytacja, związana z oczekiwaniem i niepewnością, czy między nią a ojcem narodzą się trwałe zręby nowej relacji. Oboje są przecież już dorosłymi ludźmi o ukształtowanych postawach, z pewnością pełnymi przeróżnych wad, nawyków i przyzwyczajeń.
Po skończeniu rozmowy telefonicznej mama oznajmiła jej i siedzącemu z tyłu panu Stefanowi, że ma do załatwienia po drodze jakąś „nie cierpiącą zwłoki sprawę, która zajmie co najwyżej trzy minutki”. Po przyjeździe do Tomaszowa ani Ola, ani pan Stefan nie mieli ochoty wysiadać z samochodu, mimo, że trzy minuty rozciągnęły się w więcej niż piętnaście.
Pan Rybka był już trochę zmęczony podróżą i zapewne jak najszybciej chciał wrócić do domu. Mimo to, przez ten krótki czas, kiedy byli sami w aucie, zdążył jej opowiedzieć kilka szczegółów o dawnym Thomaswaldau oraz wymienił warte do obejrzenia zabytki w tej dość sporej wiosce, najludniejszej, jak to określił, w gminie Warta Bolesławiecka, a niewiele tylko jak się okazuje młodszej od samego Bolesławca. Olę zaczęło już wcześniej ciągnąć do poznawania historii bolesławieckiej ziemi, odkąd przeniosły się tu z mamą. Na razie jednak nie trafiła, oprócz dopiero co poznanego pana Rybki, na odpowiednio mocno zakręcone grono pasjonatów, które pomogłoby jej zostać aktywną miłośniczką lokalnej historii.
Pan Rybka opowiadał tak ciekawie i z takim znawstwem tematu, że Ola nabrała chęci na poznanie kolejnych jego opowieści, a słyszała i czytała na lokalnych portalach, że tereny te pełne są tajemnic i ciekawostek, zarówno historycznych jak i przyrodniczych. Żałowała, że nie trafiła dotychczas na takiego fantastycznego gawędziarza. Miała niedawno w planach pozwiedzać trochę okolicę albo pieszo, albo na dwóch kółkach, ale na razie nie miał jej kto w tym towarzyszyć. No, może oprócz mamy. Pan Rybka z racji wieku raczej w wyprawach rowerowych nie będzie chciał uczestniczyć.
Ciekawe, czy Alan jeździ rowerem? Przeszli na „ty” i wymienili się numerami telefonów już przy pierwszym ich spotkaniu w szpitalu, więc czemu miałaby go o to nie zapytać? Ola pisząc do niego SMS-a w tej ważnej życiowej sprawie usłyszała, że ktoś wreszcie otworzył bagażnik, a po chwili z głośnym trzaśnięciem go zamknął. Mama nadal jednak nie wsiadała do auta. Ola spojrzała w lusterko wsteczne. Dawne koleżanki żywo gestykulowały i buzie im się nie zamykały. Widocznie szmat czasu się nie widziały, na pewno wieki całe...
Ola przekręciła kluczyk w pozycję zapłonu i nacisnęła przycisk w drzwiach, a uchylona dotąd tylko do połowy szyba opuściła się do samego dołu. Wychyliła głowę przez okno, spojrzała w tył i niezbyt głośno krzyknęła, żeby przebić się przez szum jadących drogą samochodów osobowych i ciężarówek:
- Długo jeszcze, mamo? Miały być trzy minuty. W samochodzie robi się gorąco!
Obydwie nie mogące się nagadać, zaskoczone głowy obróciły się nagle i jednocześnie w jej stronę.
- Mika, chodź. Koniecznie musisz poznasz moją córkę, Olę – mama pociągnęła swoją znajomą za rękę. – I założę się, że nie zgadniesz, kto jeszcze z nami jest!
- Nie mów, że dorwałaś we Wrocławiu jakiegoś lalusia podobnego do tego wokalisty z A-HA, zajączku? Pamiętasz, jak się w nim podkochiwałyśmy? I w jego piosenkach… – kobieta nazwana przez mamę Mika, nucąc refren "Stay on these roads" podeszła do drzwi kierowcy i pochyliła się, zaglądając do środka.
- Cześć, Olu. Małgosia jestem. Aleś ty śliczna, skarbie. Jak to dobrze, że nie jesteś podobna do tego paskudnego rudzielca! – koleżanka mamy pokazała palcem w jej kierunku, a ta w odwecie kuksnęła ją mocno w bok i roześmiała się na głos. Mama ma taki piękny śmiech, pomyślała Ola. – Jeżeli urodę masz po ojcu, myszko, to muszę opracować jakiś chytry plan, aby pozbyć się twojej matki i dorwać do tego przystojniaka!
Mama znowu zaniosła się od śmiechu, aż musiał ją rozboleć brzuch, bo objęła się rękami i niemal zaczęła zwijać. Ola pomyślała, że to jest właśnie jej prawdziwa mama. Normalna, odstresowana, roześmiana, z dystansem do samej siebie, kumpelka. A nie ta przewrażliwiona, nadopiekuńcza matka, skrywająca przed nią przez całe życie ważne rodzinne sekrety. Ale może jeszcze wszystko będzie normalnie. Jeśli tylko obie będą tego chcieć.
- No, no, a kogo wy tu jeszcze ukrywacie, lubieżne panienki? – Małgosia bez pardonu wsadziła górną część swojego korpusu do wnętrza samochodu, wypełniając miejsce między Olą, a kierownicą volkswagena i zajrzała na tylne siedzenie. – O, Jezu! Pan profesor Rybka! – szybko chciała się wycofać, ale zbyt nagle i nieuważnie się podniosła, solidnie waląc przy tym głową w podsufitkę, aż zadudnił metalowy dach. Kiedy wygrzebała się wreszcie na zewnątrz, nie zrażona strzeliła kolejnym żartem. – Chyba mi nikt nie powie, że pan profesor gustuje teraz w młodszych, szkieletopodobnych niewiastach? A może wy go porwałyście, co?!
Teraz śmiechem wybuchnęli już wszyscy. Pan Stefan próbował dusić guzik w drzwiach, ale nie wiedział, że akurat ten jeden mechanizm otwierania okna w samochodzie Oli nie działa. Pociągnął w zamian za to klamkę, otworzył drzwi i wysiadł. Wysiadła także zaintrygowana Ola. Pan Rybka był odrobinę niższy zarówno od Julii, jak i od Małgosi, jego dawnych uczennic. A już na pewno był niższy od Oli, która okazała się być najwyższą osobą w tym czteroosobowym towarzystwie. Były nauczyciel podszedł do Małgosi, chwycił ją w ramiona i z głośnym cmoknięciem złożył powitalnego całusa na jej policzku.
- Och, Gosiu. Jak to miło cię widzieć. Gdybym był jakieś pięć lat młodszy, jeszcze bym ci w głowie zawrócił. Ale teraz to raczej mnie trzeba zawracać kiedy zapominam się i mijam klatkę mojej kamienicy, wyliczać mi pigułki na rano i na wieczór oraz przypominać o tym, że dzisiaj od rana mamy wtorek – pan Rybka spojrzał po wszystkich sprawdzając, czy złapią się na jego podstęp.
- Poniedziałek! – wykrzyknęły jednocześnie wszystkie trzy kobiety, oczywiście nie wierząc w jego problemy z pamięcią.
- One chodziły razem do jednej klasy w ogólniaku, Olu – pospieszył z wyjaśnieniami pan Rybka. – Papużki nierozłączki. Wiecznie rozgadane i wiecznie zaczytane.
- W Chmielewskiej na ten przykład zaczytane. Na zabój, można powiedzieć – dopowiedziała Julia.
Ola zauważyła, że mama przestała się obawiać jakichś niespodziewanych i przykrych ataków z jej strony. Widocznie uznała, że w nowym dla córki towarzystwie nie grożą jej ze strony Oli jakiekolwiek nieprzyjemności. Chciała z pewnością wykorzystać okazję i złapać szansę na rozpoczęcie mozolnych starań o załagodzenie wybuchowego konfliktu między nimi. – Znasz Chmielewską, córcia, pożyczałam te książki dla ciebie, jak byłaś w liceum. Sama też zresztą do nich często wracałam.
- Znam, znam. Też uwielbiałam te babskie kryminały. Widzę, że pani Małgosia ma podobny styl dowcipno-literacki, co ich autorka – Ola mrugnęła okiem do pani Małgosi, a ta z zadowoleniem przyjęła ten komplement.
Ola dobrze się czuła wśród tych nowo poznanych osób i chciała najwyraźniej dać mamie do zrozumienia, że topór wojenny na razie pozostanie zakopany. Ale jeszcze niezbyt głęboko, póki co. Po wyprowadzce z Głogowa, a potem po skończeniu studiów kontakty z jej znajomymi się pourywały i Oli brakowało dobrego, dowcipnego i inteligentnego towarzystwa. Choćby tak różnorodnego wiekowo i o tak różnych temperamentach jak dowcipkująca grupka stojąca przed nią.
- Jaka pani! – poprawiła Olę koleżanka mamy. – Panie to w klubie przy barze można spotkać. Małgosia jestem. Identycznie jak ma na drugie twoja mama. Możesz mi bez obaw mówić po imieniu, ptaszynko. Możesz też mówić mi Gosia, Gocha, ale nie cierpię Gonia. Julka na pewno nie będzie zła, jeśli będziesz mnie traktować jak ciotkę. Nigdy się na mnie nie złościła, ani nie podnosiła głosu. Kochany mój zajączek! – i Małgosia przytuliła się na moment do Julii, głaszcząc ją po policzku i mierzwiąc jej włosy na czubku głowy.
- A ja jeden raz na Małgosię nakrzyczałem, przyznaję się – wtrącił pan Rybka tonem gawędziarza i z palcem podniesionym do góry. Wszystkie dziewczyny natychmiast zamieniły się w skupione słuchaczki. – Pamiętam taki dzień. Ciepły, chyba majowy. Za oknami piękne słońce. Wchodzę do sali na zastępstwo, bo akurat rusycystka zachorowała. Klasa huczy, wariuje i wrzeszczy. A Małgosia siedzi spokojnie w otwartym oknie z nogami wiszącymi na zewnątrz. Nie widziałem, że ma książkę na kolanach i czyta ją, głęboko pogrążona w fabule. Serce mi zamiera ze strachu i bez zastanowienia nad możliwymi skutkami krzyczę: „Złaź stamtąd natychmiast, Chmielówna!”. Bo Małgosia miała na nazwisko Chmiel, musisz wiedzieć. A ta przestraszona podskakuje i razem z książką wypadają z tego okna na zewnątrz!
- Na szczęście ta sala była na parterze, chociaż był to wysoki parter – pospieszyła z objaśnieniem Małgosia. – Skończyło się na przewrotce, skręconej kostce i otarciach łokci. Najbardziej jednak ucierpiała Chmielewska. Okładki się oderwały, a kartki powylatywały. A najgorsze, że książka była pożyczona i to od twojej mamy, Olu.
- Ano, była – przypomniała sobie Julia. - Byłam taka przerażona i darłam się, kiedy podbiegłam do okna. Myślałam, że się zabiłaś, słowo daję. O zniszczonej książce nawet nie pomyślałam. Na szczęście dało się ją jakoś posklejać taśmami, a Mika potem i tak odkupiła mi nowy egzemplarz. Oba są gdzieś u nas do dzisiaj.
- Mika? A nie Małgosia? – Ola była już skonsternowana zamieszaniem z tymi imionami. Do jej matki Antoniny zwracano się Julia, a z kolei do jej kumpeli Małgosi - Mika. Kto by się w tym nie pogubił?
- A z tym to jeszcze inna historia była – tłumaczyła Julia. – Tę ksywę nadał jej taki jeden nasz nauczyciel, pan Mancewicz od PO. Dobrze pamiętam, Mika?
- Dokładnie. A to wszystko dlatego, że no cóż, miałam w zwyczaju się często spóźniać na lekcje…
- No i kiedy się spóźniała, to oczywiście nauczyciele zawsze pytali ją, dlaczego się spóźniła – kontynuowała Julia. – A Mika, jak to Mika, plątała się i zmyślała aż się jej uszy dymiły. „Mi… mi pies pogryzł zeszyty”, „Mi… mi się drzwi w domu zacięły”, ale najlepsze było „Mi… mi się droga do szkoły pomyliła!”. Ryliśmy z niej za każdym razem. Ale w końcu profesor Mancewicz, porządnie wpieniony wstawił jej do dziennika uwagę i powiedział: „Mam już dość tego twojego mikania, Chmielówna!”. Odtąd zaczęliśmy Małgosię nazywać Mika, i tak już zostało do końca liceum. Tak do to Gosi przylgnęło, że aż do dzisiaj wszyscy dawni znajomi tak do niej mówią.
- No, dobra – stwierdziła Małgosia spoglądając na zegarek. – Powspominałyśmy, pośmiałyśmy się, ale ja jestem w robocie. Muszę wracać. Do widzenia, panie profesorze! – Potem nachyliła się do ucha Oli – A tobie, kochana, to ja jeszcze o twojej mamie takie rzeczy poopowiadam, że się zdziwisz, co to była z niej za sztuka!
- Słyszałam to, lafiryndo jedna! – Julia znów sprzedała przyjaciółce lekki cios pod żebra.
- Sama jesteś lafirynda! – zaśmiała się Małgosia. – To ty mnie tu w Bolcu zostawiłaś samą i w świat sobie odjechałaś!
Małgosia podała na pożegnanie dłoń panu Rybce, potem Oli, a Julię przytuliła, jakby miały się widzieć po raz ostatni w życiu. Niegdyś uwielbiały się i traktowały wręcz jak siostry, bo żadna z nich nie miała swojej własnej.
- Cieszę się, Jula, że mogłam ci jakoś pomóc. Dobrze, że szef zgodził się na tę weekendową fuchę. No i musimy jeszcze raz powtórzyć te nasze ploty, jak w piątek! To na razie, zadzieram kiecę i lecę!
- Jasne, Mika. Następnym razem zapraszam do nas, na Graniczną! Może za tydzień jakiegoś grilla razem upichcimy. Szykuj się, bo zadzwonię na pewno! – Julia ostatnie słowa wypowiadała już do pleców dawnej koleżanki z czasów liceum, a ta nie odwracając się podniosła tylko prawą rękę i pomachała nią na pożegnanie.
- Mika to jednak niezła aparatka - stwierdziła pod nosem Julia, kręcąc głową i wsiadając do samochodu. Usiadła na przednim siedzeniu pasażera, sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej maleńką szklaną myszkę. Dała ją Oli. – A to prezent dla ciebie. Myszka. Od cioci Miki! Ha ha ha!
Ola włączyła silnik, lecz nie wrzuciła od razu wstecznego biegu. Rozbawiona i zamyślona siedziała przez chwilę, wpatrując się w to maleńkie cudeńko, wykonane z różnokolorowych kawałeczków szkła. Myszka wydawała się uśmiechać, więc i ona uśmiechnęła się do myszki, a po chwili też do mamy, która w tym momencie musiała już być pewna, że jej córkę na dobre opuszcza zrodzona w piątek złość i wściekłość.
Ola trochę zazdrościła mamie takiej koleżanki, jak Małgosia. Tyle lat minęło, a one zachowywały się, jakby widziały się ledwie tydzień temu. Wspaniale byłoby mieć kogoś, na kogo w każdej sytuacji można liczyć. Z kim rozumiesz się bez słów. Kogoś, komu można się wygadać, pożalić, czy pochwalić interesującym facetem. Kogoś, kto nie jest dwa razy starszy od ciebie i kto nie jest marudzącą i zawsze wiedzącą lepiej matką. No dobra, wystarczy tego. Pora odpuścić. Teraz trzeba popatrzeć do przodu, a nie oglądać się za siebie. Nienawiść może wszystko zniszczyć. A mama swoje odcierpiała. Od niej i od babci Basi też.
Wreszcie Ola ruszyła i opuściła niewielki parking przeznaczony dla klientów huty szkła, szukających pięknych i unikalnych, szklanych, ręcznie wykonanych przedmiotów do swoich domów i mieszkań. Przepuściła sznurek czterech tirów i ostrożnie włączyła się do ruchu w kierunku Bolesławca. Za kilkanaście minut będziemy nareszcie w domu, ucieszyła się w myślach. Dom na Granicznej w Bolesławcu stał się już dla niej prawdziwym, chociaż kolejnym jej domem. I w tym domu wkrótce być może będzie witać brakującego w nim dotąd ojca.
Mocno pożałowała, że tak nakrzyczała na mamę i na babcię. To było do niej takie niepodobne. Nic to, trzeba będzie przeprosić. Wybaczą jej. Przecież one zawsze jej wybaczały, kiedy stroiła te swoje dziecięce fochy.
-----------------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam
M.