~~Szaroczarny Dzwonek niezalogowany
26 stycznia 2021r. o 23:46
c.d. wciąż jakieś tajemnice i niespodzianki
----------------------------------
- Zaraz otrzymasz te fotografie, Benedykt… Jak to, kiedy? Kiedy tylko sam je dostanę… – agent Wilczyński podniesionym głosem mówił do kogoś po drugiej stronie telefonu. Na jego kolanach leżał laptop z podniesioną pokrywą. – Czekam właśnie, aż ktoś z miejscowej Policji mi je prześle. Nie ma co się denerwować, kolego.
Zmierzali z agentem Moczydłą służbowym autem w kierunku szpitala na ulicy Jeleniogórskiej w Bolesławcu. Przed nimi jechał i tym samym wskazywał im drogę prokurator Zbigniew Pietrzak. Być może zdenerwowanie Waldka nie wynikało jednak z zachowania jego rozmówcy, a po prostu najzwyczajniej przepełniały go strach i niepewność przez wizytą u dawno nie widzianego brata. U brata, który podczas ostatniego ich spotkania w lesie, prawie trzydzieści lat wcześniej, wyraził dobitnie i szczerze, że mimo więzów krwi nie darzy go jakimkolwiek uczuciem. Poza nienawiścią, rzecz jasna.
- Wiem, że jest już dosyć późno, Benek – najwyraźniej starał się przekonywać współpracownika z agencji do wypełnienia służbowego polecenia, bo raczej nie koleżeńskiej prośby. – Najwyżej posiedzicie po godzinach... Wiesz, że to nie ode mnie zależy… Dobra. Jak chcesz, to zadzwonię do starego i będziecie mieli to zlecone od niego. Naprawdę chcesz, żebym mu znów zawracał cztery litery?... No widzisz, nie można tak było od razu?... Muszę mieć ten portret, ale po obróbce. Tak, żeby nadawał się do publikacji w mediach i do listu gończego… Po co pytasz, na kiedy? Na wczoraj, oczywiście… Co mają zrobić? Niech graficy najpierw usuną te blizny i przygotują dodatkowo wersje odmłodzone… Jedną wersję o jakieś dziesięć-piętnaście lat, a drugą o dwadzieścia, no może dwadzieścia pięć lat… Tak, razem trzy zmodyfikowane fotki odeślij do mnie… Mailem na razie wystarczy. I tak pewnie nie wrócę do Warszawy przez kilka dni… Dobra, przywiozę ci jakiś fajny kubek ze stempelkami… Dzięki i na razie, Benek.
Waldek cały czas obserwował ekran otwartego laptopa, ze zniecierpliwieniem czekając na maila z fotografiami podejrzanego, niejakiego Dymitra Jacenki, od podinspektora Kamińskiego. Siedząc z telefonem przy uchu i non-stop dzwoniąc, czuł się trochę jak w biurze jakiejś korporacji, albo jak w dawnej centrali telefonicznej, do której kilka razy miał okazję zajrzeć, kiedy jego i Bolka mama jeszcze przed śmiercią tam pracowała. Przyszło mu do głowy, że korzystając z okazji wypadałoby podjechać na groby rodziców i dziadków. Tak dawno nie był na tutejszym cmentarzu.
Niemal natychmiast po rozłączeniu z kolegą z warszawskiej centrali SKW wybrał kolejny numer. Tym razem do swojego przełożonego. Samochód zatrzymał się na dużym skrzyżowaniu z sygnalizacją świetlną. Prokurator jadący przed nimi zdążył przejechać na żółtym świetle, ale budynek szpitala już było widać, więc z łatwością powinni tam trafić, tylko trzeba znaleźć wjazd na jakiś parking. Kiedy czekali na zielone, Waldek miał okazję przyjrzeć się zmianom, jakie zaszły na terenach byłej spółdzielni mleczarskiej. Na miejscu dawnej OSM, naprzeciwko targowiska, zwanego od zawsze Manhattanem, stało teraz niewielkie centrum handlowe. No cóż, nic dziwnego. W końcu to bardzo dobra lokalizacja. Po wielu niegdysiejszych przestarzałych, niedoinwestowanych fabrykach w Polsce, nie tylko po bolesławieckiej mleczarni, pozostały już tylko wspomnienia bądź fundamenty. A często właśnie centra handlowe.
- Dzień dobry, szefie… - przywitał się Waldek już całkiem grzecznym tonem ze swoim kolejnym rozmówcą. – Tak, dzieje się, a ledwie sześć godzin temu przyjechaliśmy do Bolesławca… Gorąco, chyba nawet cieplej niż u nas… W skrócie może na razie powiem, a wieczorem szczegółowo napiszę w raporcie… Tak, mam czuja, że wkrótce na niego wpadniemy. Typ dotąd dobrze się kamuflował, ale z tego co przekazali nam policjanci z dochodzeniówki, widać, że popełnia ostatnio dużo błędów… I to zdjęcie. Spadło nam jak z nieba… Myślę, że niedługo będą efekty, przecież każdy pozostawia po sobie ślady. A już na pewno coś się ruszy po opublikowaniu przerobionych zdjęć… Tak, dopiero co prosiłem o to Benedykta. Oczywiście, może pan także ze swojej strony zmotywować jego i grafików. Będę panu za to bardzo wdzięczny… Spokojnie, szefie. Ja nie za bardzo mam czas. Ale tu kolega ma oko na niewiasty, zatem ja muszę mieć oko na niego… Cóż, lato jest, odzież się skraca, więc pokusa jest oczywista… Tak, na pewno powiem mu, że mamy wracać we dwóch, a auto służbowe nie służy do podwożenia autostopowiczek…
Uśmiechnięty Waldek, trzymając telefon przy uchu, spojrzał na Antka, który wydawał się nie rozumieć aluzji do jego osoby, gdyż skupił się na prowadzonym na smyczy długowłosym yorku z czerwoną kokardką, a być może też na przechodzącej przez przejście dla pieszych jego właścicielce. Końcówkę zebry przesadnie szczupła, krótkowłosa brunetka pokonywała już na czerwonym, więc Antek nie mógł odmówić sobie tej przyjemności i zatrąbił na nią. Obtrąbiona kobieta podbiegła do przodu przestraszona, jakby ktoś ją klepnął, ugryzł albo uszczypnął w pośladki. Spojrzała na Antka wymownie i pogroziła mu środkowym palcem, który to mało przyjazny gest definitywnie zakończył ich krótką wzrokową znajomość. Antek ruszył, ale dopiero kilka sekund po tym, kiedy światło na sygnalizatorze zmieniło się na zielone.
- Oczywiście, szefie... W imieniu prokuratora mam jeszcze małą prośbę o interwencję w sprawie przyspieszenia zapytania do operatora sieci komórkowej… Dobrze, przypomnę panu w mailu… No to do zobaczenia… Mam nadzieję, że najpóźniej w piątek będziemy wracać – zakończył rozmowę z przełożonym Waldek i nagle krzyknął. – O, jest!
- No, fajna jest ta z głową jak niezapominajka… – potwierdził Antek.
Przejeżdżali właśnie koło przystanku autobusowego przy targowisku, a jego zajęta poszukiwaniami godnych uwagi celów głowa tym razem skręciła się nienaturalnie, o niemożliwy dla przeciętnego człowieka kąt, w prawą stronę. Na przystanku, zasłuchana w jakiejś muzyce, siedziała w oczekiwaniu na autobus dziewczyna z krótko obciętymi, ufarbowanymi na niebiesko włosami. Była chyba jeszcze niepełnoletnia, choć wyjątkowo trudno to było stwierdzić bez dokładnego sprawdzenia jakiegoś dokumentu tożsamości.
- Jest ten mail od podinspektora! – ucieszył się Waldek, wpatrując się w ekran przenośnego komputera i ignorując uwagę całkiem rozproszonego, kierującego autem agenta Moczydły. Zgodnie z obietnicą, Waldek natychmiast przesłał otrzymanego maila dalej, do swojego kumpla Benka w centrali. Potem wyświetlił jeszcze po kolei dwie otrzymane fotografie, próbując trwale wtłoczyć do swojej pamięci oglądane detale fizjonomii oraz ubioru bandyty, z którym miał nadzieję wkrótce spotkać się oko w oko.
Odrywając się na moment od wyświetlonego na ekranie zdjęcia oszpeconej twarzy, podniósł głowę i gdyby nie zauważył stojącego po lewej stronie drogi, na parkingu przed szpitalem, samochodu prokuratora, pojechaliby dalej i za chwilę zwyczajnie wyjechaliby z miasta. Waldemar przypomniał sobie, że to właśnie tam, niedaleko, za kilkoma zakrętami, znajdowała się kiedyś podziemna kryjówka, w której miał do wykonania swoje pierwsze zadanie, jeszcze jako osoba formalnie skazana i osadzona w więzieniu na warszawskiej Białołęce.
To właśnie w tym zakładzie karnym go zwerbowano i warunkowo zwolniono z odbywania zasądzonej kary, aby go natychmiast potem zatrudnić w celu rozpracowania bandyckiej szajki Wiewiórskiego. Wcześniej miał okazję przez pewien czas przebywać z nim w jednej celi. Niedługo potem Wiewiórski vel „Taśma” jakimś cudem kolejny raz wystrychnął milicjantów na dudka i podczas z jednej ze swoich rozpraw uciekł z budynku sądu, tym razem przez okno. Wtedy zabrano Waldka z celi i podczas spotkania z dwoma tajemniczymi funkcjonariuszami Komendy Stołecznej zaproponowano mu układ. Współpraca za wolność. Jako bardzo młody człowiek wykorzystał daną mu szansę na anulowanie dalszej części kary i dopiero wtedy odkrył swoje życiowe powołanie. Z biegiem czasu i na polecenie osób na odpowiednio wysokich stanowiskach, wyrok uległ zatarciu, a dzisiaj nikt już w jego papierach nie mógłby znaleźć wzmianki o niechlubnym więziennym epizodzie z jego przeszłości. Po sukcesie operacji zakończonej ujęciem „Taśmy” i po nabyciu kilkuletniego doświadczenia w pracy dochodzeniowo-śledczej przeniósł się do kontrwywiadu wojskowego i tam z powodzeniem kontynuował karierę.
- Skręć w lewo! Prokurator czeka na nas tam, na parkingu…
Nie skupiony na uważnym prowadzeniu Antek, bez hamowania i bez włączania kierunkowskazu po prostu skręcił kierownicę ostro w lewo. Zajechał tym samym drogę jadącemu z naprzeciwka renault, którego kierowca musiał ostro nacisnąć hamulec i z piskiem opon zatrzymał się, pozostawiając podłużne czarne ślady na asfalcie. Bez tej natychmiastowej reakcji wbiłby się w bok ich służbowego bmw, a dokładnie w siedzącego na miejscu pasażera Waldka. Kiedy kierujący francuskim autem ponownie ruszył, bezgłośnie wymawiał jakieś słowa i pukał się w głowę tak mocno, jakby chciał sobie w czaszce wybić palcem dziurę. Nie trzeba było posiadać umiejętności czytania z ruchu warg, aby stwierdzić, że we wnętrzu starej, nie wyposażonej prawdopodobnie w ABS renówki, można było teraz wysłuchać mocno niekulturalnego i niecenzuralnego monologu.
- Antek, kurde, uważaj trochę! – ofuknął go stanowczo i bez ogródek Waldek, który mógłby zostać najbardziej poszkodowany w wyniku ewentualnej kolizji. Pakując laptopa z powrotem do dość obszernej do teczki podjął strategiczną decyzję. – Od dzisiaj ja będę prowadził, bo jak tak dalej pójdzie, to jeszcze dzisiaj buńkę skasujesz.
Wjechali na parking, wysiedli z auta i ignorując widniejące na tablicy żądanie wniesienia opłaty parkingowej, pomaszerowali w kierunku budynku szpitala, który Waldkowi wydawał się niewiele zmieniony od czasu, kiedy był w tym miejscu po raz ostatni. Prokurator wprowadził ich do budynku i skierował się pewnym krokiem od razu po schodach wiodących na oddział intensywnej opieki medycznej. Widocznie bardzo często bywał w tym miejscu z racji wykonywanych obowiązków i związanych z nimi koniecznych do przeprowadzenia przesłuchań, które nie mogły być odkładane na później ze względu na dobro śledztwa.
Tak było i tym razem. Bolesław Wilczyński to wciąż jedyny, a więc i najważniejszy świadek napaści na swoją własną osobę. Im szybciej z nim porozmawiają, tym szybciej być może uda się przesunąć do przodu w prowadzonym dochodzeniu. Dostarczone dosłownie w ostatniej chwili przed ich wizytą w szpitalu przez aspiranta Świgonia zdjęcia, z pewnością wydatnie pomogą im w dalszych poszukiwaniach uzbrojonego przestępcy, uznanego przez kierownictwo obu ich agencji za groźnego szpiega.
Korytarz prowadzący do trzech nowocześnie wyposażonych sal, w których przebywali pacjenci w stanie zagrożenia życia, między innymi po wypadkach i urazach, wydawał się Waldkowi ciągnąć w nieskończoność. Z powodu mającego nastąpić za chwilę spotkania nerwy zaczęły u niego trochę brać górę nad rozsądkiem. Żeby tylko nie wypadło fatalnie. Żeby tylko Bolek niepotrzebnie się nie zestresował, bo głupio by było, gdyby to z powodu ich kiepskich rodzinnych stosunków miałaby ucierpieć cała ta sprawa i prokuratorskie dochodzenie.
Waldka naszła nagła ochota zapalić papierosa. Cholera jasna, przecież są w szpitalu. Jakoś trzeba wytrzymać to ssanie i nerwowe drżenie palców. Idący przed nimi prokurator Pietrzak zobaczył otwarte drzwi dyżurki pielęgniarek i wszedł do środka. Czekając na prokuratora na korytarzu razem z Antkiem, zauważył, że dość korpulentna siostra podniosła słuchawkę telefonu na biurku. Prawdopodobnie musiała dzwonić po lekarza, gdyż bez jego zgody zapewne nie mogła wpuścić obcych osób do żadnego z chorych znajdujących się na oddziale, nawet jeśli wizytujący okazałby legitymację samego prezydenta RP. Prokurator wrócił na korytarz, spojrzał na nerwowo stukającego czubkiem jednego z eleganckich butów agenta kontrwywiadu i zagadnął:
- Co, Waldek, pewnie chciałbyś zapalić? Próbujesz to ukryć, ale niestety widać, że się denerwujesz. Pamiętaj, że nie musisz brać udziału w rozmowie, jeśli obawiasz się, że coś pójdzie nie tak. Mogę twojego brata najpierw uprzedzić, że ktoś z rodziny chciałby z nim porozmawiać…
- Zbyszek, spokojnie. Dam radę – przerwał mu Waldek. – Oddzielmy sprawy prywatne od zawodowych. Jeśli będę musiał tu zostać parę dni, to może znajdzie się jeszcze okazja pogadać z Bolkiem o naszych dawnych rodzinnych problemach. Teraz skupmy się na tym, żeby jak najszybciej odnaleźć naszego podejrzanego…
- No, bo wiesz… – tym razem to prokurator Pietrzak nie pozwolił dokończyć wypowiedzi Waldkowi. – Zaraz będzie tu lekarz, a ja muszę mu powiedzieć, że ciebie i pacjenta łączy coś więcej niż tylko nazwisko. Nie mogę ukryć tego faktu, bo gdyby Bolesławowi się pogorszyło z powodu twojej wizyty, to ja będę za to odpowiadał. A on musi dzisiaj z nami porozmawiać.
- Rozumiem, Zbyszek. Może faktycznie masz rację. Powiemy lekarzowi i niech on zdecyduje, czy możemy zaryzykować. Zdrowie najważniejsze.
- O, chyba idą nasze dochtory… – wtrącił się niepoważnym głosem do tej poważnej dyskusji Antek.
Waldek spojrzał ponad ramieniem prokuratora i zobaczył zbliżającego się lekarza z drugim lekarzem. A właściwie z lekarką, sądząc po długich, ciemnych włosach i po długości fartucha lekarskiego. Cięższy chód i lekko zgarbiona sylwetka wskazywały na starszy wiek doktora. Za to energiczny chód i wyprostowana postawa wskazywały na dużo młodszy wiek towarzyszącej mu lekarki, która wzrostem przewyższała swojego towarzysza nawet o kilka centymetrów. Jasna cholera, tego tylko było trzeba, zaklął w duchu Waldek. Antek z pewnością już szykuje oręż oraz poleruje swój górnolotny dowcip. Zbliża się kolejna katastrofa. Zaraz znów najem się wstydu, pomyślał i przyłożył na moment wolną od trzymanej teczki z laptopem dłoń do czoła, jakby ocierał skraplający się pot. Popatrzył na swojego kolegę i miał wrażenie, że w kącikach jego ust zaczęła pojawiać się ślina. A może mu się tylko przywidziało.
- Też się tak pocisz na jej widok? – wypalił z głupia frant Antek, mimo iż półmrok pozbawionego okien korytarza nie pozwalał im jeszcze dojrzeć szczegółów wyglądu zmierzającej ku nim pary medyków.
Prokurator i Antek okręcili się, tworząc z Waldkiem trzyosobowy szereg, co mogło wyglądać z daleka jakby chcieli zablokować przejście do dalszej części oddziału szpitalnego. Ale w ten sposób każdy z nich mógł obserwować zbliżających się lekarzy, a samo przywitanie i prezentacja miały być o wiele łatwiejsze.
- O rany, ale klasa doktorantka! Może sobie w stopę strzelę, to będzie mnie musiała reanimować? – uruchomił swoje specyficzne poczucie humoru Antek. – Jakby co, wy bierzecie na siebie gościa z lewej, a ja spróbuję zapewnić jakąś rozrywkę tej umęczonej bidulce.
- Uspokój się, chłopie! – Waldek z zaciśniętą szczęką próbował napomnieć Antka. W szpitalu nie wypadało się drzeć. Gdyby miał nieco więcej desperacji i lepiej znał rozkład szpitalnych pomieszczeń, Antek siedziałby już w jakiejś ciemnej pakamerze zakneblowany końcówką mopa i przywiązany do kija od miotły.
Lekarze w końcu podeszli na tyle blisko, że znaleźli się w kręgu światła rzucanego przez cztery jasne świetlówki lampy zamontowanej w suficie podwieszanym ponad nimi. Waldek uważnie przyjrzał się najpierw niemal całkiem łysemu doktorowi w wieku około sześćdziesięciu lat. Przez grube okulary spoglądały na nich łagodne brązowe oczy, które z pewnością widziały w tym szpitalu wiele ludzkich łez, zarówno szczęścia jak i smutku. Kolor skóry i rysy twarzy wskazywały wyraźnie na pochodzenie arabskie albo hinduskie. Obcokrajowcy od wielu lat wykonywali w Polsce różne zawody, co w dzisiejszych czasach dla nikogo nie było już niczym nadzwyczajnym.
- Doktor Kumar Butani – przedstawił się medyk całkiem poprawną polszczyzną, ale z jakimś wyraźnym miękkim, szeleszczącym nalotem, po czym podał rękę wszystkim ubranym w garnitury mężczyznom. Ci odwzajemnili uściski, ale jedynie prokurator zdradził mu swoją funkcję oraz imię i nazwisko, jako że tylko on był zaproszony telefonicznie do szpitala po przebudzeniu pacjenta po postrzale. – To ja dziś dźwoniłem do pana, że naś paćjent się obudził – dodał patrząc na prokuratora Pietrzaka.
- A kto to przybył z panem doktorem? – Antek stanął na wysokości zadania, ale w tym gronie tylko Waldek wiedział, że jego pobudki do postawienia tego pytania były z pewnością niskie.
- Ach, przeprasiam panowie. To nowa śtażyśtka w nasim śpitalu – wskazał dłonią na stojącą obok niego lekarkę.
Pierwszy wyciągnął do świeżo upieczonej pani doktor rękę Waldek, jako że stał najbliżej, chociaż był pewien, że to Antek chciał dokonać swojej autoprezentacji jako pierwszy.
Zanim Waldemar Wilczyński, brat Bolesława Wilczyńskiego, przywitał się z wysoką niemalże jak on sam, atrakcyjną kobietą, która niewątpliwie mogłaby być jego córką, powinien był z pewnością czegoś się przytrzymać. Jeszcze przed tym, kiedy na głos przedstawiła się im trzem, poznał personalia młodziutkiej lekarki, gdyż lekko się do niej zbliżywszy miał możliwość nie tylko dokładniej przyjrzeć się jej twarzy, ale i plakietce z nazwiskiem. Nagle poczuł, jakby ktoś walnął go obuchem w potylicę. Krew napłynęła mu do głowy, a na szyi poczuł pulsowanie w rytm bicia serca. Już wiedział, że dzień ten stanie się dla niego dniem w jego życiu absolutnie wyjątkowym.
Przyjrzał się rysom jej twarzy. Toż to kropka w kropkę młody Bolek, tyle że w wersji żeńskiej! No, cóż takie przypadki podobieństwa zdarzają się… Ale intuicja podpowiadała mu, że nie może się mylić. Krew z krwi, kość z kości. Ten kolor włosów, ten wzrost. To nie może być przypadek. W Bolesławcu podczas jego wieloletniej nieobecności musiało dojść do dużych zmian w życiu Bolka, o których on, jego rodzony brat, nie miał nawet fiołkowego pojęcia.
- Aleksandra Wilczyńska. Witam panów – odezwała się bez żadnego onieśmielenia Ola, nieświadoma, że wśród trzech stojących przed nią mężczyzn znajduje się kolejny, nieznany jej dotąd bliski krewny, choć z daleka.
- Waldek Wilczyński, brat Bolesława – Waldek postanowił zaryzykować i zobaczyć reakcję Aleksandry. Jej twarz zastygła i zbladła, przez co chwilowo upodobniła się jakby do wyrzeźbionego dłutem Michała Anioła posągu z białego marmuru. A więc miał rację! Jednak ktoś z rodziny! Czyżby córka Bolka?
Antek, zaaferowany raczej prezencją Oli, a nie dokonaną przez nią prezentacją, puścił mimo uszu fakt kolejnej tego dnia stwierdzonej zbieżności z nazwiskiem swojego kolegi. Tym razem dopiero co spotkanej młodej pani doktor. Antek zachowywał się tak, jakby miał zamiar wkrótce oświadczyć się pannie Aleksandrze i wyznać jej miłość oraz wierność aż po grób. Rzucił się do przodu z wyciągniętą ręką, lecz nie spojrzał, że na przeszkodzie do szczęścia stoi kosztownie obuta stopa Waldka, której ten nie zdążył jeszcze cofnąć, tak jak i nie puścił trzymanej nieco zbyt długo dłoni Oli. Potknął się o wypolerowanego półbuta i poleciał do przodu jak długi, przecinając ręczne połączenie między Olą a jej stryjecznym wujkiem. Tym samym stracił nie tylko równowagę, ale też realne jak dotąd, w jego wyłącznym mniemaniu oczywiście, szanse na kontynuację ich tak dobrze zapowiadającego się gorącego związku.
Prokurator Pietrzak spojrzał wymownie na próbującego się pozbierać z podłogi Antoniego Moczydłę. Dłuższą chwilę nic nie mówił, tylko kręcił głową w lewo i w prawo. Wyglądał, jakby chciał zrobić „pufff” i zniknąć, aby nie musieć oglądać agenta Moczydły i jego następnych, równie beznadziejnych co efektownych amorów. Nigdy więcej nie oglądać.
W tym towarzystwie, oprócz dwojga Wilczyńskich, tylko on jeden zaczynał powoli rozumieć, co tak naprawdę przed chwilą wydarzyło się na korytarzu bolesławieckiego szpitala.
Waldek i Bolesław Wilczyńscy to bracia. Niepodobni, ale bracia. Niezła rodzinka, swoją drogą, co ze trzydzieści lat omijała się z daleka. Aleksandra to zdaje się córka. Do Waldka jest niepodobna, stwierdził zdecydowanie w myślach, co jednak jak wiadomo ojcostwa nie przesądza. Bolesława jeszcze nie widział na żywo, więc trudno na razie cokolwiek stwierdzić. A więc który z nich to ojciec? I kto jest jej matką?
No i wreszcie nasuwa się niemniej ważne pytanie: kim jest dla Bolesława Wilczyńskiego i dla Aleksandry ta Antonina Polańska, która przedstawiła się tuż po napadzie jako jego narzeczona? W głowie prokuratora skomplikowane rodzinne puzzle powoli, acz systematycznie zaczęły się wreszcie układać w pewien całościowy obraz. Lecz czy ta narzeczona brata Waldka aby czegoś jeszcze przed nim nie zataiła? Ona z pewnością wie o wiele więcej o tej całej sprawie z włamaniem. Zdaje się, że będziemy musieli ponownie ze sobą porozmawiać, droga pani Antonino, wreszcie zakończył dedukcyjny wywód w swojej głowie prokurator.
- Panie doktorze, pozwoli pan nam teraz na przesłuchanie Bolesława Wilczyńskiego? – prokurator Pietrzak zadał wreszcie lekarzowi konkretne pytanie, aby niepotrzebnie nie przeciągać wizyty w szpitalu.
- Nieśtety, moi przijaciele. Nie mogę na to poźwolić…
- Jak to! Pan doktor chyba nie zrozumiał po polsku. My musimy. Bandyta, który go postrzelił nadal jest na wolności! – zwrócił się z pretensjami do lekarza Antek, który wstał już z kolan i zdążył nawet otrzepać swój przykurzony garnitur. – Nie może nam pan zabronić z nim poroźmawiać!
Doktor Butani taktownie zignorował trącącą uprzedzeniami uwagę. Krótką chwilę patrzył na Antka i na wszystkich po kolei, po czym wreszcie się odezwał:
- Nie krzyczi na mnie pan. Nie mogę na to poźwolić, bo zanim waś do niego puszcię, musicie mi wyjaśnić jak dla czterolatka, o co chodzi z tymi waszimi naźwiśkami. Pan Boleśław w jego śtanie nie mozie się absiolutnie denerwować…
----------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam
M.