Już jest dziewiętnasta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Szesnasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Siedemnasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Osiemnasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Niezastąpiony Bolecnauta o pseudonimie M. wciąż dzieli się z nami swoją fantazją i szeroką wiedzą o dawnych czasach. Zachęcamy gorąco także innych do udziału w zabawie, to dzięki Waszym pomysłom szalona bolesławiecka powieść toczy się w ten sposób. Dzisiaj jesteśmy dalej w piwnicy pod Waldschloss i razem z naszymi bohaterami spróbujemy zdobyć klucz. Zapraszamy do czytania:
- Klucz…
Próba siłowego wyważenia drzwi, prowadzących, jak się domyślali, gdzieś do nieistniejących kuchennych pomieszczeń dawnej restauracji, na razie odpadała, gdyż zakłócenie snu strażnika podziemi mogłoby oznaczać, że ulegnie on obudzeniu, a może i zdenerwowaniu. Kto wie, czy nie był aby uzbrojony w jakąś broń palną, co zważywszy na wartość pilnowanego przez niego ukradzionego majątku, byłoby całkiem zrozumiałe i prawdopodobne. Jeszcze mógłby w pijackim zamroczeniu sięgnąć po tę posiadaną broń i nawet strzelając na oślep trafić przypadkiem w którekolwiek z nich. Jedyne co na razie wymyślili, to spróbować odnaleźć ten cholerny klucz.
Bolek i Julia zdecydowali się zawrócić i podjąć próbę na tyle delikatnego przeszukania kieszeni garderoby śpiącego bandyty, aby ten nie wybudził się ze swojej, jak na razie niezakłóconej drzemki. Liczyli na to, że upojenie, w jakim się znajduje, jest wystarczająco wielkie i podchmielony delikwent nawet nie poczuje przeszukujących go kieszonkowców-amatorów, w jakich za chwilę będą musieli się wcielić.
Zanim jednak jeszcze zeszli z ostatniego stopnia schodów i zanim mieli okazję do wypróbowania swoich złodziejskich umiejętności na drzemiącym członku gangu, usłyszeli na górze jakieś hałasy. Najpierw był to wyraźny warkot silnika jakiegoś pojazdu, potem kroki i rozmowy, aż wreszcie coś jakby szuranie łopat i stukanie metalu o drewno. Na końcu wszystko ucichło i ktoś zaczął głośno walić pięścią w drewniane drzwi od góry. Chyba był to jakiś kod, jaki bandyci ustalili między sobą, bo najpierw rozległy się dwa szybkie stuknięcia, potem trzy z większymi odstępami czasu i ponownie dwa szybkie. Przez chwilę panowała cisza, jakby osobnicy na górze oczekiwali na klucznika, którego jednakże się nie doczekali, bo ten nadal był pogrążony w bardzo głębokim śnie.
Julia i Bolek w przerażeniu rozejrzeli się w prawo i w lewo. Nie mieli czasu wracać z powrotem do drzwi obrotowych znajdujących się dokładnie po drugiej stronie ciemnego pomieszczenia. Byli pewni, że tym razem narobiliby wielkiego rumoru, przewracając po drodze co najmniej kilka pustych butelek po winie. A nie mieli zamiaru w tej chwili zwracać na siebie czyjejkolwiek uwagi.
- Tam, za kartony! Szybko! – szeptem zakomenderował Bolek i pokazał latarką miejsce, które wydawało mu się obecnie najlepszą z możliwych kryjówek.
Przebiegli na palcach za jedną z kartonowych piramid ustawionych pod ścianami. Kucnęli za pakunkami, zgasili latarki i niemal wstrzymali oddechy, chociaż ci na górze na pewno nie mogli ich usłyszeć. Ale za to oni nie chcieli uronić ani jednego słowa z rozmów bandytów. Wierzyli, że coś z tego co usłyszą, może pomóc im wyjść cało z pułapki, w jakiej się znaleźli.
Śpiący przestępca nic sobie oczywiście nie robił z walenia w drzwi przez jego kompanów. Widać opróżnił tym razem zbyt wiele starego wina. Może co najwyżej śniło mu się stukanie dzięcioła, ale on nie miał ochoty jeszcze wracać ze swojej sennej leśnej wyprawy. Zaczął za to jakby głośniej chrapać. Walenie pięścią w ustalonym między członkami gangu kodzie powtórzyło się. Wreszcie tam na górze ktoś musiał nerwowo nie wytrzymać:
- Maniek! Otwieraj, baranie! – krzyknął wysoki, zdecydowany głos.
- Pewnie znowu się uchlał! – stwierdził drugi głos, nieco niższy i bardziej schrypiały.
- Jak ja go dorwę, to mu resztę zębów powybijam i nie będzie miał czym piwa odkapslować – odezwał się trzeci męski głos, stonowany i bardzo spokojny, jak na zaistniałe okoliczności – Waldek, zastukaj ostatni raz. Jak tym razem nie otworzy, to kopniesz się, Gienek, do poloneza po łom. Trochę się nam spieszy.
- Tak jest, szefie – potwierdził drugi głos, należący do Gienka.
- A potem trzymajcie mnie, żebym mu tego łomu, że się tak wyrażę, nie wraził tam gdzie światło nie dochodzi, bo będzie chodził wyprostowany jak ten oficer, co nas próbował ścigać wartburgiem. Pamiętacie robotę w Zgorzelcu? – tu wszystkie głosy na górze zaczęły rechotać i chichotać, widocznie przypominając sobie szczegóły któregoś z ich niedawnych włamań.
- Pamiętamy, szefie – odpowiedział właściciel pierwszego z głosów, Waldek, próbując stłumić śmiech.
Pukanie szyfrem powtórzyło się po raz trzeci i chyba musiało zawrócić śpiącego z leśnej wyprawy szlakiem ciekawostek ornitologicznych, bo w tym momencie Julia i Bolek usłyszeli, jak gangster o imieniu Maniek z głośnym jękiem zwalił się ze skrzyń na podłogę. Stękając podniósł się, zakaszlał i dość głośno zakrzyknął do swoich kompanów, aby mogli go z dołu usłyszeć:
- Ide, ide! Przestańcze tak walicz, bo mnie od tego łeb rożboli!
Dykcja Mańka pozostawiała wiele do życzenia, być może z powodu braków w uzębieniu, a być może wynikała po prostu ze stanu fizycznego, w jakim się znajdował po jednoosobowej libacji. Julka i Bolek rozpoznali ciężkie szuranie butów po posadzce i pstryknięcie włącznika latarki, po którym w pomieszczeniu zapanowała lekka poświata. Maniek oświetlając przed sobą drogę i zataczając się, szedł pomiędzy kartonami, aby otworzyć drzwi. Droga strasznie mu się dłużyła, bo oczywiście nie poruszał się po linii prostej.
- Chyba od tej wódy cię rozboli! – odkrzyknął do Mańka przez zamknięte drzwi Waldek.
- Słyszę kroki, nareszcie idzie – stwierdził schrypnięty głos Gienka – Dawaj, dawaj, Maniek! Mamy dzisiaj trochę tego do wyniesienia! A ty pewnie nam niewiele pomożesz, pijaku jeden!
Bolek wychylił się znad kartonów i zobaczył, jak Maniek, przedstawiający obecnie sobą w każdym względzie obraz nędzy i rozpaczy, powoli i chwiejnie wchodzi po schodach, przytrzymując się ściany. Pijany bandyta zatrzymał się, oparł o ścianę prawym barkiem, aby nie upaść i wolną lewą ręką próbował wyjąć ze spodni klucz, co w jego stanie nie było takie łatwe. Chwilę mocował się z zaplątaną w kieszeni ręką, mamrocząc pod nosem stek przekleństw. W końcu wyłuskał klucz i rozpoczął trudną batalię z równowagą, usiłując jednocześnie trafić kluczem w dziurkę wiszącej nad jego głową kłódki. Maniek musiał mieć dużo samozaparcia, albo też dużo szczęścia, bo udało mu się to już za czwartą próbą. Przekręcił klucz i kłódka się otworzyła. Zdjął kłódkę z tkwiącym w niej kluczem ze skobli, odwrócił się i stoczył kolejną walkę, tym razem z grawitacją i może ośmioma schodkami dzielącymi go od posadzki w piwnicy, schodząc z latarką w jednej, a z kłódką w drugiej ręce. Po drodze rzucił w przestrzeń:
- Juuuuż! Możecze włażicz!
Drzwi zostały uniesione, co wzbudziło niemałą chmurę pyłu, dobrze widocznego w poświacie kilku latarek świecących się na górze. Kiedy piaszczysty obłok nieco się rozwiał, Bolek ze swojego stanowiska mógł zobaczyć wszystkich nowoprzybyłych członków bandy schodzących jeden za drugim w świetle trzymanych przez nich latarek. Bandytów było tylu, ile wcześniej rozpoznanych głosów, czyli trzech. Pierwszy wszedł Gienek, co Bolek poznał po jego schrypniętym głosie, kiedy ten schodząc na dół ponownie, ale bardziej szczegółowo poinformował Mańka o celu ich wizyty:
- Jest frajer, co chce kupić parę fantów. Jeszcze przed północą musimy dostarczyć je do stodoły w jakiejś wichurze pod Bolesławcem.
- Taaa, jasne, hyp, nie ma spławy, hyp. Bierzcze, co chcecze. Czujcze sie jak u szebie, hyp – odpowiedział Maniek, którego właśnie zaatakowała intensywna czkawka. Widocznie wysiłek dotarcia do schodów był dla niego trochę zbyt męczący. Miał głęboko gdzieś usłyszaną ważną informację od Gienka, bo zataczając się zaczął kierować się z powrotem w stronę swojego legowiska, aby kontynuować trzeźwienie w jego ulubionej pozycji poziomej.
Bolek w myślach podziękował Julii za roztropność i zamknięcie drzwi, którymi dostali się do tego pomieszczenia. Nadal dyskretnie zerkał z ciemnego kąta na schodzących mężczyzn. Julia, skulona obok, milczała, chociaż zaczęła się coś dziwnie nerwowo wiercić. Pewnie znów powoli nadchodzi panika, pomyślał Bolek. Obydwoje doskonale rozumieli, że sytuacja staje się niebezpieczna. Jak ich bandyci znajdą, zrobi się naprawdę nieciekawie.
Drugi osobnik, który pojawił się na schodach wyróżniał się tym, że był ubrany bardzo elegancko. Uwagę przykuwał drogi garnitur i skórzane, obecnie nieco zakurzone półbuty. Miał krótkie, ostrzyżone na jeża włosy i precyzyjnie docięte, średniej długości wąsy. Jego chód, czujne spojrzenie i zachowanie zdradzały pewność siebie i inteligencję.
Mężczyzna z twarzy i postury przypominał Bolkowi jednego z aktorów sensacyjnego filmu „Komando”, grającego rolę Bennetta, ostatniej ofiary Johna Matrixa. Matrix, były komandos, w którego postać wcielił się Arnold Schwarzenegger, zdenerwowany porwaniem swojej córki, praktycznie w pojedynkę pokonuje całą, uzbrojoną po zęby armię jakiegoś żądnego władzy watażki. Wynik tej wojny był z góry przesądzony, a z matematycznego punktu widzenia można byłoby go w przybliżeniu przestawić jako tysiąc do zera. Zdradziecki szwarccharakter Bennett, jego dawny kumpel z oddziału, mimo doskonałego wyszkolenia, zostaje w ostatniej scenie walki przybity rurą do bojlera, co Arnold kwituje w swoim stylu kwestią „Upuść trochę pary, Bennett”.
Bolek uwielbiał klimaty amerykańskich filmów lat osiemdziesiątych. Zwłaszcza sensacyjnych i przygodowych, chociaż te muzyczne, czy romantyczne, zarówno dla dzieci jak i młodzieży, także z chęcią oglądał. W polskich kinach puszczano jak dotąd tylko wybrane amerykańskie produkcje, ale dzięki uprzejmości niektórych kolegów i ich rodziców mógł obejrzeć większość z nich na kasetach wideo, przywożonych z Zachodniej Europy. Niektóre filmy oglądali z kolegami po kilkanaście razy, więc pewne sceny Bolek mógłby w dowolnej chwili odtworzyć w głowie klatka po klatce, posługując się nawet oryginalnymi dialogami w języku angielskim.
W drugiej połowie lat 80-tych wielu co bardziej obrotnych nie tylko mieszkańców Bolesławca, odkryło w sobie żyłkę przedsiębiorcy i zaczęło parać się handlem. Wyjeżdżali przeważnie do Berlina Zachodniego, handlując głównie wyrobami tytoniowymi i mocnym alkoholem, bo te produkty były w Polsce jeszcze stosunkowo łatwe do dostania, a dla mieszkańców RFN - stosunkowo tanie. W drodze powrotnej nasi pierwsi prywatni przedsiębiorcy przywozili różne niedostępne w ojczyźnie towary, a przy okazji dla dzieci słodycze, modne ciuchy, ale także i pożądane przez nastolatków płyty, kasety magnetofonowe czy kolorowe plakaty.
W pokoju Bolka, w mieszkaniu jego dziadków, ściany były pokryte zdobytymi od osób wracających zza żelaznej kurtyny plakatami Rambo, Terminatora, Indiana Jones, serii Star Wars, ale też E.T., Footloose, czy Dirty Dancing. Oczywiście jedna ze ścian obowiązkowo oklejona była plakatami zespołów muzycznych oraz artystów solowych polskich i zagranicznych. Niektóre z nich były prezentami, ale większość pochodziła z rubryki „Znani i lubiani” Dziennika Ludowego, za którym trzeba było w sobotę rano wytrwale nastać się w kolejce do kiosku „Ruchu”, a rzucali zazwyczaj tylko kilka egzemplarzy na jeden kiosk...
W każdym razie schodzący do złodziejskiego skarbca mężczyzna w wyszukanym gajerze w paski i tak bardzo podobny do Bennetta z filmu Komando, na pewno był tym, do którego pozostali wcześniej zwracali się per „szef”. Bolek rozpoznał go jednak nie na podstawie któregokolwiek z posiadanych plakatów, ale z wielokrotnie pokazywanych w Dzienniku TV przez Komendę Główną Milicji zdjęć. Był to z pewnością niejaki Wiewiórski vel „Taśma”. Najbardziej poszukiwany i pomysłowy złodziej ostatniego dziesięciolecia komunistycznej Polski. Mistrz ucieczek pieszych i samochodowych. Houdini złodziejskiego półświatka.
Kiedy Bolek zdał sobie sprawę, kogo ma przed sobą, ze strachu zrobiło mu się słabo, poczuł skurcz w żołądku, a serce wyraźnie przyspieszyło swój rytm. Ale dla Bolka to jeszcze nie był koniec niemiłych wrażeń tego wieczora. Kiedy zobaczył ostatniego z trójki bandytów, schodzących po schodach, zrobiło mu się na moment ciemno przed oczami. Gdyby nie przytrzymał się jedną ręką klęczącej obok Julii, na pewno byłby się przewrócił. Mimo upływu lat, bez najmniejszego problemu rozpoznał tego młodego mężczyznę.
To był jego rodzony, starszy o osiem lat brat Waldemar Wilczyński, którego nie powinno tu w ogóle być, bo przecież jeszcze przez jakieś 5 lat powinien przebywać za kratkami odsiadując wyrok za kierowanie samochodem pod wpływem alkoholu i spowodowanie wypadku, w którym ponieśli śmierć ich rodzice.
Z tego, co mówili mu dziadkowie, Waldek został osadzony w zakładzie karnym gdzieś na drugim końcu Polski. Bolek nigdy nie chciał odwiedzić jedynego brata w więzieniu, co oznaczało, że nie widział go od jakichś siedmiu lat. Nie chciał się z nim spotkać, bo od czasu tragicznego wypadku szczerze go znienawidził. Do dzisiaj obwiniał brata o zabranie mu rodziców i gdzieś w środku zawsze życzył mu, aby i jego spotkał podobny los.
Wyglądało na to, że braciszek nie czekając na koniec odsiadki, uciekł z więzienia i dołączył do sławnej bandy Wiewiórskiego. Kto wie, być może to nawet sam „Taśma” pomógł mu w ucieczce, służąc swoim bogatym doświadczeniem.
Bolesław nigdy nie spodziewałby się, że będzie mieć okazję zobaczyć swojego brata na żywo. A już z pewnością nie w takich okolicznościach. Niemoc szoku walczyła w nim z przemożną chęcią rzucenia się na brata z wściekłości i uduszenia go gołymi rękoma. Cóż za okrutna ironia losu, pomyślał, gdyby to zrobił z pewnością sam zostałby zastrzelony przez brata lub kogoś z jego bandy. Na dodatek naraziłby na niebezpieczeństwo Julię. Nie mógł sobie pozwolić, żeby z rąk jego brata jeszcze komukolwiek, kogo uważał za ważnego i bliskiego dla niego człowieka, zdarzyła się krzywda. Kolejna fala lodowatego zimna, a potem ciepła zalała jego ciało. Mocniej chwycił się ramienia Julii i zacisnął na chwilę powieki, żeby ulżyć nagłemu bólowi skroni. Bardzo zapragnął być teraz gdzie indziej.
Bolek pragnie być gdzie indziej, ale my ani trochę. Śledzimy historię z zapartym tchem. Za to w naszej głowie kłębią się kolejne pytania. Jak to się stało że Julia została postrzelona? Czy nasi bohaterowie nie mają już żadnych szans na wyjście cało z opresji? Na jaki pomysł wpadnie rezolutny Bolesław tym razem? Czy może będzie za bardzo zamroczony swoim odkryciem? Jesteśmy ogromnie ciekawi Waszych pomysłów! Cieszymy się że jesteście z nami. Dajcie koniecznie znać w komentarzu jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów. Kolejny odcinek już w sobotę!
PS. Coś nam mówi, że powieść przeciągnie się i będzie trwać dłużej niż 20 odcinków. Ani trochę nas to nie martwi, wręcz przeciwnie! Nie możemy doczekać się Waszych pomysłów!
PPS. To nie sensacyjno- kryminalny lead tak działa, ale Wasza wyobraźnia.
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).