Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
REKLAMA Zapraszamy
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
27 lutego 2021r. godz. 16:04, odsłon: 1822, Bolec.Info/Bolecnauci

Tajemnica szmaragdu - odcinek 51

Część w której agent Moczydło traci telefon, a Ola zostaje ogłuszona i porwana w niezwykle brutalny sposób.
Lekarz
Lekarz (fot. pixabay)
REKLAMA
Villaro zaprasza

Już jest pięćdziesiąta pierwsza część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Czterdziesta ósma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Czterdziesta dziewiąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Jubileuszowa część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

W dzisiejszym odcinku Pan M. przybliża nam dramatyczne sceny ze szpitala. Zapraszamy do lektury:


Ola ocknęła się jeszcze zanim agent Moczydło stękając przeniósł ją na rękach do pokoju pielęgniarek. Po tym, jak Waldek we trzech z prokuratorem i podkomisarzem opuścili OIOM, Antoni dźwigał miłość swego życia przez kilkanaście metrów korytarza, jak bohaterski Superman swoją Lois Lane i rozmarzony patrzył jej prosto w oczy. Kiedy z heroicznym wysiłkiem wniósł wreszcie Olę do pokoju pielęgniarek, wyobrażał sobie już zapewne, że są dopiero co zaślubieni i właśnie przenosi żonę przez próg ich nowego, wspólnego domu, gdzie będą mieszkać aż do końca życia. Takie oto niespodziewane szczęście go spotkało. Jednocześnie stanie się i bohaterem, i mężem!

Doktor Butani chwycił i odkręcił butelkę stojącą na biurku, nalał wody do stojącej tuż obok pustej szklanki i podał posadzonej przez Antka na krześle młodej lekarce stażystce wypełnione do połowy naczynie.

- Dziękuję, panie doktorze. Nie wiem skąd to omdlenie. Normalnie to mi się nie zdarza – stwierdziła Ola.

Była nadal nieco roztrzęsiona, ale zdołała upić kilka łyków. Wyciągnęła z kieszeni fartucha telefon i sprawdziła wyświetlacz. Czemu mama dotąd nie zadzwoniła? Czyżby nie była w stanie? A może nadal gniewa się za jej zachowanie? Odłożyła aparat obok siebie na biurko, licząc, że mama jednak zatelefonuje i powie jej, co się stało.

– Za dużo tych przeżyć – spróbowała jakoś wytłumaczyć się ze swojego nagłego zasłabnięcia. Oby tylko doktor nie pomyślał, że jest słaba psychicznie i nie nadaje się do tej pracy. – Sekundę tylko posiedzę i pójdę na izbę przyjęć. Muszę sprawdzić, co z mamą i wujkiem.

- Ociwiście, niech pani idzie, ale lepiej powoli. Dotlenić się dobzie będzie. A potem mozie pani jechać do domu i niech odpoćnie sobie – zaproponował z niekłamaną troską jej opiekun stażu.

W progu sali stanęła obfitej postury pielęgniarka, zasłaniając całą sobą otwór drzwiowy. Jak się nie przesunie, to wszyscy troje utkwimy tu na dobre, pomyślał agent Antek. Obrócił się w poszukiwaniu rozwiązania problemu i na szczęście zauważył jeszcze okno. W razie czego zadzwoni się po strażaków, to może podstawią drabinę albo przynajmniej skokochron. Ale będzie ubaw. Jak w cyrku!

Przeżyte przed chwilą emocje przy odgrywaniu roli przyszłego męża panny doktor Wilczyńskiej chyba musiały dać o sobie znać, a może to te paluszki, które zjadł w biurze kapitana Wilczyńskiego były niezbyt świeże, bo zaczął mu doskwierać żołądek. Słone paluszki były jakieś takie twarde i kwaśne, to fakt, przypomniał sobie Antek. Może kapitan Wilczyński chciał się zemścić za to, że był dla niego taki niemiły?

Antek poczuł teraz już wyraźne bulgoty w brzuchu. Podejrzane dźwięki gastryczne na pewno zostały dosłyszane przez pozostałe osoby obecne w ciasnym, a do tego teraz jeszcze zakorkowanym siostrą Żanetą pomieszczeniu, bo natychmiast został obdarzony zaniepokojonymi zawodowo spojrzeniami. Oj, niedobrze. Chyba zaczyna mieć parcie na wizytę w toalecie! Ale jak tu wyjść do kibelka!? Nie przeciśnie się, nie ma szans. Chrząknął znacząco na siostrę i wydukał z siebie:

- Przepraszam siostro, muszę do wygódki. Chyba musiałem zjeść coś nieświeżego!

Siostra Żaneta szczęściem miała bieg wsteczny, więc wysunęła się rakiem na korytarz, a Antek wystrzelił z pomieszczenia niemal jak Struś Pędziwiatr.

- Wygódka to przedostatnie drzwi po prawej! Tylko pan nie pomyl, bo następne pomieszczenie to zabiegowy do robienia lewatywy! – rzuciła siostra Żaneta głośno do znikających w zawrotnym tempie pleców agenta Moczydły. Biegnąc dziwnie skręcał nogi, jak gdyby już pozbył się kłopotu. Ale chyba jednak nie, bo mimo wszystko po trzech sekundach zniknął za drzwiami toalety, którymi tak mocno trzasnął przy zamykaniu, że aż szyby w oknach zadrżały w całym szpitalu, jakby właśnie oddano salwę ze wszystkich haubic naraz podczas strzelania na poligonie w Świętoszowie.

Doktor Butani i doktor Ola wybuchnęli śmiechem, ku zadowoleniu tryskającej właśnie takim zwykle humorem siostry Żanety.

- Może ci podać coś na wzmocnienie, kochanie? – zapytała Olę siostra łagodnym głosem, ponownie wchodząc do pokoju pielęgniarskiego. Podeszła do niej i pogłaskała ją po głowie, jakby pocieszała swoją własną córkę. – Nie martw się, dziecko. Na pewno nic im nie będzie.

Zatroskana pielęgniarka wytarła wierzchem dłoni kąciki oczu, jakby coś sobie właśnie przypomniała. Prawdopodobnie była to usłyszana od matki tej biednej dziewczyny trudna i skomplikowana miłosna historia jej rodziców.

- Panie doktorze, może ja ją odprowadzę? Na wszelki wypadek. Ja też niepokoję się o jej mamę. Wie pan, tę superową babkę, która przez kilka dni czuwała przy postrzelonym panu Wilczyńskim, który okazał się tatą pani doktor Oli. Trochę to pogmatwane, nieprawdaż? Nie wiem, co się dzieje, ale niedługo to chyba cała ich rodzina już pewnie u nas w szpitalu się rozgości…

- Dobzie, chwilkę tu mogę posiedzieć – zgodził się doktor Butani. – Zajzię w międzyciasie do paćjentów, a potem pójdę na gabinet. Niechzie juź idziecie.

Siostra Żaneta pomogła młodej lekarce wstać, ale Ola po tej chwili odpoczynku wcale nie potrzebowała pomocy. Zdjęła i odwiesiła na oparcie krzesła swój fartuch, prosząc siostrę, o przechowanie go do następnego dnia. Wyszły obie z dyżurki i skierowały się do drzwi wyjściowych z oddziału. Przechodząc koło nadal zamkniętej toalety, siostra zbliżyła ucho do drzwi i lekko zaskoczona zmarszczyła czoło. Wycedziła powoli szeptem:

- Pani doktor, nikt tam nie stęka, ale słychać jakieś dziwne elektroniczne dźwięki. A my nie mamy przecież skomputeryzowanych kibelków!

Ola również nastawiła ucha i w ciszy nasłuchiwały już teraz obie. Ola w końcu domyśliła się przyczyny:

- On gra w Soda Crush! Słyszałam wyraźnie słowo „Tejsti”! Kiedyś też w to grałam, jak jeszcze jeździłam pociągami na studia – przyznała się także szeptem Ola. – Przez długi czas była to ulubiona gra „słoików” tarabaniących się kolejami dolnośląskimi do Wrocławia.

- Musiało go nieźle wciągnąć, albo nie lubi się nudzić siedząc na klozecie! – odszepnęła siostra Żaneta i niespodziewanie walnęła pięścią w drzwi wrzeszcząc średnio poprawną angielszczyzną. – Gejm ołwer!

Ze środka dobiegł ich głośny plusk i jeszcze głośniejsze przekleństwo „K…. mać!”.

- Albo się wreszcie wypróżnił, albo mu telefon wpadł do ustępu! – przestraszyła się Ola, ledwie unikając parsknięcia śmiechem. Chwyciła i pociągnęła siostrę za rękę. – Zmykamy, siostro! Jakby co, to nas tu w ogóle nie było!

Pozostawiwszy agenta Antka samego z jego problemami, zeszły piętro niżej i przeszły przez drzwi prowadzące na izbę przyjęć. Ola stanęła nagle w miejscu.

- Ojej, niech siostra idzie sama, ja muszę wrócić, bo zostawiłam telefon na biurku. Za parę sekund jestem.

Ola odwróciła się i pobiegła z powrotem w stronę klatki schodowej. Zanim jeszcze ponownie otworzyła przeszklone drzwi mignęła jej jakaś ciemna postać biegnąca na górę. Po schodach się u nas nie biega, pomyślała i otworzyła drzwi, żeby zaraz solidnie opierniczyć gościa, który zamiast wchodzić, bardzo szybko wskakiwał po kilka schodków na górę. Po chwili zobaczyła jedynie jego buty, ale już na wyższej kondygnacji. Weszła po schodach i zauważyła dość dziwną męską postać w długim, ciemnym płaszczu. Z głową uniesioną do góry wpatrywał się w napis nad drzwiami prowadzącymi na OIOM. Miał widoczne wyraźne blizny, jak po poparzeniu, na dolnej części lewego policzka.

Typ wydał się Oli naprawdę mocno podejrzany. Po co on tu przyszedł, zastanawiała się w myślach, walcząc ze swoją stukającą ją już w ramię intuicją. Poważnie zaniepokojona, na wszelki wypadek nie podchodziła bliżej, lecz przystanęła na ostatnim stopniu. Kiedy usłyszała dziwny metaliczny dźwięk i facet sięgnął lewą ręką, aby otworzyć drzwi, postanowiła wreszcie zareagować:

- Pan do kogo? To zamknięty oddział i tylko najbliższej rodzinie wolno tam wchodzić za zgodą lekarza.

Facet zamarł w bezruchu, a potem powoli zaczął obracać głowę w jej stronę. Ładnych kilkanaście sekund wpatrywał się w Olę świdrującym, choć jakimś takim nieobecnym wzrokiem, aż jej ciarki po plecach przeszły. Ding! Ding! Dzwonek alarmu u Oli w głowie zaczął brzęczeć jak szalony: wycofaj się dziewczyno, póki czas! Potem leć i wołaj ochronę, doradzał jej non stop ostrzegawczym tonem wewnętrzny głos. Jednak stopy Oli, nie wiadomo czemu, nie chciały się ruszyć z miejsca. Jakby uznały, że tutaj może być za chwilę bardziej potrzebna.

- Czy twój ojciec cię skrzywdził, Natasza? Nie bój się. Ja cię przed nim obronię… – wreszcie podejrzany osobnik odezwał się, co jednak nie wyjaśniło w najmniejszym stopniu ani powodów jego wizyty w szpitalu, ani jego dalszych zamiarów.

Dlaczego on zwraca się do niej w ten dziwny sposób? To przecież nie jej imię. No i skąd on wie, że gdzieś tam za drzwiami leży jej ojciec? Faktem jest, że została skrzywdzona, ale nie przez własnego ojca, który prawdopodobnie dotąd nic o niej nie wiedział, tak jak zresztą i ona nie miała pojęcia o jego istnieniu. To matka ją skrzywdziła swoimi tajemnicami. I babcia też. Ale na pewno nie ojciec. I co to ma znaczyć, że facet chce ją przed ojcem obronić? Chyba nic jej nie grozi ze strony kogoś, kto ledwie sam uszedł przed paroma dniami z życiem?

Po krótkim namyśle uznała, że być może jest to pacjent, który jakoś wydostał się ze szpitala na 1000-lecia, albo przez niedopatrzenie tam jeszcze nie trafił. Należało go więc delikatnie odprowadzić do wyjścia i zadzwonić po karetkę. Albo nie, jeszcze lepiej będzie odstawić go na izbę przyjęć. Niech tam zdecydują, czy facet nadaje się do umieszczenia na oddziale zamkniętym.

Niespodziewanie dla niej ten dziwnie zachowujący się człowiek poruszył się i w jego prawej ręce zauważyła przedmiot przypominający pistolet z czymś cylindrycznym na lufie. Nie znała się zbytnio na broni palnej, ale wystarczyło, że oglądała dużo filmów kryminalnych i sensacyjnych. Nie musiała być ekspertem, żeby stwierdzić, że przedmiot znajdujący się w ręce tego mężczyzny to pistolet z tłumikiem. Złodziej? Terrorysta? Jeżeli wejdzie z bronią na OIOM, to może urządzić tam prawdziwą jatkę, przestraszyła się. Tak czy siak, musiała zacząć działać.

Mimo, że miała zerową wprawę w walce z uzbrojonymi napastnikami, a tym bardziej nie specjalizowała się w sztukach walki, ruszyła w jego kierunku. Może uda się wykorzystać jakiś element zaskoczenia? Przecież gdyby bandyta zamierzał ją zastrzelić, już od kilku chwil leżałaby na schodach z dodatkowymi, wentylującymi płuca otworami w klatce piersiowej. A ten zamiast przerobić ją na sito, patrzył na nią cały czas tym swoim dziwnym wzrokiem. Przysięgłaby, że w jego oczach dało się zauważyć jakiś rodzaj zainteresowania jej osobą. Ewidentnie spojrzenie osoby kimś zauroczonej, a przecież widzieli się pierwszy raz w życiu. A może jednak nie? Może to jakiś stalker, cholera? Dlaczego on ją tak cały czas świdruje tymi swoimi oczami?

Facet zdaje się nie miał zamiaru dziurawić nikogo w tej właśnie chwili, bo włożył pistolet za pasek spodni i także ruszył w jej kierunku. Może postanowił jednak sam opuścić budynek szpitala i w drodze do wyjścia tylko przejdzie obok niej? Nagle obydwoje usłyszeli na dole otwierające się drzwi i głośne, ewidentnie męskie, stukające twardymi obcasami kroki. Ola obróciła się i spojrzała w dół przez poręcz. Rozpoznała wchodzącego po schodach szybkim krokiem mężczyznę. Na szczęście to prokurator, którego dopiero co poznała, więc przez chwilę wydało się jej, że jest już bezpieczna. Ale nie była.

Mężczyzna w płaszczu w ułamku sekundy znalazł się przy niej i schylił się w pół, jakby chciał się Oli pokłonić. Zaskoczona dziewczyna w ogóle nie zareagowała. Gość nadział ją na swój bark, objął lewą ręką z tyłu za uda i uniósł się razem z nią do góry. Ola zawisła teraz na nim podparta dokładnie w połowie swojego ciała i starała się nie wypaść mu, balansując trochę rękami i nogami. Upadek z tej wysokości i to jeszcze na schody mógłby się skończyć dla niej nieciekawie. Unieruchomiona w ten sposób, przełożona przez intruza jak worek ziemniaków, mogła go co najwyżej zacząć tłuc pięściami w plecy. Co też właśnie zaczęła robić, ale ten pozostał niewzruszony. Szybko odwrócił się i skierował swoje kroki na schody prowadzące piętro wyżej, w ewidentnym zamiarze uprowadzenia swojej ofiary.

Kiedy bandyta wszedł po kilku stopniach, stając już na kolejnym spoczniku, odwrócił się, gdyż był pewny, że powinien pozostać niezauważony z miejsca, w którym znajdowało się wejście na intensywną terapię. Sięgnął prawą ręką po pistolet, wyjął go i stanął tak, z Olą wiszącą na nim i wciąż machającą nogami i rękami. Czekał z bronią wyciągniętą przed siebie, w razie gdyby jednak prokurator zauważył tę szamotaninę.

Ale prokurator Pietrzak nie mógł ich dostrzec, gdyż nawet gdyby spojrzał w kierunku porywacza z trzymaną Olą, to znajdowali się oni teraz poza zasięgiem jego wzroku. Do Oli wreszcie dotarło, że wysiłki fizyczne podejmowane w celu uwolnienia się z objęć tego bardzo silnego i zdesperowanego mężczyzny spełzną na niczym, jeżeli czegoś szybko nie wymyśli. I wymyśliła, aby zwyczajnie posłużyć się swoim wrzeszczącym głosem:

- Ratunku! Pomocy!

Prokurator zastygł w bezruchu jeszcze zanim otworzył drzwi. Co to było? Ktoś tu woła o pomoc? Powoli ruszył w stronę schodów wiodących na wyższe piętro.

Dymitr zrozumiał, że okrzyk dziewczyny wywołał zamierzony skutek i wzbudził zainteresowanie człowieka, który stanął im na przeszkodzie w sprawnym i szybkim opuszczeniu budynku. Zaczął wchodzić wyżej po kolejnych stopniach, ale szedł teraz już tyłem, cały czas obserwując, czy ktoś nie podąża jego śladem. Cofał się, pokonując kolejne schodki w górę, z lufą pistoletu skierowaną przed siebie w dół, aż dotarł do kolejnego spocznika i zakręcił niemal o sto osiemdziesiąt stopni.

Wprawne, detektywistyczne oczy prokuratora Pietrzaka dostrzegły widoczne przez chwilę dziwaczne odbicie w szybie przeszklonej klatki schodowej. Ale w ogóle nie przyszło mu do głowy, że ktokolwiek może poruszać się po szpitalu z bronią palną w rękach i młodą kobietą na ramieniu, więc podszedł i stanął w miejscu, w którym schody rozpoczynały swój bieg na wyższą kondygnację. Nikogo nie zobaczył, ale zaczął wchodzić po jednym stopniu do góry, spodziewając się w końcu dostrzec osobę wołającą o pomoc. I zauważył nareszcie między prętami balustrady parę nóg. Były to nogi noszące męskie obuwie, a głos był przecież kobiecy!

- Ratunku! Tu Ola Wilczyńska! Zostałam porwana! Pomocy! – krzyknęła ponownie Ola, chociaż tylko oczy umieszczone w jej podeszwach mogłyby w tym momencie zauważyć, czy jakakolwiek pomoc nadchodzi, czy nie.

Dymitr musiał jakoś zareagować, a jedyne co mu przyszło do głowy, to uciszenie porwanej młodej lisicy w improwizowany, dość niecodzienny sposób. Okręcił się wokół własnej osi i po chwili z dużą prędkością skręcił ciało w kierunku przeciwnym uderzając głową trzymanej młodej kobiety o ścianę. Skutek był natychmiastowy. Dziewczyna straciła czucie, przestała się rzucać i ucichła. Worek, który nie machał kończynami, zrobił się nawet jakby lżejszy, ale było to wyłącznie subiektywne odczucie Dymitra. Miał nadzieję, że tylko ją ogłuszył, a nie zabił, bo przecież tylko żywa mogła mu jeszcze posłużyć do realizacji jego planów.

Prokurator nie miał przy sobie broni, gdyż mylnie założył, iż zaplanowane na dzisiaj przesłuchania w jednostce wojskowej i w szpitalu, nie wiązały się z jakimkolwiek śmiertelnym niebezpieczeństwem. Poza tym miał przecież wsparcie w postaci dwóch wyszkolonych agentów. No dobra, może tylko jednego wyszkolonego i ogarniętego agenta. Prokurator Pietrzak wchodził nadal powoli po schodach, ale dochodzące do niego dźwięki po krótkim stuknięciu nagle i niepokojąco ucichły.

- Kto tam jest? Ktoś ty? – rzucił w przestrzeń powyżej.

Prokurator dotarł do kolejnego spocznika i odwrócił się w kierunku szczytu schodów. W tylnym, jasnym świetle, dochodzącym z okna znajdującego się za stojącą tam postacią, zauważył bezwładne, przewieszone przez ramię porywacza ciało doktor Wilczyńskiej. Prokurator nie widział dokładnie twarzy bandyty, ale po płaszczu domyślił się, że to jest poszukiwany przez niego przestępca, posługujący się dowodem na nazwisko Dymitr Jacenko. Proszę bardzo, czyżby sam właśnie wpadł mu w ręce? Zaskoczony tym odkryciem nawet nie pomyślał, by uskoczyć, kiedy w otworze skierowanej na niego lufy niespodziewanie pojawił się błysk, oznaczający strzał.

Razem z błyskiem prokurator Pietrzak usłyszał cichy syk i w tym samym momencie poczuł silne uderzenie w lewe ramię. Odrzucony impetem wystrzelonej kuli, wylądował na siedząco pod ścianą. Ból był ogromny, wręcz paraliżujący i nie pozwalał mu się poruszyć. Prokurator obserwował otoczenie wyostrzonym przez adrenalinę wzrokiem i zdziwił się, że napotkany osobnik nie jest ubrany w uniform. Kto wobec tego naprawiał ten cholerny kaloryfer? Chwilowo musiał odstawić na bok tę zajmującą zagadkę, bo zauważył jak myśliwy ze swoim upolowanym trofeum na ramieniu schodzi z góry i staje może z metr od niego. Po jaką cholerę on porywa tę młodą Wilczyńską, zaczął się zastanawiać prokurator.

Również i to pytanie nie miało się na razie, a być może nigdy doczekać odpowiedzi, bo patrząc mu prosto w oczy, Jacenko przyłożył wylot tłumika do jego czoła. Prokurator nie zamknął jednak powiek. Chciał w tej ostatniej swojej chwili dać bandycie do zrozumienia, że nie będzie umierał jak mięczak i nie zająknął się nawet błaganiem o litość. Przez kilka sekund mierzyli się nawzajem wzrokiem, ale kolejny strzał nie padł.

Dymitr opuścił broń i włożył ją tym razem do zewnętrznej kieszeni płaszcza. Bez słowa przeszedł obok kolejnej postrzelonej przez siebie ofiary i obciążony nielekkim balastem, zaczął schodzić po schodach na dół. W połowie biegu schodów zatrzymał się jednak na moment, usłyszawszy kolejne kroki na korytarzu. Dwie postaci przebiegły po schodach i po chwili zniknęły za drzwiami strzegącymi, jak widać nieskutecznie, dostępu na OIOM. Dopiero teraz Dymitr ruszył ponownie i już po jakichś dwudziestu sekundach zmierzał wzdłuż budynku do pozostawionego pod drzewem audi z żywą jeszcze, miał nadzieję, zawartością.

Po drodze napotkał jedynie dwie osoby, których normalnie wolałby nigdzie i nigdy nie spotkać na swojej drodze. Było to dwóch wytatuowanych młodzieńców, którzy wyglądali jakby codziennie zaliczali po kilkanaście godzin siłowni. Szli niosąc jakieś sportowe torby, a każdy ich biceps wyglądał jak szynka słonia i to na sterydach. Dymitr akurat w tej chwili nie zaryzykowałby konfrontacji z nimi, więc uśmiechnął się do nich głupawo i zażartował, nie chcąc aby pomyśleli, że wynosi jakąś denatkę prosto ze szpitala do prosektorium:

- Koleżanka przesadziła z szampanem na imprezie firmowej. Idziemy po sole trzeźwiące do apteki.

Zdziwieni nietypowi, groźnie wyglądający przechodnie, odwzajemnili uśmiech i pokiwawszy współczująco i z jako takim zrozumieniem głowami, poszli swoją drogą, co oznaczało, że chyba uwierzyli wyjaśnieniom Dymitra. Widocznie nie raz sami bywali już w podobnej sytuacji.

Dymitr bez dalszych przeszkód i przygód dotarł wreszcie do pozostawionego w zacienionym miejscu samochodu. Przystanął i przekręcił głowę, nasłuchując przez chwilę, czy zakneblowana żółtogłowa dziennikarka w glanach nadal potulnie śpi. Nie usłyszawszy żadnego podejrzanego dźwięku, odchylił połę płaszcza i sięgnął do kieszeni spodni po kluczyk z pilotem. Bagażnik tego modelu audi wyposażony był w elektrozamek, więc wystarczyło nacisnąć specjalny, wydzielony osobny guzik na pilocie, aby zamek się odblokował, a siłowniki same popychały wtedy pokrywę do góry. Dymitr nie wyciągając kluczyków z kieszeni nacisnął ten przycisk po omacku, usłyszał charakterystyczny krótki dźwięk i pokrywa zaczęła się unosić.

Wyjął prawą rękę z kieszeni i chwycił nogi trzymanej dziewczyny, tuż obok podtrzymującej je już lewej ręki, ponieważ za chwilę miał zamiar przesunąć jej bezwładne ciało przed siebie i zrzucić je prosto z ramienia do bagażnika. Kiedy upchnie ją jakoś koło zalegającej tam reporterki, stworzą całkiem ciekawy duet, pomyślał zadowolony. W prowizorycznej celi w starym hangarze, którą przygotował co prawda tylko dla jednej osoby, jakoś da radę zadekować obie. Zawsze to jakieś urozmaicenie.

Okręcił się nieco w prawo i zaczął zsuwać z siebie zwisające, nadal wiotkie ciało. Jednocześnie pochylił głowę tuż nad otwierającą się pokrywą, aby zajrzeć do środka, jakby przed zapakowaniem ciała chciał jeszcze ocenić, jakim sposobem najlepiej wypełnić częściowo zajętą już przestrzeń. Nagle jednak podnoszący się kawał blachy, kopnięty ciężkimi butami od środka, z ogromną siłą i z jeszcze większym hukiem wystrzelił w górę i trzasnął Dymitra w brodę. Nagły i brutalnie mocny atak na podbródek, dokładnie tak jak w boksie, zaskutkował natychmiastowym nokautem i zaskoczony porywacz, chwilowo pozbawiony możliwości rejestracji rozgrywających się wokół niego wydarzeń, poleciał do tyłu. Nieprzytomna Ola została przez upadającego pociągnięta w tym samym kierunku i spoczęła obok niego, równolegle do jego ciała. Każdy praktykujący myśliwy skojarzyłby natychmiast tę scenę z obrzędem kończącym udane polowanie, zwanym w ich gwarze pokotem.

Z bagażnika wychyliła się ufarbowana fryzura, wyglądająca jak kępka żółtej rzeżuchy. Następnie wychynęła stamtąd już cała zdobna głowa Żakliny. Kiedy po krótkiej chwili jej oczy przyzwyczaiły się do światła, spojrzała ponad krawędzią bagażnika na betonową kostkę za samochodem i ignorując spoczywające na szczęście już bez ruchu truchło swojego oprawcy, utkwiła wzrok w postaci leżącej tuż obok niego. Nie spodziewała się zobaczyć drugiego nieruchomego ciała. Była to jakaś młoda, atrakcyjna dziewczyna, brunetka o długich włosach, na oko jej równolatka. Żaklina, przerażona faktem, że rozpłaszczony na ziemi facet w płaszczu właśnie okazał się seryjnym porywaczem, a może i nawet seryjnym mordercą, donośnie krzyknęła:

- O, Jezu! Zabiłam ją! Pomocy!

Dwaj miłośnicy rzeźbiarstwa i wysokobiałkowych suplementów diety, usłyszawszy nietypowy poza poligonem wojskowym huk, a po chwili krzyk wołającej na parkingu, przystanęli zdezorientowani. Spojrzeli po sobie i jednocześnie obejrzeli się za siebie, identycznie jak Pat i Mat z bajki „Sąsiedzi”. Pchnięci odruchem serca, a może tylko czystą ciekawością, ruszyli potrzebującej osobie na ratunek, licząc zapewne, że ich mięśnie wreszcie znajdą jakieś inne, szlachetniejsze zastosowanie, aniżeli magazyn skumulowanej energii.


Czy dwóch kulturystów pomoże Żaklinie i uratuje Olę? Jaki stan zdrowia reprezentują teraz nasi bohaterowie? Czy to koniec panowania Jacenki? Czy jego przesłuchanie rzuci światło na całą zagadkę? Co jeszcze spotka naszych bohaterów? Dajcie znać, jak wyobrażacie sobie ich dalsze losy!

Cieszymy się, że razem z nami tworzycie, czytacie i emocjonujecie się historią. Bolecnauta Pan M. wciąż zaskakuje nas swoimi pomysłami i niezwykłą wyobraźnią!

Kolejny odcinek już w środę w godzinach popołudniowych!

Tajemnica szmaragdu - odcinek 51

~Siwawy Pustynnik niezalogowany
28 lutego 2021r. o 9:53
Panie Adminie, szambo Wam wylewa!!! Niedługo gołe zady i gadające waginy będą na porządku dziennym!!!
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Siwawy Pustynnik niezalogowany
28 lutego 2021r. o 10:26
Dziękuję za tak sprawną interwencję. Monika pewnie będzie niepocieszona, a ja wręcz przeciwnie.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Jasnoniebieski Buk niezalogowany
3 marca 2021r. o 16:13
Już za (M)omencik...
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Jasnoniebieski Buk niezalogowany
3 marca 2021r. o 16:20
c.d.
----------------------------------
Julia uciskała ranę wlotową na ramieniu prokuratora Pietrzaka, ale krwawienie uparło się i nie ustawało. Widocznie kula, która utknęła gdzieś głębiej w ranie musiała uszkodzić jakąś większą arterię. Julię niepokoił brak możliwości nawiązania kontaktu z prokuratorem oraz całkowity bezwład jego lewej ręki. Obawiała się, że oprócz któregoś z ważnych naczyń krwionośnych, pocisk mógł roztrzaskać kość, a także, co byłoby dużo gorsze, doszło być może do poważnego uszkodzenia nerwów.

W oczekiwaniu na nosze, które miała nadzieję wkrótce zostaną wysłane z oddziału chirurgii i których spodziewała się dosłownie za chwilę zobaczyć w holu, próbowała nawiązać z siedzącym pod ścianą prokuratorem kontakt wzrokowy i słowny, lecz od momentu jego omdlenia, czyniła to bezskutecznie. Prawdopodobnie był w sporym szoku, bo oprócz jęków jak dotąd nic konkretnego więcej z siebie nie wydobył. Zarówno Julia, jak i Waldek nie zdawali sobie jednak sprawy, że każda pozyskana od niego teraz informacja mogłaby ocalić komuś zdrowie, a nawet i życie.

Gdy posadzili z Waldkiem ofiarę postrzału przy ścianie, w mgnieniu oka nastąpiła u Julii automatyczna przemiana w ratownika. Zawodowe odruchy zaczęły pojawiać się jeden po drugim. Poza zwyczajowymi czynnościami oceny funkcji życiowych w takich okolicznościach, upewniła się, czy z drugiej strony ramienia oprócz rany wlotowej znajduje się rana wylotowa, ale rękaw, jak i pozostałe tylne części marynarki były całe i wolne od krwi. Stąd właśnie wysnute podejrzenie o poważnym uszkodzeniu kości i nerwów w obrębie stawu barkowego. Kula, która nie opuszcza ciała, z reguły czyni wiele wewnętrznego bałaganu, zanim zatrzyma się w jakimś, często trudno dostępnym dla chirurgów, zakamarku. Jedno było pewne. Kiedy prokurator wyzdrowieje, przez długi czas nie będzie mógł nosić lewą ręką swojej aktówki, ani nawet butelki piwa.

Julia miała przez chwilę okazję przyjrzeć się dokładniej prokuratorowi Pietrzakowi z bliska. Oprócz tego, że był nieprzeciętnie bystry, można go było uznać za całkiem przystojnego, jeżeli tylko ktoś uznałby, że młody Lee Marvin mógł być obiektem westchnień przedstawicielek płci pięknej. A mógł. Przynajmniej Julia tak twierdziła. Podobieństwo do amerykańskiego aktora w okresie jego młodości było dla niej na oko ponad osiemdziesięcioprocentowe. Ciekawe, czy gdzieś tam czeka na biedaka jakaś troszcząca się o niego pani prokuratorowa? Jeśli nie, to mam córkę na wydaniu, panie Lee, w myślach Julia już próbowała swatać Olę z prokuratorem Pietrzakiem.

Podniosła głowę i się rozejrzała. Spodziewana pomoc się spóźniała. Na korytarzu póki co, znajdowali się nadal tylko półprzytomny prokurator, Waldek i ona. Nie licząc oczywiście walniętego w bark i najwyraźniej wcześniej też mocno w dekiel redaktora Skrętkowskiego. Po odgrzebaniu się spod hałdy końcówek od mopa, ręczników papierowych i plastikowych butelek z detergentami, dziennikarz właśnie wyczołgał się ze zdemolowanego magazynka na zewnątrz. Zrobił to na czworakach, a raczej na trojakach, bo jedną rękę miał skutecznie i z własnej nieprzymuszonej woli, wyeliminowaną z użytku. Z wysiłkiem i sycząc z bólu, reporter usiadł przy ścianie. Co ciekawe, znalazł się dokładnie w tej samej pozycji, co prokurator i do tego pod tą samą ścianą, tylko kilka ładnych metrów dalej. Jeszcze kilka osób tak usiądzie i będzie to wyglądało jak kolejka do zabiegowego w poradni chirurgiczno-ortopedycznej.

Niesprawna, prawa górna kończyna lokalnego łowcy sensacji musiała go nieziemsko boleć, bo jęcząc stękał, stękając jęczał i do tego cały czas przytrzymywał lewą ręką prawy łokieć. Być może tylko wybił sobie bark i trzeba mu go będzie nastawić, a być może jego kości zostały pogruchotane, na osobiste życzenie zresztą. Julia nie mogła jednak do niego podejść, dopóki ktoś nie przejmie od niej opieki nad prokuratorem, bo z kolei ten bez jej pomocy mógłby się szybko wykrwawić, a Waldek cały czas chodził z telefonem przy uchu i gadał. Pierwszy telefon wykonał do podkomisarza Kamińskiego prośbą, żeby pilnie pofatygował się na izbę przyjęć. Waldek opisał podkomisarzowi, co zastali z Julią na OIOM-ie i czego będą potrzebować. Podkomisarz prawdopodobne nie chciał mu wierzyć, bo Waldek aż cztery razy musiał powtarzać, że do prokuratora ktoś strzelał. Zaraz potem zaczął dzwonić do wielu nieznanych Julii osób.

Julia zaczynała się coraz mocniej denerwować. Czy nie powinno tu być jakiegoś lekarza albo chociaż pielęgniarki, których powinny zainteresować dramatyczne wydarzenia na tym korytarzu? Przydałaby się jej pilna pomoc. I szalonemu redaktorkowi też.

Julia spojrzała na Waldka toczącego przez telefon oratorskie boje. Nieustannie przechadzał się w tę i we w tę po korytarzu, jakby przebieranie nogami pobudzało mu pamięć i pomagało porządkować oraz formułować myśli. Widać, że cały czas chciał też mieć bezpośrednie otoczenie pod obserwacją. Najwyraźniej niebezpieczeństwo, jego zdaniem, nadal nie było całkowicie zażegnane.

Waldek musiał rozmawiać z samymi wysoko postawionymi osobami, bo kilkakrotnie jak dotąd relacjonował ostatnie wydarzenia i formułował niepokojące podejrzenia. Przedstawiał też swoim rozmówcom konkretne oczekiwania i prośby o pomoc. Kto wie, czy aktualnie nie telefonował nawet do samego ministra obrony, bo niedoszły szwagier Julii był śmiertelnie poważny i oszczędny w słowach. Jego ostatnia relacja była najkrótsza z dotychczasowych, za to najbardziej dramatyczna. Widać było, że wszystkie te wydarzenia solidnie go rozwścieczyły i nie miał już najmniejszej ochoty do żartów i umniejszania istniejącemu zagrożeniu. Waldek z minuty na minutę sam się nakręcał, gdyż w każdej z prowadzonych rozmów żądał wysłania do Bolesławca coraz większych sił. Nic dziwnego. Więcej żądasz, więcej dostajesz, mówi stara kupiecka zasada.

Na swojego współtowarzysza z ABW Waldek nie mógł jakoś niestety jeszcze liczyć, bo Antek, tak jak i Ola, zniknął gdzieś na dobre bez słowa wyjaśnienia. A może bandyta uciszył także i agenta Moczydłę, kiedy i ten mu się po drodze napatoczył, a zwłoki biednego Antka kruszeją gdzieś na strychu w starej części szpitala. Jak ten Waldek to wszystko tutaj sam ogarnie, jeżeli faktycznie okaże się, że jego kumpel został skutecznie wyeliminowany, zastanawiała się Julia. Pomiędzy wykonywanymi telefonami Waldek próbował także namierzyć telefonicznie Antka, lecz jak dotąd bezskutecznie. A więc to może być prawda, że albo ktoś go brutalnie wyeliminował, albo przynajmniej uziemił jego telefon.

Biorąc pod uwagę wciąż rosnącą desperację Waldka oraz jego nadzwyczajne zdolności przekonywania, można było wkrótce spodziewać się w Bolesławcu ze dwóch dywizji piechoty, pułku artylerii, a może do tego przyfrunie jeszcze z osiem myśliwców F-16 i nastąpi desant zielonych ludzików na tyły wroga. Julia obawiała się, że dalsza eskalacja żądań może doprowadzić w końcu także do prośby o wyprzedzający atak międzykontynentalnych pocisków balistycznych z wielokrotnymi głowicami atomowymi.

Oj, to by było raczej niefajnie. Czyżby Bolesławiec miał zostać wkrótce zrównany z ziemią i wymazany z map? A wszystko to przez głupie pomysły jej i Bolka! No, dobra. Tylko przez te JEJ pomysły… Się księżniczce zachciało klejnocik, no i masz babo placek. Same ofiary.

Właśnie… A co z Olą? Dlaczego właściwie pozwoliła jej zabrać prawdziwy szmaragd i odwieźć pana Rybkę wraz z wartym fortunę świecidełkiem do jego domu? Jezus Maria, a jeśli ten drań i ich śledził i postanowi zlikwidować? Trzeba koniecznie ostrzec Olę, postanowiła Julia. Jej córka powinna przecież znajdować teraz gdzieś w szpitalu, próbowała sobie tłumaczyć Julia. Kurczę, a ja nie mam nawet jak zadzwonić, bo telefon został w domu. W końcu drzwi na końcu korytarza się otworzyły. O, właśnie nadchodzi siostra Żaneta, zauważyła Julia. Przyda mi się jej pomoc. No i trzeba ją zapytać, gdzie będzie można znaleźć Olę.

Siostra Żaneta, jak na swoją tuszę, szła całkiem szybko i lekko, jakby unosiła się w powietrzu. Musiała nauczyć się na tym oddziale, że chorzy potrzebują oprócz dobrej i miłej, całodobowej opieki, także spokoju i wypoczynku. Dlatego zawsze miała na nogach miękkie obuwie, a nie jakieś toporne, stukające chodaki. Julia uśmiechnęła się, ponieważ właśnie sobie wyobraziła obrazek siostry Żanety na zajęciach z baletu. Na moment przymknęła oczy i w swojej wyobraźni przeniosła się do szkoły baletowej. Korpulentna siostra Żaneta stała w rzędzie z kilkuletnimi tancereczkami przed wielkim na całą ścianę lustrem i jak one trzymała się specjalnej poręczy. Ubrana w ciasny, różowy kostium z błyszczącego dżerseju z krótką, brokatową spódniczką z tiulu, sprawnie uniosła nogę do tyłu oraz obie ręce i stała w pozycji arabesque, z taką samą gracją i koordynacją, jak sięgające jej do pępka dziewczynki.

Po chwili Julia potrząsnęła głową i powróciła do rzeczywistości. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ubiór baletnicy zamienił się z powrotem w pielęgniarski, różowy fartuch rozmiaru XXL. Ciche obuwie siostry Żanety było kompletne, co oznaczało dodatkowo, że niestety żaden z jej pantofelków nie pozostał gdzieś zgubiony na schodach. Widocznie to nie ta bajka.

Zanim siostra Żaneta przeszła całą długość korytarza i dotarła do Julii, nie mogła jeszcze z tak daleka zorientować się, że jej miejsce pracy zostało częściowo zdemolowane i dodatkowo stało się areną brutalnych porachunków. Zaniepokoiła się kroplami świeżej krwi na posadzce, prowadzącymi do kucającej przy kimś Julii, jej znajomej czuwającej od kilku dni przy pacjencie, dochodzącym do siebie w jednej z sal jej oddziału. Siostra szła, ze zmarszczonym czołem przyglądając się plamom na podłodze, a kiedy mijała ubikację, nieoczekiwanie nachyliła się ku drzwiom i czegoś przez chwilę nasłuchiwała. Jakby chciała sprawdzić, czy ktoś przebywa aktualnie w środku. Wyglądało jednak na to, że nie chciała skorzystać z toalety, bo na widok zastanej przed sobą krytycznej sytuacji przyspieszyła kroku i po kilku sekundach znalazła się przy Julii.

- Pani Julio! Pani tutaj? Przecież miała pani być na izbie przyjęć! – siostra spojrzała najpierw na czerwony rękaw marynarki prokuratora, a potem na jęczącego dziennikarza w oddali. – Rany boskie, mieliśmy jakiś atak terrorystyczny, czy jak? Trzeba dzwonić na policję!

- No właśnie, niech siostra spojrzy, jaka jatka! Ale przysięgam, to nie moja sprawka! - zarzekała się Julia. Zaczęła się zastanawiać, gdzież to mógł podziać się podkomisarz Kamiński. Miał przecież tylko iść na parking i przeszukać samochód Oli! – A policja już jest na terenie szpitala, siostro. I nie tylko policja. Mamy tu na ten przykład prokuratora, tyle że chwilowo niedysponowanego – Julia kiwnęła głową na rannego, któremu cały czas uciskała ranę.

- A ten tam, co wygląda jakby został potrącony przez ciężarówkę? – zapytała siostra Żaneta, sięgając do kieszeni fartucha i wyjmując swój telefon. – Także zdaje się potrzebuje pomocy…

- Pan Wścibski, reporter, który został nakryty przez nas na robieniu Bolkowi zdjęć do swojego następnego sensacyjnego njusa. Przestraszył się i ścigany przez Waldka próbował przejść przez drzwi nie używając klamki – Julia lekko uśmiechnęła się na myśl o bezkresnej pomysłowości redaktora Skrętkowskiego. – Lepiej niech siostra nie pyta, po co. Pierdyknął w te drzwi barkiem i teraz obaj potrzebują pilnej pomocy, ale prokurator zdecydowanie bardziej. Niechże wreszcie dają tutaj te nosze, bo człowiek zaraz się nam wykrwawi!

- Spokojnie, moja kochana – próbowała Julię uspokajać siostra Żaneta, wybierając przyciskiem jeden z zapisanych numerów i przykładając aparat do ucha. – A nie było tu lekarza? Ani takiego nierozgarniętego młodzieńca? Ani doktor Oli?

- Absolutnie nikogo – Julia zdziwiła się tymi pytaniami.

- Dziwne. Zostawiłyśmy na oddziale doktora Butaniego w dyżurce i tego agenta w WC, kiedy poszłyśmy z doktor Olą poszukać pani na izbie przyjęć. Ale pani doktor zawróciła, bo zostawiła swój telefon u mnie w dyżurce… Halo?

Połączenie zostało nawiązane, a siostra Żaneta lekkim wrzaskiem poprosiła o dwie pary noszy na OIOM i pilne powiadomienie chirurgii. Króciutko wspomniała oczywiście w jakim stanie są ofiary. Po chwili wykonała także kolejny telefon do ochroniarzy w drugiej części budynku. Zreferowała zastaną sytuację, domagając się przeczesania całego szpitala i otoczenia budynków w poszukiwaniu podejrzanych osób oraz sprawdzenia monitoringów. Ktoś, kto nie wiedział, że siostra Żaneta jest zwyczajną, choć niezwykłą pielęgniarką w powiatowym szpitalu, na pewno mógłby wziąć ją za dowódczynię jakiejś skomplikowanej operacji, wydającą rozkazy kilkuset podlegającym podwładnym. Po rozłączeniu, jak gdyby nigdy nic wróciła do rozmowy z Julią.

- ... a po drodze na chwilę zaszłam do sklepiku, po słodką bułkę. Kiedy wreszcie dotarłam na izbę przyjęć, nie zastałam tam pani, ani nie doczekałam się doktor Oli, więc wróciłam. Ledwie kilka minut mnie nie było, a tu jakby bomba eksplodowała. Niech pani chwilę zaczeka. Pobiegnę po opatrunki, a przy okazji z ciekawości sprawdzę gabinet lekarza i wychodek. Może nasze zguby się odnajdą… – podsumowała siostra Żaneta i odeszła w kierunku gabinetu lekarskiego. Jej miejsce po krótkiej chwili zajął Waldek, który skończył wszystkie swoje rozmowy i już cały mógł oddać się do dyspozycji.

- Co ze Zbyszkiem? W czymś ci pomóc? – zwrócił się do swojej niedoszłej bratowej.

- Na razie daję radę, Waldek. Czekamy na nosze – wyjaśniła bieżącą sytuację Julia. – Siostra Żaneta powiadomiła kogo trzeba. Niestety, prokuratora trzeba od razu na stół, Waldek. Może to wydaje się z zewnątrz niegroźne, ale kula utkwiła gdzieś w ciele, a rana cały czas mocno krwawi. A to nie wróży zbyt dobrze…

- Nie uprawiajmy od razu czarnowidztwa. Dzwoniłem do podkomisarza Kamińskiego – rzekł Waldek. – Nie mógł uwierzyć w to, co mu powiedziałem. Myślał, że sobie z niego żarty stroję. Podkomisarz po dokładnym sprawdzeniu stwierdził, że pod samochodem twojej córki nie było nadajnika, więc być może to nie nasz poszukiwany narobił tego bałaganu. Ale ja wiem, że to on – Waldek westchnął, a na jego czole pojawiły się bruzdy. – Gość jest niesamowicie szybki i do tego bardzo inteligentny. Osobiście stawiam na wyszkolenie zdobyte w jakichś siłach specjalnych. Nawet Bolek mu nie dał rady, a do cherlawych nie należy.

- Waldek, mam jakieś takie złe przeczucie. A twoim zdaniem, co ten bandyta tu w ogóle robił? – Julia obserwowała jak siostra Żaneta znika na moment w pokoju pielęgniarek, a potem przechodzi do pokoju lekarza. Za moment siostra wróciła na korytarz, pokazała jej kciuk w górę, a potem podeszła jeszcze do zamkniętych drzwi toalety, delikatnie zapukała i nadstawiła ucha.

- Po pierwsze, w samochodzie Oli był nadajnik, ale został stamtąd zabrany. Po drugie, prokurator miał z nim bliskie spotkanie na klatce schodowej przed wejściem na OIOM, co mogło świadczyć, że chciał tu oprócz pozbycia się lokalizatora jeszcze coś załatwić. A według mnie raczej kogoś…

- Waldek, czy ty twierdzisz, że prokurator niemal zginął, bo przeszkodził temu bandycie odesłać Bolka na tamten świat? – Julia przełknęła ślinę ze strachu. – To znaczy, że facet na bezczelnego władował się do szpitala z zamiarem skończenia tego, co zaczął?

- Zdaje się, że tak. Jak się okazało, to tylko dzięki temu dziennikarzowi prokurator wrócił tu i natknął się na tego Jacenkę. Ten wasz bandyta zagrał nam wszystkim na nosie. Robi się coraz bardziej pewny siebie i niebezpieczny. Niedobrze, Julia. Oj, niedobrze…

- Co masz na myśli? – Julia odwróciła się w stronę Waldka i spojrzała mu prosto w oczy.

- Czuj się ostrzeżona, Julia. Nikt z was nie może być bezpieczny, dopóki ten Jacenko nie popełni jakiegoś błędu i nie uda się go nam namierzyć. Ani ty, ani twoja córka, ani ktokolwiek, kto był lub jest w tą sprawę zamieszany – Waldek postanowił uczciwie wyłożyć Julii, czego od niej oczekuje. – Musisz się zgodzić, żebyśmy wam zapewnili ochronę. Lepiej, żebyście z Olą przez parę najbliższych dni nie wałęsały się po mieście. Chyba, że macie ochotę stać się przynętą, co moi koledzy skwapliwie zechcieliby wykorzystać. Ale nie sądzę, żebyś naprawdę chciała narażać życie swoje, swojej córki i wujka, prawda?

Julia nie zdążyła udzielić tak oczywistej odpowiedzi. Zauważyła, że siostra Żaneta coraz głośniej i dobitniej próbuje się dostać do ubikacji, ale drzwi ktoś musiał zamknąć od środka. Siostra Żaneta stała jeszcze kilka chwil przed drzwiami, jakby oceniała możliwe do zaakceptowania straty, gdyby jednak konieczny był siłowy szturm na toaletę, ale chyba odpuściła i wróciła do Julii i Waldka.

- Okazuje się, że doktor Butani był cały czas w swoim gabinecie, ale nic nie słyszał, bo miał słuchawki na uszach. Podobno w wolnych chwilach uczy się wymowy w naszym języku – relacjonowała siostra Żaneta zakończony rekonesans. – Ten młody, średnio bystry pana kolega nadal siedzi w toalecie. Twierdzi, że się czymś zatruł i nie chce jeszcze wychodzić. Ale nie dodzwoni się pan do niego, bo powiedział, że utopił swój telefon w klozecie. Ten młodzieniaszek próbował mnie ściemnić, że ktoś do niego zadzwonił, on niepotrzebnie odebrał połączenie i telefon mu się z rąk wyślizgnął. Ale ja tam wiem swoje - siostra Żaneta uśmiechnęła się pod nosem.

- A Ola? Czy ktoś w ogóle wie, gdzie może być teraz moja córka? – dopytywała się zdenerwowana Julia, zamieniając rękę uciskającą ranę.

- Nie mam pojęcia – odparła siostra Żaneta i sięgnęła do kieszeni fartucha. Wyciągnęła z niej smartfona w różowym etui, którego Julia natychmiast rozpoznała – Ale skoro jej telefon nadal leżał u mnie na biurku, wnioskuję, że nie dotarła z powrotem na oddział.

Drzwi na końcu korytarza otworzyły się z hukiem i w oddali pojawiło się kilka osób personelu pchających dwie pary noszy. Tuż za nimi Waldek zobaczył biegnącego podkomisarza Kamińskiego. Zadyszany policjant z dochodzeniówki zatrzymał się przed nimi, pochylił do przodu i wykonał kilka oddechów. Wreszcie wyprostował się, popatrzył po wszystkich i powiedział:

- Jacenko ją porwał! Przed chwilą dzwonił do mnie aspirant Świgoń. Powiedział, że dziewczyna niedawno skontaktowała się z nim z bagażnika auta porywacza!

Wszyscy spojrzeli w tym momencie pytająco na podkomisarza, a potem na trzymanego nadal przez siostrę Żanetę różowego, lekko sfatygowanego Samsunga S9.
----------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).

REKLAMA Zapraszamy