Maria Milko z domu Durda urodziła się 8 września 1919 roku w Bośni, a dokładniej, w polskiej wiosce Rakovac (Rakowiec) koło Prnjavora. Jak sama wspominała po latach, jej ojciec, Józef Durda, przyjechał tam spod Tarnobrzega, a podczas I wojny światowej walczył w Błękitnej Armii gen. Józefa Hallera. Co prawda hallerowcy wkrótce po zakończeniu wojny zostali przekierowani do Polski, aby bić się z Ukraińcami o Galicję Wschodnią, ale Józef miał dobry powód, aby zrzucić mundur - był mężem Agnieszki Durdy z domu Wójtowicz, która do Bośni przyjechała z małej wioski Staje koło Bełzu (obecna Ukraina).
Północna Bośnia była wielonarodowym regionem - obok miejscowej ludności oraz Polaków żyli też Ukraińcy, a moją prababcię chrzcił niemiecki ksiądz, Peter Schumann. Codzienne życie nie było tam łatwe, bo był to biedny, rolniczy region. Niewiele rodzin było stać na zapewnienie dzieciom porządnej edukacji, a w rodzinie Durdów w 1924 roku doszło do tragedii - zmarł Józef Durda, główny żywiciel rodziny. Wdowa po nim, Agnieszka, nie wyszła drugi raz za mąż i sama wzięła się za wychowanie dzieci. Mimo że sama była analfabetką, jej dzieci nauczyły się czytać i pisać, a poza językiem polskim poznały też języki swoich sąsiadów - ukraiński i serbskochorwacki.
Mając 20 lat, Maria Durda wyszła za starszego od siebie o pięć lat Andrzeja Grabarza. Nie było to małżeństwo z rozsądku, jakich było wówczas wiele - towarzyszyło mu autentyczne uczucie. Był to jednak ponury czas, bo zaślubiny odbyły zaledwie miesiąc po kampanii wrześniowej, obserwowanej z niepokojem także w Jugosławii.
Niepokój był zasadny, bo półtora roku później Niemcy wkroczyli i tam. Jugosławia szybko upadła i ciężarna Maria musiała uciekać do lasu przed Wehrmachtem. Jak wspominała, zrobiła to samo, co niegdyś ukrywający się przed czeskimi rycerzami Władysław Łokietek - ukryła się w jamie wydrążonej pod pajęczyną. Niemcy, widząc tę pajęczynę, uznali że nikt się nie może pod nią ukrywać i poszli dalej.
Zwycięzcy przekazali Bośnię swoim chorwackim kolaborantom, ustaszom, którzy stworzyli "Niezależne Państwo Chorwackie". Ustasze rozpętali tam straszliwy terror, uderzając (wraz z Niemcami) także w Polaków, których uznali za wrogów. Napady na polskie wioski, w tym na Rakowiec, organizowali też serbscy partyzanci, czetnicy, podlegający władzom Jugosławii na uchodźstwie. Prawosławni Serbowie uznali, że Polacy jako katolicy muszą sprzyjać katolickim Chorwatom, więc trzeba ich spacyfikować. W banderowskim stylu.
Grabarzowie nie przyglądali się temu biernie. Andrzej zaciągnął się do Batalionu Polskiego, utworzonego przy partyzantce Josipa Broza-Tity. Z kolei Maria została łączniczką między partyzantami a Miejscową Radą Wyzwolenia Narodowego w Rakowcu. Do końca wojny z narażeniem życia przekazywała informacje o krążących w regionie bandach, dowiadywała się o planowanych napaściach, przemycała ważne dokumenty, a najpewniej także leki oraz opatrunki. Jednocześnie była matką i rolniczką, na co dzień udającą przeciętną chłopkę.
W 1945 roku władzę w wyzwolonej Jugosławii przejęli titowcy, a w tym samym czasie Polska przejęła wschodnie prowincje Niemiec. Maria i Andrzej Grabarzowie wyjechali tam już w drugim transporcie, który przybył do Bolesławca 7 kwietnia 1946 roku pod dowództwem Jana Kapoty, wioząc 697 osadników, 51 koni, 120 krów, 32 świnie i 25 wozów. Na dworcu kolejowym osadnicy zostali powitani przez lokalne władze i mieszkańców miasta, po czym przenocowani w Bolesławcu i potem rozwiezieni do docelowych miejscowości.
Byli już partyzanci, podobnie jak inni mieszkańcy Rakowca, trafili do Parzyc. Mieli ze sobą tylko nieco urządzeń domowych, kufer i 200 kilogramów zboża, przyjeżdżali więc praktycznie z niczym. Na miejscu zajęli dom nr 137 i działkę o powierzchni około 7 hektarów (dla porównania, w Jugosławii mieli jedynie 2,5 hektara), należące wcześniej do Johanna Gudego. Gudowie jeszcze tam mieszkali i zostali w gospodarstwie jeszcze przez kilka miesięcy, ale Grabarzowie żyli z nimi w zgodzie. Trzy tygodnie później z Jugosławii przyjechała też matka Marii, która zamieszkała w sąsiednim Brzeźniku.
Niedługo potem Maria po raz drugi zaszła w ciążę, a jej mąż zaciągnął się do straży obywatelskiej, strzegącej okolicy przed napadami szabrowników, sowieckich sołdatów i innych bandytów. Swoją służbę przypłacił życiem, bo na początku grudnia 1946 roku podczas podróży służbowej został zaatakowany przez czerwonoarmistów i zamordowany. Pochowano go na cmentarzu w Nowogrodźcu, gdzie jego grób znajduje się do dziś.
Maria Grabarz z dnia na dzień została sama z małą córeczką i synem, który urodził się dwa miesiące później. 29 sierpnia 1947 roku Powiatowa Komisja Osadnictwa Rolnego, kierowana przez jej dawnego dowódcę, Jana Kumosza, przyznała jej prawo własności do całego gospodarstwa. Czas mijał i 1 czerwca 1948 roku dawna łączniczka wyszła za innego partyzanta z Jugosławii, Jana Milko, pochodzącego z Nowego Martyńca i mającego mieszane, polsko-ukraińskie korzenie. Polska "Ludowa" nie uznawała małżeństw kościelnych, więc małżonkowie wzięli dwa śluby - cywilny w Urzędzie Gminy w Milikowie i kościelny w kościele pw. św. Piotra i Pawła w Nowogrodźcu.
Maria i Jan Milkowie w kolejnych latach doczekali się szóstki kolejnych dzieci. W okresie komunizmu musieli uważać na to, co mówią, bo władza niechętnie patrzyła na ludzi związanych z Jugosławią, która szybko postawiła się samemu Stalinowi i wyrwała spod jego wpływu. Z czasem Milkowie sprzedali swoje gospodarstwo i kupili kolejne, także znajdujące się w Parzycach, w którym mieszkali już aż do śmierci. Jan Milko zmarł w 2007 roku, zaś Maria dożyła 98 lat i zmarła 25 lipca 2017 roku podczas podróży do Gliwic.
Maria Milko jest moją prababcią ze strony mamy, jedyną, którą zdążyłem poznać. Kiedy byłem dzieckiem, często odwiedzaliśmy prababcię, ale dopiero jako licealista przeprowadziłem z prababcią wywiad o jej życiu, na którym opiera się spora część tego Okruszka. Ani słowem nie zająknęła się jednak o tym, że była partyzantką i że w 2001 roku prezydent Aleksander Kwaśniewski awansował ją do stopnia podporucznika Wojska Polskiego. Była spokojną, skromną i religijną osobą, gotującą znakomitą herbatę i zawsze mającą parę ciastek dla prawnuków. Do dzisiaj kojarzy mi się też z kotami, bo koty były nieodłączną częścią jej gospodarstwa.
O tym, że prababcia była łączniczką i walczyła podczas II wojny światowej, dowiedziałem się dopiero na jej pogrzebie, kiedy w kościele przy trumnie stanęła warta honorowa kombatantów z Nowogrodźca, a ich reprezentantka odczytała pośmiertne wspomnienie swojej towarzyszki broni. Została pochowana na cmentarzu w Zebrzydowej i tam jej grób znajduje się do dziś.
~~Burozielony Szczypiorek napisał(a): Popieram wypowiedź dotyczącą talentu Pana Dariusza. Wspaniały Człowiek z wielką pasją i bez krztyny zaściankowości plotkarskiej. Dziennikarz przez wielkie D.
~~Tami napisał(a): Ludzi dzisiaj interesuje kasa, głupota, tatuaże i bryka pod domem zapomnieli że ich prababcia paletę jadła żeby przeżyć. To wina niestety rodziców.a cz tych co to tatuaże wstrzykują pod skóre można nazywać ludźmi ? cz to już ameby bezmóżgie ?
~~Sepiowy Cyprysik napisał(a): Czy partyzanci od Tito, to byli komuniści?
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).