~~Ceglastoróżowy Agrest niezalogowany
9 września 2020r. o 9:44
c.d.
-----------------------------
Następnego dnia, w niedzielę, upał zapowiadał się nieco lżejszy. Dobrze, pomyślała Julia, może jakoś zleci do wieczora. Po powrocie z sumy powyciągała z szaf okulary do nurkowania, wodoszczelną latarkę, kostium i kilka innych rzeczy, które wydały jej się niezbędne na nadchodzący wieczór. Położyła wszystko na wersalce tuż obok sportowej torby typu jamnik. Zdała sobie sprawę, że tak naprawdę są słabo przygotowani na ewentualne dłuższe nurkowanie. Stwierdziła jednak, że nawet jeśli do przepłynięcia pod wodą będzie 10-15 metrów, to dadzą radę tak długo wstrzymać oddech. Wiele razy pokonywała na basenie dystans nawet 20 metrów w zanurzeniu.
Od dziecka umiała bardzo dobrze pływać, ale co do nurkowania, to troszkę powątpiewała w swoje wysokie umiejętności. Bolek nurkował dużo lepiej. Nawet umiał otworzyć oczy pod wodą i nie musiał niczym zatykać nosa, a Julia odwrotnie. Dlatego podczas cotygodniowych zajęć licealnych na jedynym miejskim basenie krytym, należącym do MOSiR zwykle nurkowała w okularach i z klipsem na nosie.
Basen był fajny, tylko od lat krzyczał o remont. Zbliżał się do osiemdziesiątki, więc porządna renowacja od dawna się pływalni należała. Kiedy Bolesławiec leżał jeszcze w granicach państwa niemieckiego, basen i zlokalizowane przy nim łaźnie nazywano Miejskimi Zakładami Kąpielowymi. Skomplikowana nazwa. Ciekawe jak mówili wtedy ludzie? „Zażywałem kąpieli w Miejskich Zakładach Kąpielowych”? Mimo, że basen nie był nowoczesny, ani nowy, to miał jednak swój przedwojenny klimat. Brakowało tylko, by pływający nosili te śmieszne jednoczęściowe pasiaste albo koronkowe kostiumy z początku XX wieku. I parasolki.
Bardzo ciekawa była poniemiecka architektura basenu, kafelki wyściełające nieckę basenu i ogólnie jego, nie tylko kafelkowy wystrój. Nietypowe były w tym obiekcie też szatnie. Wchodziło się od strony korytarza w ubraniu, a wychodziło od strony basenu już przebranym w strój kąpielowy. I po kąpieli odwrotnie. Nie byłoby to nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że przebieralnie z żadnej strony nie posiadały drzwi, tylko zasłony. Oczywiście, że nieprześwitujące. Przebieralni było niestety za mało i czasem zdarzało się, jak najbardziej przypadkiem, zaglądać chłopcom za parawan. Zwłaszcza kiedy przebierały się dziewczyny. Wołali „Jest tu ktoś?”, ale dopiero po częściowym odsłonięciu parawanu. Po czym szybciutko zasłaniali go, aby przebierająca się nie zobaczyła, kto był tą gapą. Ku radości chłopaków, dziewczyny zawsze musiały przebierać się pierwsze, bo przecież dłużej im schodziło, zwłaszcza z wycieraniem włosów po kąpieli. Aby szło szybciej, bywało, że do przechodniej przebieralni wchodziły po dwie dziewczyny lub po dwóch chłopców. Po pewnym czasie podzielono też szatnie na męskie i damskie. Raczej umownie. Ale chłopcy i tak nadal się mylili.
Kiedy mama weszła do pokoju i zobaczyła porozkładane akcesoria do nurkowania, Julia poinformowała ją, że MOSiR w tygodniu otworzy baseny na Spacerowej, a ona z Bolkiem zamierzają się tam wybrać, aby popływać i ponurkować na głębokim basenie. Aby zabrzmiało bardziej wiarygodnie uprzedziła też, że w wakacje zamierzali korzystać z basenów, kiedy tylko pogoda na to pozwoli, bo w klasie maturalnej będą mieli sprawdziany z nurkowania i pływania pod wodą. Mama wyraziła milcząca aprobatę, gdyż sama nie za bardzo lubiła pływać. Mimo to, w te wakacje znów wybierali się na wczasy do Mielna. Tam zakład pracy ojca Julii miał swój ośrodek wypoczynkowy, więc dwa tygodnie na plażach i promenadach Mielna były coroczną i jakże by inaczej, dobrowolną tradycją. Julia już od kilku lat próbowała rodzicom uświadomić, że już nie jest dzieckiem, dla którego babki na piasku i zbieranie muszelek są miesiącami wyczekiwanymi atrakcjami, ale rodzice, jak to rodzice. Ukochanej jedynaczki nigdy nie potrafili spuścić z oka.
Po obiedzie i popołudniowej kawie mama z tatą zaczęli się szykować do wyjścia.
- Idziemy dzisiaj do Nowickich, na imieniny pani Danusi. Mówiłam ci wcześniej, prawda? – zadała retoryczne pytanie mama. „Oczywiście, że mówiłaś” odpowiedziała w myślach Julia. – Wrócimy późno, może nawet po północy. Nie czekaj więc na nas, Juleczko.
„Oczywiście, że nie będę czekać, mamo” - pomyślała Julka. - „Inaczej Bolek by się wpienił”. Mama Julii zawsze musiała mieć wszystko poukładane i przygotowane. Nie było w jej rodzinie miejsca na błędy, niedomówienia albo sytuacje nieprzewidziane. Trochę to było denerwujące, ale ogólnie pomagało w życiu. O ile nie kończyło się, a przeważnie się kończyło, na „A nie mówiłam?”, kiedy cokolwiek poszło jednak nie tak, jak miało pójść. O prawach Murphy’ego nikt wtedy jeszcze nie słyszał. Mama była mistrzynią frazy „A nie mówiłam”. Co innego tata. Ten był mistrzem frazy „Ano, mówiłaś, kochanieńka”, co podnosiło mamie ciśnienie, ale nigdy nie dawała się sprowokować. W ich przypadku idealnie sprawdzało się powiedzenie o głowie rodziny i kręcącej nią szyi, dotyczące panujących w małżeństwie i rodzinie zwyczajów.
Wyszykowani rodzice, ogoleni i napachnieni, wyposażeni w bukiet kwiatów i owinięty w papier okrągły wysokoprocentowy prezent, wyszli kwadrans przed osiemnastą. Mieli dokładnie 14 minut powolnego spaceru do Nowickich, którzy mieszkali na Starzyńskiego, wliczając oczekiwanie na zielone na jedynych po drodze światłach. Pani Danusia z jej rozrywkowym mężem na pewno urządziła nieskromne przyjęcie dla najbliższych znajomych, a znając zwyczaje ojca Julii i męża pani Danusi wspólnie zadbają o to, aby zdegustować wszystkie zaoferowane tego wieczoru napoje, wliczając oranżadę. Powrót po północy gwarantowany. Z fałszowaną przez tatę piosenką „U cioci, na imieninach…” na ustach, śpiewaną do czasu zdjęcia skarpetek przed położeniem się do łóżka.
Julia poczytała książkę, zrobiła i zjadła samotną kolację. Uczesała się, spięła włosy w koński ogon i zaczęła się trochę nudzić. Może trzeba było umówić się z Bolkiem wcześniej? Kolejny raz przejrzała spakowaną już do jamnika zawartość torby, po czym przebrała się stosownie do przewidywanej wieczorem temperatury i do gwarantowanego wieczornego ataku małych, bzyczących krwiopijców. Długie spodnie, bluza od dresu, zapięty jamnik. Wszystko gotowe. Bluza, spodnie, torba. Wszystko gotowe. Klucze, bluza… Chyba jednak wdała się trochę w swoją mamę.
Jak dobrze pójdzie, zdąży wrócić przed rodzicami. Miała nadzieję uniknąć głupiego tłumaczenia i kilku kolejnych cichych dni z mamą. Wzięła klucz od piwnicy, jamnika zarzuciła na ramię, zamknęła drzwi na klucz i zeszła po swój rower. Jak znała Bolka, to na pewno już nerwowo kręcił kółka i dzwonił dzwonkiem na parkingu pod blokiem.
-------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam,
M.