Jest już ósma część naszej bolesławieckiej letniej powieści w odcinkach!
Piąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Szósta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Siódma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Cieszymy się, że tak chętnie bierzecie udział w zabawie. Jak zwykle serdeczne pozdrowienia kierujemy do tajemniczego pana M. Na Waszą prośbę odcinki będą pojawiać się dwa razy w tygodniu. Dzisiejsza część jest zatem nieco krótsza, ale kolejnej możecie oczekiwać już W SOBOTĘ, (a napięcie tylko rośnie). To dzięki Waszym pomysłom i zaangażowaniu akcja powieści toczy się w taki sposób. Zapraszamy do czytania!
Julia wyskoczyła z samochodu, jak poparzona, chociaż siedzenia w mercedesie nie były podgrzewane. Zapomniała nie tylko o normalnym, ale też choćby oschłym pożegnaniu z Bolesławem. Gdy dobiegła do otwartej bramy, rzuciła jeszcze kątem oka na stojące nadal dwie posesje dalej auto Bolka i stwierdziła, że siedząc tam w środku zdezorientowany, ani chybi sobie biedak teraz pomyśli, że jest jakaś niewychowana, albo nie do końca zrównoważona. Spanikowała, bo myślała, że po zgaszeniu silnika, Bolek wysiądzie i będzie ją chciał odprowadzić pod samą furtkę, dżentelmen jeden. Może nawet wziąłby jej plecak, ją samą pod rączkę i może nawet wystawiłby policzek w oczekiwaniu na pożegnalnego całusa, zanim Julia zniknęłaby w drzwiach domu. Bolek dżentelmen i Bolek romantyk. Niebywałe.
Wchodząc na słabo oświetlone podwórko zdała sobie sprawę, że nie ustalili godziny przyjazdu Bolesława w środku nocy. Ale przecież miał jej numer telefonu. Zaraz pewnie zadzwoni, albo wyśle SMS-a. Może doda nawet na końcu „Tęsknię” albo „Twój Bolek”. No jasne, że mój, bo czyj miałby być, jak nie mój – pomyślała z pewną dozą zazdrości. Otrzymali wreszcie długo wyczekiwaną szansę naprawić, czy choćby połatać strzępy tego, co zostało niegdyś rozdarte. Już się nie bała nazwać tego po prostu - miłością. Odzyskaną, odnalezioną, odkopaną, ale jednak miłością. Nie ma innego słowa na to. I wiedziała już, że nigdy nie było.
Już chciała wyjąć z kieszeni spodni pęk kluczy, kiedy usłyszała jak samochód na ulicy zapala silnik, a zza drzwi dobiegł ją wyraźny szelest kroków. Ktoś z tamtej strony powoli podszedł do drzwi, przekręcił dwa razy klucz w dolnym zamku, dwa razy odkręcił gałkę w zamku górnym i drzwi uchyliły się, ale ledwie na szerokość jednego łypiącego oka.
- Kto tu o tej porze? – odezwał się powoli, niskim schrypniętym głosem właściciel oka.
- Cześć, wujku, to ja Tosia. Jeszcze nie śpisz? – odpowiedziała również powoli, ale podniesionym głosem do staruszka, którego nazwała swoim wujkiem.
Wujek Zygmunt wiosną skończył osiemdziesiąt dwa lata. Z trudem poruszał się, lekko niedosłyszał, a i widział coraz gorzej. Po nagłej śmierci cioci Aliny sześć lat temu, wujek niestety poddał się. Nie odnajdował w sobie już takiej chęci do życia, jak kiedyś. Jego organizm wyczuł tę zmianę w psychice i zareagował obniżaniem sprawności organów, narządów i układów, wszystkich po kolei. Nie pomagało pocieszanie, pomaganie, czy próby zachęcania go do przeróżnych aktywności.
- Aaa, to ty. Wejdź, moje dziecko. – wujek otworzył drzwi na oścież, odsunął się na bok, wpuścił Julię, ale zanim zamknął z powrotem drzwi, wystawił głowę i rozejrzał się podejrzliwie w lewo i w prawo. Dopiero po tym rytuale domknął drzwi i przekręcił gałkę górnego zamka, a potem klucz w zamku dolnym. Oba po dwa razy. O tym zawsze pamiętał. „Mój dom moją twierdzą” – pomyślała Julia.
- Jeśli masz jakieś obawy, to może lepiej zamykać bramę? – rzuciła, siadając na stojącą w korytarzu ławkę i zdejmując z ulgą buty, jeden po drugim. Plecak położyła obok siebie na ławce.
- Trzymać sztamę? Ale z kim? Teraz to już nikomu nie można wierzyć! – nie dosłyszał wujek.
- Za-my-kać bra-mę! – podgłośniła i przesylabizowała Julia.
- A, bramę. To nic nie pomoże, bo jak zechcą to i tak wlezą i zjedzą nasze papierówki. Ale jak chcesz, córcia, to zamykaj, zamykaj. – a potem wujka naszły refleksje o stosunkach dobrosąsiedzkich. - Kiedyś tutaj nikt niczego nie kradł. Wszyscy się znali. Teraz to sami podejrzani kręcą się. I tych domów, tam z tyłu, coraz więcej. - dodał, pokazując kciukiem za plecy. - I takie wielkie te domy. Sami bogacze chyba. Wszystko wykupią niedługo, moje dziecko, wszystko zabiorą. I gdzie się wtedy podziejemy?
Wujek zawsze traktował Julię vel Tosię jak swoje dziecko, bo własnych z ciocią nie mieli. Postał jeszcze chwilę patrząc, jak zdejmuje i wiesza na wieszaku bluzę oraz rozpina i zaczyna przeglądać zawartość plecaka. Na pewno bał się, że bandyci kiedyś zrobią Tosi krzywdę, jak tak będzie włóczyć się po nocach. Nie omieszkał wyrazić więc swojej nadopiekuńczości.
- Niepokoiliśmy się o ciebie, Tosia. Długo cię nie było i późno wróciłaś. Przegapiłaś swój serial, ale jutro powtarzają. Tylko, że przed południem, więc jeśli nie idziesz jutro do pracy, to sobie obejrzysz. Razem ze mną przy herbatce i ciasteczkach. Upiekłaś w niedzielę takie dobre ciasteczka! – rozgadał się wujek. Pyszne ciasteczka skończyły się już w poniedziałek. Julia w takich momentach nie przerywała mu jednak, bo podczas takich monologów wydawał się taki przytomnie obecny i logicznie mówiący. Nawet chętnie żartował.
- Dziękuję, wujku. Jutro nie mam dyżuru, ale wie wujek jak to jest. Jak wezwą, to nie ma, czy dzień, czy noc. Się jedzie. – nawiązała do rodzaju i trybu wykonywanej przez siebie pracy Julia. Mimo, że lata pracy pozwoliłyby jej już iść na strażacką emeryturę, to nie chciała rezygnować z pracy. Jeszcze nie mogła. Wujek ruszył powoli w stronę kuchni, szurając kapciami.
- Cóż, służba nie drużba. Tylko musisz uważać na siebie, Tosieńko. Pamiętaj, że z ogniem nie ma żartów. – wujek najwyraźniej zapomniał, że akcje gaszenia pożarów to nie jest już obecne zajęcie Julii. Wszedł do kuchni. – Zrobię ci herbaty, córciu. – Dorzucił już z zza drzwi kuchennych.
- Dziękuję, wujku! Zaraz przyjdę. – podniosła mocniej głos Julia, żeby ją dosłyszał. Ale pewności nie miała. Ze słuchem wujka było coraz gorzej. Na tyle źle, że kiedy oglądał telewizję, dzwonili sąsiedzi z drugiej części bliźniaczego budynku. Jedna ściana, a ile problemów. Prawie jak u Fredry.
Kiedyś sąsiedzi pukali w ścianę, ale wujek przestał pukanie słyszeć, więc przestali. Potem przychodzili i pukali lub dzwonili do drzwi. Ale i tego nie zawsze wujek był w stanie dosłyszeć. Potem zaczęli dzwonić na telefon stacjonarny, ale Julia i wujek postanowili trzy lata temu z niego zrezygnować. Zostawili tylko niezbędny dostęp do Internetu. Strzałem w dziesiątkę, za co sąsiedzi zapewne zanosili Bogu podziękowania do dzisiaj, okazał się zakup telefonu komórkowego. Takiego dla starszych ludzi z wielkimi cyframi. Mocno świecił i mocno wibrował jak dzwonił. Wujek szybko nauczył się go nosić przy sobie. Jak tylko telefon dzwonił, świecił, wibrował i wyświetlał nazwisko sąsiadów „Słowik” podczas oglądania przez wujka telewizji, natychmiast sięgał on po pilota i ściszał telewizor. Ale z reguły nie na długo. Do następnego odcinka serialu, które wujek z pasją oglądał.
Julka musiała zmienić jeszcze te niewygodne i zbyt ciepłe spodnie. W ogóle musiała się cała przebrać. Postanowiła się też trochę „ogarnąć”, jak to wcześniej zasugerował Bolesław. Była jednak pewna, że zajmie jej to zdecydowanie mniej niż dwie godziny. Facet może i znał się na porządkowaniu garażu, ale na pewno nie znał się na kobiecym ogarnianiu. Ani trochę. Dwie godziny. Phi tam.
Kiedy wujek zapewne już nastawiał wodę na herbatę, w telefonie Julii piknął sygnał SMS. Wyjęła telefon z plecaka. To był oczywiście Bolek. Żadnego „Kocham”, „Tęsknię”, „Twój Bolek”, nic z tych rzeczy. Po prostu „23:45”. Próbuje się ze mną, drań. Pewnie czeka na moje wyznanie i jest ciekawy, jak ja odpiszę, pomyślała. Dobra. W porządku. To masz: „OK” i poszło. Uśmiechnęła się pod nosem. Też się domyślaj reszty, cwaniaku. Przechodząc koło otwartych drzwi kuchni, zobaczyła wujka otwierającego szafkę ze szklankami i popatrzyła na zegar wiszący na przeciwległej ścianie. Za pięć dziesiąta. Mniej niż dwie godziny. Ups! Rzeczywiście musiała zgęścić ruchy, jeśli miała się wyrobić.
Weszła po schodach na piętro. Poczuła, że bolą ją już nogi, pewnie od tego łażenia po lesie. Kiedy znalazła się w swoim pokoju, zdjęła spodnie i rzuciła je na fotel. Otworzyła wszystkie troje drzwi starej, trzydrzwiowej szafy z lustrem na środkowych drzwiach i szybko zlustrowała całą jej zawartość. Podparła się pod boki. No dobra, pomyślała, w czym się mogę Bolkowi najbardziej podobać? Zdziwiło ją, jak długo już nie myślała o ubraniach w ten sposób. Zostawiła otwartą szafę, bo jakoś nie mogła się zdecydować. Może po prysznicu spłynie na nią jakaś modowa inspiracja.
Julia wyszła z pokoju. Dopiero teraz zauważyła, że w łazience pali się światło. Szarpnęła za klamkę. Drzwi były zamknięte, ale w środku było podejrzanie cicho. Zaczęła w nerwach kilka razy szarpać klamkę i jednocześnie walić pięścią do drzwi.
- Olka! – Julia wydarła strasznie głośno. Dziw bierze, że nie pękła mleczna szybka w drzwiach i że wujek na dole nie dostał zawału. Jezu, a może dostał? - Wyłaź wreszcie! Co tam robisz tyle czasu! Potrzebuję tej łazienki. Ile można się pindrować przed snem?!
- Mama?! – ze środka dobiegł przerażony młody głos. I Julia usłyszała, jak jej córka upuściła coś, co spadło z hukiem na kafelki. – Wcale się nie pindruję!
***
Mknący z dużą prędkością przez ulice Bolesławca mercedes, lokalizowany non-stop przez ukryty nadajnik GPS, na szczęście nie zwrócił uwagi żadnego z patroli drogówki, tak jak Bolesław wcześniej przypuszczał. Ale kilkoro mijanych o tej późnej porze pieszych mogło zapewne pomyśleć, że to jakiś podchmielony kwiat młodzieży driftuje pordzewiałym szrotem po mieście.
Bolesław zastanawiał się nad otwarciem okna i włączeniem na pełny regulator „You’re My Heart, You’re My Soul” w odtwarzaczu magnetofonowym, którego jak dotąd nie chciało mu się wymontować z deski rozdzielczej, czego wcale zresztą nie żałował. Miał w schowku jeszcze trzy sfatygowane kasety: Modern Talking, Michaela Jacksona i Bajm. Utwory odtwarzane z magnetofonu trzeszczały już co prawda, trochę jak puszczane z płyty winylowej, ale melomański klimacik końca XX wieku był nieziemski i nader sentymentalny. Dla większej satysfakcji przechodniów włączyłby oczywiście „Oczy zielone”, ale zdaje się nie wypuścili tego jak dotąd na kasecie. Radiomagnetofon zaś bluetootha nie posiadał.
Stan zewnętrzny, jak również stan wnętrza auta Bolesława faktycznie pozostawiały wiele do życzenia. Natomiast silnik, podzespoły i ogumienie Bolesław utrzymywał zawsze w idealnym stanie. Dałby sobie uciąć głowę, albo choćby ogolić brwi, że w każdej chwili mógłby swoim autem stanąć w szranki jeszcze z niejednym młodszym automobilem i niejednym młodszym kierowcą. Bolek, kiedy chciał, umiał prowadzić dynamicznie, ale zawsze bardzo pewnie. Szybko, choć niekoniecznie wściekle.
Umiejętności, jak i przyzwyczajenia pozostały mu jeszcze z czasów czynnej służby w wojsku. Gaziki, jeepy, czy humvee, używane w przeróżnych miejscach świata przez jego jednostki, nigdy nie skarżyły się na zabłocone felgi, powgniatane elementy karoserii, czy zakurzoną deskę rozdzielczą. Ale kiedy tylko bebechy pod maską, układ kierowniczy czy układ przeniesienia napędu były choć trochę zaniedbane, czy nieodpowiednio konserwowane, to po prostu psuły się i to w dodatku w najgorszym dla całej misji momencie, czyli najczęściej wtedy, kiedy konieczna była natychmiastowa ewakuacja. Było to w wojsku oczywiście w najwyższym stopniu niepożądane i niedopuszczalne, więc dowódcy wymagali, aby samochody chodziły, a raczej jeździły jak szwajcarskie zegarki. Estetyka floty miała drugorzędne znaczenie i nikt nie kazał szeregowym w ramach porannej rozgrzewki pucować szczoteczką do zębów chromowanych osłon chłodnicy, zwłaszcza, że pojazdy wojskowe nigdy takowych nie posiadały.
Trzeba mieć świadomość, że Bolesław, nawet poddany drastycznym torturom, nie zdradziłby gdziekolwiek, kiedykolwiek, komukolwiek, jakichkolwiek szczegółów swoich misji, wykonywanych w przeróżnych miejscach na świecie, do których bywał delegowany, bądź zgłaszał się dobrowolnie. Nie dowiemy się od niego także, gdzie i kiedy dorobił się dwóch blizn po postrzałach, jednej blizny po odłamku granatu i kilku blizn po niezbyt starannie zacerowanych ranach ciętych, pochodzących głównie od noży. Po strzałce ze środkiem usypiającym żadna blizna mu na szczęście nie została, chyba że na psychice.
Moglibyśmy więc śmiało powiedzieć, że Bolesław wielokrotnie przelewał krew, lecz choćbyśmy nawet wiedzieli, za kogo lub dla jakiej sprawy ją przelewał, to nie moglibyśmy tego nikomu zdradzić. Chyba, że byłaby to ostatnia otrzymana wiadomość w waszym życiu. Wszystkie tego typu informacje zawsze uznawane są bowiem za ściśle tajne. Dość wiedzieć, że kilkakrotnie, a może i nawet kilkunastokrotnie w trakcie służby Bolek miał szansę przejść w stan wiecznego spoczynku i tyle samo razy zostać pośmiertnie odznaczonym czy pośmiertnie awansowanym.
Osiem lat temu, na wyraźne polecenie przełożonych, Bolesław odszedł ze służby czynnej, chociaż bardzo chciał w tej służbie pozostać. Wytłumaczono mu, że muszą go zastąpić nieco młodsi oficerowie. Musiał pogodzić się z faktem, że „młodsi” zaczęło wtedy oznaczać już różnicę niemal jednego pokolenia. Bał się, że jak zacznie się zwracać do rekrutów „Synu”, to w końcu zaczną mu odpowiadać „Tak, ojcze?”. A przecież nie był w wojsku kapelanem. Choć bywało, że decydował się jednak pomodlić przed kolejną planowaną akcją. Często zresztą razem z innymi kompanami. W pewnych sytuacjach oprócz polegania na własnym wyszkoleniu i wyposażeniu, każdemu żołnierzowi zdarza się prosić o boską interwencję.
Bolesław tłumaczył sobie, że po prostu w czasie służby stał się jak stare wino. Niby każdy go chciał, oglądał pod światło, domyślał się jego bukietu, podziwiał i cenił, ale po obejrzeniu decydował, że najlepiej dla wina, jak i dla oglądającego będzie odłożyć butelkę z powrotem na półkę. Niech jeszcze poleży i pokurzy się w piwniczce, niech nabiera mocy. Jednak Bolesław nie mógł czuć się niestety coraz mocniejszy, bo lecące lata z każdym robią to, co robią, czyli zabierają w podróż do stacji starość, z przystankiem na stacji dojrzałość. Ale to swoje wino, to by akurat chętnie Julce otworzył. Może i dwie butelki nawet. I to jeszcze tej nocy.
Zbliżał się już do skrzyżowania Kubika z Kutuzowa. Skręcił w lewo, a przejeżdżając koło parkingu przy cukierni spojrzał na stojący na nim jedyny samochód. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że stał on tam już przed kilkunastoma minutami, kiedy odwoził Julię do domu. Dałby sobie też urwać głowę przy samej miednicy, że wtedy za kierownicą ktoś siedział. Bolesława ogarnął lekki niepokój. Nie trzeba nam tutaj żadnych nocnych dilerów, pomyślał. Zwolnił, zatrzymał auto na chwilę przy krawężniku i na wszelki wypadek przez prawą boczną szybę zrobił telefonem zdjęcie tablicy rejestracyjnej czarnego audi, nie używając flesza.
Korzystając z okazji, chwili postoju i z tego, że wyjął już komórkę, wysłał też do Julii SMS-a z planowaną godziną przyjazdu do jej domu. Chciał pojechać po nią odrobinę wcześniej niż to przedtem uzgodnili. Odpowiedziała tylko sucho „OK”. Mogła się bardziej postarać, kurczę, i dodać coś w rodzaju „Tęsknię”, albo chociaż „Twoja Julia”, ale widać nie miała na to czasu. Pewnie musi zwijać się jak w ukropie, aby zdążyć przed spotkaniem. Kobita to zawsze kobita. Musi mieć przecież zawsze minimum dwie godziny na doprowadzenie się do porządku. Godzinę na ostateczny wybór ciuchów, butów i torebki, a drugą godzinę na co najmniej czterokrotną wymianę tego kompletu.
Bolesław po powrocie zaplanował najpierw przetaszczyć do mieszkania różowy neseser z pożyczonym georadarem i pozostałą zawartością. Potem chciał się przebrać, coś zjeść, przyszykować strój do nurkowania i sprzęt do kopania. Przewidywany czas – trzy kwadranse. Doszedł do wniosku, że mógł spokojnie podać Julce jednak wcześniejszą godzinę spotkania. A może jednak nie? Kobita to kobita. Potrzebuje dwie godziny. Nie mniej.
Wjechał powoli na podwórko, drugi już raz tego wieczora, po czym stanął naprzeciwko swojego garażu. Wyłączył silnik i zgasił światła. Przez chwilę nie docierało do niego to, co widzi. Wysiadł, rozejrzał się po podwórku i wlepiwszy wzrok w oświetloną szparę pod lekko uniesionymi drzwiami garażu, zamarł w nasłuchiwaniu jakichś dźwięków. Kurde, mam włamanie! Ale co z alarmem?! Co za badziewie mi sprzedali!
Poczuł nagle, jakby mu cała krew napłynęła do głowy. Zrobiło mu się gorąco i zaszumiało mu w uszach. Kiedyś to mu się w nerwowych sytuacjach absolutnie nie zdarzało. Postarał się opanować i ruszając przeponą przepompować krew z powrotem do pozostałych części organizmu. Nie pomogło. Pierwszy raz w życiu złapał przestępcę na gorącym uczynku, akurat na włamaniu. I to do jego własnego garażu! Nie do końca wiedział, co ma robić. Czy ewentualnie ma zacząć krzyczeć, jak spanikowana baba? A może od razu zadzwonić na Policję, aby się tym zajęli zawodowcy?
Chciał zamknąć drzwi mercedesa, ale trzema trzaśnięciami mógłby przecież spłoszyć włamywacza, więc powstrzymał się i zostawił je otwarte. Złodziej, bodaj by mu wątrobę pomarszczyło! Jak tylko go dorwie, da mu popalić! Policję powiadomi oczywiście, ale trochę później, zaraz po popaleniu. Wyciągnął rękę w kierunku dolnej krawędzi drzwi, krzyknął głośno (sam nawet już nie pamiętał, co) i mocno szarpnął do góry.
Po tym, co zobaczył w środku, wywnioskował, że chyba udało mu się zaskoczyć złodzieja albo jakiegoś medyka. Gościu klęczał plecami do drzwi przy sejfie znajdującym się pod stołem i badał go stetoskopem. A przecież, do cholery, sejfy nie chorują! Znaczy, jednak złodziej. Koleś najwyraźniej planował ukraść coś, co znajdowało się w środku. Czyli ani chybi… odkopaną w lesie skrzynkę. Ale skąd, do diaska, mógł o niej wiedzieć?!
Facet odwrócił się na kucaka i oślepił na moment Bolesława ostrym ledowym światłem z latarki czołowej. A potem rzucił się w kierunku metalowej, makabrycznie rozbebeszonej szafki przykręconej do stołu i ściany po przeciwnej stronie garażu. W świetle latarki przestępcy Bolkowi mignął przez sekundę leżący na stole pistolet. Rozpoznał w nim radziecki wyciszony, samopowtarzalny pistolet PB z przykręconym do niego charakterystycznym tłumikiem i imitującą drewno okładziną rękojeści. Pistolet zmodyfikowany w 1967 roku przez radzieckiego konstruktora Dieragina na bazie dawnego pistoletu PM. Nie wiadomo skąd właśnie w tym momencie szczegóły z dawnego wykładu o rosyjskiej broni nagle przyszły Bolesławowi do głowy. To chyba zastrzyk adrenaliny uruchomił dostęp do starych, zakurzonych pokładów danych na dysku twardym w jego głowie.
Ta sama adrenalina, a może instynkt i wyszkolenie, spowodowały, że jednocześnie z wyskakującym jak żaba włamywaczem, Bolesław w milionowej sekundy również wyskoczył jak sprinter z bloku startowego w kierunku leżącego na stole pistoletu, modląc się, aby w tym oto garażu i w tym oto momencie zdarzył się jakiś nieoczekiwany cud.
Czy cud, o który prosi Bolesław się zdarzy? Jak to się stało, że Julia ma córkę? Czy powodzenie tajemniczej misji wisi na włosku? Dajcie znać w komentarzu co sądzicie i jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów. Cieszymy się, że jesteście z nami!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).