Już jest siedemnasta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Czternasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Piętnasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Szesnasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Ze względu na problemy techniczne publikacja odcinka nie nastąpiła w sobotę, za co wszystkim czytającym i śledzącym historię z zapartym tchem, a przede wszystkim samym piszącym należą się ogromne przeprosiny ze strony redakcji. Jeżeli tylko Bolecnauci dalej będą chcieli współtworzyć tę powieść, będzie ona trwać, a nasza redakcja obiecuje ściślej kontrolować wypadki techniczne.
Niezastąpiony Pan M. - Bolecnauta, który w komentarzu pod ostatnim odcinkiem - dzieli się z nami swoimi pomysłami i niemałym talentem. Zachęcamy gorąco także innych do udziału w zabawie, to dzięki Waszym pomysłom szalona bolesławiecka powieść toczy się w ten sposób. Dzisiaj będziemy świadkami historii w sposób inny niż zwykle. Zerkniemy przez ramię pracownikom medycznym. Zapraszamy do czytania:
Dyżurny, który przyjął od starszego, zdenerwowanego pana z ulicy 1 Maja niecodzienne i jednocześnie bardzo niepokojące zgłoszenie, spojrzał na ekran komputera. Przeanalizował aktualne położenie wszystkich radiowozów, a następnie szybko podjął decyzję o powiadomieniu i wysłaniu na miejsce zagrożenia trzech z pięciu pracujących obecnie w terenie patroli. Dwa radiowozy znajdowały się poza granicami miasta, więc na razie otrzymają polecenie powrotu do miasta i zabezpieczenia najbliższych skrzyżowań. Dyżurny stwierdził, że dotarcie na miejsce najbliższemu z trzech patrolujących miasto radiowozów może zająć około dwie minuty, a najdalszemu nie więcej niż pięć minut. Ulice miasta po dwudziestej trzeciej były niemal puste.
Relacja o zdarzeniu przekazana przez starszego pana była rzeczowa i jednocześnie na tyle szczegółowa, że zaraz po poinformowaniu patroli dyżurny, wiedziony złym przeczuciem, nie czekając na przyjazd pierwszego radiowozu na miejsce i potwierdzenie informacji wynikających ze zgłoszenia, na specjalnym, zarezerwowanym dla służb ratunkowych kanale, powiadomił swoich odpowiedników w Straży Pożarnej i SOR bolesławieckiego szpitala o możliwym zagrożeniu i poprosił o wysłanie po jednym zespole służb. Wiedział, że jeżeli doszło do strzelaniny, każda minuta ma kolosalne znaczenie, a czas otrzymania fachowej pomocy decyduje o realnych szansach na przeżycie ewentualnych ofiar postrzału.
Funkcjonariusz wprowadził też odpowiednie dane do systemu komputerowego, aby wszyscy mieli dostęp do szczegółów zgłoszenia. Jego przełożony miał dyżur telefoniczny, więc wybrał jego numer. Po krótkiej dyskusji wspólnie postanowili nie wzywać dalszego wsparcia, dopóki któryś z patroli nie potwierdzi zagrożenia terrorystycznego. Dyżurny powiększył mapę, przeanalizował na głos układ ulic w rejonie wezwania, a następnie ustalił z przełożonym, gdzie skierować patrole. Następnie przez policyjne radio do wszystkich jednostek podał wytyczne odnośnie zabezpieczenia miejsca zdarzenia i najbliższej okolicy do czasu, kiedy potencjalne zagrożenie zostanie uznane za zneutralizowane. Polecił też blokadę ruchu dla ułatwienia dojazdu i wyjazdu służbom.
Po powiadomieniu służb i wdrożeniu odpowiednich procedur dyżurny, będąc w stałym kontakcie z przełożonym, siedział przy radiu i komputerze i oczekiwał na nadchodzące komunikaty od patroli. Jeżeli tylko informacja o użyciu broni zostanie potwierdzona, natychmiast konieczne będzie wezwania technika kryminalnego i kolegów z dochodzeniówki, a jeśli na miejscu odnalezione zostaną jakieś ofiary, obowiązkowo także prokuratora. Dla wszystkich zapowiadała się długa i pracowita noc.
***
Policjanci z wszystkich czynnych patroli otrzymali informację, że w garażu prawdopodobnie doszło do wybuchów lub jakieś strzelaniny, a bandyta lub bandyci nadal mogą przebywać w środku. Nie wiedzieli, czy zastaną kogokolwiek we wskazanej lokalizacji, a informacje z centrali też nie były do końca precyzyjne. Widocznie ewentualni świadkowie tak naprawdę niewiele widzieli. Sekundy temu usłyszeli od dyżurnego komunikat:
„Możliwe 148 z użyciem broni palnej w jednym z garaży na zapleczu kamienic 1 Maja. Zjazd na podwórko między apteką a muzeum. Wjeżdżacie przy zachowaniu szczególnych środków ostrożności. Bez kozaczenia, bo możecie zastać na miejscu kogoś uzbrojonego i niebezpiecznego. Pierwszy na miejscu melduje, czy zagrożenie można potwierdzić. Wchodzicie do garażu tylko jeżeli będziecie mieć pewność, że nikomu nic nie zagraża”.
Dowódcy skierowanych na miejsce radiowozów bezzwłocznie włączyli koguty i syreny. Jadąc z dużymi prędkościami, kierowali się najkrótszą drogą w rejon zagrożenia. Po drodze otrzymywali kolejne, dodatkowe informacje od dyżurnego, które miały pomóc w jak najsprawniejszym przeprowadzeniu rozpoznania i interwencji:
„Na podwórko niech wjadą dwa pierwsze wozy, bo to zamknięty teren z jednym wjazdem, a musi być miejsce dla karetki i ewentualnie dla strażaków. Następni ustawią się na razie w rejonie 1 Maja – Karpecka – Plac Zamkowy i przed muzeum na Kutuzowa. Zatrzymywać i trzepać wszystkie podejrzane samochody i pieszych. W razie potrzeby użycia broni priorytet to bezpieczeństwo cywilów i wasze. Jest ciemno, więc lepiej, żeby nie było pomyłek. Zabezpieczyć podwórko, aby nikt nie kręcił się aż do przybycia dochodzeniówki. Gdyby w oknach było za dużo widzów, może na wszelki wypadek poproście, żeby ludzie odsunęli się od okien. Informować krótko, jak rozwija się sytuacja. Uruchomiłem na miejsce erkę i strażaków. Mogą dojechać praktycznie tuż po was”.
Niecałe półtorej minuty później pierwszy, najbliższy z radiowozów marki kia, na bombach i z dużą prędkością nadjechał ulicą Komuny Paryskiej. Niemal nie zwalniając przejechał skrzyżowanie, minął parking przy cukierni i z piskiem opon skręcił w ulicę 1 Maja, zahaczając o chodnik. Podskakując na krawężniku, zjechał na podwórko, za rogiem kamienicy skręcił w prawo i po chwili ostro zahamował, niemal uderzając w otwarte drzwi mercedesa. Kierowca wyłączył silnik i syrenę, ale zostawił włączone reflektory, i mrugające niebieskie światła.
Z radiowozu wysiadło dwóch policjantów w kamizelkach taktycznych. Pozostawiwszy drzwi otwarte, wyszarpnęli z kabur i odbezpieczyli służbowe pistolety. Przykucnięci za drzwiami z obu stron samochodu, obserwowali wejście do garażu. Ze swoich pozycji nie mogli zobaczyć, czy ktoś jest w środku, bo nie stali naprzeciwko wejścia. Po otrzymanym od dyżurnego zgłoszeniu o potencjalnym napadzie z bronią spodziewali się, że w każdej chwili może stamtąd wybiec uzbrojony bandyta, więc byli przygotowani na stosowną i natychmiastową reakcję. W razie wymiany ognia drzwi radiowozu mogły im na razie posłużyć jako chwilowa osłona przed nadlatującymi pociskami.
W garażu było ciemno mimo włączonych świateł reflektorów, które odbijały się głównie od stojącego przed nimi mercedesa, pozostawiając dalszą część podwórka nieoświetloną. Chcąc wejść lub zajrzeć do pomieszczenia, musieli więc wyjąć i zaświecić latarki. Trzymali je równolegle do wycelowanych w stronę otwartej bramy luf pistoletów. Przez kilka sekund nic się nie działo. Na podwórku panowała cisza, nie licząc słyszanych z dala syren kolejnych nadjeżdżających pojazdów. Całe podwórko nieco upiornie pulsowało na niebiesko. Wiedzieli, że niedługo pojawią się kolejne patrole, które zgodnie z wytycznymi zablokują kilka skrzyżowań w najbliższej okolicy, a funkcjonariusze nie pozwolą żadnemu pojazdowi opuścić otoczonego terenu bez dokładnej kontroli. Będą też zatrzymywać do sprawdzenia i wylegitymowania wszystkich pieszych, podejrzanych i tych całkiem normalnych, podchmielonych, jak i trzeźwych, wracających o tej porze do domów, czy po prostu wałęsających się bez celu. Być może wśród nich uda się wytypować sprawcę, jeżeli zdążył uciec i będzie próbował się oddalać z miejsca przestępstwa na pieszo lub jakimkolwiek pojazdem.
- Rzuć broń, podnieś ręce za głowę i powoli wychodź! – krzyknął głośno kierowca radiowozu, ze względu na starszy wiek i wyższy stopień, będący jednocześnie dowódcą patrolu. Wiedział, że wszystko od momentu wyruszenia na interwencję jest rejestrowane przez kamery przyczepione do ich mundurów, więc muszą postępować według regulaminu do momentu zatrzymania albo unieszkodliwienia przestępcy.
Nie czekając na przyjazd następnego patrolu, po kolejnych kilku sekundach ciszy policjanci ruchami rąk i palców pokazali sobie znaki, kiwnęli głowami i rozdzielili się. Dowódca, z lufą pistoletu i strumieniem światła latarki skierowanymi przed siebie, podchodził powoli do garażu z lewej strony, nie zaglądając jeszcze do środka. Drugi funkcjonariusz pochylając się, z przygotowanym także do strzału pistoletem pochylony powoli zaczął obchodzić stojącego przed garażem mercedesa, aby zająć pozycję, z której miałby lepszy wgląd do środka. Chowając się za bagażnikiem, uniósł głowę ponad dolną krawędź szyb samochodu i popatrzył przez dwie szyby naraz, tylną i przednią, do wnętrza garażu. Nie zauważył nikogo, więc krzyknął do kolegi:
- Pusto, nikogo nie widać! Sprawdź w środku, Grzesiek, a ja rozejrzę się po podwórku. – wyprostował się i z włączoną latarką i nadal gotową do użycia bronią, rozpoczął przeszukiwanie wszystkich zakamarków rozległego podwórka, nie zapominając o zaglądaniu także na dachy garaży i komórek, w razie gdyby ukrył się tam ktoś niebezpieczny i uzbrojony. Wszystkie komórki, garaże i ich dachy okazały się puste lub miały pozamykane drzwi.
Dowódca patrolu Grzegorz był niemal pewny, że bandyta lub bandyci zdążyli się ulotnić, a w garażu nie czekają go żadne niespodzianki. Zanim jednak wszedł do wnętrza, na wszelki wypadek najpierw wychylił się tylko zza krawędzi ściany i oświetlił latarką wnętrze, rozpoczynając od górnej części pomieszczenia. Omiótł strumieniem światła od lewej do prawej stół zajmujący całą przeciwległą ścianę, a następnie wiszące nad nim przeróżne narzędzia i pojemniczki, starannie powieszone na specjalnej tablicy z uchwytami. Na stole przy prawej ścianie zobaczył metalową szafkę z wyrwanymi z zawiasów drzwiczkami. Potem oświetlił z powrotem lewą stronę i obniżył strumień światła. W głębi pod blatem stołu zauważył otwarty, pusty sejf. Następnie skierował snop światła na prawą stronę pomieszczenia. To, co zobaczył, trochę go przeraziło. Na ścianie zobaczył duży rozbryzg krwi i kilka poziomo rozmieszczonych śladów po uderzeniach kul, a pod ścianą, na zaplamionej olejem podłodze, leżało skulone, nieruchome ciało, odwrócone plecami do środka garażu.
- O cholera! Ktoś tu leży! – próbował krzyknąć do partnera. Zrobił to jednak zdecydowanie zbyt cicho, ponieważ głos mu uwiązł w gardle, więc kolega go nie dosłyszał. Nieczęsto zdarza się policjantom w Bolesławcu oglądać miejsca krwawych strzelanin. – Kurde, ale jatka. – dodał sam do siebie, kiedy zrozumiał, że ciemna plama na podłodze, to jednak nie plama oleju. – Jarek! Biegiem! – teraz już bardzo głośno zawołał do kolegi, jeszcze nieco zdenerwowany, ale już coraz bardziej skupiony.
Schował broń do kabury i szybko podszedł do leżącego, odwróconego twarzą do ściany mężczyzny. Klęknął przy nim licząc, pociągnął delikatnie za ramię, aż ten obrócił się na plecy. Mężczyzna był nieprzytomny. Odsłoniła się ciemna, kleista plama krwi, na której ofiara musiała widocznie już kilka minut leżeć. Policjant przyłożył dwa palce do miejsca na szyi, w którym pod skórą powinna znajdować się tętnica. Ledwie wyczuł delikatne pulsowanie i krzyknął, ale tym razem nawet głośniej niż przed chwilą:
– Gość jeszcze zipie! Dawaj tu migiem i melduj! Może nie jest jeszcze za późno!
Przyświecając sobie latarką, usiłował tymczasem zlokalizować dokładne miejsce postrzału, aby sprawdzić, czy możliwe będzie uciśnięcie rany do czasu przybycia erki. Wyraźny, choć nieduży otwór w koszuli, wokół którego materiał nasączył się krwią, znajdował się u leżącego powyżej bioder po lewej stronie brzucha. Zdecydowanie za dużo tej krwi. Chyba tylko cud sprawi, że facet to przeżyje, pomyślał policjant Grzegorz. Wcisnął latarkę w specjalną kieszeń na kamizelce umożliwiającą utrzymywanie jej w pozycji poziomej, dzięki czemu można było mieć wolne obie ręce. Sięgnął do innej kieszeni kamizelki, wyjął z niej rękawiczki jednorazowe i założył jedna po drugiej.
Młodszy funkcjonariusz o imieniu Jarek usłyszał dramatyczne zawołanie dowódcy, przerwał rozpoznanie terenu i sprintem wystartował z powrotem do garażu. Wbiegł do środka i w świetle swojej latarki zobaczył starszego kolegę klęczącego i przyglądającego się ciału leżącemu na wznak. To był dla niego pierwszy przypadek, kiedy miał do czynienia z ofiarą strzelaniny. Co innego oglądać efekty specjalne w filmie sensacyjnym, a co innego zobaczyć na własne oczy, jak ktoś się wykrwawia i być może za chwilę wyzionie ducha. Poczuł w sobie bezsilność i strach o wynik walki, jaką w tej chwili na jego oczach śmierć toczyła z życiem o leżącego na podłodze biedaka. Zabezpieczył i schował pistolet. Z walącym sercem, które pompowało wyostrzającą zmysły adrenalinę, przycisnął włącznik mikrofonu radia zawieszonego po lewej stronie kamizelki, na wysokości ramienia i zameldował do dyżurnego w centrali, co zastali na miejscu:
- Na miejscu ranny mężczyzna. Czterdzieści do pięćdziesięciu lat. Postrzał w brzuch. Możliwe, że na wylot. Duża utrata krwi. Obecnie nieprzytomny. Puls ledwo wyczuwalny. Oprócz niego żadnych innych osób. Jedzie już ta erka?! Niech leci piorunem, bo nam tu koleś odpływa! – i dodał już do klęczącego przy ofierze kolegi – Przy takim postrzale niewiele możemy zrobić. Trzeba uciskać ranę, żeby zmniejszyć utratę krwi, zanim przyjadą ratownicy. Tylko nie za mocno, bo może mieć jakieś obrażenia wewnętrzne.
Dowódca przeszedł na drugą stronę leżącego i ukląkł, uważając na plamę krwi. Zaczął uciskać obiema rękami miejsce, w którym pocisk przebił ofierze ubranie. Jego kolega świecąc latarką, rozejrzał się po garażu i zauważył przy drzwiach włącznik światła. Podszedł tam szybko, zapalił cztery mocne lampy zawieszone na ścianach garażu, po czym zgasił i schował latarkę. Dowódca, cały czas uciskając ranę, rozejrzał się po oświetlonym już pomieszczeniu.
– Tam po lewej, widzisz apteczkę? Sprawdź, czy znajdziesz opatrunki do tamowania krwi. Jak nie, to leć do wozu po naszą.
W tym momencie usłyszeli, jak na podwórko wyjąc, wjechał następny radiowóz. Druga kia zgodnie z dyspozycją od dyżurnego zaparkowała tuż przy murze miejskim, żeby nie blokować wjazdu karetki. Po zatrzymaniu z auta wysiadło dwóch kolejnych policjantów i natychmiast skierowali się w stronę otwartego i garażu, w którym paliło się światło. Będąc w środku szybko zorientowali się w sytuacji. Wymieniając między sobą jedynie kilka słów, rozdzielili zadania. Wszyscy znali się bardzo dobrze.
Jeden z nowo przybyłych funkcjonariuszy pobiegł zabezpieczyć zjazd na teren podwórka, aby umożliwić szybki przejazd karetki, która szczęśliwie już za kilkanaście sekund nadjechała. Policjant pomachał do kierowcy erki ręką, aby wjechał niżej na podwórko. Ambulans powoli minął policjanta i po chwili zatrzymał się tuż obok pierwszego z radiowozów.
Drugi policjant z nowo przybyłego patrolu miał za zadanie zabezpieczać podwórko. Zanim jeszcze nadjechała karetka, wyszedł z garażu i obszedł starego mercedesa. Poza tym, że samochód miał otwarte drzwi, nie wydał się funkcjonariuszowi w żaden sposób podejrzany. Zakładając, że w garażu leżał jego właściciel, nawet otwarte drzwi samochodu nie wskazywały, aby zachodziła konieczność dokonania pilnego przeszukania pojazdu. Mundurowy stanął za samochodem, sięgnął po krótkofalówkę i zameldował do centrali:
- Przed garażem mamy mercedesa o numerach DBL LE25. Trzeba sprawdzić, do kogo należy. To najprawdopodobniej będzie właśnie ofiara. – funkcjonariusz przeszedł na lewą stronę auta i zajrzał przez otwarte drzwi do środka. Ponownie włączył przycisk nadajnika. – Kluczyki są w stacyjce. Facet pewnie przyjechał, natknął się na intruza i zdenerwowany szybko wysiadł. Może myślał, że złapie włamywacza, ale na jego nieszczęście ten był uzbrojony. W garażu widzę też założony system alarmowy. Ciekawe, dlaczego nie zadziałał?
- Zrozumiałem. Niczego na razie nie ruszaj, żeby nie zatrzeć ewentualnych śladów. Nie dopuszczaj też nikogo postronnego. Zostaw tak jak jest do czasu przyjazdu dochodzeniówki, technika i prokuratora. – wytyczne od dyżurnego były proste i konkretne.
- Jasne. Porozglądam się trochę i będę zabezpieczał miejsce. – odpowiedział policjant. W chwili, kiedy wjeżdżająca karetka zatrzymała się i wyskoczył z niej pierwszy z ratowników, zauważył otwierające się drzwi skrajnej kamienicy po prawej stronie. Szybko ruszył w ich kierunku, aby zgodnie z poleceniem upewnić się, że nie zaczną tutaj zbierać się jacyś przeszkadzający służbom gapie. W uchylonych drzwiach pojawiła się najpierw głowa, a następnie wysunął się z nich cały starszy pan. Pozostałe wyjścia z innych kamienic były zamknięte, ale w kilku mieszkaniach zapaliły się światła i przy oknach zaczęli już gromadzić się ich lokatorzy. Funkcjonariusz gestem nakazał starszemu panu na razie pozostać za drzwiami i podszedł do niego, aby zadać mu kilka podstawowych pytań dla zebrania najważniejszych informacji, które mogłyby pomóc potem kolegom z wydziału dochodzeniowo-śledczego na początek w identyfikacji postrzelonej ofiary napadu i ustaleniu dokąd mogli udać się sprawcy.
***
Słysząc sygnał karetki funkcjonariusz Jarek porzucił przeglądanie niewielkiej, choć dobrze wyposażonej domowej apteczki i wyszedł z garażu, aby przekazać ratownikom, gdzie znajduje się ofiara. Lekarz zespołu jako pierwszy w pośpiechu wysiadł z ambulansu, kończąc zakładanie rękawiczek. Przywitał się z funkcjonariuszem jedynie krótkim pytaniem „Gdzie?”, po czym ruszył za nim w kierunku wejścia do garażu.
Drugi z ratowników wygramolił się z pojazdu oznaczonego literą „S” z kilkusekundowym opóźnieniem i ze sporych rozmiarów torbą, która zawierała wszystko, co potrzebne do zaopatrywania ran i wykonania podstawowych czynności podtrzymujących życie na miejscu wypadku. Gdyby przed przyjazdem na miejsce otrzymali jasną informację, że poszkodowany się zatrzymał, wziąłby również przenośny defibrylator, ale na razie urządzenie pozostało na swoim miejscu. Prawie biegiem podążył śladem lekarza.
Ratownik-kierowca również wysiadł z karetki, obszedł pojazd i otworzył najpierw suwane boczne drzwi, a potem także tylne. Zapalił lampy zewnętrzne, żeby wracający z pacjentem na noszach koledzy mieli oświetloną drogę. Ambulans był bardzo nowoczesny i świetnie wyposażony. Kierowca podszedł do noszy, odbezpieczył je, pociagnął za uchwyt i wysunął praktycznie na całą ich długość. Wcisnął znajdujący się z boku uchwytu przycisk, a wtedy pod spodem dzięki elektrycznym silnikom i hydraulicznym siłownikom rozłożyły się podpory wyposażone w koła. Ratownik uwolnił nosze z prowadnic i popchnął je w stronę garażu.
W garażu przybyły lekarz oceniwszy trudną, ale jak zdążył się zorientować, jeszcze nie beznadziejną sytuację, kucnął obok funkcjonariusza uciskającego ranę postrzałową poszkodowanego. Obejrzał ciało, sprawdzając czy ofiara nie ma innych ran i przystąpił do badania czynności życiowych nieprzytomnego mężczyzny. Po chwili drugi z przybyłych ratowników ukląkł tuż obok, położył na posadzce torbę, otworzył ją i również ubrał rękawiczki.
- Rafał, zrób wkłucie, a potem załóż pulsoksymetr. – zwrócił się do niego lekarz. Ratownik Rafał zajął się założeniem wenflonu na prawym przedramieniu nieprzytomnego mężczyzny. Natychmiast zauważył na nadgarstku mały tatuaż. Przyjrzał się bliżej i odczytał na głos:
- Zero Rh minus. Kurczę, rzadka grupa – stwierdził.
- To może być jakiś wojskowy. – odpowiedział lekarz, sprawdzając po kolei tętno, oddech, reakcję źrenic.
- Na to wygląda. Znam sporo żołnierzy. – wtrącił policjant Grzegorz – Tatuują sobie taką informację, wyjeżdżając na misje. Cywile raczej wolą nosić wygrawerowane bransoletki.
Ratownik Rafał zakończył zakładanie wenflonu i sięgnął do torby po pojemnik z roztworem soli fizjologicznej. Podał też lekarzowi kilka opatrunków, plaster i nożyczki.
Lekarz zaczął sprawnie rozcinać koszulę leżącego mężczyzny wokół rany na brzuchu. W międzyczasie mówił do policjanta:
- Proszę mnie posłuchać. Pacjent jest słabo wydolny oddechowo i krążeniowo, ale na razie jest. Tutaj założymy tylko opatrunki na ranie wlotowej i wylotowej. Wygląda na to, że z powodu dużej utraty krwi mamy do czynienia ze wstrząsem hipowolemicznym, więc podamy płyny i zabieramy go na nosze i pędem do szpitala. Każda sekunda jest dla niego teraz ważna. Marek! Gdzie te nosze?! – lekarz podniósł nieco głos i spojrzał w stronę wejścia do garażu, spodziewając się zobaczyć trzeciego członka zespołu karetki. Ratownik Marek właśnie wchodził do garażu, pchając przed sobą nosze na kółkach razem z funkcjonariuszem Jarkiem, który pomógł mu także przysunąć i ustawić nosze jak najbliżej lekarza.
– Złóż je i zostaw tu obok. – poprosił lekarz, a ratownik Marek wcisnął guzik i nosze cicho opuściły się do najniższej pozycji. – Po zaopatrzeniu będziemy pacjenta przenosić nisko. Leć jeszcze powiadomić dyspozytora, że wieziemy pacjenta z postrzałem, z krwawieniem do jamy brzusznej. Uprzedź, że potrzebna będzie krew, prawdopodobnie grupy zero Rh-. Potem wracaj tu i pomożesz nam przenieść pacjenta, jak już założę opatrunki.
Po wybiegnięciu ratownika-kierowcy, lekarz pozwolił policjantowi zabrać dłonie z rany, odwinął rozcięte fragmenty koszuli, zlokalizował i obejrzał miejsce wlotu pocisku, oczyścił okolicę małego, słabo już krwawiącego otworu o równych brzegach, po czym odpakował i przyłożył do rany jałowe opatrunki i zakleił je plastrem. Na chwilę będzie musiało to wystarczyć. Kanał przelotu kuli na pewno był brudny, a większego krwawienia należało się spodziewać wewnątrz rany. Z pomocą policjanta lekko unieśli ciało nieprzytomnego i lekarz powtórzył czynności na ranie wylotowej, która o dziwo, nie okazała się mocno poszarpana, pewnie dlatego, że pocisk miał dużą energię i nie zdeformował się przechodząc przez tkanki miękkie. Nie dało się tego na miejscu stwierdzić, ale lekarz podejrzewał, że kula mogła jednak uszkodzić jelita i śledzionę, dlatego naprawdę pilna będzie interwencja chirurgiczna. Do garażu zdążył wrócić ratownik Marek.
- Musimy teraz go ostrożnie przenieść. Niech panowie nam pomogą – poprosił obu funkcjonariuszy lekarz. Zebrał niewykorzystane opatrunki i odstawił torbę na bok, aby nie przeszkadzała przy przenoszeniu ciała na nosze. – Marek, przytrzymaj nosze. Rafał, chwyć pod ramiona i pod głowę, a panowie za nogawki spodni i podnosimy na trzy. Uważajcie, żeby nie wdepnąć w plamę krwi na podłodze. Raz, dwa, trzy.
Ratownicy i policjanci unieśli ostrożnie ciało nieprzytomnego i dość sprawnie ułożyli go na noszach w takiej samej pozycji, w jakiej przed chwilą leżał na podłodze garażu. Kiery ratownicy zabezpieczali pacjenta na noszach, lekarz przyjrzał się miejscu, w którym mężczyzna najprawdopodobniej został postrzelony i gdzie upadł trafiony. Zobaczył aż pięć otworów po kulach na świeżo pomalowanym tynku. Po plamach na ścianie i na podłodze ocenił ilość utraconej krwi przez pacjenta i stwierdził:
- Napastnik musiał chyba kiepsko strzelać, bo inaczej nie mielibyśmy co tutaj robić. Facet wygląda na silnego, więc powinien się z tego wylizać. Mam nadzieję, że znajdzie się dla niego odpowiednia ilość krwi.
- Ciekawe, czy ma jakąś rodzinę? Na SORze sprawdzą, czy ma jakiś portfel albo komórkę. Jak coś znajdą, to damy wam znać. – zaproponował ratownik Rafał policjantom, patrząc ze współczuciem na ofiarę podczas podnoszenia noszy. Zobaczył, że opatrunek powoli robi się czerwony. – Jedziemy, panowie.
Nosze szybko uniosły się na odpowiednią wysokość. We czterech wyjechali z pacjentem z garażu, zdążając prosto do ambulansu.
Jak informuje autor, Bolecnauta o pseudonimie M., odcinek powstał przy współpracy z Rzecznik Prasową bolesławieckiej Policji. Dziękuje jednocześnie za fachowe uwagi, pomoc w tworzeniu tego kolejnego fragmentu i ciepłe słowa. My natomiast dziękujemy wszystkim Wam za obecność i czytanie, a także współtworzenie nie tylko tej powieści, ale też całego portalu.
Dajcie znać, czy wciąż macie ochotę razem z nami prowadzić akcję powieści. Jeżeli tak, spodziewajmy się kolejnego odcinka! Za nasze sobotnie niedopatrzenie jeszcze raz przepraszamy.
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).