Już jest osiemnasta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Piętnasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Szesnasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Siedemnasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Niezastąpiony Bolecnauta o pseudonimie M. wciąż dzieli się z nami swoją fantazją i szeroką wiedzą o dawnych czasach. Zachęcamy gorąco także innych do udziału w zabawie, to dzięki Waszym pomysłom szalona bolesławiecka powieść toczy się w ten sposób. Dzisiaj zanurkujemy ponownie pod Waldschloss. Zapraszamy do czytania:
Pan Rybka nieco się już zasapał, kiedy dotarł do jednego z dwóch wyjść z klatki schodowej kamienicy, tego położonego pół piętra niżej, wychodzącego na wspólne podwórko i pozbawionego domofonu. Od wewnątrz w drzwiach była klamka, a od zewnątrz nieruchoma gałka. Było to wygodne, bo drzwi nie musiały być przez mieszkańców kamienicy zamykane na klucz przy wychodzeniu z budynku tą drogą. Z drugiej strony, dla wychodzącego, który nie zabrał ze sobą klucza, gapiostwo oznaczało konieczność spaceru naokoło do wejścia od ulicy 1 Maja, które było wyposażone w domofon. Niewiele to pomagało natomiast mieszkającym samotnie, chyba, że mieli dobre stosunki z sąsiadami. Ważne było więc zabieranie kluczy ze sobą przy wyjściu z mieszkania, zwłaszcza kiedy nie pozostawał w nim żaden współlokator, dlatego pan Stefan nigdy o kluczach nie zapominał.
Starszy pan otworzył drzwi tylko na kilka centymetrów i przez szparę zobaczył, jak na pulsujące na niebiesko podwórko właśnie wjechał ambulans. Wysiadł z niego ratownik ubrany w czerwoną bluzę z napisem „LEKARZ”. Tuż za nim, trzymając w ręku dużą torbę, pobiegł do garażu kolejny członek zespołu pogotowia. A więc jednak musiało się tam wydarzyć coś strasznego, pomyślał pan Stefan. Następny ratownik wysiadł od strony kierowcy, wyciągnął nosze i po krótkiej chwili popchał je do wnętrza oświetlonego garażu Bolka, przed którym nadal stało jego auto. W międzyczasie jakiś policjant wyszedł z garażu i zaczął oglądać otwartego mercedesa, obchodząc go z kilku stron i mówiąc coś do niesionego w ręce urządzenia z długą antenką.
Pan Rybka przyglądał się sytuacji i wciąż czekał. Chciał się upewnić, czy za chwilę wyprowadzą kogoś z garażu, czy może jednak wywiozą na noszach. Cały czas miał nadzieję, że przeczucie go myli i może to jednak nie Bolek. Gdy otworzył szerzej drzwi i wystawił głowę, żeby lepiej widzieć całą sytuację, w jego kierunku szybko ruszył policjant oglądający chwilę wcześniej auto Bolesława. Gestem ręki nakazał mu się zatrzymać i cofnąć do budynku. Funkcjonariusz podszedł do niego, zablokował stopą drzwi i zagadnął:
- Dobry wieczór. Po szlafroku widzę, że pewnie pan tutaj mieszka. Zna pan właściciela tego auta? To do niego należy ten otwarty garaż? Widział pan może, co się tutaj wydarzyło? – zadał serię pytań policjant, zanim zorientował się, że lokator to człowiek w naprawdę sędziwym wieku i powinien zwolnić tempo przepytywania.
- Dobry wieczór. – odpowiedział Pan Rybka. – Nazywam się Stefan Rybka i mieszkam w tym domu, na drugim piętrze. To ja zadzwoniłem na Policję, kiedy tylko z góry zobaczyłem błyski w garażu i usłyszałem sześć głośnych strzałów. Garaż i samochód należą do Bolesława Wilczyńskiego spod dwójki w kamienicy obok.
Policjant wyjął mały notes i w nikłym świetle dochodzącym z zapalonej lampy we wnętrzu klatki schodowej zapisał sobie tą informację.
- A zauważył pan może, czy ktokolwiek opuścił garaż i w jakim kierunku? – dopytywał policjant, licząc na jakiekolwiek szczegóły samego zdarzenia albo wyglądu, czy zachowania bandyty. W tym momencie obrócił głowę w stronę wyjazdu z podwórka, bo zauważył, że w stronę garażu zbliża się jakiś strażak. Pewnie właśnie przyjechali i wysłali go, aby dowiedział się, czy są potrzebni. W tej sytuacji już nie są, pomyślał i wrócił wzrokiem do przepytywanego świadka.
- Nie widziałem, bo kiedy strzały ucichły, natychmiast poszedłem poszukać telefonu. – odpowiedział pan Rybka. – A potem zadzwoniłem do was, ubrałem się i zacząłem schodzić na dół. Dość długo mi to zajęło, bo mam schorowane kolana. A jak otworzyłem drzwi, to wy już tutaj byliście, a pogotowie dopiero zajechało. – wyjaśnił emerytowany nauczyciel. Także zobaczył strażaka w odblaskowej bluzie, ale kiedy ten przechodził niedaleko nich, Pan Rybka zauważył upięte w kok włosy. To przecież kobieta, zauważył ze zdziwieniem. Dawniej kobiety w straży nie pracowały, pomyślał, po czym zwrócił się do policjanta – Może mi Pan powiedzieć, co tam się stało? Czy z Bolkiem wszystko w porządku? Niepokoję się bardzo o niego…
Pan Rybka wychylił się zza policjanta, bo zobaczył zamieszanie pod garażem. Z wnętrza zaczęli wychodzić, a raczej wybiegać ratownicy i policjanci wywożący ciało jakiegoś nieprzytomnego człowieka na wysokich noszach z kółkami, Pan Rybka mimo ciemności bez najmniejszej wątpliwości rozpoznał rosłą sylwetkę i niewielką łysinę swojego ulubionego sąsiada z kamienicy obok. Odruchowo chciał podbiec, żeby zobaczyć Bolka z bliska. A być może nawet pożegnać się z chłopakiem, jeżeli stało się to najgorsze. Policjant ponownie go powstrzymał, tym razem kładąc dłoń z notesem na jego ramieniu.
- Proszę tutaj zostać, nic pan tam już nie pomoże. – funkcjonariusz nie zdążył jeszcze nic wyjaśnić, a starszy pan stęknął, przymknął oczy i łagodnie spłynął po ościeżnicy na ziemię, prosto pod jego nogi. – O, kurczę, zemdlał. Oby to nie był zawał! – policjant przestraszył się nie na żarty. Schował szybko notes i długopis.
Zanim schylił się do omdlałego staruszka, spojrzał szybko w stronę garażu, aby upewnić się, czy członkowie zespołu karetki nie wsiedli jeszcze do pojazdu i czy będą go słyszeć. Upewniwszy się, że nie odjechali, głośno krzyknął do ratowników, ładujących właśnie nosze do ambulansu.
– Lekarza! Możemy mieć tu zawał! – i rzucił też do swoich kolegów pomagających ratownikom – Grzesiek! Jarek! Wezwijcie kolejną erkę!
W tej samej chwili zobaczył także, że strażak, który w międzyczasie doszedł już prawie do ambulansu, także leci jak worek na ziemię. Kogo oni do tej straży teraz przyjmują, samych mięczaków, cholera, zaklął w duchu. Ale się porobiło!
– Albo może dwie, jak tylko mają! Ten ogniomistrz też się chyba wylogował! Sprawdźcie co mu jest. – zakomenderował i kucnął, aby sprawdzić czynności życiowe jedynego być może świadka popełnionej niedawno zbrodni.
Rzeczywiście ogniomistrz leżał na ziemi. Julia upadła jak stała. Po raz pierwszy w życiu najzwyczajniej zemdlała.
Do czasu powrotu z otchłani nieświadomości do ciemnej lipcowej nocy miała wrażenie, że leży zanurzona w głębokim czarnym puchu. Całkowicie ją odcięło i w ogóle nie mogła się ruszyć. Nie rejestrowała żadnego obrazu. Słyszała za to przytłumione dźwięki, dokładnie jak wtedy, gdy po nurkowaniu w basenie człowiek wynurza się z zatkanymi uszami. Jak przez grubą ścianę docierały do niej dźwięki zatrzaskiwanych drzwi, włączonej syreny karetki i podniesionych głosów zbliżających się ludzi. Poczuła na barkach mocny uścisk czyichś palców, a potem ktoś zacząć potrząsać nią kilka razy i krzyczeć „Halo! Słyszy mnie pani?!”.
Szarpanie było identyczne jak wtedy, gdy żołnierze z warty przy jednostce wojskowej znaleźli ją z raną postrzałową prawego barku po strzelaninie jaka wywiązała się między nimi, a członkami groźnej i uzbrojonej bandy, próbującymi wywieźć w pośpiechu swoje łupy z kryjówki znajdującej się w dawnej piwnicy restauracji Waldschloss. Waldschloss... wróciła tam myślami.
***
- Ciiiii, Julka! Przestań się drzeć! – głośnym szeptem skarcił swoją sympatię Bolek, nie spuszczając oka z leżącego na skrzyniach mężczyzny. Musiał spowodować, żeby schowana za jego plecami Julka przestała panikować, szarpać go za rękaw stroju do pływania i piszczeć, co najmniej jakby zobaczyła ogromnego pająka. Chociaż może akurat w tej chwili lepiej, aby to był pająk, nawet jadowity, niż jakiś śpiący, ewidentnie dziabnięty i podejrzany amator starych trunków. Pająka można by było w razie czego przydeptać butem.
- Kto to może być? Skąd się tu wziął? – zaczęła się cichym szeptem zastanawiać Julia, kiedy już się nieco uspokoiła, wyciągając głowę ponad ramieniem Bolka.
- Nie mam bladego pojęcia. Ale skoro facet tu wlazł, to musi być stąd jakieś inne wyjście – również szepcząc odparł Bolek. Nie byłby sobą, gdyby nie zaproponował kontynuacji niebezpiecznej wyprawy – Rozejrzymy się, a w razie czego wrócimy tunelem.
- Poczekaj, Bolek. Gdyby się zbudził, lepiej żeby się nie zorientował, którędy tu trafiliśmy – Julia złapała Bolka za ramię, by się zatrzymał, a sama wróciła do drzwi obrotowych. Z lekkim wysiłkiem popchnęła je, a drzwi udające regał wróciły do swojej pierwotnej pozycji. Poświeciła latarką po drewnianym meblu i stwierdziła, że jest tak dopasowany do sąsiednich, identycznych regałów, że niewprawne oko nie dałoby rady zauważyć ukrytego za nimi tajemnego przejścia. Wróciła do Bolka i ruszyli powoli do przodu.
Oświetlając drogę przed sobą, Bolek zaczął cicho podchodzić do legowiska, złożonego z pustych, odwróconych do góry dnem drewnianych skrzyń, a Julka starała się cichutko dreptać małymi kroczkami tuż za nim, traktując go najwyraźniej jako żywą tarczę. Poruszali się bardzo powoli, stawiając delikatnie bose, lekko zmarznięte stopy i pokonując slalomem trasę pomiędzy pustymi flaszkami po winie. Mimo to kilka butelek lekko potrącili i można było usłyszeć ich ciche brzęknięcia, ale na szczęście żadna flaszka się nie przewróciła.
Podeszli całkiem blisko śpiącego osobnika. Był ewidentnie żywy, bo miarowo oddychał i od czasu do czasu pochrapywał. Z odległości około jednego metra wyczuli od niego dość intensywną woń alkoholu, ale nie mogli zobaczyć jego twarzy, bo spał odwrócony do nich plecami. W ciemnych czeluściach podziemnego labiryntu tuneli Bolek prędzej spodziewałby się snującego się, brzęczącego łańcuchami i wyjącego ducha, niż jakiegokolwiek człowieka upojonego do nieprzytomności. Bolek i Julia poświecili latarkami dokoła pomieszczenia.
Jak się wcześniej domyślali, była to niewątpliwie dawna piwnica poniemieckiej restauracji. Prostokątne pomieszczenie o ceglanym, wzmocnionym stalowymi belkami, łukowym sklepieniu, zwanym stropem Kleina, miało wymiary około 5 na 8 metrów i kiedyś zapewne było pomalowane na biało, łącznie z sufitem. Rury przechodzące przez ścianę z pomieszczenia za obrotowymi drzwiami musiały być sprytnie ukryte za regałami. Nie widać ich było ani na innych ścianach, ani nawet pod sklepieniem tego pomieszczenia. Regały na wino, którego niestety już nikt więcej nie będzie miał okazji skosztować, zajmowały całą krótszą ścianę piwnicy. Na pozostałych ścianach znajdowały się głównie wieszaki i półki. Obecnie także puste, ale na pewno w czasach świetności tego obiektu mogły się na nich znajdować wędliny, zioła, przyprawy i inne niezbędne składniki, z których kuchmistrz każdego dnia wyczarowywał swój Spezialität des Küchenchefs dla co zasobniejszych mieszkańców Bunzlau okresu międzywojennego.
Puste skrzynie, pełniące obecnie rolę barłogu do trzeźwienia, zapewne służyły dawniej do przechowywania warzyw. Razem z regałami, wieszakami i półkami stanowiły obecnie całe historyczne wyposażenie tej piwnicy. Ale wszystko inne, co zauważyli w dużych ilościach wszędzie pod ścianami na pewno wytworzone było w czasach im współczesnych i to głównie za granicą. Sprowadzone specjalnie dla sieci ekskluzywnych sklepów Pewex, w których można było wydać przywiezione nielegalnie zza granicy dolary amerykańskie albo inne twarde waluty, których państwo polskie potrzebowało na swoje zagraniczne zakupy.
Były tam znaczne ilości kartonów ze znanymi zagranicznymi markami papierosów, kartony i plastikowe skrzynki z zagranicznymi i polskimi alkoholami, kartony z taśmami magnetofonowymi Basf, TDK i Sony, kartony ze słodyczami, z kawą, kilkanaście opakowań z klockami Lego i samochodzikami Matchbox, kartony ze spodniami jeansowymi i wiele, wiele innych przedmiotów, których pochodzenie było dla Bolka i Julii tak jasne, że nie musieliby o to nikogo pytać. Natychmiast zorientowali się też skąd pochodziła wyczuwalna woń mielonej kawy, gdyż na podłodze przy kartonach znajdowało się kilka rozsypanych puszek kawy mielonej Jacobs.
Julia i Bolek doskonale wiedzieli, że kradzione towary pochodzą z włamań do sklepów Pewex. O napadach na sklepy i zuchwałych kradzieżach było głośno przez kilka ostatnich lat. Kradzieży tych dokonywała, jak informowała Milicja, niebezpieczna grupa kierowana przez bandytę o nazwisku Wiewiórski i pseudonimie „Taśma”, nadanym mu z powodu metody wykorzystywanej przy włamaniach. Wiewiórski przed zbiciem szyby w drzwiach okradanego sklepu oklejał ją taśmą samoprzylepną, uderzał młotkiem i wyjmował sklejoną wcześniej szybę nie czyniąc przy tym praktycznie żadnego hałasu.
„Taśma” ze swoją bandą przenosił się wielokrotnie w różne obszary Polski, a przez ostatnie dwa lata, pozostając nieuchwytnym, grasował na terenach województwa jeleniogórskiego i legnickiego. Kilkanaście razy był wcześniej łapany przez specjalnie do tego utworzoną do tego grupę poszukiwawczą Milicji Obywatelskiej, ale wykorzystując swoją fantazję i pomysłowość, wielokrotnie udawało się mu uciekać z konwojów, z sądów, jak i z aresztów. Przez to, że kpił sobie z milicjantów i wielokrotnie narażał ich na śmieszność, mocno zalazł za skórę organom ścigania. Stał się jednym z najbardziej poszukiwanych przestępców ostatnich lat istnienia PRL-u. Publikowane przez Milicję zdjęcia raz po raz można było oglądać w dzienniku telewizyjnym, a także w ogólnopolskich, jak i lokalnych gazetach, jak Słowo Polskie, czy Konkrety.
Mimo zaangażowania znaczących środków i sił, milicjanci nie mogli namierzyć żadnego z członków gangu, ani szefa grupy. Nie udawało się także odnaleźć jakiejkolwiek z jej kryjówek mimo intensywnych poszukiwań oraz zaangażowania ogromnych sił i środków organów ścigania.
A Julii i Bolkowi ot tak, zupełnie przypadkiem, właśnie udało się jedną z takich dziupli odnaleźć. Tylko co powinni teraz zrobić? Póki co stali jak słupy soli, gapiąc się na mityczne bogactwa gromadzone tu zapewne przez dłuższy czas przez niebezpieczną bandę. Wiedzieli z gazet i telewizji, że gang jest uzbrojony i bywało, że podczas ucieczek bandyci wdawali się w wymianę ognia.
Julia i Bolek za wszelką cenę zapragnęli więc piorunem ulotnić się z piwnicy i zapomnieć, że kiedykolwiek ją widzieli. Jednak najpierw musieli odnaleźć wyjście z tej kryjówki, które umożliwi im bezpieczne wydostanie się na zewnątrz. Bolek przytomnie skierował światło latarki na strop pomieszczenia, słusznie zakładając, że jeżeli jest stąd jakieś normalne, niezalane wodą wyjście, to na pewno prowadzą do niego schody albo jakaś drabina. Zauważył przy prawej krawędzi przeciwległej ściany otwór w suficie. Chwycił Julię za rękę i pociągnął ją w tamtą stronę. Dopiero gdy podeszli bliżej i oświetlili ten kąt pomieszczenia, ujrzeli, że są tam schody, których wcześniej zwyczajnie nie było widać z powodu panującego półmroku.
- Bolek, może zabierzemy coś stąd? – zapytała szeptem Julia i przyświecając sobie latarką zajrzała do jednego z najbliżej stojących kartonów – Zobacz jakie super jeansy dekatyzowane. Ty wiesz po ile chodzą takie ekstra ciuchy na babskim rynku? Oni i tak nie będą tego nosić, bo to są damskie spodnie. Na mnie będą jak ulał. Ale mi będą dziewczyny w klasie zazdrościć!
- Chyba całkiem ci padło na rozum – zbeształ ją Bolek, również szepcząc – gdyby nas złapali na bazarze, próbujących opchnąć ich fanty, to by nam pourywali łby aż do samego tyłka. Albo zrzuciliby nas z wiaduktu do Bobru w betonowych bucikach.
- Co z ciebie taki cykor? To może chociaż weź kilka taśm magnetofonowych? I tak się nie doliczą, a ty mógłbyś nagrywać wreszcie wszystkie piosenki z listy przebojów Marka Niedźwieckiego – spróbowała z innej strony Julia.
Wiedziała, że Bolek jest namiętnym fanem radiowej Trójki. Od kilku lat, od kiedy dziadkowie kupili mu radiomagnetofon Kasprzak, każdego sobotniego wieczoru pilnie śledzi ten muzyczny program i nawet notuje pierwsze dziesięć miejsc z każdej listy, porównując potem, które utwory awansowały, a które straciły swoje miejsca w najnowszym rankingu. Jego wiedza muzyczna dzięki temu z tygodnia na tydzień była coraz bogatsza i zawsze potrafił zanucić przeboje zajmujące najwyższe miejsca w każdym z kolejnych wydań audycji. W kwestii wierności wykonań wokalnych akurat Julia wolałaby, żeby Bolek nie podśpiewywał żadnych piosenek, no może oprócz harcerskiej Stokrotki, bo talentu do śpiewania on akurat nie miał.
Bolek mimo szatańskiego kuszenia Julii pozostał niewzruszony w swym postanowieniu dotyczącym nieprzywłaszczania sobie cudzej własności, chociaż na pewno tak jak i Julia zastanawiał się, czy ukraść kradzione to jeszcze kradzież, czy może jednak nie. W każdym jednak razie, kiedy będzie chciał sobie sprawić nowe zagraniczne kasety z Pewexu, zamiast polskich 60-tek albo 90-tek ze Stilonu, to zawsze można wymienić trochę złotówek na dolary u konika kręcącego się pod bankiem PKO na Hanki Sawickiej, a potem samemu sobie te kasety w sąsiednim Pewexie kupić, jak to już wielokrotnie wcześniej zresztą robił.
Obrócili się za siebie, spojrzeli na nadal śpiącego w najlepsze, nabzdryngolonego członka bandy i zaczęli ostrożnie wspinać się po zimnych, betonowych schodach. U szczytu kilka ostatnich stopni zakręcało i bieg schodów kończył się czymś w rodzaju drzwi podnoszonych do góry. Z całą pewnością można było stwierdzić, że nie pochodziły od jakiegokolwiek niemieckiego rzemieślnika, bo były to po prostu raczej niedawno zbite, ściśle przylegające do siebie, nieoheblowane deski. Na tych prowizorycznych drzwiach i na prowizorycznej ościeżnicy znajdowały się skoble, na których wisiała kłódka. Niestety kłódka okazała się zamknięta na klucz, którego oczywiście przy sobie nie posiadali, gdyż to nie oni zamknęli tę kłódkę od wewnątrz. Na wszelki wypadek Bolek spróbował lekko popchnąć rękami drzwi do góry. Drzwi ani drgnęły, tylko lekko zaskrzypiała chybotająca się kłódka i spadło na nich trochę piachu spomiędzy desek. Widocznie po drugiej stronie ktoś zamaskował wejście do piwnicy, zasypując je ziemią.
Julia i Bolek spojrzeli po sobie. Oboje jednocześnie skręcili głowy i latarki w kierunku pochrapującego złodzieja, a potem dokładnie w tym samym momencie wypowiedzieli jedno magiczne słowo, które po zmaterializowaniu się pozwoliłoby im opuścić ten wypełniony drogocennymi skarbami sezam:
- Klucz…
Trzymamy kciuki, żeby panu Rybce nic się nie stało i nie był to zawał - swoim spokojem wzbudził naszą ogromną sympatię. Historia z pewexem nas zmroziła. Jak to się stało że Julia została postrzelona? Czy nasi bohaterowie nie mogli wrócić z podziemi tą samą drogą przez wodę? Jesteśmy ogromnie ciekawi Waszych pomysłów! Cieszymy się że jesteście z nami. Dajcie koniecznie znać w komentarzu jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów. Kolejny odcinek już w środę!
PS. Posłuchaliśmy sugestii Pana M. i lead nabrał bardziej kryminalnego charakteru. Dajcie znać co o tym sądzicie c:
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).