Już jest dwudziesta szósta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Dwudziesta trzecia część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Dwudziesta czwarta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Dwudziesta piąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Niezastąpiony Bolecnauta o pseudonimie M. znowu zdradza nam dalsze losy bohaterów. Zachęcamy gorąco także innych do udziału w zabawie i komentowania. Dzisiaj wrócimy do naszych bohaterów, na których został wydany wyrok śmierci. Zapraszamy do czytania:
Gdy Bolek z Julką wyszli z ciemnej piwnicy na jeszcze ciemniejszą otwartą przestrzeń, zorientowali się, że wejście do podziemnego pomieszczenia musiało być wcześniej sprytnie ukryte w ruinach dawnej restauracji. Skąd szajka dowiedziała się o tej piwnicy, tego zapewne nigdy się nie dowiedzą. Zobaczyli, że właz zamykający dostęp do wejścia z obu stron posiadał przykręcone skoble, umożliwiające założenie kłódki zarówno od wewnętrznej, jak i zewnętrznej strony. Przestępcy każdorazowo po opuszczeniu tej trudnej do odnalezienia kryjówki, wykorzystywanej do przechowywania kradzionych towarów, zamykali skonstruowany przez siebie właz, zasypywali go piachem i przykrywali gałęziami, które obecnie były odrzucone na bok.
Zaraz za nimi, mierząc do nich z pistoletu szedł Waldek. Za Waldkiem wyszedł po schodach Gienek, a na końcu Wiewiórski.
- I pamiętaj, Waldek! Pif paf, dwie kule, dwa trupy! Celuj w głowy i nie marnuj naboi. – ochrypłym głosem radził Gienek.
- I zaraz wracaj pomóc nam nosić te kartony. Liczymy i czekamy na ciebie – dorzucił szef bandy.
Niedaleko, na skraju lasu stał polonez z włączonymi reflektorami, skierowanymi prawie dokładnie w kierunku wejścia do podziemi. Bolek ujrzał byle jak poukładaną piramidę kartonowych pudeł, którą przed chwilą skonstruował własnoręcznie Waldek, bez pomocy leżącego obecnie na ziemi i półprzytomnego Mańka. Bolkowi przemknęło przez myśl, że jeśli wsiądą do samochodu we czterech, to za nic w świecie wszystkie te pudła do poloneza się nie zmieszczą. Być może więc Maniek wróci zaraz z powrotem do Hadesu, zaniesiony tam za ręce i nogi przez swoich kompanów. Jeszcze przez jakiś czas nie mogli liczyć na to, że pijany w sztok Maniek będzie w stanie pełnić rolę Cerbera, więc pewnie zamkną swój Sezam na kłódkę, tym razem z zewnątrz.
To jednak nie nurtowało Bolka tak bardzo jak fakt, że jego rodzony brat, przez którego stracił oboje rodziców prowadzi w tym momencie jego i jego dziewczynę na śmierć przez rozstrzelanie. Czyżby Waldek aż tak został zepsuty przez odsiadkę w więzieniu, że teraz bez wahania wykona polecenie swojego szefa? Czy będzie w stanie dopisać do swojego rachunku kolejne dwie zabite osoby? Czy może jednak ma jakieś inne zamiary?
- Idziemy, gnojki! – rzucił groźnie do nastolatków Waldek.
Zostawiając trójkę pozostałych bandytów za sobą, w nikłym świetle latarki Waldka ruszyli gęsiego w kierunku lasu. Julka przed Bolkiem, a Waldek za nim. Bolek zastanawiał się, czy powinien zdradzić Julce prawdę o Waldku, czy lepiej nie. Stąpali z Julką gołymi stopami po trawie, liściach, igliwiu, starych żołędziach i świeżych szyszkach, co chwilę sycząc z bólu. Minęli poloneza i już po chwili znaleźli się poza zasięgiem wzroku i słuchu Wiewiórskiego i Gienka. Bolek postanowił przerwać milczenie:
- Waldek, nic takiego nie zrobiliśmy, ani nie widzieliśmy, żebyśmy mieli zasłużyć na śmierć, braciszku.
- Co powiedziałeś, Bolek? – podniosła głos Julia. – Ty go znasz?
- Ucisz się, dziewczyno, jeśli chcesz żyć! – skarcił ją półgłośnym szeptem Waldek. – Nie ma teraz czasu na wyjaśnienia. Musimy załatwić to szybko, bo inaczej tamci zorientują się, że coś jest nie tak.
- Co chcesz z nami zrobić? Jeśli musisz znów kogoś zabić, to zabij mnie, ale ją wypuść, morderco! – zaperzył się Bolek i zacisnął pięści. Bał się jednak odwrócić i zaatakować Waldka, bo kula jak wiadomo jest szybsza od ręki, a musiał chronić przynajmniej Julkę.
- Młody, przestań! – zniósł obelgę Bolka Waldek, chociaż musiał zacisnąć zęby, kiedy wypowiadał następne słowa. – Przymknij się i słuchaj. Musimy przejść jeszcze kawałek, żeby nas stracili z oczu, a potem…
- Co? Myślisz, że tak po prostu pójdziemy na rzeź, jak potulne owieczki? – przerwał mu Bolek. – Pomyślałeś, co by na to powiedzieli ojciec i matka?
- Bolek… - bezskutecznie próbowała wtrącić się do nienawistnej wymiany zdań dwóch braci Julia.
- Dzieciaku, jak się nie zamkniesz, to naprawdę ci zaraz przyłożę! – Waldek patrząc na Bolka z trudem panował nad emocjami. – Nie widzisz, że właśnie kombinuję, jak z tego wybrnąć?! Nie obrażaj mnie i przestań się do mnie rzucać, bo nie mam nerwów ze stali. Nie będę ci teraz niczego tłumaczył, bo i tak nie zrozumiesz. Tamci w żadnym wypadku nie mogą się dowiedzieć, że jesteśmy spokrewnieni, inaczej wszystko szlag trafi. Idźcie dalej, jesteśmy jeszcze za blisko… – nakazał Waldek.
- Niedoczekanie twoje, bandyto! Nie dam ci skrzywdzić Julki! – niemal zapiszczał Bolek. Odwrócił się do Waldka i gdyby nie refleks Julki, która go chwyciła od tyłu, ruszyłby rozjuszony na brata jak byk na torreadora, nie bacząc już na różnicę w uzbrojeniu. Wzrostem i budową byli bardzo podobni, więc w walce wręcz mieliby raczej równe szanse. – Zabiłeś ich, zabij i mnie, kryminalisto! Spieprzyłeś całe moje życie!
- Bolek, odpuść już. Nie będę teraz przepraszał za to, co się stało. – lekko odsunął się do tyłu Waldek, ale już z opuszczonym pistoletem. – Może kiedyś ci powiem, dlaczego jestem z tą bandą, ale na pewno nie dzisiaj. Wiedz tylko, że jeżeli mnie teraz zdemaskują, na pewno mnie zabiją. Chyba, że tego właśnie chcesz…
- Myśl, chłopaku! – znów próbowała interweniować rozdygotana Julia. Z trudem utrzymywała Bolka, aby nie rzucił się na brata. – Nie słyszysz, co mówi? Przecież on chce nas puścić!
- Należałaby ci się kulka od twoich kolesiów, Waldek – Bolek zdawał się w ogóle nie słuchać ani brata, ani Julki. – Mama z tatą mogliby jeszcze żyć, gdyby nie ty i ta twoja wóda – załkał teraz Bolek ze łzami w oczach. Przestał się wyrywać Julce. – Nigdy ci tego nie zapomnę! Nigdy!
- Bolek… Proszę cię, uspokój się już. Myślisz, że zapomniałem, kto prowadził samochód? Co się stało, to się nie odstanie – cichym, lecz stanowczym głosem próbował łagodzić sytuację Waldek. – Nie tylko ty musisz z tym żyć. Wcale nie oczekuję, że zapomnisz. Mnie poczucie winy nie opuści do końca mojego życia. Ale kiedyś będę musiał cię poprosić o wybaczenie. Oni na pewno by chcieli, żebyśmy się pogodzili.
- Przez ciebie już nigdy się nie dowiemy, czego oni by chcieli, Waldek – Bolek wypuścił powietrze i zrezygnowany opuścił barki, jakby miał zapaść się do środka samego siebie.
Julia chwyciła go za ramiona, odwróciła do siebie i mocno przytuliła. Było to dokładnie to, czego w tej chwili potrzebował, więc Bolek również ją objął. Poleciało mu z oczu jeszcze kilka łez. Waldek odczekał chwilę w milczeniu, a potem popędził ich:
- Nie mamy czasu. Nie bójcie się, nie zastrzelę was. Ale oni muszą uwierzyć, że to zrobiłem. Nie mogę na razie nic więcej powiedzieć – wyjaśnił enigmatycznie Waldek. – Jak mi się nie uda ich teraz przekonać, że jestem wobec nich lojalny, nie pozwolą mi zostać w bandzie i wrócę do pudła, a tego nie zniosę.
Przeszli w ciemności jeszcze kilkadziesiąt kroków i Waldek nakazał im się zatrzymać. Bolkowi gdzieś pomiędzy drzewami mignęły w oddali światła jakichś latarni. Wydawało mu się też, że słyszy niski pomruk silników. Julka była zbyt przerażona i zdezorientowana całą tą sytuacją, aby zwrócić uwagę na takie szczegóły. Stała teraz obok Bolka i milczała, trzymając go pod rękę i mocno wtulając się w jego bok. Bolek także nigdy dotąd nie odczuwał tak silnej potrzeby bliskości, a Julka widocznie doskonale to wyczuwała. Taka właśnie łączyła ich szczególna więź. Dopasowani jak dwie połówki jabłka. Na dobre i na złe.
- Poczekajcie – poprosił ich Waldek. Upchnął pod pachą pistolet i latarkę. Wyjął z tylnej kieszeni spodni rozkładany scyzoryk. Rozłożył ostrze, podniósł rękaw koszuli i przeciął niezbyt głęboko skórę na przedramieniu. Poleciało kilkanaście kropel krwi, którą rozsmarował po dłoniach i w kilku miejscach koszuli, głównie na rękawach i na piersi – Musi wyglądać trochę, jakby mnie obryzgało krwią. Na wszelki wypadek weź ten scyzoryk, Bolek. Może się przyda, gdyby mi nie uwierzyli i znów postanowili was złapać.
Waldek złożył scyzoryk i podał go bratu, a ten schował go do małej kieszonki w swoim stroju. Potem brat Bolka wyjął latarkę i pistolet spod pachy. Wsadził latarkę za pasek od spodni tak, że oświetlała teraz jego tors i twarz, co wyglądało nieco upiornie. Zupełnie jak kiedyś, gdy jeszcze jako małe dzieci straszyli się nawzajem w ciemności, kiedy mieszkali razem w jednym pokoju, w małym mieszkaniu rodziców na osiedlu robotniczym w Iwinach. Waldek odbezpieczył i przeładował pistolet poprzez odciągnięcie górnej części zamka i pierwszy nabój z magazynka znalazł się w lufie, czyniąc broń gotową do strzału. I do zabijania.
Kiedy Waldek unosił broń, Julka kompletnie zdezorientowana zamknęła oczy. Nadal nie była do końca przekonana co od intencji dopiero co poznanego starszego brata Bolka. W stresie niewiele do niej docierało. Rozumiała tylko tyle, że Bolek i Waldek to bracia, którzy nie darzą się sympatią od momentu wypadku ich rodziców, a wypadek ten spowodował starszy z nich. Wcześniej Bolek nigdy o tym nie wspominał. Ale to Waldek właśnie miał teraz broń i panował nad sytuacją. Zanim oddał pierwszy strzał powiedział do nich powoli, spokojnie i wyraźnie:
- Julka, nie znasz mnie i nigdy mnie nie widziałaś. Bolek, ty też nikomu nic nie mów o naszym spotkaniu, ani o kryjówce. Niedługo może cię odnajdę i może jeszcze poukładamy sobie nasze sprawy. A teraz zamknijcie uszy, bo będzie głośno – podniósł pistolet w górę i oddał strzał. Policzył do pięciu, a następnie oddał drugi strzał, także w kierunku granatowego, rozgwieżdżonego nieba. Potem zamienił miejscami pistolet z latarką i powiedział:
- A teraz zmykajcie i nie wracajcie tutaj przez jakiś czas. Uważajcie na siebie, bo w lesie mogą grasować duchy – zażartował. – No to na razie. Cześć! – zawahał się chwilę, poświecił w dół na ich bose stopy i się uśmiechnął. – Nie pytam nawet, gdzieżeście podziali swoje buty, stuknięte wariaty. Ciekawe, jak w ogóle wleźliście do tej piwnicy? Może kiedyś mi opowiecie. Trzymajcie się, młodszy braciszku i ryża piękności. I weźcie moją latarkę, bo się pozabijacie – Waldek wyciągnął rękę do Bolka, ale nie doczekawszy się uścisku, poklepał go tylko po ramieniu, a drugą ręką wcisnął mu swoją latarkę.
Brat Bolka odwrócił się i dziwnym krokiem, na początku unosząc na wszelki wypadek wysoko nogi jak żuraw, aby się nie potknąć, odszedł w kierunku widocznych w oddali zapalonych świateł poloneza. Zapewne za chwilę pokazując plamy krwi na rękach i ubraniu pochwali się rozwaleniem przypadkowych świadków przestępczego procederu, którzy zawinili wyłącznie tym, że zjawili się w złym miejscu o złym czasie.
Bolek i Julka stali jeszcze przez chwilę, próbując ochłonąć po tym wszystkim, co się przed momentem wydarzyło. Potem chwycili się za ręce, lecz zanim ruszyli chcąc jak najszybciej oddalić się od odkrytej przypadkowo kryjówki przestępców, gdzieś całkiem niedaleko rozległy się krzyki. Można było zrozumieć niemal każde wykrzyczane słowo, choć krzyczało na pewno kilka głosów. Trochę po polsku, a trochę po rosyjsku. Był to ewidentnie żargon wojskowy. No jasne, przecież za lasem zaczynają się tereny jednostki wojskowej, nagle zdał sobie sprawę Bolek i zaklął w duchu. Cholera, musieli usłyszeć strzały Waldka!
Bolek chwycił Julkę za rękę i razem przykucnęli cichutko za drzewem. Zgasił latarkę i obydwoje wytężyli wzrok i słuch, aby dojrzeć bądź usłyszeć, skąd mogły dochodzić te różnojęzyczne krzyki. Widzieli, że po prawej stronie nadal paliły się światła poloneza. Gdzieś w oddali, po ich lewej stronie po chwili zapaliły się dużo mocniejsze reflektory, które zaczęły przeczesywać las. Bolek przezornie pociągnął Julię w dół i obydwoje natychmiast padli na igliwie.
Zaraz potem w lesie rozpętało się piekło, jak na wojnie. Zaczęły rozbrzmiewać kolejne strzały. Były to zarówno krótsze, jak i dłuższe serie z pistoletów maszynowych. Na pewno zaś nie w powietrze, bo od czasu do czasu z okolicznych drzew ze stukotem odpadała kora i drzazgi. Sytuacja pogorszyła się, kiedy od strony poloneza, w odpowiedzi na serie z karabinów, bandycka szajka zamiast wziąć nogi za pas zaczęła odpowiadać pojedynczym ogniem z broni krótkiej. Niewątpliwie pomyśleli, że zostali właśnie nakryci przez oddział funkcjonariuszy niedawnej MO, a obecnie już Policji, więc zaczęli bronić siebie i swojej cennej zdobyczy.
Julia z Bolkiem z przerażeniem stwierdzili, że wbrew własnej woli znaleźli się w krzyżowej nawale ognia. Pozostało im tylko leżeć i czekać, aż któraś ze stron przegra tę walkę, tracąc życie albo zużywając całą amunicję. Po jakichś trzech minutach strzelanina ustała. Ale przerażeni nastolatkowie nadal nie podnosili się, ponieważ nie mogli jeszcze znać wyniku tej potyczki i nie chcieli stać się kolejnym ruchomym celem. Usłyszeli za to od strony jednostki „Tyralierą naprzód”, a potem ten sam głos wydał podobną komendę, tylko w drugim języku „Wpieriod, tawariszczi”.
W swoich ciemnych kombinezonach musieli zlać się z podłożem, bo mimo, że słyszeli w pobliżu trzask łamanych wojskowymi butami gałązek i chrzęst deptanego igliwia, żaden z przechodzących dość blisko pochylonych żołnierzy z wycelowanymi przed siebie kałasznikowami nie zauważył leżących, wstrzymujących oddechy postaci. Bolek miał nadzieję, że Julki nie oblezą teraz żadne mrówki, bo wtedy na pewno zdradziłaby ich drąc się, drapiąc i uciekając w popłochu przed siebie, byle dalej od morderczych owadów.
Tyraliera podążyła w kierunku, skąd banda Wiewiórskiego usiłowała się przed chwilą bronić i odpowiadać ogniem, chociaż ich szanse od początku wynosiły gdzieś tak jeden do dziesięciu, podobnie jak liczebność obu walczących uzbrojonych oddziałów. Bolek pomyślał, że albo bandytom skończyły im się naboje, albo po prostu podkulili ogony i zwiali, realnie oceniając swoje szanse na zwycięstwo jako zerowe. Od kiedy strzały ucichły, z miejsca, w którym nadal stał na światłach samochód należący do bandy, nie dochodziły żadne dźwięki. Jezu, a może wszyscy tam zginęli od postrzałów?
Bolek podniósł głowę i zobaczył, że linia utworzona przez żołnierzy przesunęła się już jakieś dwadzieścia metrów w kierunku ruin Waldschloss. Podjął decyzję, że jeśli mają stąd uciec, to właśnie teraz jest na to najlepszy moment, bo zanim żołnierze z jednostki dotrą do „twierdzy” Wiewiórskiego, a potem wrócą, da im to czas na wyniesienie się z lasu i być może jakoś uratują w ten sposób swoje durne, zmarznięte tyłki. Nie zamierzał tego mówić Julce, ale obiecał sobie, że już nigdy więcej nie wyrwie się i nie będzie namawiał nikogo na niebezpieczne, nocne eskapady. W innej sytuacji walnąłby się dłonią w czoło, próbując wybić sobie z głowy wszystkie swoje szalone pomysły, ale teraz klepnął tylko Julkę lekko w plecy i szepnął do niej „Chodu”.
Ostrożnie podnieśli się i mocno pochyleni ruszyli lawirując między drzewami. Bolek zamierzał najpierw zbliżyć się do terenu jednostki, aby potem wzdłuż ogrodzenia dotrzeć do drogi prowadzącej na Żeliszów. Wiedział, że asfaltem bez problemu powinni jakoś dotrzeć do miasta. W końcu to nie tak daleko. O pozostawionych rowerach i torbach z ciuchami na razie mogli zapomnieć. Może jutro spróbują je jakoś odzyskać. A rodzicom i dziadkom niestety będą się musieli długo i głupio tłumaczyć. Na pewno będą z tego jakieś konsekwencje. Nie bacząc na to, najpierw trzeba jednak dotrzeć do domów.
Zanim wyszli spomiędzy drzew, w świetle mocnych reflektorów wojskowych umieszczonych na słupach po obu stronach bramy wjazdowej do jednostki zobaczyli kręcących się przy szlabanie wojskowych. Wartownicy rozmawiali chyba z jakimś oficerem, bo stali przed nim na baczność i żywo gestykulując zdawali relację z wydarzeń z ostatnich kilku minut. Pokazywali wyraźnie kierunek, z którego padły strzały i w którym pobiegł oddział żołnierzy. Za bramą, na terenie jednostki zauważyli kolumnę kilkunastu ciężarówek z włączonymi światłami, wyraźnie przygotowanych do wyjazdu na zewnątrz.
Bolek pokazał Julce, że muszą skrajem lasu oddalić się od wartowni, żeby ich nikt nie zauważył. Jakby mało mieli kłopotów brakowało jeszcze, aby zostali złapani przez jakichś żandarmów. Po niecałych stu metrach natrafili na stojący na poboczu wojskowy pojazd z włączonym silnikiem. Wyglądało na to, że ciężarówce tej jako jedynej z całego konwoju udało się przed paroma minutami opuścić tereny jednostki wojskowej i pewnie została zatrzymana, kiedy rozpoczęła się strzelanina w lesie.
Julia i Bolek przykucnęli za dużym drzewem. Zobaczyli dwóch żołnierzy stojących przy otwartych drzwiach od strony kierowcy. Usłyszeli ich rozmowę w języku rosyjskim.
- Wy dałżny padażdat’, kaprał. Kapitan prikazał – odezwał się jeden z nich i odszedł drogą w kierunku jednostki, przechodząc tylko parę metrów od nich.
- Da, da. Ja budu żdat’ – rzucił kierowca odchodzącemu towarzyszowi. A kiedy już tamten nie mógł usłyszeć, zwrócił się do kogoś siedzącego w ciężarówce – Mnje prosta nużna slit’ kartoszku. Ja wiernus’ czieriez minutu, slyszysz mjenja Sasza? Sasza? – Wot, k cziertu, on zasnuł! – zaklął pod nosem żołnierz zdenerwowany na kolegę, który zapewne zdążył już sobie uciąć drzemkę w kabinie.
Kierowca zatrzasnął drzwi, poprawił spodnie, przeszedł na druga stronę drogi i zniknął za jednym ze starych dębów. Drzewo było bardzo podobne do tego, za którym schowali się Julka i Bolek. Julka, którą widocznie opuścił już paraliżujący strach, kuksnęła Bolka w bok i powiedziała cicho:
- Bolek, zobacz, plandeka jest luźna. Nie ciekawi cię, co te wszystkie radzieckie ciężarówki mogą stamtąd wywozić? Przecież to jest nasza polska jednostka.
I zanim Bolek zdążył zaprotestować, Julka wyrwała mu z ręki zgaszoną Waldkową latarkę i na palcach podbiegła do ciężarówki. Bolek natychmiast ruszył za nią, chcąc ją powstrzymać przed wyraźnym zamiarem zajrzenia do środka.
- Stój, wariatko! Mało ci jeszcze przygód?! – prawie na nią nakrzyczał piskliwym szeptem.
Julka uniosła róg plandeki do góry. Włożyła głowę od środka i zapaliła wewnątrz latarkę.
- Bolek, rzuć okiem! Nie bój się, nikt nie widzi – odezwała się półszeptem do Bolka, kiedy stanął już obok niej i zaczął się nerwowo rozglądać. – Zobacz, szybko!
Jak nie zajrzę, nie odpuści, pomyślał Bolek i wsadził również głowę pod plandekę.
- Co to może być, do diaska! – zdziwił się widząc wypełnioną skrzyniami przestrzeń ładunkową ciężarówki.
Zobaczyli sporą ilość drewnianych skrzyń. Były różnej wielkości, ale każda z nich była na tyle duża, że nie było szans, aby jedna osoba, a nawet dwie mogły ruszyć je z miejsca. Najciekawsze było to, że nie były one oznakowane napisami rosyjskimi ani polskim, tylko niemieckimi. Na wielu skrzyniach znajdowały się widoczne swastyki, co by oznaczało, że nie należały do obecnej Bundswehry, lecz raczej do dawniejszego Wehrmachtu. Ciekawe, pomyślał Bolek, ale to nie ich sprawa.
- No i co, zaspokoiłaś ciekawość, wścibska babo? – nie omieszkał ochrzanić Julki. – Wracamy do lasu, bo ileż ten sałdat może sikać? – Wysunął się spod plandeki i skradając się jak Don Pedro, szpieg z Krainy Deszczowców, wrócił na oddaloną o kilka metrów, ich wcześniejszą pozycję za grubym drzewem na skraju drogi. Tam kucnął i spojrzał za siebie, czy również i Julka wraca za drzewo. Ale nie, ona zniknęła! Zapadła się pod ziemię?! Nagle zauważył, że plandeka samochodu wybrzusza się w kilku miejscach. Serce podeszło Bolkowi do gardła, a krew odpłynęła mu z głowy i pociemniało mu w oczach. Rany boskie! Stuknięta Julka wlazła na pakę! Ale to jeszcze nie był koniec jej pomysłów.
- Bolek! Łap! – usłyszał cichy krzyk Julki, która stęknąwszy rzuciła jakąś niewielką skrzynką spod uchylonej plandeki tak mocno, że ta wylądowała w wysokich krzakach jagód rosnących na małym wzgórku na poboczu drogi i sturlała się w stronę lasu.
W tym momencie rozległo się trzaśnięcie drzwi. Widocznie kierowca wrócił z toalety. Zgrzytnęła skrzynia biegów, ciężarówka szarpnęła i ruszyła. Ale na wstecznym biegu, z powrotem do jednostki i krzątających się nerwowo przy bramie kilkunastu żołnierzy dwóch, póki co jeszcze sojuszniczych armii.
Już wiemy skąd nasi bohaterowie zdobyli skrzynkę. A dla ścisłości jedna bohaterka - szalona Julka. Co się stało z bandziorami? Czy brat Bolka jeszcze żyje? Jak skończyły się porachunki mafii z żołnierzami rosyjskimi? No i czy naszym bohaterom uda się bezpiecznie dotrzeć do domu?
Koniecznie napiszcie w komentarzu jak podobają Wam się losy naszych bohaterów! Jak wyobrażacie sobie ich dalsze historie?
Kolejny odcinek już w środę!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).