Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
REKLAMAEfekt-Okna zaprasza
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
30 grudnia 2020r. godz. 16:11, odsłon: 1708, Bolec.Info/Bolecnauci

Tajemnica szmaragdu - odcinek 34

Część w której śledczy analizują pewne internetowe zakupy, a wysportowany policjant wskakuje na maskę auta mordercy.
Podkomisarz szuka wskazówek
Podkomisarz szuka wskazówek (fot. pixabay)
REKLAMA
Villaro zaprasza

Już jest trzydziesta czwarta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Trzydziesta pierwsza część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Trzydziesta druga część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Trzydziesta trzecia część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Niezastąpiony Bolecnauta o pseudonimie M., wraz ze wszystkimi podpowiedziami czytelników i tym samym współtwórców, przedstawia nam dalsze losy krnąbrnych bohaterów.

Zachęcamy gorąco wszystkich do komentowania! Czekamy na Wasze pomysły i opinie!


- No i co pan o tym sądzi? – zapytał prokurator Pietrzak podkomisarza Kamińskiego, po którego zadzwonił tuż po tym, kiedy otrzymał poranny telefon od przełożonego z Jeleniej Góry. Śledczy musiał poczekać na korytarzu, aż gabinet prokuratora opuściło dwóch nieznanych mu eleganckich osobników, którzy przechodząc koło niego przywitali się i pożegnali tym samym krótkim „Dzień dobry”.

Prokurator przed momentem dosłownie w kilku zdaniach zrelacjonował podkomisarzowi, skąd i w jakiej sprawie przybyli jego wcześniejsi goście. Teraz włożył ręce do kieszeni spodni i przyglądał się przez okno mężczyznom w ciemnych garniturach, wsiadającym do luksusowego czarnego samochodu na parkingu przed prokuraturą. Jego własna marynarka wisiała przewieszona przez oparcie fotela. Koszulę miał rozpiętą pod szyją, a krawat poluźniony. Wiadomości, które zostały mu przekazane podczas ponad dwugodzinnego spotkania, wywarły na nim takie wrażenie, że już po kwadransie rozmowy z przybyłymi niespodziewanie pracownikami dwóch rządowych agencji musiał pozbyć się górnej części garderoby.

Podkomisarz stanął przy sąsiednim oknie gabinetu, znajdującego się na drugim piętrze przepięknego poniemieckiego budynku przy ulicy Chrobrego i także spojrzał w dół. Na widok odjeżdżającego luksusowego bmw serii 3 pokiwał głową z zazdrością i odpowiedział prokuratorowi:

- A tym z Warszawki to się dopiero powodzi, panie prokuratorze. Nie dość, że stać ich na gajery rodem z „Facetów w czerni”, to jeszcze zawsze dostają najbardziej wypasione służbowe fury.

- Miałem na myśli dołączenie do śledztwa ABW i kontrwywiadu wojskowego. Spodziewałby się pan, że w naszym maleńkim Bolesławcu mogą dziać się takie rzeczy? – prokurator wrócił do swojego biurka, usiadł na miękkim, obrotowym fotelu wykonanym ze sztucznej skóry i przekręcił się w stronę współpracującego z nim od trzech dni w najnowszej sprawie śledczego z bolesławieckiej dochodzeniówki. Pracowało im się tak dobrze, że postanowił zaproponować wkrótce policjantowi przejście na „ty”. A, co tam. Może któregoś dnia pójdą na jakieś małe piwo i wreszcie nadarzy się okazja. Śmieszna była ta maniera podkomisarza w mówieniu, musiał przyznać prokurator Pietrzak. Łatwo ją było przejąć. Niektórzy nadużywali słowa „jakby”, inni „właśnie”, a ten upatrzył sobie po prostu spójnik „a”.

- A nigdy w życiu! – odparł podkomisarz zmierzając w stronę krzesła po drugiej stronie biurka prokuratora. – Zdaje się, że kiedy śledztwo się skończy, będziemy mieć gotowy scenariusz na kasowy film sensacyjny. A jaką dziennikarze mogą mieć z tego pożywkę!

- To prawda – potwierdził prokurator przyglądając się dwóm leżącym przed nim teczkom z dokumentami. – Nasi goście mówili, że niektóre z tych dokumentów opatrzone są klauzulami tajności, więc na razie tylko ja mogę się z nimi zapoznać, panie podkomisarzu.

Na teczkach znajdowały się jakże odmienne logotypy dwóch instytucji państwowych. Różniły je kształty, kolory i nawet użyte symbole orłów. Zdaniem prokuratora Pietrzaka Służba Kontrwywiadu Wojskowego miała logo o wiele ładniejsze od Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Miałem nosa, kiedy zakładałem, że być może w śledztwo trzeba będzie zaangażować ogólnokrajowe służby, pomyślał prokurator, ale nie spodziewałem się kontrwywiadu.

Ktoś z Prokuratury Krajowej zatelefonował tego ranka do okręgówki w Jeleniej Górze, a stamtąd zadzwoniono do niego. Zapowiedziano wizytę pracowników obu agencji, którzy przed kilkoma minutami opuścili właśnie jego biuro w siedzibie Prokuratury Rejonowej. Za tym poszły też oczywiście odpowiednie maile. Dziwne jednak, że zamiast zająć się sprawą dopiero po powiadomieniu przez prokuratora, oni pierwsi się odezwali. Z drugiej strony to dobrze, że prawie od samego początku do śledztwa będą włączeni ludzie, którzy z zasady wiedzą i mogą o wiele więcej. Może się to przydać, zwłaszcza w kontaktach z byłymi oraz obecnymi pracownikami jednostek wojskowych, których trzeba będzie pilnie odszukać i przesłuchać na podstawie tego, czego się właśnie dowiedział.

- I jak nasi koledzy sugerowali, niech się pan pilnuje, żeby niczego nie ujawniać dziennikarzom – uprzedził prokurator podkomisarza. – Na pewno będą atakować pana i mnie w sprawie tego włamania i strzelaniny na 1 Maja, bo coś w końcu muszą na ten temat napisać. Zwłaszcza jeden upierdliwy redaktor Skrętkowski, który próbuje nękać mnie już od piątku. Na niego szczególnie musi pan uważać. Potrafi się skubany nawet podszywać pod pracowników różnych instytucji, identycznie jak taki jeden gość w radiu, żeby tylko zdobyć jakieś strzępy informacji. Nie możemy dopuścić, aby miały miejsce jakiekolwiek przecieki. Zwłaszcza teraz, kiedy ci z samej góry będą patrzeć nam na ręce. Ludzie wściekliby się, gdyby stało się coś poważnego, a poszłoby w eter, że prokuratura nie ostrzegła nikogo o krążącym po okolicy uzbrojonym, gotowym na wszystko bandycie – prokurator chwycił stojącą na biurku butelkę wody, odchylił się do tyłu na fotelu i upił kilka łyków. Zakręcając korek i odstawiając butelkę kontynuował swój wywód. – Proszę też pamiętać, panie podkomisarzu, że przed nami Święto Ceramiki, najważniejsze w ciągu roku wydarzenie promocyjne w Bolesławcu. Tysiące turystów, zakorkowane przez kilka dni miasto, ogólnopolska telewizja i tak dalej. Nie chcemy, żeby Bolesławiec kolejny raz miał stać się sensacją dnia albo tygodnia na ogólnopolskich portalach i w telewizji. Dlatego wszelkie kontakty z mediami biorę odtąd na siebie.

Prokurator Pietrzak ponownie przysunął się do biurka i otworzył leżące przed nim dość grube, zamykane na rzepy, różnokolorowe teczki na dokumenty. Towarzyszyły temu dwa głośne dźwięki przypominające rozrywanie kartek papieru. Wyjął z obu teczek okazane mu wcześniej przez agentów upoważnienia i przyjrzał im się uważnie jeszcze raz. Dwa dokumenty z różnymi logo, kilka podpisów, kilka pieczęci. I wszystko opatrzone klauzulami „Ściśle tajne”. Całe szczęście, że prokurator miał aktualne poświadczenia bezpieczeństwa na odpowiednio wysokim poziomie. Inaczej natychmiast musiałby oddać tę sprawę, ponieważ naglący czas nie pozwoliłby na przeprowadzenie postępowania sprawdzającego wobec jego osoby. Teraz nie żałował, że odnowił te uprawnienia, kiedy jeszcze rok temu pracował w Prokuraturze Okręgowej w Jeleniej Górze. Sprawa zapowiadała się niezwykle ciekawie i żałowałby, gdyby go miała ominąć satysfakcja z doprowadzenia jej do końca. O ile da się tę sprawę w ogóle rozwikłać, bo wielu potencjalnych świadków dawnych wydarzeń może już przecież nie żyć. Trzydzieści lat to szmat czasu.

W każdej z teczek, poza listami uwierzytelniającymi znajdowały się kilkunastostronicowe raporty, które miał zamiar dokładnie przejrzeć, ale nieco później, kiedy już zostanie sam w to upalne poniedziałkowe popołudnie. Mimo postępu technologicznego wiele dokumentów nadal nie było przekazywanych elektronicznie. Może i było to uciążliwe, ale nadal zapewniało mimo wszystko lepszą kontrolę nad zachowaniem ich w tajemnicy. Zamknął i położył obie teczki po lewej stronie swojego wielkiego biurka. Z prawej jego strony stał sporych rozmiarów monitor, przydatny choćby przy powiększaniu szczegółów na zdjęciach z miejsc zbrodni. Pod monitorem, służąc mu niejako za podstawę, znajdowała się nieproporcjonalnie mała w stosunku do niego jednostka centralna komputera.

- A więc… - prokurator złapał się na użyciu dwóch spójników, ale było już za późno. Zwykle pamiętał, że nie powinno zaczynać się wypowiedzi od słowa „więc”. – Panie podkomisarzu, co udało się panu dotąd ustalić w sprawie znalezionego urządzenia podsłuchowo-namierzającego. Wiem, że za nami weekend, ale przecież dla pana nie ma rzeczy niemożliwych.

Podkomisarz Kamiński sięgnął po swoją aktówkę stojącą dotąd na podłodze, z lewej strony krzesła. Wyjął z niej jedno duże zdjęcie, czarny wąski segregator i swój sfatygowany notatnik. Pozwolił sobie nieco się rozgościć i położył na biurku przed prokuratorem obrócone w jego stronę zdjęcie lokalizatora wykonane w dużym powiększeniu, a tuż obok jeden przy drugim ułożył dwa wydrukowane, wypięte z segregatora dokumenty. Notatnik otworzył z kolei przed sobą i mówił wpatrując się w gęste, odręczne zapiski.

- Udało mi się jeszcze w piątek skontaktować z dystrybutorem tego urządzenia. A to jest wydruk informacji od nich – śledczy popukał palcem w dokument po lewej stronie prokuratora. – Urządzenie zostało nabyte faktycznie przez allegro. Użytkownik, który to zakupił nazywa się Sonya1993. Ma na koncie tylko ten jeden zakup, zupełnie jakby konto zostało tylko do tego celu założone. Wygląda na jakąś dwudziestosiedmiolatkę, prawda?

- Ale zapewne nią nie jest. A mamy adres, na jaki dostarczono lokalizator? – zaciekawił się prokurator. Podparł się na łokciach, wysunął głowę do przodu próbując przeczytać drobny druk na dokumencie, a potem rzucił do podkomisarza żartobliwą uwagę. – Kurczę, będę musiał sprawdzić wzrok u okulisty. To chyba czcionka czwórka?

- A przepraszam, zagapiłem się i wydrukowałem dwie strony na jednej kartce. Niestety, adresu nie ma, bo nie dostarczono tego kurierem. Przesyłkę odebrano w paczkomacie pod Tesco tuż przed północą sześć dni temu, w ostatni wtorek znaczy się. A drugie „niestety” jest takie, że z nagrania monitoringu tego paczkomatu niewiele da się wywnioskować z powodu ciemności i niskiej jakości obrazu. Skrytkę otworzyła jakaś zakapturzona postać. Ciężki, ale równy chód wskazuje na mężczyznę, być może z wojskowym wyszkoleniem. Przyszedł i odszedł pieszo. Cwaniak pewnie specjalnie zostawił auto poza zasięgiem kamer. Sam nie wiem. Trzecie „niestety” to takie, że nie da się namierzyć urządzenia, z którego się logował na konto. Informatycy na podstawie danych wyciągniętych od serwisantów tego portalu twierdzą, że użytkownik allegro o nicku Sonya1993 użył jednorazowo otwartej sieci wi-fi. Założył konto, zrobił ten jeden zakup i tyle.

- Gotówką raczej nie zapłacił? – prokurator z grubsza wiedział, jak funkcjonują sklepy internetowe i portale aukcyjne, chociaż sam jeszcze z nich nigdy nie korzystał. Był zwolennikiem zakupów w sklepach stacjonarnych. Nie miał czasu na ślęczenie przy komputerze czy tablecie, wielogodzinne polowanie na okazje i wieczne kasowanie promocyjnego spamu w skrzynce mailowej. Poza tym w prawdziwym sklepie zawsze można pogadać z kimś, kto w razie awarii zasilania nie zamilknie jak sztuczna inteligencja po ataku na sieć komputerową elektrowni.

- Bardzo dobra uwaga – podkomisarz Kamiński wycelował długopisem w prokuratora, a po chwili spojrzał w swój notatnik. – Ten koleś ma założone konto w banku internetowym. Udało mu się to zrobić na dowód osobisty, wystawiony na nazwisko Dymitr Jacenko. Tożsamość oczywiście całkowicie wymyślona, a dowód fałszywy. Nie ma i nie było w Polsce takiego człowieka. Sądzi pan, że powinniśmy poprosić nasze ambasady o pomoc w ustaleniu, czy może to być prawdziwa tożsamość obywatela któregoś kraju za naszą wschodnią granicą?

- Na razie nie trzeba – zdecydowanie odpowiedział prokurator. – Jestem niemal pewny, że to też będzie ślepa uliczka. Szkoda czasu.

- Koleś musi mieć dostęp do niezłych fałszerzy dokumentów – zasugerował podkomisarz. – Ale i takim też się niedługo urwie, bo jak pan wie cała administracja powoli przechodzi do przestrzeni cyfrowej. Wtedy fałszerstwa będą wykrywane niemal natychmiast. Przynajmniej z tym będziemy mieli mniej roboty. Jesteśmy ugadani z bankiem, że przekażą nam dane z logowania na jego konto. Ale to oczywiście musi trochę potrwać, jak to w banku. Obstawiam jednak, że logował się tylko przez stronę internetową za pośrednictwem otwartego wi-fi.

- Będzie pan musiał rozesłać dane z tego dokumentu po całej Polsce – polecił prokurator. – Może jeszcze gdzieś pan Jacenko cokolwiek rejestrował, zakładał jakieś konta, wynajmował auta, czy nieruchomości. Jeżeli gdziekolwiek pojawił się lub pojawi ten osobnik ze sfałszowanym dowodem, my musimy to wiedzieć. Może tak też kupił to audi, na które natknęliśmy się pod cukiernią? A może jednak zostało ukradzione? A propos, ma pan już coś na temat tego samochodu? W raporcie technika jest mowa o całej masie ciekawych, zabezpieczonych śladów z wnętrza pojazdu. Jest tam też VIN, więc na pewno ma pan już informacje z baz danych.

- Jasne. Zapomniałem, że mam pierwsze ustalenia. Niech pan poczeka – poprosił podkomisarz i przerzucił kilka kartek wstecz swoim notesie. Potem otworzył czarny segregator i obrócił kilka kartek. – Audi nie zostało przerejestrowane, więc wszystkie dane właściciela są nieaktualne. Wcześniej samochód był zarejestrowany w Środzie Śląskiej. No i tu na razie koniec tropu. Pozostaje jeszcze pogadać z poprzednim właścicielem. Na pewno ma umowę sprzedaży zawartą z nabywcą. A jak nam dopisze szczęście, to być może nawet zdoła opisać nam jego wygląd? Zajmę się tym pilnie jutro z rana razem z aspirantem.

- Okay. A co z pocztą elektroniczną? Przy zakładaniu kont w banku i na allegro ten, kto zapłacił za lokalizatory, musiał przecież podać jakiś adres mailowy. Coś o tym wiemy? – spytał prokurator Pietrzak.

- Gość podaje dwa różne konta mailowe. Jedno założone na Gmailu, drugie na Onecie. Będziemy próbować z informatykami wyciągnąć coś więcej na temat założenia tych kont i logowania się do nich. Tu mogliby nam wydatnie pomóc nasi nowi koledzy z ABW. Będzie na pewno duuużo szybciej – podkomisarz lekko schrypniętym głosem zakończył opisywać najważniejsze jak dotąd ustalenia w rozpoczętym śledztwie. Odkręcił drugą butelkę wody gazowanej i wypił aż połowę zawartości na raz. Gaz natychmiast usiłował wydostać się z jego żołądka, ale z sykiem wydostał się przez jego nos.

- Ups, przepraszam – zawstydził się podkomisarz i odłożył napoczętą butelkę z powrotem na leżącą na biurku tacę z wodą i szklaneczkami.

- Nic nie szkodzi. Wróćmy do odbiorcy przesyłki z paczkomatu. Czy można określić jakieś cechy charakterystyczne jego wyglądu? Wysoki czy niski? – dopytywał o jakieś szczegóły prokurator.

- Wzrost oszacowaliśmy na jakieś metr osiemdziesiąt, może metr osiemdziesiąt pięć. Dość dobrze zbudowany. Niezły kawał chłopa – stwierdził podkomisarz, który sam był raczej niskiego wzrostu. Kiedy przydzielono mu do współpracy tyczkowatego aspiranta Świgonia, natychmiast stali się przedmiotem żartów wszystkich kolegów z komendy bez wyjątku. Wśród raczej niemiłych przezwisk, które im nadawano trafiały się banalne w rodzaju „Bolek i Lolek” czy „Flip i Flap”, ale zdarzały się i bardziej wyszukane jak „Thelma i Louise”, „Romeo i Julia”, a ostatnią perełką był „Artur i zemsta Maltazara”.

- A buty? Czy widać na nagraniu buty? – prokurator podążał myślami za jedną z poszlak powstałą na podstawie zebranych na miejscu dowodów.

- Wiem, o co pan chce zapytać. W mailu, który panu przesłałem, była na razie wstępna analiza od naszego technika. Wynik dokładniejszego badania śladu buta z pokrywy bagażnika samochodu ofiary będzie trochę później. Gruba podeszwa wskazuje oczywiście na wojskowe trapery, ale przecież takie buty są dzisiaj powszechnie dostępne i noszone, chociaż mało praktyczne na co dzień. Mnie osobiście na przykład w takich „pantofelkach” trudno by było prowadzić samochód. Za szerokie podeszwy. Haczyłyby o pedały.

- A może po prostu mieszka blisko i czasem porusza się pieszo? – rzucił luźny domysł prokurator. – No, dobra. Pozostając jeszcze w temacie śladu buta, czy udało się z tym skokiem na dach garażu?

- Tak – potwierdził podkomisarz Kamiński. – W sobotę poprosiłem naszego najlepszego sportsmena w komendzie o pomoc. Tego, co ostatnio wygrywał we wszystkich imprezach biegowych organizowanych przez nasz MOSiR nad Bobrem. Rozpędził się, w biegu wskoczył na bagażnik, potem na dach i dał radę doskoczyć do krawędzi dachu stopami, chociaż mocno się zachwiał. Także wie pan, nawet dla nieco mniej sprawnego mężczyzny mogła być to faktyczna droga ucieczki z podwórka. Ale dalej, za murem, nie odnaleźliśmy niestety żadnych nowych śladów. Mógł zatem uciec wszędzie, więc i tu trop szybko się urywa. Żaden sprawdzony monitoring z tamtej okolicy nie uchwycił wtedy żadnej podejrzanej postaci. Aha, a mercedes od sobotniego popołudnia stoi już na naszym strzeżonym parkingu.

- Wróćmy do lokalizatora. Wydaje się on na razie naszym najlepszym, najbardziej obiecującym tropem. Czy da się ustalić z jakiego urządzenia założono konto na allegro? – dopytywał prokurator.

- Wszystko się da, panie prokuratorze, tylko na niektóre informacje po prostu trzeba poczekać trochę dłużej. Informatycy z wojewódzkiej byli w stanie ustalić, że konto zostało założone z urządzenia mobilnego poprzez ogólnodostępne wi-fi na bolesławieckim rynku. Ale w momencie zakładania konta i składania zamówienia było tam tłoczno. Urządzenie nie transmitowało danych przez sieć komórkową, co w chwili obecnej może sugerować tablet albo komórkę z dezaktywowaną kartą SIM. Myślę, że nie wyłuskamy tej osoby z monitoringu, ale nadal przeglądamy nagrania. Wie pan, to było wtedy kiedy odsłaniano te dwie nowe ławki ceramiczne. Bardzo dużo ludzi, oficjele, prasa. Był tam też oczywiście ten pana ulubiony dziennikarz ze swoją nową asystentką. Na pewno zrobili dużo zdjęć. Myślę, że powinniśmy poprosić o ich udostępnienie. Może na nich zauważymy coś lub kogoś podejrzanego.

- Ma pan rację, trzeba to sprawdzić. Dobre fotografie z odpowiedniej wysokości to nie to samo, co widok od góry z kamer na Rynku – podchwycił ten dobry pomysł prokurator. – Pogadam ze Skrętkowskim. I tak muszę w końcu odebrać jego telefon, żeby znów nie napisał, że prokuratura nabiera wody w usta w kolejnej sprawie. A pan niech zapyta w innych redakcjach, czy byli wtedy pod ratuszem i czy mają napstrykane fotki.

- Na pewno mają, panie prokuratorze – domyślał się podkomisarz Kamiński. – Tutejsze portale zawsze prześcigają się w dostarczaniu ludziom najświeższych lokalnych informacji. A dobra fotka zawsze przyciąga do klikania i czytania. Widziałem, że relacje o ławkach miały naprawdę dużą klikalność.

- Tak, pamiętam to wydarzenie. Wzbudziło spore zainteresowanie. Ale nie byłem tam osobiście, tylko słyszałem od znajomych i widziałem relacje w Internecie. W sumie to świetnie, że powstają te ceramiczne siedziska, bo jakby nie było, przyciągają turystów, którzy robią sobie na nich zdjęcia. Potem idzie to na serwisy społecznościowe i na świecie mówi się o Bolesławcu. A przy okazji jest gdzie usiąść i odpocząć. No dobrze, a wracając znowu do lokalizatora… - prokurator nie dokończył kolejnego pytania, kiedy odezwał się jego telefon komórkowy. – Przepraszam pana na chwilę…

Prokurator Pietrzak zdezorientowany chwilę się rozglądał, zanim przypomniał sobie, że schował aparat w wiszącej na oparciu fotela marynarce. Sięgnął do jej wewnętrznej kieszeni, wyjął telefon i odebrał połączenie.

- Halo, prokurator Pietrzak. Z kim mam przyjemność?

Po drugiej stronie ktoś mówił przez dłuższą chwilę. Prokurator zakrył wolną ręką mikrofon i szepnął do podkomisarza:

- Dzwonią ze szpitala – a do rozmówcy odpowiedział już pełnym głosem: – Dziękuję za tę informację, panie doktorze. Będę w takim razie jutro rano pomiędzy dziewiątą a dziesiątą. Do zobaczenia.

- Wilczyński przebudził się wczoraj wieczorem. Jest jeszcze bardzo słaby, ale ordynator pozwolił nam na krótką rozmowę z nim – poinformował śledczego Kamińskiego odkładając telefon na biurko. Podkomisarz wyraźnie rozpromienił się na słowa prokuratora.

- To świetnie. Wezmę ze sobą rysownika. Będziemy wreszcie mogli zacząć pracę nad stworzeniem portretu pamięciowego sprawcy. A do Środy Śląskiej aspirant Świgoń najwyżej pojedzie sam – zaproponował podkomisarz.

- Nie musimy się aż tak śpieszyć, panie podkomisarzu. A i doktor uprzedzał, że jeszcze nie możemy męczyć pacjenta zbyt długimi wizytami. Ale zaproszę za to naszych kolegów z Warszawy, a potem wezmę ich do garażu, na miejsce przestępstwa i streszczę im nasze dotychczasowe ustalenia w sprawie napadu z włamaniem, w sprawie porzuconego przez sprawcę samochodu i zakupionego przez niego lokalizatora…

- Lokalizatorów, panie prokuratorze – poprawił prokuratora podkomisarz. – Nie mówiłem panu? Sonya1993 zamówił, a niejaki Dymitr Jacenko opłacił zakupione na allegro dwa egzemplarze tych urządzeń.

- Nie, nie wspomniał pan o tym. Ciekawe. Kupił dwa, a przecież znaleźliśmy dotąd tylko jeden…

- Znaczy, że drugi z nich może w tej chwili nadal działać – dodał podkomisarz, co w jego mniemaniu miało zabrzmieć trochę jak kwestia Nuty z „Vabank 2”, kiedy ten wykazuje się matematycznym supertalentem w rozmowie z kasiarzem Kwinto na temat porwania Justysi ze szkoły.

Razem z siedzącym naprzeciwko prokuratorem spojrzeli na siebie i pokiwali potakująco głowami. Coraz częściej zdarzało się, że rozumieli się bez słów. Podkomisarz zapisał coś w notatniku, na końcu dopisał drukowanymi literami „PILNIE!” i całość dwa razy podkreślił.

Prokurator dłuższą chwilę milczał, jakby się nad czymś zastanawiał. Następnie sięgnął po jedną z otrzymanych od agentów wizytówek, leżących dotąd tuż przed monitorem. W zamyśleniu zaczął obracać niewielki kartonik w palcach.

- Myśli pan, że to tylko przypadek, że jeden z agentów ma takie samo nazwisko jak nasz postrzelony emerytowany żołnierz sił specjalnych? – prokurator zwrócił się z retorycznym pytaniem do podkomisarza, a może tylko do samego siebie.

Sięgnął po odłożony na biurko po rozmowie z ordynatorem chirurgii urazowej telefon i patrząc na wizytówkę wybrał numer Waldemara Wilczyńskiego, pracownika warszawskiej centrali Służby Kontrwywiadu Wojskowego w stopniu kapitana.


Tak te historie rodzinne już mają, że Waldemar nagle okazuje się pracownikiem kontrwywiadu. Czy nasi bohaterowie są dzięki temu bezpieczniejsi, czy wręcz przeciwnie? Czy wścibstwo dziennikarskie w postaci zdjęć pomoże rozwikłać część zagadki? Oraz gdzie jest drugi nadajnik? Czekamy na Wasze pomysły i opinie, pozostając w głębokim zachwycie dla Waszej wyobraźni, Drodzy Czytelnicy!

Życzymy bezpiecznego i udanego Sylwestra oraz rozczytanego 2021 roku, pełnego dobrej energii i humoru!

Cieszymy się, że jesteście z nami! Kolejny odcinek już w sobotę w godzinach popołudniowych!

Tajemnica szmaragdu - odcinek 34

~Ceglastoróżowy Kopytnik niezalogowany
31 grudnia 2020r. o 12:38
Drogi M, Szanowna Redakcjo,
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku! Miejmy nadzieję, że nowy znaczy lepszy. (A)
PS. Pani Redaktor, przepraszam za ten mały spojler z poprzedniego odcinka. Dzieło przypadku.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Piwna Rogownica niezalogowany
2 stycznia 2021r. o 16:17
c.d.
-------------------------------------------------
- Dlaczego przez tyle lat kłamałaś, że mój ojciec nie żyje? – bez pardonu zaatakowała babcię Basię Ola po odebraniu przez nią telefonu, łamiąc wszelkie konwenanse obowiązujące dla początku rozmowy telefonicznej. Nie dodała na wstępie ani zwyczajowego „Cześć, babciu”, ani jakiejkolwiek innej formy powitania, o pytaniu o samopoczucie seniorki rodu nie wspominając. Złość Oli na własną matkę, jak wzmagająca się fala powodziowa, przelała się tym samym o piętro wyżej w drzewie genealogicznym Polańskich. Zapowiadało się, że spustoszenia w ich babskiej, okrojonej rodzinie z powodu tego kataklizmu mogą być ogromne. I być może nieodwracalne.

Babcia musiała zostać bardzo zaskoczona postawionym pytaniem, ale nie samym telefonem od swojej wnuczki. Dotąd zawsze rozmawiały ze sobą co najmniej raz w tygodniu, a na pewno w każdy weekend. Telefonu od Oli musiała się więc spodziewać, ale tak zimnego potraktowania już chyba nie. Usłyszane pytanie o zapomnianą już sprawę z przeszłości pozostawało długą chwilę bez jakiejkolwiek odpowiedzi. Zupełnie jakby Ola dodzwoniła się do sali kinowej, gdzie dla pustej widowni puszczano czarnobiały film niemy. Ola słyszała tylko dźwięki tła, przytłumiony gwar jakichś rozmów i komunikaty o promocjach nadawane przez megafon. Prawdopodobnie babcia Basia była właśnie na zakupach w jakimś hipermarkecie i nie była w stanie chwilowo znaleźć jakichkolwiek słów odpowiedzi.

- Dlaczego nic nie mówisz, babciu? Czyżby poczucie winy odebrało ci mowę? – Ola w emocjach utraciła zdolność racjonalnego myślenia. Gdzieś zapodział się także należny starszej osobie szacunek, gdy wypowiadała kolejne słowa. – A więc postanowiłaś milczeć. Tym gorzej dla ciebie. Chciałam ci tylko powiedzieć, jak wielką krzywdę mi wyrządziłaś. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, że schrzaniłyście razem z matką moje życie. I nie wiem, czy kiedykolwiek będę ci to w stanie wybaczyć.

- Olu… dziecko… ja wiem… – babcia wydusiła z siebie wreszcie pierwsze słowa. Żadne jednak nie mogły uchronić jej od dalszego tsunami pretensji jej jedynej wnuczki.

- Żadne dziecko, babciu. Od ośmiu lat jestem dorosła. Należało mi to już dawno powiedzieć, a nie organizować jakąś zmowę milczenia! Wymyśliłaś wszystko sama, czy ukartowałyście to kłamstwo razem z mamą? Jaka matka, taka córka zdaje się. Jesteście siebie warte! – Ola nigdy by się wcześniej po sobie nie spodziewała, że może względem kogokolwiek zachować się tak obcesowo. Przepełniała ją jednak chęć dokonania jakiejś zemsty w jakiejkolwiek formie, nieważne jak mocno inni mogliby przy tym ucierpieć. – I jeszcze jedno. Musisz wiedzieć, że Bolesław Wilczyński leży teraz w szpitalu i walczy o życie. Więc może będziecie mieć satysfakcję, jak umrze…

Ola bez pożegnania nacisnęła czerwony symbol słuchawki, a zaraz potem przytrzymała przycisk wyłączający telefon. Nie chciała, aby babcia próbowała teraz do niej oddzwaniać. Przemyślała swoje słowa i stwierdziła, że przed chwilą odbyta rozmowa, a właściwie monolog przyniósł jej tylko pozorną ulgę. Upust, jaki dała emocjom nie pozwolił jej odzyskać wewnętrznego spokoju, ani równowagi, choć wcześniej tego się właśnie spodziewała. Nie znalazła jak dotąd odpowiedzi na najważniejsze pytanie o to, dlaczego obie z matką ukrywały przed nią fakt, że jej biologiczny ojciec żyje.

Ola wstała z krzesła stojącego w korytarzu przed salą intensywnej terapii, na którym niecałą dobę temu dowiedziała się od matki, że wcale nie jest półsierotą. Podeszła do przeszklonej ściany, za którą nieprzytomny, podłączony do kilku urządzeń monitorujących pacjent Bolesław Wilczyński nadal był nieświadomy faktu swojego ojcostwa. Najprawdopodobniej nie był także świadomy faktu, że nadal znajduje się po tej jaśniejszej stronie cienkiej linii oddzielającej życie od śmierci.

Po karczemnej awanturze z mamą w piątkowe popołudnie Ola postanowiła poprosić o dodatkowe dyżury w szpitalu, aby w ten weekend jak najmniej czasu spędzać w domu. Od czasu kłótni każde bez wyjątku natknięcie się na matkę w korytarzu, w kuchni, w łazience czy przed domem kończyło się złośliwą wymianą zdań, prowokowaną zresztą wyłącznie przez samą Olę. Było tego zdaje się zdecydowanie zbyt wiele jak na granice wytrzymałości obu z nich.

Nic nie mogła na to poradzić. Może to reakcja obronna, a może coś innego, ale nie potrafiła powstrzymać słów, które były z niej wyrzucane jak kule z pistoletu maszynowego - tak szybko i tak zaciekle, że aż sama siebie zaczęła się obawiać. Według Oli to matka swoją obecnością zwalniała cyngiel tej broni, chociaż komuś z zewnątrz mogło wydawać się, że to Ola tylko czeka na okazję do kolejną spięcia. Ola zdawała sobie gdzieś głęboko w środku sprawę, że za każdym razem wyrządza mamie swoimi słowami kolejną krzywdę i miała nadzieję, że wkrótce jej to przejdzie, bo jak nie, to chyba obie będą musiały zacząć coś łykać na uspokojenie. Albo skorzystać z porady psychologicznej, zanim ich relacje całkiem się rozpadną.

Sytuacja była dla Oli bardzo wyczerpująca i odczuwała, że wysysane są z niej resztki sił witalnych. Nigdy dotąd nie traktowała w ten sposób własnej matki, która faktycznie i nie da się temu zaprzeczyć, poświęciła ponad dwadzieścia lat swojego życia, aby Ola była w tym miejscu w którym się znajduje. Mamie za jej oddanie i poświęcenie należała się na pewno bezgraniczna wdzięczność. Ale i co najmniej Oscar za najlepszą pierwszoplanową rolę żyjącej w kłamstwie matki. Jej zasługi jednak w odczuciu Oli zostały skutecznie przesłonione tym, co zrobiła. Obecne zachowanie Oli stało w sprzeczności zarówno z charakterem ich dotychczasowych relacji, jak też jej wewnętrzną naturą jako dobrze wychowanej i dotąd zadbanej emocjonalnie oraz materialnie córki.

Ola na co dzień nie należała do osób ani złośliwych, ani opryskliwych. Nie była też zbyt wylewna i ekstrawertyczna. Zwykle raczej odpowiadała, niż zagadywała jako pierwsza. Jeżeli cechy te przejęła po ojcu, to może będzie jakaś szansa się z nim porozumieć i powiększyć wkrótce ich niewielką rodzinę o nową osobę o nieznanej jej dotąd funkcji „tato”, gdzieś pomiędzy nią, a matką, która tak bardzo ją zawiodła. Bolesław Wilczyński. Bolek. Tata. Ciekawe, czy pozwoli jej się zwracać do niego po imieniu, w razie gdyby „tato” z jakichś przyczyn nie weszło jej w nawyk i stało się niemożliwe do używania? Ciekawe, jak zareaguje, kiedy on z kolei się dowie, że ma dorosłą córkę? Czy on w ogóle będzie chciał ją lepiej poznać?

Postanowiła, że nie będzie pytać matki o nieznane jej dotąd szczegóły ich związku i rozstania ze „zmartwychwstałym” wczorajszego dnia ojcem. Bo jak doszło do jej poczęcia to chyba wiadomo. Wiadomo też, kiedy i gdzie, ponieważ mama nigdy nie ukrywała przed nią, że nie spodziewając się tego ich ponownego spotkania, spędzili z Bolesławem jedną jedyną noc. A było to podczas imprezy u ich wspólnego znajomego we Wrocławiu w 1993 roku. W czerwcu kolejnego roku Ola przyszła na świat, a potem mama nie wróciła już na studia medyczne. Kiedy Ola pytała dlaczego, mama zawsze unikała odpowiedzi na to pytanie. Do Oli dotarło dopiero teraz, że przyczyną porzucenia studiów mogła być postawa babci Basi wobec faktu zajścia mamy w ciążę. I wobec tego osobnika, który był tej ciąży sprawcą.

Stosunki z babcią nie tłumaczyły jednak, dlaczego matka dotąd ukrywała przed Olą prawdę o tym, że jej ojciec żyje. Przynajmniej ona nie powinna trwać w tym kłamstwie aż do teraz. Jak ona w ogóle mogła! Co nią kierowało? Wczoraj, gdzieś pomiędzy krzykiem a darciem się, zanim jeszcze wszedł do kuchni przestraszony awanturą wujek Zygmunt, mama wyjaśniła to pierwszy i zarazem jedyny raz. Powiedziała też, że innego powodu nie było:

- Zmusiła mnie do tego twoja babcia. Tak, jak wcześniej zmusiła dziadka Mariana do zmiany pracy i przeprowadzki do Głogowa. A ja byłam młoda, tak bardzo zależna od rodziców i bardzo się bałam, żeby się ode mnie całkiem nie odwrócili. Przeraziłam się, że mogę zostać zupełnie sama.

Rozsądnie to zabrzmiało, jednak do Oli ten argument nadal jakoś nie mógł dotrzeć. Jak to się ma do wpajanych jej od maleńkości przez matkę zasad? Trzech przykazań rodu Polańskich: „Nie kłamać”, „Nie przynosić bliskim wstydu” i „Rodzina jest najważniejsza”. Jakże puste okazały się teraz te słowa.

Ola wiedziała, jeszcze zanim zadzwoniła, że nie będzie sensu pytać babci Basi o motywację kierującą jej postępowaniem. Była przekonana, że nie dowie się niczego istotnego, bo babcia zawsze jak ognia unikała tematu ojcostwa Oli. Kiedy tylko pojawiał się w rozmowach wątek ojca albo nazwiska jej wnuczki, babcia stawiała mentalną barykadę nie do przebicia i szybko zmieniała temat na mniej dla niej kłopotliwy i drażliwy. Ola wiedziała, że sporą kością niezgody między mamą a babcią był też fakt, że mama uparła się aby w akcie urodzenia wpisać inne nazwisko niż noszone przez dziadków i przez nią samą.

Ola dopiero nie tak dawno temu zrozumiała, że babcia zawsze należała do osób, które akceptują światopogląd innych, jeżeli tylko jest wystarczająco zbieżny z jej własnym. Ola tym samym uświadomiła sobie, że przez to życie jej mamy mogło wcale nie być usłane różami. Tylko dlaczego teraz i ona powoli stawała się taka sama jak babcia? Czy wszystkie kobiety w ich rodzinie muszą powtarzać te same błędy? Ola postanowiła, że jeżeli będzie mieć własne dzieci, to nigdy nie będzie im na siłę układać życia podług własnych zasad.

Do dziadka Ola miała większa śmiałość, kiedy chodziło o porady w sprawach osobistych albo nawet w intymnych. Ale jego już nigdy o nic nie zapyta z tej przyczyny, że rok przez przeprowadzką do Bolesławca, co mama nazywała ironicznie i celnie „repatriacją”, dziadek postanowił zachorować na raka i przegrać z nim, mimo, że wiele razy pięścią w żartach odgrażał się postępującej chorobie. Nie na wiele się to zdało. Nowotwór płuc spowodowany z pewnością wieloletnim, nałogowym paleniem tytoniu, nie zechciał oddać dziadka, ojca i męża rodzinie, kiedy na dobre się w nim już rozgościł.

Zatem Ola nie zapyta go, dlaczego zgodził się na to, aby ulec żądaniom babci Basi, zerwać wszelkie więzi z Bolesławcem i na zawsze zmienić nie tylko adres, miejsce pracy, ale i dalsze losy ich córki. No i oczywiście urodzonej nieco później wnuczki. Nie dowie się od dziadka, dlaczego nie zareagował, kiedy babcia zmusiła także mamę do zerwania znajomości z jej pierwszą i chyba jedyną w życiu miłością, powodując, że w sercu mamy musiało zamarznąć coś, czego nikomu później nie udało się skutecznie roztopić. Dziadek już jej nie wytłumaczy, co nim kierowało, oprócz braku woli sprzeciwu, kiedy pozwolili mamie z maleńką Olą wyprowadzić się od nich i bez zapewnienia dostatecznego wsparcia skazać ją na rolę młodej matki samotnie wychowującej dziecko.

Od wyprowadzki z Głogowa po odejściu dziadka Mariana, kontakty mamy z babcią niemal się urwały. Zbiegło się to także z rozpoczęciem przez Olę studiów. Mama odziedziczyła po swoim ojcu ćwierć posiadanego przez dziadków majątku, jednak zrzekła się swojej części spadku na rzecz swojej zstępnej, następnej w kolejności dziedziczenia. Ola była więc obecnie w jednej czwartej części właścicielką sporej wielkości domu z ogrodem, znajdującego się w dość prestiżowej dzielnicy Głogowa. Dziadek pracując w Hucie Miedzi po kilkunastu latach objął stanowiska dyrektora na jednym z wydziałów, gdzie dotrwał już do emerytury. Na swoim stanowisku zarabiał całkiem sporo, więc i jego emerytura do niskich nie należała. Zbyt długo się nią jednak nie nacieszył. Niecałe trzy lata.

Ola nie mogła zaprzeczyć, że zanim dziadek Marian przegrał nierówną walkę z rakiem, starali się z babcią Basią być najlepszymi dziadkami na świecie. I Ola do wczorajszego dnia ich za takich uważała. Nie mogła na przykład narzekać, jeśli chodzi o poziom rozpieszczania. Może nie opływała w luksusy, bo mama nie pozwalała dziadkom na zbyt częste obdarowywanie kosztownymi prezentami swojej jedynej wnuczki. Ich oczka w głowie. To dzięki dziadkowi i lekcjom jazdy jego samochodem po polnych drogach Ola zrobiła kurs na prawo jazdy i zdała egzamin za pierwszym podejściem. To dziadkowie zapewniali jej i jej mamie coroczne wakacje we wspaniałej, słonecznej Italii.

Ola jako dziecko i nastolatka nie zauważała jednak, że za fasadą względnej poprawności stosunków mamy z jej rodzicami, kryło się coś innego. Coś, co dla jej dobra na podstawie jakiejś niepisanej umowy próbowali przed nią ukrywać. Teraz Ola wreszcie zrozumiała, co było tą tajemnicą. Szkoda, że zamiast scementować trzypokoleniową rodzinę, tajemnica ta może teraz na zawsze ją rozerwać.

Na wspomnienie wszystkich cudownych, jak by nie było, lat jej dzieciństwa i okresu dojrzewania, po policzkach Oli popłynęło kilka łez. Zdała sobie sprawę, że te czasy nigdy już się nie wrócą, a rokowania ledwie odnalezionego ojca także nie były takie pewne. Czy to wszystko musi być takie pochrzanione? W zamyśleniu Ola nie zauważyła, że powoli ktoś zbliża się w jej kierunku korytarzem i staje za nią. Drgnęła przestraszona, kiedy nagle zza pleców usłyszała czyjś głos:

- Proszę nie płakać, na pewno wszystko będzie dobrze – głos był męski, delikatny i z idealną wręcz dykcją wymawiał wszystkie głoski. Ola poczuła silną woń niezłej męskiej wody kolońskiej – Czy Bolek jest dla pani kimś z rodziny? Nie mówił mi, że ma w Bolesławcu kogokolwiek bliskiego.

Ola odwróciła się, gdyż zarówno głos, jak i zapach mówiącego niezmiernie ją zaintrygowały. Tuż przed sobą, na wysokości mniej więcej swojej brody, zauważyła trzymaną w ręce chusteczkę do nosa. Ale nie taką jednorazową, tylko prawdziwą, bawełnianą i ewidentnie wyprasowaną, jakiej używali ludzie ze sto lat temu. Taka staromodna tradycja. Ręka trzymająca chusteczkę należała jednak nie do starszej osoby o przedwojennym sznycie, ale do dość młodego, nieziemsko przystojnego mężczyzny, którego Ola nie znała. Facet był może ze dwa centymetry tylko wyższy od niej i gdyby nie mówił czystą, piękną polszczyzną mogłaby go wziąć za wypisz wymaluj młodego Alaina Delona w najlepszych latach kariery.

- Dzień dobry – wyrwało się Oli zamiast „A co pan tu robi?”, które bardziej by w tej chwili pasowało do jej nastroju. – Tak, to mój… bliski krewny – W zasadzie nie minęła się z prawdą. Bezwiednie sięgnęła po podaną chusteczkę, wytarła łzy i oddała skrawek tkaniny temu niewątpliwie dżentelmenowi. Wyleciało jej z głowy, że przychodząc tu po zakończeniu sobotniego dyżuru, nie miała już na sobie lekarskiego fartucha, więc nieznajomy nie mógł wziąć jej za lekarza, tylko właśnie za osobę odwiedzającą w szpitalu kogoś z rodziny.

- Zachowam ją otóż w stanie nienaruszonym. Wszak są już na niej pani łzy – Ola nie wiedziała, w co facet grał, ale ta wyszukana gadka zaczynała ją denerwować. – Nie wiem tylko jeszcze, czy są to łzy szczęścia, ale na pewno zaraz się tego dowiem – młody mężczyzna aktorskim gestem trzepnął chusteczką i z pieczołowitością złożył ją na cztery, po czym ostrożnie wsunął do lewej kieszeni marynarki, zupełnie jakby była to tykająca bomba.

- Po prostu niepokoję się o zdrowie Bolesława – Ola nie zdradziła łączących ją i pacjenta za szybą więzi rodzinnych. Patrząc na nieprzytomnego mężczyznę nie potrafiła o nim jeszcze pomyśleć jak o ojcu, a tym bardziej użyć tego określenia. - A kim pan jest dla niego?
Mężczyzna przyglądał się z uwagą Oli. Gdyby miał lupę, na pewno zacząłby studiować ją od stóp do głów jak detektyw w poszukiwaniu śladów. Zaczęło ją to w końcu nieco krępować.

- Wie pani co? – nieznajomy lekko odsunął się do tyłu, próbując zapewne teraz z większej odległości ogarnąć całą jej sylwetkę. – Pominąwszy oczywiste, miłe oku różnice wynikające z dymorfizmu płciowego, muszę powiedzieć, że jest pani łudząco do Bolka podobna. Musicie być bardzo, ale to bardzo blisko spokrewnieni. Ale to z drugiej strony dla mnie dobrze, bo daje mi pewną szansę na uniknięcie kosza i czarnej polewki. Nazywam się Alan Mleczko – przystojniak skinął nieco po wojskowemu głową i wyciągnął rękę w kierunku Oli, a ona odwzajemniła uścisk. Na to imię mało co nie parsknęła śmiechem, ale jej rozmówca albo tego nie zauważył, albo też to całkiem zignorował. – Znamy się z Bolkiem z pracy. Dzisiaj rano dowiedziałem się, że Bolek miał jakiś wypadek i leży w szpitalu. I oto jestem, bo moim znajomym zawsze staram się udzielać wsparcia, kiedy tylko tego potrzebują. I nieznajomym damom wypłakującym oczy również i jednakowoż spieszę udzielać otuchy.

Ola w pierwszej chwili nie zrozumiała, że facet który zna ją ledwie od kilkudziesięciu sekund, po prostu zaczyna do niej smarować cholewki. Mimo początkowej niechęci, po chwili wydało się jej to takie zabawne, że złe myśli i podły humor zaczęły powoli gdzieś znikać. Postanowiła zatem zagrać z nim w tę grę. Zobaczymy, do czego to nas doprowadzi, panie Mleczko, pomyślała i z gracją, doprawioną fantazją odpowiedziała swojemu nowemu znajomemu:

- Mam na imię Aleksandra, panie Alanie i faktycznie jestem z Bolesławem spokrewniona. Jestem jego młodszą siostrą.
-----------------------------------------------
c.d.n., ale na tysiąc odcinków może nie starczyć nam klawiatury

Pozdrawiam Bolecnautów i Redakcję
na Nowy Rok!
Plandemio, a kysz!
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Piwna Rogownica niezalogowany
2 stycznia 2021r. o 16:21
errata

nie "do kolejną spięcia"
tylko "do kolejnego spięcia"

Gapa
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).