Już jest trzydziesta ósma część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Trzydziesta piąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Trzydziesta szósta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Trzydziesta siódma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Niezastąpiony Bolecnauta o pseudonimie M., wraz ze wszystkimi podpowiedziami od tajemniczego Bolecnauty podpisującego się (A) oraz innych czytelników i tym samym współtwórców, przedstawia nam dalsze losy krnąbrnych bohaterów.
- Dobrze, proszę przyjechać do redakcji za 20 minut, panie aspirancie. Zdążę wrócić z ratusza, właśnie skończyłam wywiad z prezydentem i zwijam sprzęt – odpowiedziała do trzymanego ramieniem telefonu redaktorka portalu wbolcu.net. Ręce miała zajęte rozplątywaniem kabla mikrofonu. – Nie mam dzisiaj więcej pracy w terenie, a wszystkie zdjęcia trzymam w redakcyjnym laptopie, więc zapraszam. Do zobaczenia.
Młoda pani redaktor siedziała na drewnianej ławce w holu ratusza. Zapakowała mikrofon, dyktafon, aparat fotograficzny i notes z zapiskami do wielokolorowego, lnianego plecaka z frędzlami i paciorkami, który towarzyszył jej od ukończenia gimnazjum. Przed chwilą opuściła gabinet prezydenta miasta, gdzie przeprowadzała wywiad na temat organizacji i przebiegu tegorocznego Święta Ceramiki, które miało mieć miejsce w nadchodzący weekend. Jak co roku stanie się ono wydarzeniem, które przez kilka dni niemal w całości wypełni strony, rubryki i szpalty wszystkich bolesławieckich portali i gazet. Sporo zamieszania i masa roboty dla wszystkich dziennikarzy, bez wyjątku.
Redaktor Skrętkowski jeszcze w piątek zlecił jej ten wywiad, a sam postanowił przez kilka dni zająć się zdobywaniem informacji na temat strzelaniny i usiłowania morderstwa na ulicy 1 Maja. Znając go, wkrótce może znać na ten temat więcej szczegółów niż sam prokurator i znów zaskoczy konkurencję super poczytnym artykułem o rekordowej klikalności powyżej dziesięciu tysięcy odsłon, o której ona mogła tylko pomarzyć.
Wywiady z lokalnymi władzami redaktor Gerard również uważał za przydatne i konieczne, ale gdy tylko pojawiała się na horyzoncie jakaś sensacja kryminalno-obyczajowa, nadstawiał nosa i węszył jak gończy, który rusza w poszukiwaniu zwierzyny do upolowania. I trzeba przyznać, że był w tym bardzo dobry, by nie powiedzieć najlepszy. I do tego bardzo skuteczny. Potrafił chytrze wyciągać potrzebne mu informacje, czasem posuwając się do prostego podszywania się pod inne osoby, innym razem spędzając godziny z aparatem na jakimś drzewie, a kiedy indziej śledząc swój cel całymi dniami i nawet nocami, koczując z lornetką w zaparkowanym aucie, skrytym gdzieś poza światłami lamp ulicznych. Niedawno nabył nawet drona. Aż strach pomyśleć, gdzie będzie nim latać i komu zaglądać do okien.
Wywiady nie są takie złe, nawet jeśli osoba, z którą się rozmawia nie nadaje się zbytnio do kontaktów z mediami. Trzeba się tylko do rozmowy dobrze przygotować, inaczej przepytywany od razu wyczuwa niekompetencję, zaczyna drwić z prowadzącego, uciekać od niewygodnych dla niego tematów i z wywiadu wychodzi totalna kicha. Jednak wywiady robiła nieco z przymusu. Najlepiej póki co czuła się w pisaniu o ludziach, o ich życiu, wykonywanych zawodach, posiadanych pasjach albo zakręconych hobby. Historie ludzkie, dramaty z przeszłości, codzienne życie, walka z przeciwnościami – takie prawdziwe tematy pociągały ją i wychodziły jej z tego całkiem niezłe artykuły. Ale podpisywała je wyłącznie przybranym pseudonimem Marcelina Piecyk, ponieważ trochę wstydziła się je jeszcze oficjalnie publikować pod swoim nazwiskiem.
Dość ciężko jest pełnić rolę początkującego dziennikarza, pomyślała zawiązując troczki plecaka. Kupa roboty, a profity niewielkie. Ciężko rozwinąć skrzydła i jeszcze to ciągłe odwalanie roboty za innych. Z drugiej strony to okazja na poznawanie wciąż nowych ludzi. Na studia dziennikarskie trafiła trochę z przypadku, ale w sumie jak dotąd nigdy tego nie żałowała. Szybko zorientowała się, że aby być dobrym dziennikarzem trzeba oprócz interesującego pióra przede wszystkim posiadać rozległą wiedzę. Redaktor Skrętkowski taką wiedzę już posiadał, a ona dopiero ją musiała zdobywać. Zapamiętała jego własne i często przytaczane przysłowie. Sparafrazował pewne rosyjskie powiedzenie modyfikując je dla potrzeb opisania cech dobrego dziennikarza: „Bolsze znajesz, dalsze budiesz”. Więcej wiesz, dalej zajdziesz. Dobrze powiedziane.
Wiedza, kto jest kim, kto kogo zna, kto kogo nie lubi, kto z kim sypiał, w jakim jest układzie, pod kogo jest podczepiony, gdzie go dotąd upychano i gdzie go potem wcisną, wcześniej czy później bardzo się przydaje w zawodzie, który sobie wybrała. Nazywała to deklinacją polityki na poziomie lokalnym. Przypadki, które chodzą po ludziach. Przypadki, których znajomość niejednemu wyżej postawionemu pomogła się ustawić. Politologia stosowana.
Na razie nie mogła realizować zbyt wielu własnych pomysłów, a pisała w większości teksty zlecone przez naczelnego albo Skrętkowskiego, którego szef wyznaczył na jej opiekuna w redakcji, twierdząc, że „od nikogo tak się nie nauczy tego fachu, jak właśnie od niego”. Tak jej powiedziano w pierwszy dzień, na pierwszym redakcyjnym spotkaniu, na którym niemal wszyscy obecni dwa razy z trudem powstrzymywali się od śmiechu. Pierwszy raz kiedy ją zobaczyli, a drugi – ten mniej przyjemny – kiedy im się przedstawiła imieniem i nazwiskiem, które ją wyróżniały i z których wreszcie po wielu latach poniżania i wyśmiewania nauczyła się być dumna. Po ostrej reprymendzie od redaktora Gerarda pozostałym członkom zespołu zrobiło się jednak bardzo głupio i od tamtej pory nikt już jej absolutnie nie dokuczał. Skrętkowski jaki był, taki był, ale względem ludzi nie miał żadnych uprzedzeń. Zanim kogoś objechał, ten ktoś musiał najpierw solidnie sobie na to zapracować. A jak już na kogoś wsiadł, to temu ktosiowi należało tylko współczuć.
Wspominając swój pierwszy i nie taki znowu przyjemny dzień pracy sprzed niemal dwóch lat, redaktor Żaklina Sadza założyła hippisowski plecak na ramię i upewniwszy się, że żaden z guzików zapiętej pod samą szyję luźnej flanelowej koszuli się nie rozpiął, wyszła z ratusza stukając specjalnie w tym celu podkutymi u szewca glanami marki dr. Martens. Ruszyła pieszo w kierunku budynku starostwa przechodząc koło restauracyjki nazwanej Chatą Drwala, gdzie można było kupić najdłuższe zapiekanki nie tylko w Bolesławcu, ale pewnie i na świecie. Tym razem przeszła obok knajpy bez zachodzenia po „niedającąsięspałaszowaćzpowoduswojegorozmiaruprzekąskę”, aby dotrzeć na umówione z policjantem spotkanie w redakcji na czas.
Kiedy szła, stukanie metalowymi okuciami podeszew wywoływało zaciekawienie wszystkich bez wyjątku przechodniów rodzaju męskiego. Ale to nie z tego powodu oglądali się za nią praktycznie wszyscy faceci w wieku od czternastego do setnego roku życia włącznie. Powodem ich zainteresowania w przytłaczającej większości przypadków nie była również jej fryzura, chociaż nie co dzień zapewne widywali na ulicy osobę o żółtych, ściętych na jeża włosach i wygolonych bokach nad uszami, przez co wyglądała trochę jak Wesley Snipes w „Człowieku Demolce”, na którym prawdę mówiąc w dużej mierze się wzorowała, zamawiając to uczesanie w salonie fryzjerskim.
Powodem męskich spojrzeń, do których od piętnastego roku życia zdążyła się już przyzwyczaić, a które z reguły były powodem ostrego obsztorcowywania przez towarzyszące facetom żony, a chłopakom przez ich dziewczyny, był jej obfity biust, który próbowała wszelkimi sposobami i metodami ukrywać. Dlatego właśnie poprawne zapinanie guzików po szyję było równie ważne, jak jakiekolwiek inne elementy, które mogły odciągać wzrok gapiów od jej bujnych piersi. Stąd w zasadzie wzięły się także pomysły na tatuaże, kolczyki, nietypowe elementy ubioru, jak i dodatki do nich, które faktycznie w dużym stopniu spełniały przeznaczoną im rolę.
Ten kobiecy atut, który dla wielu dziewczyn mógł być obiektem marzeń, dla niej był jak dotąd życiowym, można by nawet rzec, dużej wagi problemem. Pominąwszy omawiane przez lekarzy możliwe następstwa nadmiernego, wieloletniego obciążenia kręgosłupa, problemy z doborem bielizny, bądź te z niemożnością uprawiania niektórych sportów, to przez ich rozmiar miała także od lat problemy z mężczyznami. Niestety faceci nie dysponują tak podzielną uwagą jak kobiety, więc wielu „aktualnych” stało się po bardzo krótkim okresie znajomości „byłymi”, gdyż zbytnio przedkładali jej fizyczność ponad jej intelekt. Nie do końca potrafili połączyć te dwa rodzaje zainteresowania. Wielu z nich musiała zatem rzec krótkie „sayonara” (tym średnio rozgarniętym) albo dłuższe „hasta la vista” (tym bardziej skupionym na konwersacji).
Na parkingu przed nowo wybudowanym budynkiem biurowym na ulicy Wesołej, w którym mieściła się redakcja, pomiędzy czterema innymi autami, z których wszystkie należały do jej redakcyjnych kolegów i koleżanek, stał oznakowany radiowóz. Za kierownicą siedział umundurowany funkcjonariusz i rozmawiał przez radiostację. Skierowała się na schody prowadzące do budynku. Domyśliła się, że aspirant musi już być w biurze, ponieważ pracownicy sekcji dochodzeniowo-śledczej w codziennej pracy używali wyłącznie cywilnych ubrań.
Otwierając przeszklone drzwi wejściowe do budynku kątem oka zauważyła jeszcze, że policjant zamarł ze słuchawką w ręce i jak zahipnotyzowany odprowadzał ją wzrokiem. Normalka. Pomyślała z obawą, że kiedyś ktoś przez nią zginie, kiedy się tak zagapi. A kto wie, może już nawet miała jakieś ofiary na sumieniu? Cholera, może to dlatego redaktor Gerard nigdy dotąd nie zabrał jej na robotę dziennikarsko-detektywistyczną, bo jednak za bardzo rzuca się w oczy? Trzeba będzie jeszcze przemyśleć fryzurę. I ogólnie sposób ubierania. Jej opiekun pewnie cierpliwie czekał, aż sama na to wpadnie.
Wchodząc po schodach na pierwsze piętro próbowała wyobrazić sobie, jak może wyglądać czekający na nią policjant. Sądząc po dość wysokim, piskliwym głosie usłyszanym przez telefon, wyobrażała sobie aspiranta Świgonia jako dość młodego, niskiego, tęgawego faceta z nadmiernym, nieleczonym trądzikiem, u którego proces mutacji zatrzymał się w trzech czwartych. Była pewna, że się nie myli.
Weszła do biura, przywitała się machnięciem ręki i krótkim „Hej, Kuba” z kolegą pełniącym redakcyjny dyżur przy telefonie i komputerze, a następnie spojrzała w kierunku swojego stanowiska pracy pod ostatnim oknem na końcu pomieszczenia. Oj, chyba nie ma co puszczać dzisiaj totka, pomyślała, nie do końca jednak zawiedziona, kiedy zobaczyła siedzącego przed jej biurkiem młodego, wysokiego mężczyznę w garniturze. Oceniając jego wygląd stwierdziła, że nie trafiła w ani jednym punkcie. Ciekawe, czy i on się rozczaruje, kiedy ją zobaczy w całej okazałości. Pewnie pomyśli, że jest jakąś szurniętą pod deklem, wydziaraną, zakolczykowaną, wyemancypowaną glaniarą. A przecież nie jest. To tylko maskowanie. Niezbędny kamuflaż, już próbowała tłumaczyć się mu w myślach.
- Przepraszam, że musiał pan czekać, panie aspirancie. Żaklina Sadza. Proszę mi mówić Żaklina – przedstawiła się podając siedzącemu rękę i odkładając swój wiekowy, kwiecisty plecak na dalszy koniec biurka.
- Aspirant Hieronim Świgoń – policjant na moment wstał i odwzajemnił silny, zdecydowany uścisk kobiecej, zadbanej dłoni.
Odwzajemnił także przez swoje szkła nieco zbyt długie jego zdaniem spojrzenie dziewczyny w jego oczy. Uznał ją od razu za bardzo atrakcyjną, mimo tych wszystkich udziwnień w wyglądzie, które na razie uznał za skutek jakichś kompleksów. Powodu tych kompleksów nie mógł się jednak dopatrzyć. Przecież nic jej nie brakowało, a wręcz odwrotnie. Kilka tatuaży, kolczyków, nietypowa fryzura, nieodpowiednie do pory roku buty i nieodpowiednia do pogody cała reszta garderoby. Nie dało się nie zauważyć też jej niesamowicie kobiecych proporcji. Usiadł, ponownie przytrzymując palcem na nosie zsuwające się okulary. Postanowił póki co nie komplementować, a już na pewno nie krytykować jej wyglądu. W tej kwestii jako facet łatwo mógłby popełnić nieodwracalny w skutkach nietakt towarzyski.
- Miło mi, Żaklino. Bardzo ładne imię. Widzę, że obojgu nam rodzice zrobili prezent wybierając dla nas dość rzadkie imiona. Możesz mi mówić Hirek. Lubię to zdrobnienie, chociaż kiedyś naśmiewali się ze mnie w szkole. Hirek Świrek. Ale ja nauczyłem się to ignorować i dla przeciwwagi rymowałem sobie to imię na inne sposoby. Hirek Żwirek, co ma humorek jak Muchomorek…
Redaktor Żaklina zaśmiała się donośnie, unosząc twarz do góry. Dawno nikt tak jej nie rozbawił. I dawno nikt tak jak Hirek Świrek nie próbował unikać opuszczania wzroku z jej twarzy ku niższym partiom. Sięgnęła do zamkniętego laptopa i uniosła jego pokrywę. Wpisując hasło zagadnęła do swojego gościa:
- Też lubiłam „Bajki z mchu i paproci”. Kreskówkę oglądali w dzieciństwie jeszcze nasi rodzice. Jest starsza od nas chyba ze dwadzieścia lat, prawda? – podniosła oczy i przyjrzała się lepiej uśmiechającemu się do niej policjantowi, który kolejny raz poprawiał okulary. Co jest nie tak z tymi jego oczami?
- Zgadza się, Żaklino, a może nawet i więcej. I jak, znalazłaś już te zdjęcia z uroczystości odsłonięcia ławek na Rynku? To było w poprzedni czwartek, szóstego sierpnia. Interesują mnie ludzie z laptopami albo tabletami. Nie ma co skupiać się na osobach ze smartfonami, bo wtedy wszyscy bylibyśmy podejrzani.
Żaklina obróciła laptopa w kierunku policjanta, a potem chwyciła swój fotel za siedzisko i pojechała na kółkach dokoła biurka, zatrzymując się dosłownie kilka centymetrów od lewego ramienia nowo poznanego kolegi z Policji. Hirek zachował zimną krew i wydawał się nie odnotować faktu fizycznego zbliżenia foteli z jakby nie było atrakcyjną, choć nietypowo wyglądającą i ubierającą się, niewiele od niego młodszą kobietą. Niewzruszony aspirant w oknie eksploratora Windows zauważył otwarty folder o nazwie 2020 08 06, wypełniony równo poukładanymi ikonami zdjęć. Żaklina puknęła palcem w ekran, po czym oparła się łokciami o krawędź biurka i obróciła głowę w jego stronę.
- Foldery ze zdjęciami zawsze nazywam datą. Łatwiej potem jest mi szukać i wybierać foty do artykułów – wyjaśniła. – Masz tutaj sto trzydzieści osiem zdjęć w wysokiej rozdzielczości wykonanych lustrzanką cyfrową. Jeśli chcesz je obejrzeć na większym ekranie możemy podłączyć się do jakiegoś wolnego komputera w redakcji albo w salce konferencyjnej wyświetlić je za pomocą projektora na białej, gładkiej ścianie.
- Nie trzeba. Zobaczmy cały folder w twoim laptopie – zaproponował Hirek i trzeci raz przesunął do góry okulary na nosie. Nacisnął Enter i pierwsze ze zdjęć znajdujących się w folderze powiększyło się na cały ekran. – Wiesz już, czego szukamy, więc będę wdzięczny, jeżeli będziesz mi towarzyszyć i analizować te fotki razem ze mną. Co dwie pary oczu to nie jedna.
Kiedyś pewnie zaproponowałby mi oglądanie znaczków w klaserach, pomyślała Żaklina. Ale zdjęcia też mogą być. Zamiast jednak z uwagą zacząć studiować zrobione przez siebie fotografie, zbliżyła swoją twarz do twarzy Hirka i przyjrzała się bliżej jego okularom. Sięgnęła ręką i szybkim ruchem, bez uprzedzenia, zdjęła mu je z nosa. Przerażony Hieronim musiał pomyśleć, że być może nachalna Żaklina właśnie zaczyna się do niego przystawiać, jak Marilyn Monroe do Tony’ego Curtisa w „Pół żartem, pół serio”. Nie żeby miał od razu stanowczo protestować, ale w redakcji znajdowali się świadkowie tej napaści. Przecież na to są paragrafy! Pozbawiony swoich szkieł szybko odsunął się od niej mocno zdezorientowany, a być może również lekko otumaniony zapachem jej delikatnych perfum. Spojrzał na Żaklinę bardzo dziwnym wzrokiem, a ona próbowała się jakoś usprawiedliwić:
- Przepraszam. Tylko mnie przypadkiem nie zastrzel ani nie skuj. Bez obaw, nic ci nie zrobię. Nie jestem kobietą wampem, chociaż nie zdziwiłabym się, jeśli byś tak o mnie pomyślał. Mogę? – uniosła do góry zarekwirowane mu przed chwilą okulary i spojrzała na okradzionego pytająco, przekrzywiając zalotnie głowę. Miała nadzieję, że bez okularów nadal potrafi zlokalizować jej twarz.
- Skoro już mi je zdjęłaś, to możesz. Tylko po co ci one? Masz jakiś fetysz odnośnie męskich okularów? Zaczynam się ciebie bać – z zawodową troską wydawał się niepokoić aspirant Świgoń, chociaż równie można to było odebrać jako kolejny koleżeński żart, ocierający się o flirt.
- Dobre, Hirek. Bardzo dobre – zachichotała Żaklina z celnego dowcipu aspiranta. – Wkurzają mnie po prostu te twoje ciągle zsuwające się okulary. Masz źle ustawione noski w oprawie. Moja mama pracuje w zakładzie optycznym, więc się na tym trochę znam – wyjaśniła wreszcie swój nagły, bezpardonowy atak na nietykalność cielesną funkcjonariusza na służbie. – Nikt ci tego dotąd nie podpowiedział?
Żaklina obejrzała okulary z każdej strony i wypróbowała mocowanie, zakładając je dwa razy na własny nos i zdejmując. Potem palcami odgięła w dół cienkie metalowe druciki, do których przymocowane były tak zwane noski, przekręciła je pod nieco innym kątem, przymierzyła ponownie na sobie, a następnie wręczyła naprawione jej zdaniem okulary właścicielowi. Hirek z daleka ostrożnie wziął je z ręki Żakliny, jakby wietrzył jakiś kolejny jej podstęp i obawiał się o swoje zdrowie albo życie. Najpierw obracając zreperowane w dziesięć sekund okulary w ręce przyjrzał się dokonanej zmianie konstrukcyjnej, a potem założył je na nos. Próbował poruszyć je do góry i na dół, do przodu i do tyłu. Szeroko otworzył oczy, jakby był świadkiem nagłego, nieoczekiwanego cudu.
- O rany! Ale super! Jesteś wielka… – aspirant ugryzł się w język i zamilkł, bo zrozumiał, że może to zostać przez dziewczynę dwojako odebrane. Na pewno była świadoma swoich atutów, ale jak dotąd taktownie usiłował nie dać po sobie poznać wzrokowego zainteresowania jej figurą. Postanowił szybko zmienić temat. Nachylił się szybko w kierunku biurka i nerwowo chrząkając wznowił przerwane przeglądanie zdjęć. – Ale my tu gadu gadu, czas ucieka, a obowiązki czekają.
- Dobra, dobra. Nic takiego nie zrobiłam – Żaklina musiała nie odnotować gafy aspiranta, ale zauważyła jego zakłopotanie. – Kiedyś może będziesz miał okazję się zrewanżować. Na początek wystarczy mi i będzie mi niezmiernie miło, jeżeli nasza współpraca na linii media – organa ścigania będzie po prostu układać nam się poprawnie. Wracajmy do zdjęć. Jak się nie pospieszysz, to będziemy się tu kisić do wieczora i będziesz musiał mnie odprowadzać po ciemku.
- Nawet jakbym chciał, to nie dam rady. Na dole czeka na mnie kolega. Niestety jeszcze dzisiaj muszę jechać do Środy Śląskiej w jednej służbowej sprawie – aspirant nie chciał dać do zrozumienia, że zrozumiał aluzję. Z tkwiącymi wreszcie już nieruchomo okularami na nosie wrócił do przeglądania jedno po drugim zdjęć, naciskając co kilka lub kilkanaście sekund klawisz strzałki w prawo.
Siedzieli tak ramię w ramię, tylko od czasu do czasu zatrzymując się dłużej przy którymś ze zdjęć. Obydwoje czuli się trochę jakby byli w kinie na ich pierwszej randce. Po jakichś dwudziestu minutach, które nie tylko aspirantowi minęły jak z bicza strzelił, osiągnęli koniec listy plików. Redaktor Żaklina postanowiła się nie poddawać. Fajnie by było, gdyby dzięki jej zdjęciom udało się rozwikłać jakąś kryminalną zagadkę.
- Spróbujmy jeszcze raz. Może teraz zacznijmy od końca. Co ty na to? – zapytała z nadzieją na kolejne chwile spędzone w jego towarzystwie. Ciekawe ile tak jeszcze wytrzyma bez lustrowania jej od stóp do głów i z powrotem?
- Dobrze – Hieronim Świgoń widocznie także nie miał nic przeciwko dalszej wspólnej analizie potencjalnych dowodów rzeczowych. – Facet musi tam być. Dzień i pora się zgadzają. Zamawianie na allegro nie trwa przecież kilku sekund. Może będziemy mieć dzisiaj szczęście i go w końcu wypatrzymy.
Rozpoczął ponowne naciskanie klawisza na klawiaturze laptopa, ale tym razem była to strzałka w lewo. O dziwo, zdjęcie, które wydało mu się tym najbardziej interesującym musieli oglądać wcześniej, tuż przy końcu poprzedniego przeszukiwania, ale pewnie ze znużenia lub zawiedzeni brakiem rezultatów musieli je przeoczyć.
- Jest! – krzyknął aspirant, aż Żaklina podskoczyła tak, że o mało nie spadła z obrotowego fotela. Sam odsunął się nieco do tyłu i wskazał z daleka palcem na fotografię. – Nie mogę uwierzyć! To na 99 procent nasz delikwent!
Wyświetlone zdjęcie nie wyróżniało się niczym szczególnym pośród innych. Ujęcie było ogólne, z nieco dalszego planu. Obiektyw aparatu skierowany był na kilka zdobnych kamienic, w tym na tą z przejściem zwanym Bramą Piastowską. Na połowie obszaru fotografii, po lewej stronie widać było gęsty tłum gapiów. Widocznie tam następowało uroczyste „otwarcie” nowej, ceramicznej ławki. Gdzieś z tyłu na kilkunastu stolikach pod lodziarnią i pizzerią siedziało dość sporo ludzi. Objadali się lodami i trójkątnymi kawałkami pizzy popijanej piwem i colą, mając najwyraźniej w nosie ich wartość energetyczną. Poza tym po płycie rynku poruszało się kilkanaście osób nie zainteresowanych samym wydarzeniem, ani ofertą gastronomiczną miejscowych lokali.
- Skąd wiesz, który z nich to ten twój podejrzany? – próbowała dociekać redaktor Żaklina.
Aspirant był tak podekscytowany swoim odkryciem, że sięgając po telefon do wewnętrznej kieszeni marynarki zignorował jej pytanie. Wybrał numer i po drugiej stronie ktoś się musiał zgłosić dosłownie po jednym sygnale:
- Jeszcze raz dzień dobry, panie podkomisarzu – jego głos stał się jeszcze bardziej piskliwy niż zwykle. – Nie uwierzy pan. Zamiast portretu pamięciowego być może będziemy mieć prawdziwy… Tak… Jestem w redakcji… Nie, jest tylko jedno… – śledczy zakrył na moment mikrofon telefonu i zwrócił się do Żakliny. – To format JPG czy RAW?
- RAW, mój Nikon jest ustawiony na bezstratny zapis obrazu – odparła fachowo redaktor.
- Całe szczęście! – ucieszył się aspirant. Gdyby nie trzymał słuchawki, zapewne ucałowałby swoją nową koleżankę. Ponownie odsłonił słuchawkę. – RAW, panie podkomisarzu. Może nie idealnie en face, ale będziemy mieć dość dobre ujęcie jego twarzy… Naprawdę… Widać nawet, że ma jakieś blizny na lewym policzku… Dobrze, niezwłocznie przesyłamy to zdjęcie do pana.
Śledczy rozłączył się, a Żaklina nie wytrzymała. Chwyciła go za ramię i lekko potrząsnęła, przywracając z powrotem do rzeczywistości i ściągając jego myśli z powrotem do redakcji.
- No powiedz wreszcie, skąd wiesz, kto na tym zdjęciu jest tym twoim bandytą?
Aspirant bez słowa lewą ręką chwycił i przytrzymał ją z tyłu za szyję, lekko popchnął w kierunku ekranu i przybliżył jej twarz do prawej dolnej części zdjęcia. Opuścił rękę z szyi w dół, objął ją w talii i nie wyczuwając oporu przytrzymywał ją tak, podczas kiedy palcem prawej ręki wskazywał na jedną z widocznych na pierwszym planie postaci. Lekko przygarbieni wspólnie analizowali detale zdjęcia.
Na innej, postawionej tam mniej więcej rok wcześniej ceramicznej, fantazyjnie ukształtowanej w formę wieloryba ławce, siedział mężczyzna z niewielkim, srebrnym netbookiem na kolanach.
- Widzisz? Gościu trzyma na kolanach laptopa albo netbooka – objaśnił jej cichym głosem prawie do ucha Hirek.
- No to co, przecież to nie jest zabronione, tym bardziej, że działa tam szybkie Wi-Fi – Żaklina wstydziła się, ale nadal nie chwytała. Chyba nie mogłaby być detektywem. Powstrzymała się, żeby nie obrócić twarzy w jego stronę, bo wtedy z pewnością odebrałby to jako pocałunek.
- Ale zobacz jak jest ubrany, moja droga. Wtedy było przecież ponad trzydzieści stopni w cieniu! – nadal próbował ją naprowadzać śledczy.
Faktycznie! Żaklina chciała się puknąć w czoło albo zapaść pod ziemię z powodu swojego gapiostwa, ale była zbyt skrępowana w objęciach stróża prawa. Siedzący facet z bliznami na twarzy był ubrany w długi, ciemny płaszcz. A kto normalny nosi w upał taki prochowiec?
Czy od tego momentu praca detektywów przebiegnie sprawniej? Jak rozwinie się relacja Żakliny i Hieronima? Czy połączy ich zbrodnia? Co się teraz dzieje z Julią i wujkiem? Czy szklana kopia szmaragdu spowolni na chwilę działania szwarccharakteru? Oraz jedno z ważniejszych pytań: czy Bolesław przez otumanienie środkami przeciwbólowymi zacznie podrywać pielęgniarki?
Cieszymy się, że jesteście z nami i czytacie uważnie! Jak słusznie zauważył jeden z czytelników, klejnot jeszcze nie trafił fizycznie do jubilera, a był jedynie oceniany przez niego na zdjęciu. Czy jubiler był w stanie zrobić to z taką dokładnością? Cóż... co jeżeli był to kolejny blef typów spod ciemnej gwiazdy?
Czekamy na Wasze pomysły i opinie, pozostając w głębokim zachwycie dla Waszej wyobraźni, Drodzy Czytelnicy! Kolejny odcinek już w sobotę w godzinach popołudniowych!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).