Już jest czterdziesta piąta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Czterdziesta druga część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Czterdziesta trzecia część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Czterdziesta czwarta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Dzisiaj Pan M. zabiera nas do szpitala, gdzie bracia spotkają się ponownie po wielu latach. Zapraszamy do lektury:
Gdyby nie ciemna, szeroka opaska na oczach, spojrzenie, którym po raz pierwszy od trzydziestu lat Bolesław mógłby w tej chwili obdarować swojego rodzonego brata, powinno zamienić Waldemara w kupkę popiołu. Zauważalna zmiana w mimice twarzy świadczyła niezaprzeczalnie o tym, że wejście Waldka do sali oddziału intensywnej opieki medycznej wywarło na nim ogromne wrażenie. Absolutnie się nie spodziewał tej wizyty. Mimo upływu czasu natychmiast rozpoznał głos swojego brata, zanim ten się jeszcze odezwał.
- Cześć, Bolek. To ja, Waldek. Co jest nie tak z twoimi oczami?
Bolesław nie słyszał w pomieszczeniu nikogo poza nim. Dłuższą chwilę jednak wymownie milczał. Nie dlatego, że wzruszenie spotkaniem z bratem odebrało mu mowę tuż przed tym, kiedy zalani łzami szczęścia powinni paść sobie w objęcia. Po prostu nie wiedział, czy powinien powiedzieć cokolwiek, zanim Waldek wyjawi mu powód swojej wizyty. Być może ktoś Waldka odnalazł i powiadomił, że z jego bratem jest źle. Być może w końcu odezwało się w nim sumienie i postanowił przyjechać, aby na wszelki wypadek pożegnać się z nim, a potem jako jedyny żyjący krewny Bolka – zgarnąć po nim spadek. Być może jednak, choć to akurat najmniej prawdopodobne, po prostu przechodził korytarzem i jedynie przypadkiem tu zajrzał.
- Lekarz uznał, że zanim porozmawiasz z prokuratorem, powinieneś najpierw zobaczyć… To znaczy spotkać się ze mną. Troszkę wyłysiałeś i chyba przytyłeś, ale ogólnie wydajesz się być w formie – w ten bezpośredni i niezbyt delikatny sposób Waldemar chciał żartobliwie skomentować wygląd leżącego na szpitalnym łóżku Bolesława. Dowcip ten nie trafił jednak na podatny grunt.
- Miło słyszeć, że jesteś ważniejszy od prokuratora. Czyżbyś awansował na przywódcę świata przestępczego i teraz trzęsiesz też politykami i całym wymiarem sprawiedliwości? – Bolesław z trudem wycedził te słowa przez ściśnięte gardło.
- Widzę, że mój młodszy braciszek utrzymuje w formie również swój intelekt. A może to tylko efekt uboczny postrzału i potężnego wyrzutu adrenaliny? – odparował Waldek. – Słyszałem, że ludzie w stresie pourazowym są zdolni do uruchomienia drzemiących w nich supermocy.
- Przyjechałeś tu, żeby nadal mnie podle traktować, tak jak wówczas w lesie? – wznowił niedokończoną przed laty litanię pretensji Bolesław. – Wiesz w ogóle, jak to się skończyło dla Julki? Przez ciebie i tę twoją bandę niemal zginęła!
- Raczej przez ciebie, Romeo – Waldek trochę za mocno dał się wciągnąć w tę wymianę inwektyw. – Ja nie mam za co jej ani ciebie przepraszać. Zapomniałeś, kto ją tam zaciągnął? Chciałeś stać się wtedy mężczyzną, czy jak?
- Jak śmiesz! Ty, który miałeś czelność skumać się z bandytami! – Bolek poruszył się, jakby miał zamiar wstać, ale Waldek zrobił szybkie trzy kroki i przytrzymał jego ramię. Bolek druga ręką zrzucił z siebie dłoń brata z takim obrzydzeniem, jakby łaził po nim karaluch. – Nie dotykaj mnie!
- Bolek, uspokój ty się, chłopie! – skarcił go niemal krzykiem Waldek. – Lekarz pozwolił na naszą rozmowę tylko pod warunkiem, że nie będziesz się denerwował. Jestem tu między innymi po to, aby ci to wszystko, co się wtedy wydarzyło, jakoś pokrótce wyjaśnić. Ale jeżeli nie przestaniesz się wydzierać, to wychodzę, bo jeszcze ci jakaś żyłka pęknie i przeze mnie wykorkujesz.
Bolesław znów na dłuższą chwilę zamilkł. Oczywiście, że miał ochotę zadać bratu dziesiątki słownych batów i rózg, ale również i pytań, na które pragnął potem wysłuchać odpowiedzi. Musiał widocznie przemyśleć szybko całą sytuację, bo ze swoim zwykłym spokojem, jakby nic przed chwilą nie zaszło, stwierdził:
- Masz rację. Nie warto się denerwować, a już na pewno nie z twojego powodu. Wszedłeś, zaraz wyjdziesz i pewnie nie będziesz chciał się ze mną widzieć przez kolejne kilkadziesiąt lat. Więc czym ja się tak przejmuję…
- No, nie wyjdę tak zaraz – Waldek musiał wreszcie zacząć wyjawiać mu strzępy pewnych otrzymanych przed wyjazdem w rodzinne strony tajnych informacji. Ale najpierw postanowił nawiązać do sprawy sprzed trzydziestu lat, od czasu której ani razu jeszcze nie mieli okazji, a może też i chęci spotkać się z Bolkiem. – Przyjechałem do Bolesławca, można tak to określić, w celach służbowych, a konkretnie, aby pomóc miejscowej prokuraturze w śledztwie dotyczącym napadu i postrzelenia ciebie. Powinieneś wiedzieć, że po tamtej aferze przy wojskowych basenach jestem już po właściwej stronie. Obecnie pracuję w kontrwywiadzie wojskowym nad jedną dużą sprawą. U nas na górze stwierdzono, że te dwa postępowania mogą się jakoś łączyć.
Takich rewelacji Bolesław kompletnie się nie spodziewał, więc nic nie powiedział. Milczał jednak już nie z powodu wciąż skrywanej niechęci do swojego rodzonego brata, ale dlatego że wyczuł, że teraz właśnie powinien pozwolić Waldkowi dokończyć mówić i rozliczyć się z minionych, spędzonych osobno lat.
Waldek podszedł do okna, spojrzał na plac budowy za budynkiem szpitala i stojąc tyłem do swojego brata, kontynuował opowieść o wydarzeniach z ich dość odległej już przeszłości:
- Wtedy, w czerwcu 1990 roku była to, można tak to nazwać, moja próba. Dano mi szansę na wyjście z kryminału, jeżeli zgodziłbym się pomóc organom ścigania. Wkręciłem się do bandy i zdobyłem zaufanie samego Wiewiórskiego, którego wcześniej poznałem w więzieniu na Białołęce. Mimo, że mi moją pracę wtedy w nocy prawie zaprzepaściliście, ostatecznie banda „Taśmy” została rozbita, a duża ilość łupów odzyskana. Ale jak na to teraz popatrzeć, to w sumie może i nawet to trochę dzięki Wam się udało. Wiewiórski z Mańkiem zostali ujęci i wsadzeni na długie lata do paki. Mańka akurat złapać było najłatwiej. Po prostu chwycili go pod pachy i zanieśli pijanego do radiowozu. Ale za to Gienek podczas tej niespodziewanej strzelaniny z żołnierzami dostał w płuco. Jako jedyny z nas wychylił się zza poloneza i próbował odpowiadać ogniem z pistoletu. Ja z „Taśmą” wiedzieliśmy, że nie mamy szans i czekaliśmy na rozwój wydarzeń, bo przewaga ogniowa tamtych wojskowych była zbyt duża. Nie było sensu uciekać. Jeszcze kilkanaście minut Gienek się wykrwawiał. Leżał mi na kolanach, a ja próbowałem ręką przyciskać dziurę na jego klatce piersiowej. Zanim mu się oczy zapadły, wyszeptał jeszcze: „Powiedzcie w mojej wsi, że niezły był ze mnie scyzoryk”. Pamiętam te słowa do dzisiaj. Szkoda fajnego chłopa, niech mu ziemie lekką będzie. Ale co nabroił, to nabroił, więc skończył, jak skończył.
Do Bolesława wróciły wszystkie obrazy z feralnej nocy, kiedy to dzięki Waldkowi prawie zdołali uciec z tamtego niebezpiecznego miejsca. Gdyby jednak nie szalona fantazja nastoletniej Julii, udałoby im się w końcu wrócić po rowery i później, może nawet nad ranem, ale przynajmniej w całości, bezpiecznie wrócić do domów. Waldek opowiadał dalej:
- Dopiero po niecałej pół godzinie przyjechali policjanci i karetki, a żołnierze odeszli. Jeszcze zanim nas wsadzili do nyski, usłyszałem strzały w lesie i nawet zdziwiłem się, po co i do kogo ktoś tam jeszcze strzela. Przecież nikt z naszej bandy nie uciekł.
- To do Julki jeden z żołnierzy strzelał – włączył się wreszcie do Waldkowych wspomnień Bolesław, jakby uznał, że tylko we dwóch i wspólnie mogą swoje sprawy nareszcie jakoś poukładać.
- Do Julki? Ale dlaczego? – szczerze zdziwił się Waldek. Widocznie o tym akurat nie wiedział. – Co takiego zrobiła?
- Mieliśmy zamiar uciec skrajem drogi, a potem po uspokojeniu się tego wszystkiego, wrócić po schowane przy zbiorniku wodnym rowery i ciuchy – wyjaśnił Bolesław. – Prawie się nam udało oddalić, ale tam na poboczu, na drodze wyjazdowej z koszar, stała ciężarówka, której kierowca musiał pójść na stronę. To był zdaje się pierwszy samochód z jakiegoś konwoju, który właśnie wyjeżdżał z jednostki, kiedy twoje strzały w powietrze zaalarmowały żołnierzy. To od tego się narobiła ta późniejsza awantura. Julka postanowiła wleźć do tej ciężarówki, bo koniecznie chciała sprawdzić, co wywożą radzieckie gruzawiki pod osłoną nocy z terenu należącego do polskiej armii.
- No i co żeście na tej ciężarówce zobaczyli? Bursztynową komnatę czy może wzbogacony uran ukryty w rosyjskich matrioszkach? – Waldek wreszcie przestał obserwować robotników na budowie i z prawdziwym zaciekawieniem odwrócił się do Bolka.
- Skrzynie – spokojnie odpowiedział Bolesław.
- Skrzynie? – Waldek powtórzył, jakby czegoś nie dosłyszał.
- No, skrzynie. Na własne oczy widziałem. Drewniane, różnej wielkości, z niemieckimi napisami. A wśród nich jedna taka mała, biała, którą Julia…
- Bolek, poczekaj – przerwał mu nagle Waldek. – Ktoś jeszcze musi tego posłuchać. Jest tu ze mną prokurator i śledczy. Najpierw mieli wejść razem ze mną, ale zgodnie z sugestią lekarza uznaliśmy, że powinienem pojawić się u ciebie pierwszy – poinformował brata i skierował się do drzwi. Wychodząc mówił sam do siebie. – Fiu, fiu. To się robi ciekawie…
Waldek wyjrzał na zewnątrz, obrócił głowę w lewo i podniesionym głosem zwrócił się do kogoś na korytarzu:
- Zbyszek! Panie podkomisarzu! Zapraszam. Mamy tu całkiem ciekawą pogawędkę. Ale lepiej, żebyście to usłyszeli prosto ze źródła. A ty, Antek, może jak chcesz, to zostań tam z panią doktor i zajmij ją jakąś pogawędką. Potem ci streszczę naszą rozmowę…
Prokurator Pietrzak i podkomisarz Kamiński weszli do pomieszczenia, przywitali się, przedstawili i zapytali Bolesława o jego zdrowie. Prokurator poinformował, że razem z podkomisarzem prowadzą jego sprawę, w której póki co jest nadal więcej pytań niż odpowiedzi i jeszcze bardzo dużo wątków pozostało do zbadania.
Waldek pokrótce streścił im wydarzenia z czerwcowej nocy 1990 roku widziane ze swojej strony, a po chwili przytoczył ostatnie słowa Bolesława o odkrytych na ciężarówce skrzyniach. Kiedy skończył, wszyscy widzący na oczy w tej sali, spojrzeli po sobie.
- Mała, biała skrzynka? Bez widocznych uchwytów, ani zamków? Skradziona podczas napadu z pańskiego sejfu? – spytał prokurator przypominając sobie słowa Antoniny Polańskiej zapisane w raporcie podkomisarza.
- Mała, biała, metalowa, bez uchwytów ani zamków. Kiedy ją widziałem ostatni raz w czwartkowy wieczór, chowając ją w sejfie w moim garażu, była jeszcze pokryta piaskiem i igliwiem – przyznał Bolesław. – Tak, tak, panowie. To ta sama skrzynka, którą Julia wyrzuciła wtedy z ciężarówki, a ja zakopałem pod drzewem. I która przeleżała w tamtym miejscu trzydzieści lat nieodnaleziona przez nikogo.
- Pani Antonina Polańska twierdzi, że po wydobyciu skrzynki z ziemi, nie mieliście okazji jej otworzyć i sprawdzić zawartości. To prawda? – dołączył do rozmowy podkomisarz Kamiński.
- Prawda. I tak zresztą nie wiedzielibyśmy jak się dostać do środka. Mieliśmy zamiar spróbować ją otworzyć następnego dnia – Bolesław nie wiedzieć czemu po raz pierwszy skłamał. Gdyby znaleźli to, co ze skrzynki przypadkiem wydobył, nie zadawali by mu takich pytań. Przecież musieli przeszukać zarówno cały garaż, jak i mercedesa. Kto w takim razie zabrał z bagażnika tą szmatę z zawartością? Czy to możliwe, żeby cały czas tam tkwiła? – Czyli już wiecie wszystko o naszych wykopkach przy Leśnym Potoku…
- Kto to jest Antonina, Bolek? Ile ty masz w końcu tych kobiet? – Waldek z niedowierzaniem potrząsnął głową i zmarszczył brwi. Trudno mu było uwierzyć, aby jego brat był bigamistą.
- Julia tak naprawdę nazywa się Antonina. Ale od zawsze używa drugiego imienia, bo pierwszego nie cierpi – wyjaśnił wszystkim swoim rozmówcom Bolesław.
- Ale dlaczego akurat teraz postanowiliście odszukać i odkopać tę skrzynkę, a nie wcześniej? – prokurator zaczął nareszcie zadawać pytania związane z prowadzonym dochodzeniem.
- Po tamtych wydarzeniach, kiedy w kolejnym roku Julia zdała maturę, rodzice Julii wyprowadzili się z Bolesławca i nasz kontakt się urwał – opowiadał Bolesław. – Potem widzieliśmy się jeszcze jeden jedyny raz na imprezie u wspólnego kolegi we Wrocławiu. Ja odbywałem służbę wojskową, a Julia była studentką medycyny. A potem przez jakieś dwadzieścia siedem lat ona nie dawała znaku życia, a mnie i tak przeważnie nie było w kraju, bo byłem na zagranicznych misjach. Blisko trzy tygodnie temu Julia zadzwoniła do mnie i zaproponowała, byśmy spróbowali pogrzebać w lesie i odszukać skrzynkę.
- Dwadzieścia siedem lat… – mruknął Waldek pod nosem. – To by się z grubsza wiek zgadzał…
- Słucham? Co by się zgadzało? – zapytał prokurator.
- A nic, nic. Tak tylko na głos myślę – machnął ręką Waldek, po czym zwrócił się do brata. – Bolek, pomyśl. Czy nie wydaje ci się podejrzane, że nagle po tylu latach twoja Julia kontaktuje się z tobą i proponuje ponowną wyprawę po białą skrzynkę, a zaraz potem zostaje ona tak po prostu skradziona?
- Ano, właśnie – wszedł Waldkowi w zdanie podkomisarz Kamiński. – Wydaje się to prawdopodobne, że nieświadomie został pan częścią jakiegoś planu. Wiele poszlak na to wskazuje. Z naszego dochodzenia wynika, że wyglądało to tak: pan zna miejsce zakopania tajemniczej skrzynki, za namową pani Polańskiej jedziecie do lasu i wykopujecie ją, bandyta czeka, aż zapakujecie pojemnik do samochodu i jedzie za wami do centrum miasta. Kiedy po schowaniu skrzynki w garażu odjeżdżacie, wysiada z samochodu zaparkowanego pod cukiernią, idzie na podwórko, rozbraja alarm, wyłamuje bramę i wchodzi do środka. Dokładnie wie, gdzie ma szukać i do tego zna kod od sejfu…
- Nie znał kodu. Sam mu go podałem, bo mi groził bronią – sprostował Bolesław.
- Z której i tak chwilę potem pana postrzelił. Czyli od początku mieli zamiar się pana pozbyć – wysnuł nową teorię prokurator. – Czy to nie wygląda na zaplanowane usunięcie zbędnego świadka?
- Trochę to za szybko jak dla mnie, ale czy aby nie sugerujecie mi właśnie, iż Julia mogła być z włamywaczem w zmowie? – zaniepokoił się Bolesław.
- W sumie to mogło tak wyglądać. Przecież gość czekał na ciebie w twoim garażu z gotowym do strzału rewolwerem, czyż nie? – snuł swoje podejrzenia Waldek.
- Wcale nie. Kiedy wszedłem do garażu, on majstrował przy sejfie ze stetoskopem na uszach, a jego pistolet z tłumikiem był odłożony na stół – przybliżał kolejne szczegóły feralnego wieczoru Bolesław.
- Czyli do tego specjalista od otwierania sejfów. I to taki, który sprząta po sobie niemal wszystkie ślady… – podkomisarz Kamiński podrapał się w zamyśleniu po brodzie i spojrzał na prokuratora.
- Ale w ścianie tkwiły kule od rewolweru, a nie od pistoletu. Jak to możliwe? – starał się dociekać prokurator.
- Wcześniej się trochę poszarpaliśmy i on nie dał rady dosięgnąć do pistoletu. Ale oprócz niego miał jeszcze ukryty pod nogawką niewielki rewolwer – wyjaśnił Bolesław.
- Czyli to świetnie przygotowany do wykonania swojego zadania zawodowiec. I co potem? Z odległości około dwóch metrów aż pięć razy spudłował? – Waldkowi trudno było uwierzyć w aż tak beznadziejne umiejętności strzeleckie Jacenki.
- No tak, bo ja usiłowałem odskoczyć w bok, a on strzelał z bardzo trudnej pozycji – odpowiedział Bolesław.
- To znaczy? – zaciekawił się prokurator. – Chyba nie powie nam pan, że zmęczony pojedynkiem z panem relaksował się w pozycji lotosu?
- No, nie. Kiedy rzuciłem w niego rowerem, jego dłoń trzymająca rewolwer utkwiła między szprychami koła – Bolesław przypomniał sobie całą trudną do wyobrażenia scenę i krótko opisał niecodzienną sytuację.
Wszyscy poza leżącym na łóżku pacjentem uśmiechnęli się na te słowa. No przecież to całkiem oczywiste, że w ramach samoobrony należy rzucić w napastnika rowerem! Nikt nie zdecydował się jednak na drążenie tego tematu. Podkomisarz najszybciej spoważniał, bo przypomniał sobie opis miejsca popełnienia przestępstwa. Natychmiast zwrócił uwagę na jeden szczegół:
- A wie pan, że kiedy pana znaleziono nieprzytomnego, rower wisiał na swoim miejscu? Kurczę, nawet nie przyszło nam do głowy, aby zbadać go pod kątem ewentualnych śladów…
- To bardzo dziwne – stwierdził Bolesław. – Który bandyta sprząta po sobie miejsce przestępstwa? Może to jakiś psychol i ma takie natręctwo? On faktycznie bardzo nietypowo się zachowywał, jak tak sobie przypomnę. W rozmowie wydawał się ponadprzeciętnie bystry, ale psychopaci bardzo często mają wysoki poziom inteligencji. No i bardzo dużo wiedział o mnie. I o Julii też zresztą.
- A nie mówiłem? – wtrącił Waldek. – Facet mógł dobrze znać już wcześniej tę twoją Julię, czy tam Antoninę i wygląda na to, że mogli być w zmowie. Ewidentnie ten gość ma także świetny dostęp do wielu trudnych do zdobycia informacji. A to by potwierdzało, że jest członkiem jakiejś dużej siatki, czy organizacji.
- Tak naprawdę pozostaje nam więc, oprócz dopadnięcia samego Jacenki, znaleźć powód, dla którego tak usilnie on i jego mocodawcy próbowali odzyskać tę tajemniczą skrzynkę – stwierdził prokurator Pietrzak. – Co też takiego mogła ona zawierać? Kiedy się tego dowiemy, dalej pójdziemy szybko po nitce aż do kłębka.
Bolesława zastanowiły te słowa i sformułowane podejrzenia, a raczej oskarżenia rzucane pod adresem Julii. Kiełkowało w nim ziarno niepewności i miał uczucie, jakby stanął właśnie na jakimś grząskim gruncie. Z jednej strony głowę by dał za Julię. Z drugiej strony wszystko, co sugerują śledczy i Waldek, także trzyma się kupy. Julia zawsze znana była ze swoich aktorskich zdolności. Faktycznie dziwnie się jej zdarzało zachowywać w ostatnich dniach przed napadem. Najpierw w samochodzie, a potem pod jej domem… Dlaczego miał wrażenie, że coś przed nim cały czas ukrywała?
A Adam Mleczko? Przecież to on udostępnił mu te wszystkie stare mapy. Julii nie mógłby wpuścić do archiwum, ale Bolek był pracownikiem wojska, więc mimowolnie mógł stać się narzędziem w jakieś skrzętnie zaplanowanej grze. Czy chodziło tylko o skrzynkę, czy może jeszcze o coś innego? Musieli być przekonani, że tylko dzięki historii o ukrytych tunelach Bolek da się namówić na wizytę w lesie. A o tunelach wiedziała jedynie Julia…
Zaczął się zastanawiać nad tym, czy aby na pewno dobrze zna tego Adama? Może faktycznie ukartowali sobie z Julią to wszystko i wciągnęli go do tej intrygi tylko po to, aby osiągnąć swój cel i zdobyć zawartość skrzynki. Czyżby byli też zdolni wynająć zawodowca, aby po wykopaniu skrzynki ten posłał Bolka do piachu?
Bolesław zagłębił się w analizie wydarzeń z ostatnich kilku tygodni. Wyniki przemyśleń nie napawały optymizmem. Trudno zaprzeczyć, że wszystko to mogło nie być tylko niesamowitym zbiegiem okoliczności. Zaczął się zastanawiać, czy powiedzieć o tym teraz prokuratorowi i Waldkowi, czy na razie wszystko przemilczeć. Chyba lepiej jeszcze poczekać. A jak to wszystko to jednak rzeczywiście fałszywe teorie i zwykły przypadek?
- Dobrze, zostawmy na razie rower i skrzynkę – zasugerował podkomisarz i wyciągnął z teczki otrzymaną od aspiranta Świgonia fotografię. Położył ją na łóżku tak, aby wszyscy, oczywiście oprócz Bolesława, mogli jej się przyjrzeć. – Wie pan, panie Wilczyński, że badając pewne tropy prawdopodobnie weszliśmy w posiadanie zdjęcia napastnika? No, ale skoro lekarz stwierdził, że problemy ze wzrokiem nie pozwolą panu na razie na obejrzenie portretu podejrzanego, czy mógłby go pan zatem opisać nam słownie?
- Oczywiście, dobrze zapamiętałem drania. Twarz pociągła, kości policzkowe wystające, nos prosty, włosy krótko przycięte na jeża. Charakterystyczne blizny w dolnej części lewego policzka, jak po poparzeniu – podkomisarz słuchając tego opisu kiwał głową i wskazywał palcem na fragmenty zdjęcia, jakby potwierdzał po kolei wszystkie podawane szczegóły. – Miał ciemny płaszcz, ale ze mną walczył na podłodze bez niego, w samej koszuli. No i tatuaż. Na wierzchniej części dłoni. Taka mała gwiazda w otoczeniu liści laurowych. Podobny jak noszą członkowie Specnazu.
- No, no, Bolek, co za spostrzegawczość – Waldek aż gwizdnął z podziwu. – Nie pytam nawet skąd znasz takie szczegóły wyglądu rosyjskich komandosów. Muszę ci powiedzieć, że twój opis idealnie pasuje do twarzy faceta ze zdjęcia. Koleś posługuje się sfałszowanym dowodem osobistym na nazwisko Dymitr Jacenko. Mówi ci coś to nazwisko?
Bolesław już chciał zaprzeczyć, ale w tym momencie zadzwonił telefon podkomisarza Kamińskiego. Śledczy sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i rozpoczynając rozmowę słowem „Kamiński”, wyszedł z sali. W tym samym czasie do pomieszczenia, za plecami stojących przy łóżku wszedł mężczyzna w zielonym uniformie pracownika technicznego, dźwigający szarą skrzynkę z narzędziami. Nie przyciągając niczyjej szczególnej uwagi, przykucnął przy grzejniku pod najdalszym z okien, wyciągnął klucz francuski, po czym uklęknął, zaczął stukać o rury i nucić coś pod nosem.
- Moja agencja podejrzewa, że jest to jeden z zakamuflowanych szpiegów, którzy pozostali tutaj w spadku po wycofaniu wojsk radzieckich. – kontynuował Waldek nie zwracając uwagi na konserwatora. – A ty, braciszku, widocznie dostałeś się w sam środek jakiejś ich rozgrywki. Musisz wiedzieć, że pod twoim samochodem znaleziono działający lokalizator. A więc ktoś musiał cię od pewnego czasu śledzić, tylko jeszcze nie wiemy dokładnie od kiedy. Ale na pewno tego wieczora, kiedy zostałeś postrzelony, ktoś obserwował albo namierzał twój samochód.
- A skąd właściwie podejrzenie, że Jacenko to szpieg? – zainteresował się prokurator unosząc brwi.
- Chodzi o ten nick użytkownika allegro, jakim Jacenko posłużył się do zakupu urządzeń śledzących, Zbyszku – odparł enigmatycznie Waldek. Wszyscy usłyszeli, że na korytarzu podkomisarz coraz głośniej z kimś rozmawiał przez telefon.
- No, pamiętam. Nick brzmiał sonya1993. – przypomniał sobie prokurator. – A co to ma wspólnego z naszą sprawą?
- Zdaje się, że bardzo wiele, Zbyszek. Sonya to nie imię żeńskie, tylko oznacza po rosyjsku „śpioch”, a 1993 to co za rok? No, kto wie? To data… – Waldek zachowywał się jakby prowadził jakiś teleturniej i tylko on znał odpowiedź.
- To rok opuszczenia Polski przez wojska radzieckie… – dokończył za niego Bolesław.
Waldek podniósł prawy kciuk do góry w kierunku brata, chociaż ten nie mógł zobaczyć tego gestu. Rzucił więc do Bolka krótką pochwałę „Brawo!”. Dwie sekundy później do sali dosłownie wbiegł z korytarza podkomisarz Kamiński. Ciężko oddychał, jakby właśnie przebiegł półmaraton.
- Panie prokuratorze, chyba możemy skreślić panią Polańską z naszej listy podejrzanych! A w sumie to mi nawet ulżyło, bo nie lubię bezpodstawnie nikogo oskarżać. Właśnie dzwonił mój szef.
- No i co, panie podkomisarzu, trochę szybciej! – popędził go prokurator.
- Dzwonił mój szef, który także dość dobrze zna naszą sprawę. Powiedział, że było zgłoszenie do dyżurnego w sprawie napadu. Zgadnijcie na kogo? – podkomisarz postanowił chyba nieco dłużej utrzymywać wszystkich w napięciu.
- Nie mamy pojęcia, niechże pan wreszcie coś powie konkretnie, na litość boską! – niecierpliwił się prokurator Pietrzak.
- Mówił, że dopiero co miał miejsce bandycki napad na dom Antoniny Polańskiej. I właśnie ich wiozą do szpitala…
- Ich, czyli kogo? – przeraził się Bolesław, a miarowe pikanie aparatury oznaczające rytm bicia przyspieszyło.
Nikt nie zwrócił uwagi na fakt, że oprócz sygnału urządzenia kontrolującego pracę serca, w pomieszczeniu nie było już słychać żadnego innego dźwięku, bo i pukanie w rury w tym momencie ustało...
Czy mężczyzna w zielonym uniformie naprawdę jest pracownikiem technicznym? Jak bardzo poszkodowani są Julia i Zygmunt? Czy prawdziwy diament wciąż jest bezpieczny? Czy relacje rodzinne Bolesława mają szansę na szczęśliwe zakończenie?
Cieszymy się, że jesteście z nami, a Panu M. niezmiennie gratulujemy pomysłowości. Jak wyobrażacie sobie dalsze losy bohaterów? Czekamy na Wasze wrażenia i opinie!
Kolejny odcinek już w środę w godzinach popołudniowych!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).