11 lutego 2021r. godz. 15:00, odsłon: 2006, Bolec.Info/BolecnauciTajemnica szmaragdu - odcinek 46
Część w której Dymitr śledzi Żaklinę, która śledzi Dymitra, a Julia atakuje niedoszłego szwagra.
Koc termiczny używany przy wypadkach (fot. pixabay)
REKLAMA
Już jest czterdziesta szósta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Czterdziesta trzecia część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Czterdziesta czwarta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Czterdziesta piąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Dzisiaj dowiemy się czym skutkuje nierozważne śledzenie szwarccharakterów oraz niedbanie o więzi rodzinne. Zapraszamy do lektury:
- Jasna cholera – zaklął Dymitr. Natychmiast się odwrócił, kiedy zobaczył, że jakaś nietypowo ubrana postać z czymś żółtym jak kanarek na głowie, przykucnęła koło jednego z dwóch radiowozów i skierowała obiektyw aparatu w jego stronę. Czy ona właśnie go fotografuje? A po co? Przecież jego pokiereszowana gęba na pewno nie nadaje się na okładki czasopism.
Szybko otworzył drzwi i wsiadł do auta. Szyby wypasionego audi przynajmniej częściowo powinny zapewnić mu zasłonę przed obiektywem wścibskiej dziennikarki. Samochód miał przyciemniane szyby, w tym także przednią. Jak on mógł przejść badania techniczne, zastanowił się w myślach. Może z banknotem w dowodzie rejestracyjnym? Kiedyś się w tym kraju tak robiło, teraz już dużo trudniej o lewe zaświadczenia.
Chwilę wcześniej widział, jak ta młoda, dziwacznie wyglądająca dziewczyna, zajechała w pobliże obserwowanego przez niego domu, odstawiła swój rower i zaczęła się kręcić pomiędzy samochodami służb ratunkowych. Robiła dużo zdjęć. Ewidentnie jakaś reporterka, która musiała dostać informację, że na tej ulicy miało miejsce niecodzienne, może nawet kryminalne zdarzenie, o którym trzeba pilnie poinformować czytelników. Na pewno ma wtyki w policji albo u strażaków, i stąd tak szybko się tu pojawiła.
Przed kilkoma minutami widział, jak spod obserwowanego domu odjechały dwie karetki. Pierwsza na sygnale wywiozła starszego człowieka, którego ponad pół godziny wcześniej musiał trzepnąć z pięści w twarz. Po otwarciu zamków wytrychem, zastał i zaskoczył go w kuchni, podczas posiłku. Ojczulek dosłownie zastygł ze strachu, kiedy zobaczył u niego pistolet z tłumikiem. Zrobił się taki blady, że Dymitr bał się, że mu wysiądzie pikawa jeszcze przed zadaniem jakiegokolwiek pytania. Mimo związania rąk za oparciem krzesła, dziadek nie chciał ujawnić ani dokąd pojechała ruda lisica, ani kiedy wróci. Dlatego oberwał. Miało być na postrach, a ten wziął i się odmeldował. Może faktycznie wcale nie wiedział, albo nie pamiętał dokąd ruda wybyła? W końcu, w takim wieku można mieć problemy z pamięcią. Nieważne. I tak ten staruszek nie będzie mu już do niczego potrzebny.
Druga karetka, która odjechała bez włączania sygnału dźwiękowego wywiozła za to osobę, która była mu pilnie potrzebna. A właściwie potrzebna była pilnie informacja, którą babeczka z pewnością posiadała. Dymitr miał nadzieję, że jeżeli szybko wróci do miejsca, z którego zabrał różową walizkę, to zdąży niezauważony ponownie wejść do domu i uda się mu zadać rudej pytanie o miejsce ukrycia prawdziwego kamienia. W razie odmowy miał przygotowany plan B. A także plan C. Oba plany wymagały trochę zachodu, ale na to zdążył się akurat przez ostatnie dwa dni przygotować. Oba plany zakładały, że w pierwszej kolejności będą konieczne odwiedziny w szpitalu.
Żałował trochę, że się pospieszył z tym uderzeniem rudej lisicy w głowę. No, ale to dlatego, że przez okno zobaczył, że idzie do domu z różowym neseserem w ręce. Z tym samym, z którym w ostatni czwartek ze swoim gachem spacerowali po lesie. Liczył, że wystarczy przejąć walizkę, a zielony sześcian w końcu wejdzie w jego posiadanie. I wszedł, ale jak stwierdził Albert po konsultacji z jubilerem, podobno okazał się nic nie wartym świecidełkiem. Nie za bardzo ufał w tej kwestii wypachnionemu gogusiowi, ale lepiej to sprawdzić, zanim pojedzie do Legnicy po kasę i się ośmieszy. Dlatego wrócił do domu rudej, aby spróbować ją zapytać osobiście, co zrobiła z prawdziwym kamieniem. A tu niespodzianka. Albo sąsiedzi się przypadkiem nawinęli, albo musiał ją zbyt słabo walnąć i sama zdołała dokądś zadzwonić. Stąd pewnie zastał na miejscu policję, pogotowie i straż. No i tą żółtowłosą reporterkę…
Włączył silnik. Chciał się upewnić, czy dziewczyna faktycznie zrobiła mu jakieś zdjęcia. Postanowił podjechać bliżej i się jej przyjrzeć, albo może i nawet ją o coś zagaić. Najlepiej będzie udać kogoś, kto szuka adresu.
Ruszył i powoli zbliżał się do miejsca, w którym nadal stały dwa oznakowane radiowozy i czerwony pick-up Straży Pożarnej. Kiedy podjechał już całkiem blisko, dziewczyna zachowała się wyjątkowo dziwnie, jakby się czegoś przestraszyła. Sprytnie przeszła za plecy funkcjonariusza zabezpieczającego to miejsce. Nie było sensu się zatrzymywać, bo zaraz zwróciłby tym uwagę gliniarza i ten z pewnością próbowałby go stamtąd przepędzić albo przynajmniej wylegitymować. Przejeżdżając obok policjanta i dziewczyny, przyjrzał się jej wyjątkowo uważnie.
Dziwne, że z takim wyglądem wykonywała zawód reportera, w którym czasem trzeba wtopić się w otoczenie, aby robić dobre fotografie. Żółte, postawione włosy na pewno nie czyniły jej niewidoczną, chyba że na polu rzepaku. Boki głowy miała wygolone, a na uszach po kilka kolczyków. Po obu stronach szyi spod kołnierzyka wystawały jakieś tatuaże. Ubrana w podarte dżinsowe spodnie i flanelową koszulę z długimi rękawami, wyglądała dość dziwnie jak na upalną połowę sierpnia. Skutecznie jednak, jak zauważył Dymitr, ukrywała dzięki temu swoje kobiece atuty, choć dwa pozostawione rozpięte górne guziki kraciastej koszuli i tak wystarczająco mocno pobudzały męską wyobraźnię.
Dziewczyna na szyi miała przewieszoną na tasiemce plakietkę. Była ona odwrócona, więc nie dało się z niej nic wyczytać. Zapewne była to legitymacja prasowa. W rękach dziennikarka wciąż trzymała aparat. Mimo, że starała się nie patrzeć w kierunku samochodu, Dymitr nie mógł się oprzeć wrażeniu, że ukradkiem próbuje mu zajrzeć do wnętrza kabiny. Czyli jednak. Nie robiła zdjęć dziurom w asfalcie, ale kierowała na niego aparat celowo. Zastanawiał się, co z nią zrobić. Na pewno trzeba będzie jej zabrać aparat i wypytać, po co robiła te zdjęcia. A potem? A potem się zobaczy.
Postanowił, że na skrzyżowaniu pojedzie w lewo i zatrzyma się gdzieś za zakrętem. Spokojnie poczeka sobie przy ulicy, którą wcześniej dziennikarka przyjechała. Za chwilę pewnie skończy swoją pracę na miejscu, a kiedy będzie wracać, wtedy z pewnością wybierze tę samą drogę powrotną. Po chwili, na następnym skrzyżowaniu, zauważył niewielki supermarket. Na parkingu przed sklepem stały dwa samochody, a między nimi było jedno wolne miejsce. Idealnie. Wjedzie tam i niewidoczny będzie czekał, aż dziewczyna nadjedzie swoim welocypedem.
Włączył prawy kierunkowskaz i już miał zjechać na parking, kiedy zauważył ją we wstecznym lusterku. Nie do wiary, jedzie za nim, głupia papuga. Pewnie pomyślała, że będzie go śledzić rowerem! Jak tak, to proszę bardzo, możesz za mną jechać. Ha, ha, dzięki za ułatwienie zadania. Wyłączył kierunkowskaz i zamiast skręcić pojechał prosto. Ale jechał teraz powoli, tak, aby mogła za nim nadążyć. Ciekawe, czego tak naprawdę ona może od niego chcieć? Przecież chyba się w nim nie zakochała?
***
Po otrzymaniu od podkomisarza informacji o napadzie na drugiego ważnego świadka w prowadzonej sprawie, prokurator Pietrzak postanowił nieco mocniej przycisnąć Bolesława Wilczyńskiego. Stwierdził, że sytuacja najwyraźniej rozwija się w złym kierunku i musi działać bardziej zdecydowanie.
- Panie Wilczyński, teraz pana opuścimy, ale jeszcze tutaj wrócimy – uprzedził Bolesława. – Musimy sprawdzić, co wydarzyło się w domu pani Polańskiej. Wydaje mi się, że może to być ściśle powiązane z napaścią na pana. Wygląda na to, że bandyta jednak wciąż czegoś szuka. Przypuszczam, że pan albo pańska narzeczona wiecie czego, ale z jakiegoś powodu oboje nie chcecie nam tego wyjawić. My musimy tego bandytę jak najszybciej złapać, panie Bolesławie, inaczej może zdarzyć się jeszcze wiele złego, zwłaszcza pana bliskim. Proszę mi obiecać, że pan to przemyśli, zgoda?
- Obiecuję… – palnął bez zastanowienia Bolesław, potwierdzając nieświadomie tym samym słuszność prokuratorskich podejrzeń. – … że postaram się poszukać w pamięci, czy aby nie pominąłem czegoś ważnego.
- Będziemy ponownie wszystko analizować, a wtedy znajdziemy luki, które tylko pan albo pani Polańska będziecie mogli wypełnić… – prokurator chciał jeszcze coś dopowiedzieć, ale przerwał mu głos doktora Butaniego, którego połyskująca, łysawa głowa pojawiła się w drzwiach.
- Skońcią panowie. Za długo juź tu jeśteście – zadysponował doktor Butani, czekający dotąd cierpliwie w pokoju pielęgniarek razem z Olą i na pewno zakochanym już w niej po uszy agentem Moczydłą. Teraz wszyscy znajdowali się już na korytarzu. – Pani doktor wyprowadzi panów. Paćjent musi teraź odpociwać.
Waldek skierował się do wyjścia jako pierwszy. Na korytarzu zbliżył się do swojej świeżo poznanej bratanicy Oli, wokół której Antek krążył jak trzmiel dokoła kwiatka. Waldek musiał jedną ręką przyblokować kolegę, aby na niego nie wpadł w zalotnym amoku.
- Dzwonili do ciebie w sprawie twojej mamy? Dostaliśmy informację, że… – ale Ola nie dała mu dokończyć.
- Czy pan… yyy… czy ty, wujek, powiedziałeś mu już o mnie?
- Jeszcze nie – Waldek doskonal zdawał sobie sprawę, że Bolek nie jest przygotowany na kolejne rewelacje. – Wolałbym, żebyś powiedziała mu to sama. Albo jeszcze lepiej twoja mama. To musi wyjść od was. Tylko może jeszcze nie dzisiaj, co? – poprosił błagalnie Waldek. – Na razie sam mój przyjazd wystarczająco go zdenerwował. A teraz jeszcze nie wiadomo…
- Masz rację – odpowiedziała Ola, znów nie dając mu dokończyć ważnej dla niej informacji. A potem odezwała się wesoło. – Ale to będzie. Mój drugi wujek, tyle że prawdziwy! Wujek Zygmunt to przecież wujek mojej mamy. Będę musiała się przyzwyczaić…
- Ja też będę się musiał przyzwyczaić… – wtrącił podekscytowany agent Antoni, zapewne widząc już Waldka jako drużbę na swoim ślubie z Olą. – Wujek Waldek. Nawet ładnie brzmi.
- Stary, zmilcz wreszcie i daj mi skończyć – ochrzanił Antka Waldek, mimo, że to Ola wciąż mu przerywała. Chwycił Olę za oba ramiona, popatrzył z troską prosto w jej oczy, upewniając się, że uważnie go słucha. – Ola, czy dzwonił ktoś do ciebie, że wiozą tu twoją mamę? I podobno jeszcze kogoś, kto z wami mieszka…
- Mamę i wujka? Ale po co? Będziemy wszyscy wspólnie uświadamiać mojego ojca? – Ola nie zrozumiała powagi sytuacji i nadal starała się żartować.
- Wiozą karetką twoją mamę i wujka, Ola. Ktoś ich napadł w domu i nieco poturbował – twarz Oli powoli zaczęła blednąć. Waldek nie mógł jednak niczego przemilczeć. – Wiele wskazuje, że to mógł być ten sam bandyta, który niemal nie posłał twojego ojca na tamten świat… Ola! O kurde!
Agent Moczydło po raz pierwszy podczas swojej misji w Bolesławcu mógł się wreszcie wykazać przydatnością. Stojąc tuż za Olą, zdołał pochwycić osuwająca się dziewczynę pod pachy i delikatnie razem z nią usiadł na podłodze. Wyglądali przez chwilę, jakby siedzieli razem na dwuosobowych sankach. Zadowolony Antek spojrzał z dołu na Waldka i w swoim stylu odpalił:
- Waldek, ja się tym zajmę. Ukończyłem przecież kurs pierwszej pomocy. Najlepiej to lubię usta-usta.
- Nie waż mi się jej tknąć, gamoniu. Jeszcze jej gorzej narobisz – powstrzymał go za ramię Waldek. Rozejrzał się i krzyknął do śniadoskórego lekarza, który już odchodził korytarzem razem z prokuratorem i podkomisarzem. – Panie doktorze, pomocy!
***
Ratownik medyczny, członek zespołu drugiej z karetek, które zostały wezwane do poszkodowanych na ulicę Graniczną, pomógł Julii wysiąść z ambulansu przytrzymując ją pod łokieć. Podczas jazdy wykonał ponownie badanie ciśnienia i rytmu serca, choć pacjentka upierała się, że nic jej nie jest i nie będzie. Faktycznie wyglądało na to, że skończy się tylko na guzie i na strachu.
- Poproszę lekarza, aby jednak skierował panią na badanie głowy. Po takim uderzeniu może pani mieć wstrząśnienie mózgu – zasugerował z nieudawaną troską.
- Odmawiam, mój szanowny kolego – stanowczo zaprotestowała Julia. – Jeszcze chwila i całkiem dojdę do siebie. Jestem ratownikiem w Straży Pożarnej, więc gdybym odczuwała jakieś konsekwencje, to sama się zgłoszę do lekarza. A teraz najważniejszy jest wujek, a nie moje guzy – Julia rozejrzała się po wnętrzu pojazdu. – Nie wie pan, gdzie moja torba?
- Nie wiem, pewnie nadal jest w pani domu. Tam są teraz policjanci, oni przypilnują pani dobytku. – ratownik starał się uspokoić Julię.
- Cholera jasna! – zaklęła zdenerwowana Julia. – Przepraszam, to nie do pana. Chciałam zadzwonić do córki, ale komórka została w moim plecaku.
Karetka podjechała pod wejście do Izby Przyjęć. Ratownik wprowadził Julię przez automatycznie odsuwane drzwi prosto do korytarza. Pomógł jej usiąść na jednym z krzeseł na wprost sali, gdzie próbowano cucić nieprzytomnego wujka Zygmunta. Pielęgniarki właśnie podawały zastrzyki, a lekarz wykonywał badanie źrenic. Przy tym wciąż dość głośno próbował mówić do przywiezionej ofiary napaści. Następnie lekarz przystąpił do badania szyi i głowy, usilnie szukając przyczyny utraty świadomości.
- Co z nim, panie doktorze? – ratownik wrócił do ambulansu na podjeździe, a wtedy Julia nie wytrzymała i weszła do sali zabiegowej.
- A pani kim jest dla pacjenta? Wie pani, co mu się stało? Nie widzę żadnych ran ani śladów… – lekarz dyżurny nie przerywał obdukcji głowy.
- To mój wujek. Mieszkamy razem – odpowiedziała Julia. – Mieliśmy nieproszonego gościa, panie doktorze. Bandyta musiał widocznie uderzyć go w głowę, tak jak i mnie. Tylko jego chyba mocniej.
- To starszy człowiek, więc stąd inna reakcja i utrata świadomości. Nie może pani tu przebywać. Niech pani zaczeka na korytarzu. Za chwilę przyjdzie do pani pielęgniarka wypełnić dokumenty – lekarz rozejrzał się i poprosił pielęgniarkę, która wkłuwała igłę w przedramię wujka Zygmunta. – Siostro, proszę wyprowadzić panią i zamknąć drzwi.
Siostra przytrzymała wenflon, przymocowała go plastrem i wyszła razem z Julią na korytarz. Zanim Julia usiadła na plastikowym krześle, chwyciła pielęgniarkę za przedramię.
- Siostro, moja córka pracuje w tym szpitalu. Ola Wilczyńska. Zna ją pani? Może jest gdzieś w pobliżu?
- Znam. Wszyscy ją znamy – odparła zapytana siostra. – Nowa stażystka. Całkiem sympatyczna młoda osóbka. Tytan pracy. Dobrze by było, żeby po stażu została w naszym szpitalu.
- Czy może jej siostra poszukać i poprosić, żeby tutaj pilnie przyszła?
- Nie ma sprawy, zaraz podzwonię po oddziałach – powiedziała pielęgniarka i zniknęła za drzwiami.
- Dziękuję, siostro – Julia usiadła, oparła łokcie o kolana opuściła głowę i zakryła twarz dłońmi.
Czuła, że przestaje ogarniać ostatnie wydarzenia. Wydawało jej się dotąd, że nad wszystkim panuje. A okazało się, że tak naprawdę nie panowała nad niczym. To ten bandyta póki co miał nad nimi sporą przewagę. Tak bardzo widać pragnął wejść w posiadanie wartego fortunę klejnotu, że raczej nie cofnie się przed niczym. Najpierw Bolek, teraz ona i wujek. Cud, że jeszcze żyją. Ale kto następny?
Ola? Ona akurat najmniej o tym wszystkim wie, więc powinna być bezpieczna. Pan Rybka? Mieli co prawda zanieść kamień do skrytki w banku, ale dopiero jutro. Julia była pewna, że bandyta nic o panu Stefanie na razie nie wie, więc i jemu też nie powinno nic grozić. Ale trzeba jeszcze dzisiaj zabrać zielony sześcian z jego mieszkania. Lepiej nie ryzykować. To nie jest sprawa pana profesora.
Uspokoiła się nieco, chociaż była pewna, że złoczyńca, kiedy tylko dowie się, iż ukradł jej szklaną kopię szmaragdu, na pewno wścieknie się jeszcze bardziej, niż wtedy, kiedy zorientował się, że zwinął Bolkowi z garażu pustą skrzynkę. Julia podjęła decyzję. Trzeba wreszcie poprosić o pomoc kogoś, kto będzie potrafił bez obaw stanąć z tym przestępcą oko w oko. Ale kogo? Kiedy powie o kamieniu podkomisarzowi albo prokuratorowi, to najpierw wsadzą ją do paki, a potem będą jej przypalać pięty albo rwać paznokcie, aby tylko wyciągnąć z niej, co jeszcze przed nimi ukrywa. Odpowiedź na to pytanie nadeszła szybciej niż się tego spodziewała. Z lewej strony.
Usłyszała kroki, ale nie od strony drzwi na zewnątrz, tylko z głębi szpitalnego labiryntu korytarzy. Podeszwy stukały, jakby nadchodził co najmniej pluton wojska. Poczuła dreszcz, gdyż przez moment wróciło wspomnienie pościgu za nią w lesie koło Waldschloss. Wtedy nie skończyło się to dla niej dobrze, kiedy po postrzale w bark, karetka przywiozła ją niemal w to samo miejsce. Czyżby historia znowu zataczała krąg?
Podniosła głowę i spojrzała w mrok niedoświetlonego przejścia. Zobaczyła zbliżających się mężczyzn. Ciemne kontury trzech postaci wyłaniały się po kolei, wchodząc w zasięg światła jarzeniówek, rzucających białe, zimne i nieco upiorne światło w korytarzu Izby Przyjęć. Ich widok sprawił, że skurczył jej się żołądek. Pierwszą twarz, jaką rozpoznała była twarz prokuratora, druga - podkomisarza Kamińskiego. Tych panów znała, co prawda od niedawna, ale domyśliła się, że ich pojawienie się przed nią w tym miejscu nie zwiastuje niczego dobrego.
Trzeciej twarzy nie spodziewałaby się zobaczyć nawet w najbardziej odległym zakątku kuli ziemskiej, ani tym bardziej zaglądając w najgłębszą i najczarniejszą czeluść swojej pamięci albo bujnej wyobraźni. Mimo, że widziała ją tylko raz w życiu i to w nie najprzyjemniejszych okolicznościach, to po trzydziestu latach i tak rozpoznała ją od razu. Coś w niej pękło. Frustracja, strach, a może po prostu złość za to wszystko, co im z Bolkiem w życiu dotąd nie wyszło i nadal nie wychodzi.
Julia nie wiedziała dlaczego to zrobiła, ale wstała, podbiegła do Waldka i na oczach pozostałych zdumionych mężczyzn zaczęła walić pięściami w jego klatkę piersiową, krzycząc:
- To przez ciebie, draniu! To twoja wina! To wszystko przez ciebie!
Cieszymy się, że razem z nami tworzycie, czytacie i emocjonujecie się historią. Bolecnauta Pan M. niezmiennie dzieli się z nami swoimi niezwykłymi pomysłami, zaskakując i wzruszając.
Jak wyobrażacie sobie dalsze losy bohaterów? Czy uda się naprawić wszystkie relacje rodzinne naszych bohaterów? Czy Pan Rybka naprawdę jest tak bezpieczny, jak życzyłaby sobie tego Julia? Co spotka krnąbrną dziennikarkę w bagażniku Dymitra?
Ten odcinek wyjątkowo nie został opublikowany w środę, ale kolejny będzie jak zawsze już w sobotę po południu!
~~Rudy Bodziszek niezalogowany
13 lutego 2021r. o 11:35
c.d. no to kto wreszcie naprawiał ten kaloryfer?
------------------------------------------
Waldemar nie był zdziwiony wybuchem Julii. Pozwolił jej wyładować tłumione widocznie aż do tego dnia uczucia złości, frustracji, rozczarowania i nie wiadomo czego jeszcze. Walenie pięściami w jego pierś owszem, było odczuwalne, a może nawet i trochę bolesne, ale nie próbował jej powstrzymać dopóki sama nie osłabła w zadawaniu mu razów. Dopiero z ostatnim uderzeniem, kiedy nie uniosła ponownie rąk do góry, pozwolił jej oprzeć się o swoją klatkę piersiową i, choć zrobił to z pewnym zakłopotaniem, wyciągnął ręce przed siebie i ją objął. Widział takie sceny w melodramatach, więc sądził, że tak należy zrobić. I jak to bywa w filmach, jego gest zadziałał zgodnie z oczekiwaniem. Julia dała upust emocjom i kiedy je z siebie wyrzuciła, przestała atakować, a zaczęła tylko ciężko dyszeć. Bicie mężczyzn jest widocznie dla kobiet bardzo męczące.
Po kilku chwilach Julia odkleiła się od Waldka, cofnęła o trzy kroki i uciekając na bok wzrokiem spokojnie się odezwała:
- Przepraszam. Nie zapanowałam nad sobą. Wybacz. Normalnie nie zdarza mi się nikogo witać tak wylewnie.
Prokurator ze śledczym popatrzyli na siebie, a podkomisarz Kamiński pozwolił sobie nawet na mały uszczypliwy komentarz:
- Uff, na nasze szczęście. Dobrze, że my mężczyźni witamy się jedynie uściskiem dłoni, prawda panowie?
Atmosfera się troszkę rozładowała, Julia lekko uśmiechnęła się razem ze wszystkimi i poczuła pewien rodzaj odprężenia. Może jednak nie trafi jeszcze dzisiaj za kratki.
Waldek z kolei ucieszył się, że Antek postanowił zostać z ocuconą Olą w pokoju pielęgniarek na OIOM-ie. Ten pajac byłby jeszcze gotów sięgnąć po służbową broń i w afekcie oraz w geście solidarności z rozżaloną Julią zastrzelić Waldka na miejscu, nie bacząc na prawdziwe przyczyny jej zdenerwowania, ani na przyszłe konsekwencje prawne swojego czynu.
Waldek nie zapominał jednak, dlaczego Bolek, Julia i jej wuj znaleźli się w szpitalu. Pokrótce, wyjawiając tylko tyle poufnych informacji ile mógł, wyjaśnił Julii cel swojego przyjazdu do Bolesławca. Julia słuchała go z prawdziwym zainteresowaniem, od czasu do czasu marszcząc czoło i potakując głową. Kiedy skończył, zapytał:
- No to co tam się u was w domu wydarzyło? Widziałaś napastnika?
- No, właśnie, pani Antonino? Co się stało w waszym domu? – prokurator był także bardzo zainteresowany szczegółami napadu, podejrzewając, że to kolejne posunięcie poszukiwanego Jacenki. Ten człowiek realizuje jakiś swój plan. I na pewno jest to związane z tą nieszczęsną skrzynką. Tym tropem należy teraz jak najszybciej podążyć, zdecydował w myślach.
Julia streściła pokrótce wcześniejsze wydarzenia z całego dnia, ale pominęła wszystkie szczegóły dotyczące wyjazdu na Politechnikę Wrocławską. Zamiast opisać wycieczkę ze szmaragdem wymyśliła, że były tylko z córką na ciuchowych zakupach w Legnicy.
- … no i kiedy stwierdziłam, że drzwi nie są zamknięte na dolny zamek weszłam do domu, a w kuchni zobaczyłam wujka siedzącego przy stole. Lecz zanim do niego podeszłam, oberwałam w potylicę – zakończyła swoją relację. – Nie widziałam, kto to był. Musiał się przyczaić za drzwiami. A potem sąsiedzi, którzy usłyszeli hałasy, znaleźli nas i powiadomili służby.
- A pani córka? Powiedziała pani, że byłyście w Legnicy razem – zainteresował się prokurator.
- Tylko podrzuciła mnie pod dom, a sama pojechała do pracy. Ola pracuje tutaj w szpitalu… – Julia przełknęła ślinę. Jeżeli przesłuchali Olę i powiedziała im, że przedtem odwiozła jeszcze pana Stefana, to pewnie właśnie wpadła ze swoim kolejnym kłamstwem.
- Tak, wiemy. Już się nawet poznaliśmy z moją bratanicą. Miła i śliczna młoda osóbka. Wykapany ojciec. Dużo mnie ominęło przez te lata, Julia, całkiem jakbym pominął tysiąc odcinków „Mody na sukces” – stwierdził z przekąsem Waldek. – Cóż, dzisiaj wszyscy mamy dzień pełen niespodzianek.
- Czyli już wiesz, że mamy córkę… – Julia odetchnęła, jednak nie z tego powodu, że Waldek dowiedział się, że właśnie został wujkiem. Była po prostu pewna, że nie mieli powodu przepytywać Oli o cel wizyty na wrocławskiej uczelni. – To pozostaje jeszcze jedna drobna sprawa. Trzeba powiedzieć o tym Bolkowi…
- Ja się na to nie piszę, Julia – Waldek podniósł dłonie do góry w geście poddania. – To wasza sprawa i musisz sama mu o tym powiedzieć. Kiedy ja rozmawiałem z nim przed chwilą, nie był zbyt zadowolony, że po tylu latach ponownie mnie spotkał. Nie tylko on jeden zresztą – Waldek rozmasował klatkę piersiową przypominając Julii, że otrzymane razy nie należały do przyjemnych i nie należały mu się w ogóle. Winna cierpienia Waldka Julia spuściła głowę.
- Fajna rodzinka, nie ma co – podsumował trochę sam do siebie prokurator. – Nie mogę się doczekać, aż poznam całą waszą historię. Ale to nie teraz. Są pilniejsze sprawy. Panie podkomisarzu, proszę zadzwonić do swojego szefa i powiedzieć mu, że przejmujemy sprawę napadu na panią Polańską i jej wujka. Włączamy to do naszego dochodzenia. I proszę przy okazji skontaktować się z operatorem komórkowym, czy przesłali już nam te dane, o które prosiliśmy.
Podkomisarz odszedł na parę kroków i przyciszonym głosem zaczął wykonywać kilka rozmów telefonicznych. Prokurator Pietrzak nie lubił tracić czasu, jednak nie chciał na razie zbyt szczegółowo wypytywać o fakty z przeszłości braci Wilczyńskich i Polańskiej. Był jednak wciąż przekonany, że jakieś historie z dawnych czasów mogą mieć dużo wspólnego z obecnymi wydarzeniami.
Mimo zaskoczenia zaobserwowaną przed momentem sceną pomiędzy kobietą a agentem Wilczyńskim, postanowił Julię vel Antoninę Polańską także lekko postraszyć, jak wcześniej tego jej postrzelonego Bolesława. Musiał spróbować pokojowo wydobyć skrywane przez nich ważne informacje. Jak zwykle najpierw użył klasycznego blefu stosowanego podczas przesłuchania dwóch podejrzanych w dwóch osobnych pomieszczeniach.
- Pani Antonino albo, jak pani woli, pani Julio. Jestem zły na panią. Przed chwilą spowiadał się nam pani narzeczony, pan Wilczyński. Zostawiliśmy go na chwilę, aby zastanowił się, czy warto brnąć w to wasze kłamstwo, bo konsekwencje tego poniesiecie obydwoje... Wydaje się, że zrozumiał, prawda panie podkomisarzu? – popatrzył się na śledczego, a ten, czując do czego zmierza prokurator, kiwnął głową na potwierdzenie. – Jak znam życie, a znam je dobrze, to kiedy do niego wrócimy, opowie nam w szczegółach o tej historii ze skrzynką i jej zawartością, bo będzie chciał panią chronić przed nadal czającym się gdzieś tam na zewnątrz niebezpieczeństwem ze strony bandyty. Musicie mi wreszcie powiedzieć, co znaleźliście w tej wykopanej skrzynce! Dla waszego własnego dobra!
- Ale ja nie kłamię, panie prokuratorze. Niech Bolek niczego nie wymyśla na siłę. Widocznie nie myśli jeszcze logicznie po postrzale – próbowała wić się jak piskorz Julia. – Ja do tej skrzynki serio nie zaglądałam, ale nie wiem, może jemu udało się ją otworzyć?
- No a gdzie schowaliście to, co tam pan Bolesław znalazł? – prokurator widząc dobry efekt swojej metody, dalej improwizował. – To, że bandyta napadł na was w pani domu, oznacza, że zorientował się, że ukradł pustą skrzynkę. No i teraz szuka dalej. On dokładnie wie, czego szuka! Musi być pani świadoma, że taki typ nie odpuści, dopóki tego nie znajdzie. A to nie przelewki z kimś, kto ma broń i nie waha się jej użyć.
- A Bolek panu nie powiedział, co tam znalazł? Ja mówiłam, że nie wiem – Jezu, ile można tak kłamać, coraz bardziej denerwowała się w środku Julia. – Zamiast szukać, może powinniście skupić się na złapaniu bandyty?
Prokurator słyszał, widział i czuł każdym ze swoich zmysłów, że Polańska kłamie. Postanowił wykorzystać jeszcze jedną broń, chociaż bez danych od operatora sieci komórkowej miał dotąd na ten temat tylko podejrzenie. Nie chciał póki co zabierać kobiety do prokuratury ani na komendę, bo zaprze się i już nic z niej nie wyciągną. Ona w końcu musi sama pęknąć!
- Proszę nas nie pouczać, pani Julio! Pewnie nie wie pani, że ten przestępca od kilku dni śledzi samochód pani córki za pomocą przyczepionego do jej auta lokalizatora? Bo my wiemy. Pod mercedesem pana Wilczyńskiego znaleźliśmy takie urządzenie, a mamy dowody, że przestępca niedawno nabył dwie sztuki!
Julia zbladła, a język sam się jej natychmiast odblokował.
- Samochód Oli stoi teraz na pewno pod szpitalem. To żółty volkswagen polo. Trzeba prędko iść i go sprawdzić!!! – Julia już zaczęła nerwowo przepychać się między Walkiem, a prokuratorem. – Ja najpierw zobaczę, co z wujkiem, a potem muszę znaleźć Olę i ją ostrzec!
- Chwileczkę, nie tak szybko, pani Antonino – podkomisarz Kamiński krzyknął i zatrzymał Julię, chwytając ją za ramię. Przed chwilą skończył rozmawiać przez telefon, a potem przyglądał się parę sekund ekranowi smartfona. Na ekranie wyświetlona była jakaś lista albo tabelka. – Panie prokuratorze. Druga z kart SIM kupionych i zarejestrowanych przez Jacenkę nadal jest aktywna. Tu jest lista lokalizacji logowań. Ostatnia lokalizacja znajduje się blisko szpitala. Wcześniej faktycznie jest na liście Legnica, ale i Wrocław. Ale najbardziej interesujące jest to, że pozycja nadal się zmienia! Gdyby urządzenie było pod samochodem, to przecież by teraz stało w miejscu przy szpitalu, bo córka pani Julii jest przecież w pracy!
- Niech pan pokaże – prokurator prawie wyrwał podkomisarzowi telefon z ręki. – Rany boskie! Wygląda na to, że Jacenko był dopiero co pod szpitalem. Albo ukradł samochód pani córki i krąży dokoła szpitala, albo odczepił lokalizator i gdzieś się tu teraz kręci! Panie podkomisarzu! – podniósł głowę i zakomenderował. – Biegiem na parking szukać żółtego polo! A my, Waldek, lecimy z powrotem na OIOM. On chyba chce kropnąć Wilczyńskiego! – prokurator ruszył biegiem z powrotem w głąb korytarza, z którego przyszli, a podkomisarz wybiegł przez drzwi na zewnątrz budynku.
Waldek stał przez chwilę ze zmarszczonym czołem, jakby coś sobie przypominał. A może po prostu nie wiedział, komu będzie teraz bardziej potrzebny. Spojrzał na Julię. Ona musi mu teraz zaufać.
- Chodź ze mną, Julia. Nie możesz zostać tu sama! To chyba ten facet, co naprawiał u Bolka kaloryfer! Do jasnej cholery, przecież mamy środek lata! – niemal krzyczał do kompletnie zdezorientowanej tymi krzykami i zamieszaniem Julii.
Chwycił ją za rękę. Julia nieco przestraszona w ogóle nie opierała się, a więc w niezłym tempie pobiegli śladem prokuratora Pietrzaka.
***
Czarne audi jechało bardzo powoli. Dziennikarka śledcza Żaklina Sadza bez problemu mogła więc podążać śladem typa poszukiwanego przez bolesławieckich policjantów. Dziwnie wolna jazda powinna wzbudzić jej podejrzenia, ale nie wzbudziła, lecz raczej ucieszyła. Żądza sukcesu w śledzeniu i ujęciu niebezpiecznego bandyty przesłoniły nieco jej zdrowy rozsądek. Postanowiła, że jeżeli tylko nadarzy się okazja na chwilę zatrzymać i sięgnąć po telefon, to od razu zadzwoni do Hirka i jak prawdziwy policjant poprosi o wsparcie w pościgu. Ale się chłopak zdziwi. A jaki tytuł będzie miał artykuł: „Dziennikarka ryzykując życie pomogła w ujęciu poszukiwanego groźnego przestępcy!”. Nie, za długie. Redaktor Skrętkowski wymyśli coś krótszego i lepszego.
Facet w płaszczu po krótkiej chwili skręcił w prawo przed jakimś warzywniakiem, pokluczył między blokami i dojechał do Dolnych Młynów. Pojechał w lewo, a tuż za Biedronką skręcił w ulicę Mostową. Most przez Bóbr od wielu miesięcy był w remoncie. Ruch był tam regulowany wahadłowo przez sygnalizację ustawioną po obu stronach rzeki. Trafili akurat na czerwone światło, chociaż przez sygnalizatorem nie stało z tej strony ani jedno auto. Jest okazja powiadomić Hieronima, pomyślała Żaklina. Zanim jednak sięgnęła do tylnej kieszeni, światło zmieniło się na zielone i musiała ponownie ruszyć, aby nie zgubić śledzonego pojazdu.
Wkrótce dojechali do skrzyżowania z ulicą Ceramiczną. Żaklina obawiała się, że samochód przed nią pojedzie w prawo, a tam mogłaby go zgubić, jeśli wyjedzie z miasta w kierunku Krępnicy. Na szczęście auto skręciło w lewo i po kilkudziesięciu metrach dojechali do tunelu pod nasypem kolejowym. Po drugiej stronie nie stało żadne inne auto, ale nie miało to znaczenia, bo pierwszeństwo i tak miały pojazdy nadjeżdżające od strony Bolesławic.
Kierowca audi zwolnił i z nadmierną ostrożnością, powolutku wjechał do tunelu o szerokości jednego pasa ruchu. Żaklina bez zatrzymywania podążała jego śladem. Po kilkunastu metrach, dokładnie pośrodku przejazdu, samochód przed nią nieoczekiwanie zwolnił, a potem stanął. Trzy ostro świecące na czerwono lampy nagle zapaliły się i w panującej w tunelu ciemności silnie ją oślepiły. Jedną ręką przesłoniła oczy i już nie mogła zauważyć, że trzy żarówki świateł hamowania zgasły, a zapaliły się dwie równie mocne białe, oznaczające manewr cofania. Skąd miała wiedzieć, że lepiej by było dla niej, aby natychmiast porzuciła rower, zrobiła w tył zwrot i uciekła gdzie rośnie pieprz i wanilia. Rower wstecznego biegu nie posiada. Przynajmniej nie ten wynajęty.
Niespodziewane poczuła uderzenie w przód roweru. Co jest? Facet po zatrzymaniu się po prostu cofnął i uderzył ją tyłem swojego auta! Przednie koło roweru mocno wykręciło na bok, Żaklina przechyliła się, straciła równowagę i boleśnie upadła na lewy bok. Próbowała wstać i wygrzebać się spod jednośladu, ale w ciemności nie było to takie proste.
Usłyszała, że drzwi samochodu się otwierają. Może gościu pomylił biegi, a teraz zechce jej pomóc? Krzyknęła w ciemność:
- Halo, czy pomoże mi pan wstać?
Głos, który jej odpowiedział, wydawał się być całkiem łagodny i przyjemny. Żaklina przez chwilę nawet uwierzyła, że doczeka się oczekiwanej pomocy.
- Oczywiście, że ci pomogę, moja droga…
Żaklina poczuła pod prawą pachą bardzo silny uchwyt, nieco zbyt silny, jej zdaniem. Mężczyzna próbował unieść ją do góry. Jeszcze trochę i uda mi się stanąć na nogi, pomyślała. Kiedy wreszcie przyjęła pozycję pionową, poczuła, że uścisk ręki pod pachą wcale nie zelżał, lecz jeszcze się wzmógł a nawet ręka mocniej się wsunęła pod jej pachę i w ten sposób Żaklina została sprytnie unieruchomiona chwytem nieznajomego. W panującym mroku nie zauważyła drugiej zbliżającej się do jej twarzy ręki, która trzymała nasączony czymś kawałek śmierdzącego materiału.
Zanim domyśliła się, że nie jest to pomoc, której oczekiwała, miękka tkanina została przyciśnięta do jej nosa i ust. Ale się dałam podejść, zdążyła jeszcze pomyśleć. Próbowała przez kilka sekund bezskutecznie się wyrywać i szamotać, ale jej świadomość w ciągu kilkunastu sekund pofrunęła gdzieś w czarny kosmos i całkowicie straciła kontrolę nad swymi mięśniami.
Jedyne, co zdołała jeszcze usłyszeć, to otwieraną pokrywę bagażnika i zdanie z nieco już pourywanymi słowami „Teraz się przejedziemy i sprawdzimy, co jeszcze dobrego robisz oprócz fotografii”.
***
Dymitr popatrzył na leżącą na siedzeniu pasażera kolorową torbę, zdjętą z grzbietu naiwnej dziewczyny. Obok torby leżała też plakietka z nazwiskiem Żaklina Sadza i nazwą redakcji „wbolcu.net”.
Czyli jednak dziennikarka. Naprawdę jej się musiało wydawać, że może bezkarnie bawić się z nim w kotka i myszkę? Siksa ewidentnie pomyliła role i teraz myszka żółtogłówka leżała sobie spokojnie w bagażniku otumaniona i skrępowana, a kotek miał okazję ostrzyć na nią sobie w swojej wyobraźni ząbki i pazurki. Miejsce dla myszki miał już na szczęście przygotowane. Co prawda nie była to duża norka i nie była szykowana tak naprawdę dla niej, ale co tam, dwie sikorki będą lepsze niż jedna.
Przed chwilą, po wyjechaniu z tunelu, przejechał obok szkoły, sporej posiadłości z domem na wzgórzu, a potem koło niedużego, dość starego kościoła. Dojechał do skrzyżowania i pojechał na nim prosto. Wjechał na główną ulicę prowadzącą w stronę Zgorzelca i po chwili zatrzymał się na parkingu przed jakimś motelem czy hotelem. Nieco dalej pod niewielkim marketem było trochę za dużo samochodów, aby zagwarantować mu samotność i anonimowość, których teraz potrzebował.
Sięgnął ręką po plecak, rozwiązał sznurki i wysypał jego zawartość na siedzisko fotela. Aparat, telefon komórkowy, męski portfel, kilka damskich kosmetyków i jakieś białe kartki zwinięte rulon. Na wszelki wypadek wziął najpierw smartfona. Nie miał czasu na bawienie się w łamanie kodu dostępu, nacisnął dłużej guzik uruchamiania i telefon się wyłączył.
Następnie chwycił w obie dłonie aparat i obejrzał z każdej strony. Dobry i dość drogi sprzęt, pomyślał. Włączył zasilanie i przejrzał zdjęcia zapisane w pamięci. Większość z nich nie była dla niego interesująca, ale ostatnie kilkanaście cyfrowych fotografii to były faktycznie zbliżenia jego postaci i twarzy zrobione dosłownie kilkanaście minut wcześniej. Całkiem ostre i niezłe ujęcia.
- Po co ci były moje zdjęcia? Przecież nie jesteś z policji… – mówił sam do siebie pod nosem.
Sprawdził, czy jakieś zdjęcia nie zostały zapisane w pamięci wewnętrznej aparatu. Nie były. Wyjął więc jedynie kartę pamięci i zwyczajnie wrzucił ją do schowka na kubek z napojami. Odłożył lustrzankę, a potem wziął portfel i wyjął stamtąd dowód osobisty. Na wszelki wypadek zapamiętał adres. Odłożył portfel z dowodem i pieniędzmi w środku. Kwota ok. dwustu złotych nawet nie zwróciła jego uwagi, w końcu nie był jakimś zwykłym drobnym złodziejaszkiem, czy ulicznym kieszonkowcem. Przegrzebał palcami pozostałą rozsypaną zawartość torby i nie zauważywszy niczego godnego uwagi. Na koniec wziął w dwa palce biały, papierowy rulon i rozwinął go.
- Co do czorta! Znowu moje zdjęcia?! Ale skąd…
W rulonie zwinięte były dwie kartki. Były to dobrej jakości wydruki laserowe. Jedna kartka zadrukowana była lekko rozmytym zbliżeniem jego twarzy, a druga zawierała zrobione z pewnej odległości ujęcie w dniu, kiedy poszedł na bolesławiecki rynek, aby skorzystać z ogólnodostępnej sieci Wi-Fi. To wtedy zamawiał potrzebny mu do realizacji nowego zlecenia sprzęt.
- To dlatego mnie fotografowałaś, cwaniaro. Widziałaś mnie wcześniej na tych właśnie zdjęciach…
W głowie Dymitra uruchomiły się analityczne tryby. Skoro miała jego wcześniejsze zdjęcia, to musiała już mieć kontakt z policją, albo dopiero miała im je przekazać. Stawiał na to pierwsze, policja też ma maile i umie z nich korzystać. Nie trzeba latać do nich z wydrukami. Skoro miała kontakt z jakimiś gliniarzami i przesłała im te fotki, to wszyscy już wiedzą, jak wygląda poszukiwany przez nich przestępca. Ale przynajmniej nie wiedzą i się nie dowiedzą, kim jest tak naprawdę. Wszelkie pozostawione po nim ślady będą prowadzić donikąd. Odpowiednie osoby w odpowiednich miejscach i na odpowiednich stanowiskach starały się dbać o anonimowość takich, jak on. To dzięki temu po pewnym czasie ginęły różne dane z kartotek i znikały zebrane dowody. Konspiracja, przykrywki i zacieranie śladów były bardzo ważne. Inaczej działalność ludzi takich jak Dymitr, nie miałaby najmniejszego sensu.
Jeżeli dziennikarka przekazała zdjęcia oraz datę i godzinę ich wykonania na policję, to wkrótce ich informatycy złapią ślady, które pozostawiał po sobie dotąd w sieci. Tam przecież też pracują nieźli specjaliści. I do tego nie muszą płacić łapówek za dostęp do informacji. Ani nie muszą za te informacje nikogo odprawiać na tamten świat.
Fachowcy od Internetu sprawdzą transakcje i dokonywane płatności, a potem pętla szybko zacznie się dokoła niego zaciskać. Kurczę, niepotrzebnie wczorajszej nocy się pospieszył i podczepił drugi z lokalizatorów pod żółte auto na podwórku pod domem rudej lisicy. Kiedy się zorientują, że coś im może grozić, wezmą obie – matkę i córkę – pod ochronę. A wtedy nie da rady ich przycisnąć i kasa przepadnie jak zielony kamień w wodę.
Dymitr pomyślał, że jeszcze bardzo szybko można ten błąd naprawić. Wiedział już, że młodej ciemnowłosej lisicy nie ma w domu, a swoim samochodem tak naprawdę jeździła tylko do pracy w szpitalu. A to tylko parę minut stąd. Może uda mu się jeszcze niezauważenie zabrać urządzenie przyklejone pod kanarkową polówką? A potem może warto by się było i po szpitalu trochę rozejrzeć? Jak szczęście dopisze, to być może spotka tam starą lisicę, którą karetka zabrała dopiero co do szpitala. Miał nieodpartą chęć na małą pogawędkę z mamusią w sprawie pustej skrzynki.
Ciekawe, czy do bagażnika audi zmieszczą się dwie osoby naraz, czy jednak, oczywiście w razie takiej potrzeby, będzie musiał dwa razy jeździć na dawne lotnisko?
----------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam,
M.