Już jest pięćdziesiąta piąta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Pięćdziesiąta druga część tajemnicy szmaragdu -TUTAJ
Pięćdziesiąta trzecia część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Pięćdziesiąta czwarta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Dzisiaj Pan M. zabiera nas w przeszłość, do czasów studenckich naszych bohaterów. Zapraszamy do lektury:
- Obydwoje zachowaliście się jak nieodpowiedzialna gówniarzeria! Poszukiwacze skarbów się znaleźli, cholera jasna! Myślicie, że gracie w jakichś „Wakacjach z duchami”, czy jak?
Po krótkim streszczeniu Bolkowi wydarzeń sprzed kilku minut, Waldek zastępując rannego prokuratora Pietrzaka, postanowił pełnić rolę śledczego i aktualnie był bliski wewnętrznego zagotowania. Prawdopodobnie miał ochotę zdjąć pasek od spodni i porządnie złoić tyłek swojemu bratu, tak jak to zdarzało się robić ich ojcu. Kiedy byli małymi chłopcami i działając w komitywie, solidnie nabroili, otrzymywali godną swoich czynów zapłatę w naturze. Jako dzieci obaj byli wyjątkowo niepokorni, a ich ojciec był z kolei człowiekiem natury raptownej, więc dość często stosował wobec nich ten bolesny środek wychowawczy, w tamtych czasach uważany powszechnie za konieczny, wskazany i jak najbardziej dopuszczalny. Lanie, choć na krótko, ale jednak pomagało. A jak widać, mimo przedwczesnej straty rodziców, ostatecznie obaj wyrośli na ludzi znających mores i przestrzegających zasad. No, może oprócz mówienia czasami całej prawdy.
Nieporozumienie z obiektem porwania, którym okazała się nie doktor Ola Wilczyńska, ale młoda pani redaktor z redakcji miejscowego portalu, zostało przed momentem szybko na korytarzu wyjaśnione. Oczywiście, żadne to dla nikogo pocieszenie, że poszukiwany przez nich przestępca uwięził w aucie i dokądś wywiózł nie córkę Julii i Bolka, lecz autorkę zdjęć, które miały niedługo ukazać się w prasie, Internecie i w telewizji. Podkomisarz Kamiński streścił rozmowę z wyjątkowo mocno zdenerwowanym aspirantem Świgoniem, który w Środzie Śląskiej spotkał się z byłym właścicielem audi zabezpieczonego niedaleko miejsca napadu na Bolesława Wilczyńskiego, a w drodze powrotnej złapał w radiowozie gumę. Pozostało mu jeszcze porozmawiać z tą połamaną ofermą, redaktorem Skrętkowskim. Być może ten podzieli się jakimiś szczegółami pomocnymi w sprawie porwania jego redakcyjnej koleżanki. W końcu znali się zawodowo, a każda informacja mogła być przydatna w poszukiwaniach, które należało bezzwłocznie rozpocząć.
Waldek, po kolejnych rewelacjach świadczących o nieustająco niebezpiecznej aktywności Jacenki, postanowił rozmówić się wreszcie z parą zakochanych w sobie pięćdziesięciolatków, którym chyba wydawało się, że nadal są łaknącymi przygód licealistami, zaś podkomisarz chodził po korytarzu, gdyż miał teraz ręce i uszy pełne roboty.
Detektyw Kamiński z bolesławieckiej dochodzeniówki dzwonił i słuchał, słuchał i dzwonił. W rozmowie ze swoim szefem poprosił o rozesłanie zdjęć Jacenki do patroli oraz obstawienie wylotów z miasta, szpitala i domu na Granicznej. Nie tylko on zdawał sobie sprawę z tego, że Prezydent Bolesławca i organizatorzy nadchodzącego Święta Ceramiki nie będą zadowoleni, kiedy zorientują się, że powoli ich miasto staje się obszarem zamkniętym. Taka była jednak konieczność, bo sytuacja zrobiła się wręcz kryzysowa, a bezpieczeństwo publiczne było najważniejsze.
Na koniec podkomisarz zadzwonił ponownie do aspiranta Świgonia, który dokładniej streścił mu przebieg rozmowy ze świadkiem. Zapisał sobie kilka najważniejszych, można wręcz powiedzieć bardzo zaskakujących ustaleń i zapytał aspiranta, czy wysłać po niego drugi radiowóz. Ale tylko uśmiechnął się, gdy usłyszał, jaki środek transportu jego młodszy kolega zdołał sobie zorganizować i czym właśnie miał zamiar ruszyć w podróż powrotną. Sądząc po marce tej rakiety - powinien szybko dotrzeć do Bolesławca.
- Wiesz, Bolek, ile przez tą waszą zabawę osób już ucierpiało i straciło zdrowie? Jak dotąd naraziliście życie swoje, wujka Julki, prokuratora, pana redaktora, pani redaktor… A do tego teraz nie możemy jeszcze znaleźć twojej… yyy… – Waldek wyliczając Bolesławowi uwikłane w sprawę Jacenki osoby w ostatniej chwili ugryzł się w język i wbił wzrok w Julię, bo dobrze wiedział, że jeszcze nie uraczyła swojego „chłopaka” rewelacją na temat jego ojcostwa. – … pani doktor, która się tobą pieczołowicie tutaj opiekowała. Bolek, Julia, czy mało wam jeszcze? Może wreszcie powiecie prawdę o tej cholernej skrzynce, bo ten bandzior z pewnością nie odpuści, dopóki nie dostanie tego, co w niej znaleźliście! Jezu, ludzie, czy wy nadal nie zdajecie sobie sprawy w powagi sytuacji? Obudźcie się wreszcie! Albo na kilka lat wsadzą was do paki i będziecie mogli na spokojnie snuć te wasze wspólne plany grając w kółko i krzyżyk na kratach więziennego okna!
Obudzony, nie krzykiem brata, ale wcześniejszymi hałasami dochodzącymi z korytarza, Bolek, leżąc cały czas w swoim szpitalnym łóżku, trzymał i ugniatał czarną opaskę w prawej ręce, jak kawałek plasteliny. Próbował skupić wciąż rozmywający mu się wzrok na czymkolwiek lub kimkolwiek w swoim otoczeniu, ale nadal czuł się jakby założył okulary o szkłach grubych jak denka od butelek. Swoim zwyczajem milczał jak skała, chociaż słowa Waldka musiały nieźle nim wstrząsnąć, o czym świadczyły grymasy pojawiające się raz po raz na jego twarzy.
Julia siedziała ze spuszczona głową na łóżku Bolka jak piątoklasistka, oczekująca z rodzicami przed gabinetem dyrektora szkoły po wybiciu szyby piłką. Przypuszczała, że jej uszy ze wstydu nabrały właśnie koloru pąsowego, a kto wie, może nawet ćwikły z chrzanem. Trzymała lewą dłoń Bolka w swoich dłoniach, chcąc zapewne dodać mu trochę otuchy, a może bardziej sobie przed tym, co wreszcie będzie musiała mu powiedzieć. Wiedziała, że im dłużej będzie z tym zwlekać, tym gorzej. A kto wie, być może i tak już jest za późno. Cały czas była przekonana, że reakcja Bolka na wieść o istnieniu owocu ich dawniejszego związku może w jednej sekundzie zakończyć to, co w jej mniemaniu tak dobrze się zapowiadało. Jaki rozsądny facet chciałby żyć z taką kłamczuchą.
Przed kilkoma minutami dwie ekipy z noszami zabrały z pobojowiska na oddziale intensywnej terapii obu wspomnianych przez Waldka poszkodowanych – prokuratora i redaktora. Jacyś pracownicy techniczni sprzątali i zabezpieczali zdemolowane pomieszczenie gospodarcze, a niepocieszone panie sprzątaczki, których mienie zostało zniszczone podczas efektownej, choć nieskutecznej próby ucieczki redaktora Skrętkowskiego, usiłowały dojść do ładu z plamami krwi na podłodze korytarza i klatki schodowej.
- Dobra, Bolek. Zostawiam cię na chwilę z Julią sam na sam – Waldek spojrzał bratu w jego niedowidzące oczy. – Zastanówcie się, czy warto kontynuować tę szczeniacką zabawę, bo ten zabójca i porywacz w jednym wydaje się szalenie konsekwentny i wcześniej, czy później spotkacie się z nim twarzą w twarz, a wtedy możecie nie mieć tyle szczęścia, co prokurator i w kostnicy będą musieli rozpakować nowy karton plastikowych worków. My pójdziemy z podkomisarzem Kamińskim przejrzeć szpitalny monitoring, a potem sprawdzimy, czy prokurator jest już na tyle świadomy i komunikatywny, że opowie nam co się wydarzyło przy tym spotkaniu z bandytą. Julia, wyjdź jeszcze na chwilę ze mną na korytarz, dobrze?
Wychodzący z sali przed Julią Waldek zauważył w oddali swojego kolegę Antka, który z koszulą wystającą ze spodni i niedopiętym paskiem wychodził właśnie ze świątyni dumania na początku korytarza. Waldek nie miałby nic przeciwko, gdyby ten jeszcze jakiś czas tam pozostał. Wszak najlepiej pracowało im się razem, kiedy Antka nie było w pobliżu. Rozchełstany Antek z miną nieszczęśnika trzymał przed sobą w wyciągniętej ręce służbowy telefon, z którego kapało na posadzkę. Matko Boska, co z niego za oferma, pokręcił głową Waldek, nieświadomy dramatu, jaki rozegrał się wcześniej w szpitalnej toalecie.
- Julia, powiedz Bolkowi wreszcie prawdę o waszej córce – polecił niedoszłej bratowej Waldek. Stanął przed nią, ujął ją za oba ramiona i spojrzał jej prosto w oczy. Dopiero po dłuższej chwili wypuścił Julię z rąk i kontynuował. – Antka puścimy na misję odnalezienia Oli, bo gdzieś nam, kurde, zniknęła. Kiedy ją znajdzie i przyprowadzi do ciebie i Bolka, musicie ekspresowo załatwić rodzinną prezentację. Lepiej, żebyście teraz trzymali się razem. Mam przeczucie, że ten Jacenko szybko zechce się tutaj ponownie pojawić.
Julia skinęła głową, chociaż z jej oczu można było wyczytać przerażenie. Waldek odszedł w kierunku nadchodzącego zrozpaczonego agenta Moczydły, chwilę porozmawiali, a potem Antek poprawiając garderobę rozpoczął misję poszukiwawczą Aleksandry Wilczyńskiej, której z pewnością miał zamiar zaraz potem się oświadczyć. Do Waldka dołączył przechadzający się w pobliżu i nadal załatwiający ważne sprawy przez telefon podkomisarz Kamiński. Waldek obejrzał się jeszcze i gestem ręki zachęcił Julię do wykonania czekającego ją trudnego zadania. Potem razem ze śledczym oddalili się, nie przypuszczając zapewne, że za chwilę, po wysłuchaniu relacji prokuratora, ich lista zagadek do rozwiązania oraz poszukiwanych osób wydłuży się o jeszcze jedną pozycję.
Julia odwróciła się i w kilku krokach zbliżyła do wejścia do sali, w której leżał Bolek, ale nie weszła do środka. Zamiast tego stanęła przy ścianie, oparła o nią plecami i obserwując krzątających się w końcu korytarza ludzi w zielonych uniformach, zaczęła zastanawiać się, jak ma powiedzieć Bolkowi o dorosłym owocu ich przypadkowego spotkania we Wrocławiu. Czy on jeszcze w ogóle pamięta ten dzień? A co będzie, jeśli jej nie uwierzy?
***
Dokładnie o umówionym czasie w piątkowe popołudnie Bolek, ogolony i wypachniony jak mu kazano, zjawił się w mundurze przed ogromnym domem należącym do rodziców Czarka Bednarka. Wiedział że jego rodziców nie będzie w domu do niedzielnego wieczora, bo Czarek mu o tym nie omieszkał wspomnieć. Ponoć wyjechali na zagraniczną konferencję medyczną, której sponsorem był znany producent leków przeciwbólowych. Ten rodzaj zyskiwania sobie przychylności medyków przez wielkie koncerny był nowością w Polsce i przybył do dawnego bloku wschodniego wraz z końcem PRL-u, opadnięciem żelaznej kurtyny i pojawieniem się przedstawicieli wielkiego biznesu na niezaoranym polu raczkującego polskiego kapitalizmu.
Bolek zadzwonił do domofonu. Stojąc przed furtką umieszczoną w wysokim, metalowym, kutym płocie z podmurówką z cegły klinkierowej, podziwiał zarówno świeżo wybudowany, pięknie zaprojektowany, stylizowany na dawny dworek dom, jak i zajmujący teren działki starodrzew. Była druga połowa października, więc liście klonów, dębów i innych gatunków kilkudziesięcioletnich drzew w najbliższej okolicy domu, jak i na rozciągającej się przed nim posesji, przebarwiały się, tworząc cudowną, malowniczą scenerię, nadającą się z pewnością na uwiecznienie przez Moneta na jednym z jego impresjonistycznych pejzaży.
Czarek był dobrym kolegą Bolka z jednostki stacjonującej w Leśnicy, dzielnicy oddalonej od centrum Wrocławia o kilkanaście dobrych kilometrów. Jego wpływowi rodzice, po wyrzuceniu zdolnego, ale leniwego jedynaka ze studiów medycznych za pijackie ekscesy, zdarzające się, o dziwo, głównie w żeńskich akademikach, chcąc wstrząsnąć swoją rozpieszczoną latoroślą, wysłali Czarka do wojska. Sądzili, że tam właśnie, w warunkach żelaznej dyscypliny i pod okiem wymagających i bezlitosnych oficerów, uda mu się spoważnieć, dorosnąć i usamodzielnić. Tylko częściowo im się to udało. Faktycznie dzięki rzadszym pobytom w domu i przy braku nadzoru rodziców, Czarek bardziej się usamodzielnił.
Mając żyłkę do biznesu i wrodzony zmysł kombinowania i oczarowywania nie tylko przedstawicielek płci pięknej, Czarek zaczął robić w wojsku nie do końca legalne interesy. Postanowił rozpocząć trudną i wyboistą ścieżkę do zdobycia własnej bajecznej fortuny, zaspokajając popyt poborowych na dobrą zabawę. Zaczął bawić się w handlarza pewnymi rodzajami pigułek, taką właśnie zabawę umożliwiających, wykorzystując do tego ułatwiony dostęp do druków recept i pieczątek, znajdujących się w jego domu, w którym rodzice prowadzili swoje prywatne gabinety. A że miał do swojej, jak ją nazywał, „wypasionej hawiry” kilkanaście minut piechotą, to wykorzystując nocną porę i słaby, choć nie do końca darmowy wzrok wartowników, wymykał się często z jednostki, w drodze powrotnej odwiedzając którąś z aptek pełniących nocny dyżur.
Interes kręcił się Czarkowi na tyle dobrze, że wkrótce pod jednostką parkował budzący powszechną zazdrość panów, a zachwyt pań, czerwoniutki volkswagen golf dwójka w wersji cabriolet, sprowadzony z Niemiec na zamówienie. Bolek zastanawiał się, czy Czarek w tej sytuacji w ogóle będzie kiedykolwiek myślał o powrocie na jakąkolwiek uczelnię. Zwłaszcza, że ostatnio chwalił się, że kiedy za miesiąc wyjdzie z wojska, zamierza wstąpić do partii politycznej. Któregoś razu po wyjściu z kibelka stwierdził bowiem, że przemyślał to sobie dokładnie i doszedł do wniosku, że naprawdę duże pieniądze niedługo będą w polityce. Czas miał pokazać, że niestety wcale się nie mylił.
Przepustka Bolka opiewała na trzy dni. We wniosku wpisał chorobę dziadków i konieczność zaopiekowania się nimi. Trochę naciągnął w ten sposób fakty, bo dziadkowie, którzy zastąpili mu rodziców, faktycznie nie czuli się najlepiej z racji wieku, ale nie potrzebowali aż tak pilnej opieki, jak Czarek towarzystwa. Tak nudził Bolkowi i nalegał na jego obecność na imprezie, że trudno mu było odmówić. Obiecał, że będą fajne dziewczyny, podobno jego znajome jeszcze ze studiów. Zawsze twierdził, że wystartował na medycynę nie dlatego, że mu rodzice tak kazali, ale ponieważ tam się lokowały najlepsze panienki, także te nieopierzone przepiórki z prowincji. Jak mawiał, czuł się w obowiązku uświadamiać nieśmiałe koleżanki swoją rozległą wiedzą z zakresu anatomii. Czy dzięki niemu jego koleżanki zdawały potem przedmiotowe egzaminy, nie wiadomo. Wiadomo za to, że korepetycji takich podobno udzielał wiele i nie miał oporów przed tym, aby chwalić się kolegom swoimi podbojami i osiągnięciami pedagogicznymi w jednym.
Bolek nacisnął drugi raz dzwonek domofonu, ale tym razem przytrzymał przycisk nieco dłużej, na wypadek gdyby jakaś głośna muzyka, której się spodziewał, miała zagłuszyć dźwięk wewnątrz domu. Rozległa się seria krótkich trzasków i Czarek radosnymi słowami „A, to ty, Bolek! Właź!” powitał przez głośnik wyczekiwanego, nieśmiałego, jak dotąd myślał o Bolku, kolegę, po czym musiał nacisnąć guzik elektrozamka, bo z okolic klamki rozległo się charakterystyczne brzęczenie. Bolek wcześniej takiego urządzenia jeszcze u nikogo nie widział. Słyszał, że domofony w blokach w Bolesławcu są dopiero montowane. Ale będąc w wojsku ma się pewne opóźnienia i nie jest się na bieżąco z szybko zachodzącymi zmianami związanymi z postępem techniki i technologii. Ciekawe, kiedy u nas na 1-go Maja mieszkańcy zrzucą się wreszcie na taki domofon i w klatce przestanie śmierdzieć po wizytach bywalców pobliskiego baru, pomyślał podziwiając, że rodziców Czarka stać na taki dom i na takie gadżety. No, ale przecież to Wrocław, a oni są lekarzami.
Pchnął furtkę, wszedł i zamknął ją za sobą z lekkim trzaśnięciem. Ruszył krętym chodnikiem wyłożonym granitową kostką, prowadzącym do wejścia do domu, znajdującego się między dwiema białymi kolumienkami. Czuł się mimo wszystko trochę nieswojo, chociaż bardzo lubił Czarka. Nie mógł się pozbyć wrażenia, że jakoś nie pasuje tutaj, ani w ogóle do dużego miasta. Niestety, podobni jemu, pochodzący z małych miejscowości młodzi ludzie, nie do końca potrafili przywyknąć do całkiem innego świata i środowiska po przyjeździe na studia. Wrocław to było dla wielu ogromne miasto, a ludzie mieszkający tutaj wydawali się być jakby trochę z innego świata, tego niby lepszego. Wielu studentów przyjeżdżając na studia tylko powiększało tutaj swoje prowincjonalne kompleksy. Dlatego przeważająca część świeżo upieczonych magistrów i inżynierów nie zostawała we Wrocławiu, gdzie w zasadzie musieliby zaczynać wszystko od zera, lecz wracała w swoje rodzinne strony, czując że tam jest ich miejsce.
Drewniane, piękne, dębowe drzwi otworzyły się szeroko. Ze środka dochodziła głośna muzyka i wyraźnie słyszalny gwar wielu głosów. Czarek, jak zwykle czarujący i uśmiechnięty, jakby na świecie nie było wojen i głodu, zmierzył Bolka od stóp do głów wzrokiem i zażartował, głośno krzycząc do swoich gości gdzieś za jego plecami:
- Ludzie, pytaliście gdzie jest generał? No, to macie generała! – Czarek wysunął się do przodu, chwycił ręką mankiet Bolka i wciągnął go do środka, schodząc do konfidencjonalnego szeptu. – Wchodź, Bolek, bo sąsiedzi usłyszą, a potem znów uprzejmie starym doniosą, że urządziłem kolejną imprezę, którą słusznie zresztą nazwą popijawą. A wiesz, o co im chodzi? Zazdrośni są, że ich nie zapraszam, ochlaptusy jedne!
Czarek zamknął za Bolkiem ciężkie drzwi i patrząc do góry, bo Bolek był od niego dosłownie głowę wyższy, rzekł wesoło:
- Witaj w moim królestwie! Czuj się, jak u siebie, przyjacielu. Nie patrz na marmury i nie przejmuj się cennymi pierdołami. Tak, jak ty mnie chroniłeś w wojsku przed różnymi frajerami, tak ja się z wszystkiego potem będę spowiadał, nawet jak coś się potłucze. A jutro i tak ma przyjść taka fajna pani do sprzątania, to nie musimy się aż tak pilnować z drinkami i skutkami przedawkowania. – Czarek ujął Bolka pod ramię. – Chodź, chodź, przedstawię cię, bo zaprosiłem parę osób ze starej i z nowej ferajny!
Bolek szukał wzrokiem jakiejś szafki na buty. Czarek zauważył kilka listków przyczepionych do ciężkich wojskowych butów, a wiedział, że Bolek jest dobrze wychowany i ma swoje zasady. Schylił się i palcami zdjął małe żółte liście, po czym wrzucił je jak gdyby nic do dużej doniczki z wielkim fikusem stojącym w rozległym holu, mówiąc:
- Widzisz? I po kłopocie. Dawaj, stary. Jest tu jeszcze kilka samotnych serc do zdobycia. Dziewczynom na pewno się spodobasz. Za mundurem panny sznurem, a przed nami długa noc!
Następnie zabrał od Bolka czapkę z naszytymi trzema belkami i rzucił efektownie w stronę wieszaka na ubrania. Bolek uśmiechnął się widząc, że cyrkowa sztuczka udała się i czapka zawisła nieruchomo na jedynym z ramion.
Zadowolony z siebie Czarek ruszył pierwszy, zszedł po dwóch marmurowych schodkach prowadzących do obszernego salonu. Bolek w życiu jeszcze nie widział takich luksusowych wnętrz, no, chyba że tylko w jakichś kolorowych czasopismach i katalogach. Poczuł się jeszcze bardziej obcy, niedopasowany i onieśmielony. Przez następne dwie minuty, kiedy Czarek przedstawiał go po kolei kilkunastu koleżankom i kolegom, znajdującym się w wielkim salonie, siedzącym albo stojącym z wypełnionymi szklankami, chciał nawet przeprosić i czym prędzej wrócić pieszo do jednostki. Zachęty, gościnność i otwartość Czarka przełamały jednak opór Bolka i po chwili rozmawiał z jego znajomymi coraz śmielej. Okazało się, że towarzystwo jest całkiem przyjazne i do tego nikt nie zadawał niepotrzebnych ani kłopotliwych pytań, ale wszyscy za to z uwagą słuchali, co on ma do powiedzenia. Ewidentnie zadziałała tu zasada, że przyjaciele Czarka są naszymi przyjaciółmi.
Z głośników przyniesionego do salonu zestawu muzycznego Technics, dobiegała rytmiczna muzyka Italo disco, zachęcająca swymi wpadającymi w ucho motywami i łatwymi do zapamiętania słowami do tupania nogami, podrygiwania biodrami i kiwania głową. Po lewej stronie pomieszczenia Bolek zauważył wielki kominek, w którym paliło się spokojnym płomieniem kilka grubych brzozowych polan. Przed kominkiem stała szeroka, skórzana, biała sofa. A na sofie siedziała tyłem do niego…
Po chwili rudowłosa dziewczyna odwróciła się i wstała, wpatrując się cały czas w Bolka. Tak, jak wzrok tych obojga na sobie, tak świat na chwilę się zatrzymał. Bolek zamarł w takim bezruchu, że Czarek zaniepokojony zaczął mu się z uwagą przyglądać, czy aby ten nie stał się właśnie skamieliną. Machnął mu nawet dłonią przed oczami, sprawdzając czy jego kumpel nadal ma działający wzrok. Przecież na tej sofie nie siedział Bazyliszek, do cholery, tylko Julia, dawna koleżanka Czarka z pierwszego roku, którą poznał, zanim jeszcze na życzenie swoich rodziców poszedł w kamasze!
*
Julia siedziała zapadnięta w miękką sofę, trzymając kolana niemal pod brodą. Miała nieodpartą ochotę wyciągnąć się na tym wygodnym i na pewno kosztownym meblu. Po całym dniu i tygodniu ciężkich zajęć na uczelni, chciałaby tak po prostu porządnie się wyspać. Wcześniej dzwoniła z akademika do domu, że na ten weekend nie przyjedzie, bo ma dużo nauki. Mama tylko zapytała, czy wystarczy jej pieniędzy, ale Julia zapewniła, że żyje oszczędnie, do następnego weekendu jej wystarczy i nie trzeba wysyłać żadnych pieniędzy przekazem.
Bez wahania dała się wczoraj namówić koleżance z grupy, Dorocie, na tramwajową wyprawę na imprezę do Leśnicy, bo kiedy usłyszała, kto będzie gospodarzem, to sama była ciekawa, co słychać u ich dawnego kolegi, którego wywalili z uczelni, pomimo tego, że jego rodzice mieli bardzo dużo znajomości i bardzo mocno starali się coś w jego sprawie wskórać. Niestety, jego przewinienia widocznie były zbyt wielkie, a wyskoki zbyt niemoralne, bo starania niepocieszonych rodziców spełzły na niczym. Taki był z Czarka numerant, gigant, kombinator, imprezowicz i podrywacz. Człowiek orkiestra kierujący się pięknym i głębokim życiowym mottem „Niech żyje bal!”.
Sącząc drinka przed dającym przyjemne ciepło kominkiem, szóstym zmysłem wyczuła, że ktoś się uporczywie wpatruje w jej plecy. Coś dziwnego stało się z jej sercem i ogólnie układem krwionośnym, bo poczuła, że puls jej przyspiesza, a w głowie zaczyna szumieć, a nie dało się tego zwalić wyłącznie na efekt działania alkoholu. Musiała się odwrócić, żeby sprawdzić, skąd wzięła się ta nagła zmiana, ale ten, kogo zobaczyła, był w tym miejscu tak niespodziewany i tak nierealny, że z początku nie uwierzyła własnym oczom. Drugi raz pomyślała, że to niemożliwe, żeby aż tak dużo już wypiła. Powoli wstała błagając w myślach: „Czy ktoś może mnie uszczypnąć?”.
Koło Czarka, wyprężony jak na baczność, w świetnie dopasowanym wojskowym mundurze, stał Bolek Wilczyński. Nie mogła się pomylić, mimo, że był krótko przystrzyżony i w ogóle jakoś tak wydoroślał, a nawet spoważniał. Ile to czasu minęło od ,,operacji Waldschloss"? Przed oczami przeleciały jej szczegółowo wszystkie tamte wydarzenia, tak jakby ktoś szybko przewijał na podglądzie taśmę magnetowidową. Kilka dni, kilka godzin, które zmieniły ich całą przyszłość. Kilka chwil, przez które musieli zostać rozdzieleni. Julia nieświadomie przyłożyła wolną od kieliszka rękę do przestrzelonego wtedy ramienia.
Czarek widząc, że ci dwoje przeżywają coś w rodzaju magnetycznego, magicznego uczucia od pierwszego wejrzenia, a Julia jakby chwyta się właśnie za serce, kuksnął Bolka pod żebro, podniósł się na palcach i szepnął mu do ucha:
- Ale ci się trafiło, stary. Ona jest tu najlepsza, miss prywatki, cymes bogini… – A klepiąc Bolka po plecach dodał nieco głośniej, tak aby i Julia usłyszała. – Na górze jest kilka wolnych pokoi. Jeśli wam się znudzi konwersacja, możecie bez krępacji pozwiedzać moją chałupę. Bolek, powiesz mi potem, który kolor ścian najbardziej pasował do tej cudnej, rudej czupryny…
I odszedł, uśmiechając się i zostawiając ich samym sobie.
Czy Julia odważy się powiedzieć Bolesławowi prawdę? Jak zareaguje na tę informację? Czy Ola jeszcze zobaczy swoich rodziców? Czy będą w stanie stworzyć jeszcze szczęśliwą rodzinę? Co jeszcze spotka naszych bohaterów? Dajcie znać, jak wyobrażacie sobie ich dalsze losy!
Bolecnauta Pan M. dzielnie pisze i dzieli się z nami niesamowitymi pomysłami, doprowadzając do wzruszeń. Cieszymy się, że razem z nami czytacie i emocjonujecie się tą historią!
Kolejny odcinek już w sobotę w godzinach popołudniowych!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).