Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
9 czerwca 2021r. godz. 16:37, odsłon: 2272, Bolecnauta Pan M./Bolec.Info

Tajemnica szmaragdu - odcinek 78, czyli wyrwana lornetka i pofarbowane włosy

Część w której fascynacja wygrywa z rozsądkiem.
Lornetka
Lornetka (fot. pixabay)
REKLAMA
Villaro zaprasza

Jest już kolejny odcinek naszej bolesławieckiej powieści!

Indeks bohaterów - kto jest kim?

Siedemdziesiąta piąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Siedemdziesiąta szósta część tajemnic szmaragdu - TUTAJ

Siedemdziesiąta siódma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Czy Waldek może mieć niecne zamiary wobec Julii? Zapraszamy do lektury:


- Chevrolet camaro, mówiłeś? Coś jak to to tam? – Julia pokazała palcem ponad kierownicą i zwolniła na widok zaparkowanego przed nimi na poboczu luksusowo wyglądającego, sportowego samochodu, którego wcześniej nigdy nie miała okazji spotkać na polskich drogach. A przynajmniej nie na Dolnym Śląsku. Takie cudo na pewno by zapamiętała. – Ale cacko! A jaki piękny kolor! Może Bolek by mi takie kupił... Jak sądzisz, Waldek?

- Jak ma zbędne tak z ćwierć dużej bańki, to czemu nie, Julka? Z miłości nie takie rzeczy ludzie robią… – Waldek w swoim stylu pozwolił sobie na ekonomiczny komentarz do romantycznego związku swojego brata. – Jak ja bym był bogaty, to bym ci takie na pewno kupił jako drugie do kolekcji. I kolor by ci do fryzu pasował…

- A to pierwsze, to jakie byś mi sprawił? – Julia podchwyciła temat. Rzuciła okiem, czy aby Waldek nie drwi sobie z niej, ale wyglądał w tym momencie dosyć poważnie. Widać Wilczyńscy tak mają, że nawet jak żartują, to z kamiennym wyrazem twarzy, prawie nic nie wyrażającym.

- Jakiegoś kabrioleta, oczywiście – czyżby romantyczna dusza była jednak u Wilczyńskich cechą rodzinną? Waldek wykonał ruch ręką jakby odrzucał do tyłu welon na głowie. – Jakbyś śmigała, to by ci te twoje piękne, ryżawe kudły o tak rozwiewało…

- Dzięki za komplement, Waldku-romantyku. Nie spodziewałabym się czegoś takiego z twoich ust. Jak to się stało, że taki amant jak ty dotąd jest kawalerem? – Julia w zasadzie nic dotąd nie wiedziała ani o stanie cywilnym brata Bolka, ani o jego aktywności towarzyskiej w relacjach damsko-męskich. A może on po prostu wolał inne relacje?

Waldek odwrócił głowę w drugą stronę. Chwilę patrzył przez szybę gdzieś na rozgrzane, wysuszone sierpniowym słońcem łąki. Przez jeden ulotny moment Julii wydało się, że zobaczyła na jego twarzy grymas jakiegoś bólu, ale zniknął równie szybko, jak się pojawił. Jeszcze zanim zbliżyli się do miejsca postoju czerwonego camaro, Waldek rzucił jakby trochę od niechcenia:

- Nigdy nie mówiłem, że byłem kawalerem…

Julia odniosła wrażenie, że mu się to tylko wyrwało. Była niemal pewna, że tak naprawdę nie chciał tego powiedzieć. Doszła jednak do wniosku, że być może celowo uchylił rąbka jakiejś tajemnicy i to tylko w jej obecności. Być może chciał, aby w bliżej nieokreślonej przyszłości wróciła do tego tematu, jakby czekał na okazję, aby pozbyć się jakiegoś niesionego ciężar, a może raczej wyrwać jakiś tkwiący w nim cierń.

Zamiast w przypływie ciekawości, tak czysto po babsku, podrążyć temat, Julia zamilkła, bo mimo wszystko poczuła się niezręcznie. Nie jej sprawa. Będzie chciał, to sam powie. Zjechała na lewe pobocze i zatrzymała nieco już przykurzone polo z wybitą jedną szybą. Wysiadła, popatrzyła z zachwytem na amerykański krążownik, a potem krytycznie na żałosny, żółty samochodzik, którym przyjechali. Pokiwała z politowaniem głową. Życie jest takie niesprawiedliwe. Waldek jakby czytał w jej myślach, również konstatując ewidentne różnice pomiędzy dwoma pojazdami.

- Taki młody archiwista, a już stać go na taką brykę? Musi mieć nasz przystojniak Adaś niezłe branie! Poleciałabyś na gościa z taką furą?

- Poleciałabym, poleciała… – Julia zanuciła kawałek dawnej piosenki Formacji Nieżywych Schabuff. Ale zaraz potem dopowiedziała seksistowski komentarz ze swoją zwyczajną złośliwością. – Podobno im dłuższe auto, tym krótszy ptaszek… Tak mówią. Nie sprawdzałam.

- To bmw to tylko auto służbowe – odparł Waldek, niepotrzebnie plącząc się w tłumaczeniu. – Nie dają nam w agencji menu, z którego moglibyśmy wybierać samochody.

- A gdyby dali menu, to co byś wybrał? – Julia była pewna, że za chwilę dowie się, iż każdy dorosły człowiek zmieści się do samochodu nie dłuższego niż kilka centymetrów. Na przykład do resoraka.

- Jak to, co? Smart ForTwo, oczywiście. Nie tam, żebym się chwalił, ale takie auto na zakupy w zupełności by mi wystarczyło…

Julia właśnie takiej odpowiedzi się spodziewała. Mężczyźni są świetnie przygotowani na tego rodzaju zaczepki. Wszystko, żeby tylko się kobietom podlizać i czymkolwiek przed nimi popisać. A do tego przeważnie lepiej znają się na motoryzacji, więc łatwiej im kłamać na temat posiadanych przez siebie środków lokomocji. Smart był faktycznie najkrótszym jeżdżącym autem, jakie znała. Połowa długości przeciętnej limuzyny. No, ale rodziny z walizkami do niego nie zapakujesz. Waldek postanowił zmienić temat na wywołujący mniej jednoznaczne skojarzenia.

- Żebym wiedział, że w wojsku tak dobrze płacą, nigdy w życiu nie poszedłbym do innej roboty. Codziennie rano wstawałbym ze słowami „Kocham moje archiwum!”. – Waldek aktualnie stał przy chevrolecie i zgięty zaglądał przez szybę kierowcy do środka. Z dłoni zrobił sobie daszek nad czołem, aby lepiej widzieć przez szkło. W latach jego młodości dzieciaki z rozdziawionymi ustami oglądały dokładnie w ten sam sposób beczułkowatego opla kadetta, którego sąsiad z klatki obok ściągnął po roku jeżdżenia na saksy. A pierwszą rzecz, którą oglądali chłopcy po wschodniej stronie żelaznej kurtyny była tarcza licznika prędkości. – Dwieście na liczniku…

- Phi tam – żachnęła się Julia, machając ręką. – Dwieście to pewnie by i ten staruszek, mercedes Bolka bez problemu wyciągnął…

- Dwieście mil na godzinę, Julia – pokręcił z niedowierzaniem głową, że można nie uwzględnić różnic między Europą a Stanami Zjednoczonymi, jakie występują w jednostkach miar odległości. – Żeby ci uprościć, lekko ponad 320 kilometrów na godzinę.

- Wiem ile to mila, mądralo jeden...

- Lądowa czy morska? – zapytał Waldek, nadal przyglądając się kokpitowi chevroleta bez odrywania czoła od dłoni. Być może faktycznie zazdrościł właścicielowi tego auta, bo chyba już zdążył się zorientować, że wewnątrz nie ma żywej duszy.

- A co, jest jakaś różnica czy jedziesz samochodem po drodze, czy po wodzie? – palnęła bez zastanowienia Julia, ignorując tysiące lat wysiłku intelektualnego naukowców, w tym na pewno przynajmniej kilku noblistów z dziedziny fizyki.

- Jest. I to jakby zasadnicza…

- Tfu – Julia połapała się w swojej gafie. – Znaczy… Chciałam powiedzieć, czy jest jakaś różnica, kiedy jedziesz po lądzie, czy płyniesz po wodzie, skoro odległość ta sama? – Julia nigdy nie zgłębiała tematu anglosaskich jednostek odległości.

- No, jest. Prawie ćwierć kilometra różnicy… A więc trochę więcej niż rzut beretem, tłumacząc na nasze. Dawniej były jeszcze w użyciu inne mile. Kiedyś wiedziałem, ale teraz już nie pamiętam.

- Niemożliwe! Wszechwiedzący Waldek czegoś nie wie? Z rękawa danymi z encyklopedii nie rzuca? – Julia podeszła, przekręciła głowę i przyjrzała się z boku Waldkowi, którego włosy już dość dawno musiały przybrać kolor zwany „pieprz i sól”. Przy czym u niego akurat więcej było już tej soli. – A może to demencja? Cóż, starość nie radość…

- A młodość nie wieczność… – po tych słowach Waldek powinien zostać spoliczkowany przez kobietę wychowaną w duchu tradycji. Ale Julia nie była aż taka staroświecka jak kiedyś. – Skończmy już z tym, Julka. Lepiej rozejrzyj się, czy Adasia nie ma w pobliżu, bo w aucie nie ma go na pewno. Może poszedł odcedzić kartofelki? Według twojej teorii przez swojego krótkiego tego… no…

Julia rozejrzała się, wykonując polecenie Waldka, ale nie zauważyła w okolicy ani żywej duszy. Wszak obiecała się go słuchać. Ale nie składała ślubów milczenia.

- Tu wszędzie płasko jak na stole. Trudno by było go nie zauważyć, chyba, że… kuca jak sika. Podobno są tacy faceci, co kucają. Nie wstydzą się, jak żona prosi. I deski nie obsikują, sprzątać nie trzeba…

- Julia, możesz przestać?! Nie masz innych, ciekawszych tematów? – Waldek podniósł głos. Albo coś nagle go ugryzło, albo zaniepokoiło. Albo zmęczył się już tą nadmierną paplaniną Julii.

- Okej, okej. Trochę się denerwuję przed spotkaniem z tym bandytą. A jak się denerwuję, wtedy trochę więcej gadam. Ale skoro nie chcesz mnie słuchać… to ja nie muszę nic mówić – Julia zorientowała się, że nie każdy może mieć tyle cierpliwości do niej, co Bolek.

Wyszła na środek drogi i podobnie, jak przed chwilą Waldek, tak ona teraz zrobiła z dłoni daszek nad brwiami. Słońce zachodziło niemal bezpośrednio nad jakimś miejscem w oddali, w które zaczęła się intensywnie wpatrywać.

- I co, widzisz go gdzieś? – Waldek wrócił do volkswagena i otworzył bagażnik. Julia zastanawiała się, w co tym razem zamierza się uzbroić. Czy możliwe, że w tej agencji wyposażają ich w bazooki? Albo inne rakiety typu ziemia-ziemia?

- Wydaje mi się, że ktoś tam się kręci. Ktoś chyba wychodzi z hangaru – Julia faktycznie zaobserwowała jakiś ruch przy jednym ze sporych pagórków znajdujących się w odległości kilkuset metrów od nich w linii prostej.

- Kto? Gdzie? – zainteresował się Waldek, grzebiąc w jednej ze swoich toreb. Tej, z której wyjął nie tak dawno podwójne szelki.

- No, tam! Chodź tu i sam zobacz – Julia obróciła się i zobaczyła Waldka zbliżającego się z lornetką. Aaa, to o to mu chodziło, żeby lepiej widzieć, po prostu. – Może ten Adam poszedł dalej na piechotę, żeby śledzić tego porywacza, co? Pewnie nie chciał aby go zauważyli w tym jego aucie. Wiesz, co?… Tam zdaje się jest więcej niż jedna osoba… Widzę też jakiś ciemny samochód. Kurczę, pod słońce nie za bardzo widzę… Trzeba podjechać bliżej…

- Wtedy na pewno nas zauważą i mogą się wystraszyć. – Waldek stanął obok, podniósł do oczu lornetkę i również spojrzał w kierunku, w którym cały czas patrzyła się Julia. – Zanim coś zrobimy, musimy najpierw ocenić sytuację.

Z ich pozycji nie mogli dojrzeć dokładnie, co działo się przed wzniesieniem niegdyś maskującym lokalizację hangaru dla samolotów wojskowych. Widok częściowo zasłaniał im szpaler rosnących przy drodze wysokich topól, a częściowo kępy krzewów rosnące tuż przed samym hangarem. Mimo oślepiającego światła obydwoje zobaczyli, jak w pewnym momencie zza tych krzaków wyłaniają się dwie postaci, które niosły trzecią, nieruchomą. Na moment niesiona ofiara została położona na ziemię, a jedna z postaci podeszła do busa i odsunęła boczne drzwi.

- Jezus Maria! Ola… Waldek, to Ola! – przerażona Julia odwróciła się w stronę Waldka i oparła się o niego, bo kolejny raz zrobiło się jej słabo. Wbiła paznokcie w jego tors, wtuliła twarz w jego ramię i głośno załkała. – Waldek, powiedz mi… powiedz, że Ola żyje!

Waldek stał nieruchomo, ale jedną ręką objął Julię. Drugą nadal trzymał lornetkę i uważnie obserwował sytuację w oddali. Rozpoznał Jacenkę, głównie po płaszczu. Rozpoznał tę Sylwię z biura archiwum, głównie po kilku szczegółach anatomicznych, oczywiście oprócz koloru włosów, bo teraz występowała w wersji rudej. Jakie miłe zaskoczenie! Ale nie mógł rozpoznać osoby leżącej pomiędzy nimi, bo na chwilę zniknęła z pola widzenia, dopóki nie została znów podniesiona za ręce i nogi. Jednak jej głowę i górną część ciała zasłonił płaszcz porywacza. Faktycznie osoba ta wyglądała na nieprzytomną, bo w ogóle się nie poruszała. Czyżby już nie żyła?

Waldek potarł dłonią plecy Julii, żeby dodać jej otuchy, chociaż jego samego ogarnęły wątpliwości. Wiele razy w życiu kłamał, ale tym razem nie podjął się tego, zwykle łatwego dla niego, zadania. Odstawił na moment lornetkę i opuścił lekko głowę, zbliżając usta do włosów Julii. Poczuł zapach jej szamponu, a może odżywki czy lakieru, nie wiadomo. Nagle poczuł z Julią jakąś więź. Jakąś dziwną, prawdopodobnie toksyczną, choć prawdziwą chemię. Poczuł się jak nastolatek, witający dziewczynę swoich marzeń przed dyskoteką, zastanawiając się, czy kolejny raz oddać się na kilka godzin wesołym, do niczego nie prowadzącym pląsom, czy może zamiast hałasu i tłoku na parkiecie, zaproponować jej spokojny spacer za rękę i rozmowę przy świetle księżyca.

Przez moment Julia stała tak z zamkniętymi oczami, z których pociekło kilka łez. Zacisnęła mocno szczękę, aż zgrzytnęły jej zęby trzonowe. Zaszumiało jej w uszach, a serce zwolniło tempo. Wydawało jej się, że kiedy otworzy ponownie oczy, obudzi się z jakiegoś koszmarnego snu. Że wszystkie psychosomatyczne objawy ustąpią, a obok usłyszy głos Bolka. Że za chwilę młoda kobieca dłoń popuka ją w ramię, a ona zobaczy obok zdrową, żywą i uśmiechniętą Olę. Zdziwioną, że mogła aż tak się o nią zamartwiać, kiedy ona cały czas była przy niej.

Odrętwienie ciała i stan zastygnięcia czasu i przestrzeni po kilkunastu sekundach minął. Julia ponownie usłyszała wieczorne ptasie trele i poczuła zapach rozgrzanej, lecz stygnącej już po upalnym dniu łąki. Poczuła jednocześnie, że uścisk Waldka nie słabnie, lecz wzmacnia się, a ona w jakiś niezrozumiały sposób staje się niewolnikiem tej stresowej sytuacji. Musiała chyba poczuć jego ciepły oddech na czubku swojej głowy, bo odepchnęła się od niego dość zdecydowanym ruchem obu rąk. Kiedy mogła już na niego spojrzeć z odpowiedniej i bezpiecznej odległości, skarciła go wzrokiem, choć przecież powinna zacząć od siebie.

- No co ty… My nie powinniśmy… – jąkała się, dając tym samym ewidentny dowód swojego poczucia winy. Jednak za chwilę odezwała się już bardziej zdecydowanie. – Dawaj tę lornetkę! Ja muszę wiedzieć.

Chwyciwszy oburącz wyrwaną Waldkowi lornetkę, odwróciła się i podniosła ją do oczu. Nie za wiele widziała, ale w pewnym momencie mężczyzna w płaszczu z kobietą bez płaszcza podnieśli kogoś, kogo wcześniej położyli na ziemi i przenieśli o kilka metrów, po czym wsunęli przez boczne drzwi na siedzenia vana. Uwięziona osoba dopiero wewnątrz auta zaczęła się wyginać. Wniosek - nieżywa nie była. Drzwi zostały zatrzaśnięte, a porywacze wrócili do hangaru. Po kilku sekundach Julia opuściła lornetkę. I w tym momencie opuścił ją spokój.

- Nie mów, że nie widziałeś...?!

- Czego nie widziałem? – zdziwił się szczerze Waldek.

- Zrobiłeś to celowo, draniu. Jak mogłeś? – Julia na środku tego pustkowia podkręcała regulator swojego głosu i wspinała się po spirali wściekłości.

- Cicho, bo tamci usłyszą! Co zrobiłem? – Waldek nadal nie rozumiał nagłego wybuchu złości Julii.

- Widziałeś i mi nie powiedziałeś. Pozwoliłeś, żebym do ciebie… no… przylgnęła – Waldkowi wydawało się, że nagle na jego widok Julia się wzdrygnęła, jakby zobaczyła jakiegoś paskudnego stwora z głębin. Albo pająka w bucie. – Jesteś perfidnym, zimnym, wyrachowanym samcem. Wszyscy jesteście tacy sami!!

I Julia uderzyła Waldka trzymaną lornetką, a ten odruchowo chwycił za grubszą część jednego z okularów, nie pozwalając jej na użycie przyrządu optycznego ponownie jako broni. Przez chwilę siłowali się, próbując wyrywać sobie lornetkę z rąk. Julia przez dłuższy moment nie odpuszczała, bardzo mocno ciągnąc za swój koniec. W końcu puściła, ale tak nieoczekiwanie dla Waldka, że ten zatoczył się do tyłu i mało co nie upadł.

- Co cię ugryzło… do cholery, Julia! Uspokój się! Przepraszam, coś mnie po prostu naszło. Głupio mi…

- Wsadź sobie te swoje przeprosiny, wiesz gdzie – zamiast pokazać Waldkowi jego intymne miejsce, Julia w oskarżycielskim geście wyciągnęła w jego kierunku palec wskazujący i poruszała nim do przodu i do tyłu, zupełnie jakby chciała nim dźgnąć go kilka razy w klatkę piersiową. Była w takich nerwach, że z pewnością mogłaby go w ten sposób ukatrupić, gdyby tylko był z pół metra bliżej. – Wiedziałeś, że to nie Ola!

- Przecież nie powiedziałem, że to twoja córka! – Waldek nie rozumiał ani tego, o czym mówi, ani dlaczego miałby zginąć przebity palcem zaopatrzonym w niezbyt długi, ale zadbany damski paznokieć.

- Ale nie zaprzeczyłeś, tylko zacząłeś mnie… no tego… obłapiać! – obruszona Julia odwróciła się i zaczęła iść w kierunku samochodu.

- A skąd wiesz, że to nie ona? – Waldek stał na środku drogi, patrzył jak się oddala i podziwiał jej figurę. Nie mógł zaprzeczyć, że ją, jak się wyraziła, przed chwilą „obłapiał”. Aktualnie nie byłby również w stanie przyrzec ani jej, ani swojemu bratu, że nie zrobi tego nigdy więcej. Dziewczyna ma w sobie po prostu to coś, stwierdził. Nie mógł się też oprzeć wrażeniu, że Julia na różne sposoby lubi skupiać na sobie uwagę i ma z tego czasem radochę.

Po kilku krokach Julia przystanęła, odwróciła się i wykonała dziwaczny gest. Przesunęła dłonią nad swoją głową, wykonując okrągłe ruchy, jakby przystrzygała swoje włosy na jeża albo rozprowadzała na nich szampon. A może po prostu pokazywała mu, że jest nieźle pokręcony na umyśle?

- Bo niby kiedy miałaby czas, aby ściąć włosy i ufarbować się na żółto, co? – spytała Julia, po czym ponownie pokazała mu swoje plecy i wszystko co z nimi graniczyło. Waldek przysiągłby, że jej biodra w dopasowanych spodniach rozkołysały się jak żaglowiec na wysokiej fali. A może tylko zakręciło mu się w głowie, choć tego dnia nie miał jeszcze okazji zażyć żadnych kropelek na wzmocnienie.

- A teraz uruchom resztkę tych swoich szarych wywiadowczych komórek i wymyśl, co oni mogli zrobić z Olą, bo zdaje się twój plan A mamy już z głowy… – rzuciła jeszcze za siebie Julia, zamiast do żółtego polo zmierzając w stronę czerwonego camaro. – I przestań się gapić na mój tyłek!

- Spróbuję – Waldkowi przypomniała się jedna ze scen filmu z „Zatańcz ze mną”. Choć to będzie bardzo trudne, dopowiedział sobie w myślach. Ciekawe, czy Julia dałaby się zaprosić do tańca? Nagle do jego uszu dobiegł jakiś jęk. Syknął do Julii – Ciii…!

- Przecież nic nie mówię – Julia pochyliła się przy chevrolecie, popatrzyła w jego lusterko, pośliniła palec wskazujący i udała, że wyciera coś w kąciku ust. – Fajne ma te lusterka… Takie dizajnerskie… Tu jest napisane „Obdżekts in de mirror… coś tam, coś tam”. Co to znaczy, Waldek? Ty się znasz na samochodach…

- Cicho bądź! Nie słyszysz? – Waldek usłyszał, jakby coś jęczało albo ktoś stękał. Zamiast tłumaczyć proste zdanie z angielskiego, zszedł z drogi na pobocze, zatrzymał się i zaczął uważnie nasłuchiwać. Był pewien, że dźwięk dochodzi gdzieś z drugiej strony zaparkowanych samochodów.

- Słyszę tylko twoją drętwą gadkę obliczoną na podryw – Julia odzyskała swoją naturalną formę konwersacyjną. Jednak wyprostowała się i również nadstawiła uszu. – No, nie wiem. Jakby ktoś mruczał czy charczał… Jakieś zwierzę? Jezu, może to dzik?!

Zanim do jęków dołączyło szuranie i trzaski gałązek, a z gęstej, wysokiej trawy wychynęło rzeczone zwierzę, dzielna Julia stała już za plecami Waldka. W razie ataku odyńca pewnie chciała go użyć jako tarczy. Zamiast spodziewanej dzikiej świni, z pobliskiej plątaniny trawy i gałęzi wyłoniła się jednak jakaś głowa, w dużym stopniu zbliżona kształtem do ludzkiej. Czyżby jakiś nieznany gatunek pół-człowieka pół-węża? – przestraszyła się Julia. Kto wie, czy nie wyewoluowała tu jakaś nowa pełzająca forma życia od tych wszystkich oparów benzyny lotniczej, spalin, głowic jądrowych, które podobno się tu kiedyś znajdowały i czort wie, czego tam jeszcze.


Bolecnauta Pan M. pisze, dzieląc się z nami swoją niesamowitą wyobraźnią i ogromnym talentem literackim oraz warsztatem pisarskim! Każdy pozytywny komentarz działa na autora motywująco jak wysokooktanowe paliwo. Zwraca uwagę na to także Bolecnaut(k)a A, która/y ma też nadzieję na widowiskową śmierć któregoś z bohaterów. Jak Wy uważacie? Czekamy na Wasze opinie i pomysły!

Jak wyglądała ostatnia relacja Waldka? Ktoś przyjdzie z pomocą Adamowi utkniętemu w pułapce drzew? Czy Żaklina da radę uwolnić się z auta Złych? Jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów? Czy życzycie im dobrze, czy wręcz przeciwnie?

Kolejny odcinek już w sobotę w godzinach popołudniowych!

Tajemnica szmaragdu - odcinek 78, czyli wyrwana lornetka i pofarbowane włosy

~~Bolecnauta niezalogowany
9 czerwca 2021r. o 19:12
Farbowane lisy, nie włosy
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Lola niezalogowany
10 czerwca 2021r. o 13:19
Czekam na pif-paf, jak na Dzikim Zachodzie...
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Krasna Dynia niezalogowany
12 czerwca 2021r. o 8:28
c.d. z dedykacją dla F. i A., nie zapominając o tych, którzy czekają na pierwszą krew
-----------------------------------------
Dymitr zasunął i zatrzasnął przesuwne boczne drzwi mercedesa vito. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę, po czym zaczął z pietyzmem wycierać niewielkie plamy krwi pozostałe po uderzeniach w twarz młodej redaktorki. Twarda sztuka, pomyślał. Ciekawe czy w łóżku potrafi walczyć jak lwica? Lekko zmieszany swą myślą, zerknął z poczuciem winy na zapatrzoną w niego Sylwię. Chyba odczytała to jako miłosne spojrzenie, bo uśmiechnęła się odsłaniając swoje równe, białe zęby.

Cudownie wyglądała. Kobieta mojego życia, pomyślał. Im dłużej z nią przebywał, tym bardziej był nią zafascynowany. I tym bardziej był przekonany, że od zawsze byli sobie przeznaczeni. Tyle, że spotkali się troszkę późno. Ale może jeszcze nie za późno. Przecież życie się nie kończy po pięćdziesiątce. Dzięki Sylwii poczuł, że jeszcze nie ma z górki, że jeszcze nie został odstawiony na półkę. Emerytura z nią u boku to by było więcej, niż na tym etapie swojego życia mógłby sobie wymarzyć.

Mimo delikatnie dozowanej przemocy, ponętnie zaokrąglona dziunia o rzadko spotykanej fryzurze i rzadkim imieniu nie pękła i jak dotąd nic mu nie powiedziała. A przecież musiała wiedzieć, w jaki sposób uwolniła się i gdzie się podziała córka lisicy. Z drugiej strony, nie dziwił się, że jego pytania pozostały bez odpowiedzi, bo co to było za bicie. Ledwie kilka razy ją musnął, wyłącznie dla postraszenia. Przy Sylwii nie chciał pokazywać, jak naprawdę wyciąga się z kogoś informacje razem z jego zębami albo paznokciami. Jeszcze pomyślałaby, że z każdą kobietą zaczyna znajomość albo rozmowę od przerzedzenia jej uzębienia bądź zrobienia jej fioletowo-granatowego makijażu.

Dziewczyna z początku co prawda próbowała się trochę stawiać, ale tylko do momentu, kiedy udało się ją wyciągnąć z bagażnika audi. Co ją w ogóle podkusiło, żeby pchać się z powrotem do tego bagażnika. Może tak bardzo jej się tam spodobało, że zechciała tam zamieszkać i odtąd podróżować tylko w ten sposób?

Na szczęście szybko pojawiła się przy nim przywołana Sylwia, więc nie musiał wykręcać atrakcyjnej reporterce rąk ani wybijać jej stawów, aby porzuciła swój bezcelowy opór. Z ochoczo udzielającym się pomocnikiem wyciągnięcie wijącej się jak piskorz żółtogłówki poszło równie sprawnie, jak wydostanie ostatniego ogórka ze słoika za pomocą dwóch palców. Krótkie przesłuchanie odbyło się jeszcze tam na miejscu, kiedy ustawili swoją ofiarę mniej więcej w pionie, opartą pośladkami o poważnie uszkodzony wcześniej tego dnia samochód. Skrępowane ręce i nogi uciekinierki znacznie ułatwiły mu pracę, choć efekt i tak okazał się mizerny.

Przy pierwszym uderzeniu Sylwia odwróciła wzrok, ale przy kolejnym muśnięciu pięścią szczęki i nosa dziennikarki, chyba postanowiła pokazać mu, że oprócz właściwego chwytu rękojeści pistoletu i nienagannej pozycji strzeleckiej, w imię zaprezentowania swojej wartości i oddania, potrafi również pozbyć się skrupułów. Patrzyła więc i uważnie analizowała, gdzie i z jaką siłą trafia jej kochanek. Wkrótce przełamała się, jak syn cieśli, który obserwując ojca w pewnym momencie stwierdza, że będzie już sam potrafił walić młotkiem, jeżeli tylko ojciec mu na to pozwoli i nie zmiażdży sobie przy tym wszystkich palców ręki trzymającej gwoździe.

Zanim Dymitr postanowił zakończyć swoją jałową indagację, Sylwia zapytała, czy i ona mogłaby zadać tej farbowanej jędzy jakieś pytanie. Słowo, tak się właśnie wyraziła! A jeszcze podstawiła dziewczynie zwiniętą dłoń pod jej nos, jakby chciała, aby odpowiedzi były kierowane do tej pięści, jak do mikrofonu. Chyba nieco zbyt mocno wczuła się w rolę oprawcy. A może uważała, że dzięki temu jej mentor jeszcze bardziej się w niej zadurzy? Dymitr nie pozwolił Sylwii na jej własną, autorską wersję odpytywania, bo wiedział, że ktoś, kto robi to pierwszy raz, może przy którymś z kolei uderzeniu nie zauważyć, że delikwent właśnie znalazł się po drugiej stronie granicy ludzkiej wytrzymałości.

Zwykle najbardziej brutalni byli ci początkujący, bo wydawało im się, że im mocniej, im więcej bólu i krwi, tym lepiej. Zawodowcy nie biją długo, ani mocno, jeżeli nie trzeba. Biją za to skutecznie, bo mają za sobą lata doświadczeń. I posiadają z reguły dość głęboką znajomość ludzkiej anatomii, oczywiście w zakresie, jaki potrzebny jest do lokalizowania miejsc łatwych do uszkodzenia i podatnych na ból.

Żałował, że nie mógł bardziej przycisnąć albo pokiereszować skalpelem tej dość ładnej buzi swojej przypadkowej zdobyczy. Kształt jej kości policzkowych, nosa i broda redaktorki przypomniały mu coś. Za młodu spotykał wiele panien o tym typie urody. Założyłby się, że jej naturalny kolor włosów, to bardzo ciemne, choć nie czarne, z płoworudym lśnieniem końcówek. W górach, nieopodal miejsca, w którym mieszkał żyła od stuleci dość liczna grupa etniczna, będąca mieszanką powstałą na styku kilku narodów i kultur. Ludzie butni, twardzi, przywiązani do swojej ziemi, społeczności i religii, mówiący ciekawym dialektem, będącym mieszaniną kilku języków. Kto wie, może jej przodkowie właśnie stamtąd pochodzili. Jeśli będzie okazja, może jeszcze zapyta ją o to.

Być może między innymi to właśnie zdecydowało, że swojego przesłuchania nie prowadził zbyt solidnie. A być może podświadomie uznał stosowanie wobec niej drastycznych metod za bezsensowne i bezcelowe, bo w ostatnich dniach i godzinach zaczęły mu się zmieniać priorytety. Lawina zdarzeń doprowadziła jego i Sylwię do momentu, w którym powinni coś sobie wyjaśnić i zdecydować, do czego oboje zmierzają.

Z drugiej strony był świadomy, że gdyby matka tej drugiej, aktualnie zagubionej sikorki, zauważyła u którejś z nich ślady brutalnej przemocy, do wymiany kamienia mogłoby nie dojść. W trakcie ostatniej rozmowy telefonicznej lisica wydawała mu się kosmicznie zdesperowana. Ba, groziła mu nawet. Wykazywała wyraźne symptomy opętania bezgraniczną nienawiścią do jego osoby, a to nie wróżyło dobrze spodziewanej wkrótce transakcji. W nerwach ludzie różne głupoty robią. A zdenerwowana matka to już w ogóle bywa skrajnie nieprzewidywalna. Będzie chronić albo ratować swoje potomstwo, jak niemal każde zwierzę obdarzone instynktem macierzyńskim.

Co do skalpela, zawsze miał coś takiego na swoim wyposażeniu. Zwykle pierwsze nacięcie policzka, a nawet samo zbliżenie jego ostrej strony rozwiązywało, nie tylko kobietom zresztą, worek z informacjami. To precyzyjne narzędzie chirurgiczne było to tego celu najlepsze, bo już samo przyłożenie ostrza dokonywało rozdzielenia tkanek, choć jeszcze nie powodowało krwawienia. Nie trzeba było przykładać praktycznie żadnej siły. Zależnie od wprawy posługującego się skalpelem, jego użycie mogło pozostawić niesamowicie precyzyjne i głębokie rozcięcia, o krawędziach tak równych, że nawet „wczorajszemu” chirurgowi musiałoby się udać ich pozszywanie. Z kolei bez przeprowadzenia prawidłowego zabiegu, paskudne blizny pozostawały widoczne na całe życie, jak spawy na łączeniach stalowych elementów.

Dymitr zawsze dziwił się, że kobiety wolą doznać jakiejś solidnej krzywdy, niż mieć zdewastowaną swoją gładką cerę, której pielęgnacja pochłania rokrocznie tysiące złotych i setki godzin wytężonej pracy. Większość decyduje nawet w momentach zagrożenia oddać wszystko, oprócz swojej urody. A przecież wcześniej czy później i tak zmarszczki, czy jakaś inna skórka pomarańczowa będą wprawiać w depresję niemal każdą z nich.

Uświadomił sobie w tym momencie, że nie obmyślił dotąd planu awaryjnego. Nie przewidywał, że któraś z uwięzionych dziewczyn tak po prostu się gdzieś rozpłynie. Z dwojga złego lepiej by było, żeby to tamta została w hangarze, a ta sobie gdzieś przepadła. A jest niestety na odwrót. A więc może być problem. Co zrobić, jeśli lisica zażąda obejrzeć sobie obie dziewuchy? W głowie Dymitra rysował się powoli pewien chytry wybieg. Może jednak uda się, żeby wilk był syty i owca zjedzona…? Ale to jeszcze nie teraz.

Zmiął w kulkę i rzucił w trawę chusteczkę ze śladami krwi. Nadal leciutko zasapany „rozmową”, a potem niesieniem porwanej, zbiegłej i przypadkiem odnalezionej dziennikarki, spojrzał na zegarek na nadgarstku, po czym tą samą ręką objął wciętą talię czekającej na jego kolejne dyspozycje, szczęśliwej i uśmiechniętej Sylwii. Ruszyli w kierunku wejścia do hangaru.

- Mamy jakieś pół godziny do zaplanowanego spotkania – poinformował swoją wybrankę. – Trzeba się jeszcze rozejrzeć, czy nie zostawiłem tu czegoś, czego nikt nie powinien znaleźć, albo co będzie mi potrzebne. Później już tu nie wrócimy.

Kiedy wchodzili w cień rzucany przez przysypaną ziemią konstrukcję, Dymitr podniósł wzrok i mimo zapadającego zmierzchu był jeszcze w stanie wyobrazić sobie wielkość samolotu Su-24, który musiał się tu kiedyś mieścić. Puścił wodze fantazji i zaczął marzyć, jak by to było mieć prywatny odrzutowiec, którym lataliby z Sylwią po całym świecie, gdziekolwiek by sobie tylko zapragnęła. Do opery w Sydney, na koncert do Wiednia, na sambodrom do Rio czy na balet do Moskwy… Tylko skąd na to wszystko brać? Branża, w której od tylu lat pracuje ostatnio już aż takich profitów nie przynosi. Zleceń coraz mniej, a ryzyko coraz większe, bo wszędzie teraz tylko te kamery, alarmy, komputery. A na emeryturę jakoś dotąd też zbyt wiele sobie nie naskładał.

Albert zagroził, że tutaj roboty już więcej nie dostanie. Dymitr wiedział, że ten postawiony blisko „Szefa” człowiek w sprawach biznesowych jest wyjątkowo szczery, więc pewnie tak będzie. Ale jeżeli miałby skończyć z robotą na mokro, to co dalej? Może spróbować w kasynie? Sylwia tak uwielbia grać. Może będą mieli szczęście? A może wcale nie oddawać spraw w ręce losu? Może zrobić jakiś bank? Ale te banki są dzisiaj takie trudne do obrobienia. Sporo elektroniki, a na cyberwłamaniach aż tak dobrze się nie znam, pomyślał. Wziąć wspólnika, to też ogromne ryzyko, no i trzeba się dzielić. No, a kasyna? Na pewno duża kasa w środku, całkiem jak w banku… Ciekawe, czy trudno jest okraść kasyno?

Dymitr skończył tę swoistą analizę rynku pracy i możliwości na dalszej ścieżce jego kariery zawodowej, po czym ponownie skupił wzrok na prawie pustym wnętrzu hangaru, do którego docierało coraz mniej światła. Hangar wydawał mu się teraz mniejszy niż za jasnego dnia. Teraz z kolei nabrał przekonania, że jednak te latające maszyny w żaden sposób nie mogłyby się tu pomieścić. Z daleka radziecki myśliwiec mógł wydawać się niewielki, a na niebie to już wyglądał jak zabawka albo mały ptaszek. Ale to była naprawdę potężna maszyna o ogromnej mocy silników.

Dymitr nigdy nie pilotował niczego, co fruwa, ale zawsze zazdrościł chłopakom ich lotów w przestworzach. Wydawało się to takie łatwe. Ot, wskakujesz do kabiny i ziuuu… Ale on doskonale wiedział, że takie nie było. Opanowanie umiejętności pilotażu myśliwców trwało latami. A i tak nie każdy był do tej służby potem kierowany. Niektórzy mieli za słabe zdrowie, nie wytrzymywali przeciążeń i mdleli podczas lotu. Innym brakowało refleksu, umiejętności przewidywania, czy błyskawicznego reagowania. Byli też tacy, którzy skwapliwie próbowali wykorzystywać znajomości, aby pozostać w służbie, ponieważ po wyjściu z wojska wielu pilotów znajdowało pracę w lotnictwie cywilnym. A tam płacili ogromne pieniądze. Dlatego tylu ambitnych młodzianów pchało się do lotnictwa.

Tak czy siak, czy to myśliwiec, czy odrzutowiec, bank czy kasyno, obecnie musiał dobrze przygotować się na spotkanie z cwaną negocjatorką-mamusią. Zatrzymali się z Sylwią i stanęli naprzeciwko siebie. Mimo półmroku, udało mu się zajrzeć swojej wybrance głęboko w oczy, a potem spróbował spojrzeć głębiej, aż w jej trochę, jak się wydawało, poplątaną duszę. Czy ona tak naprawdę pragnęła jego, czy tylko tego, co sobie o nim wyobrażała? Czy widziała w nim tylko źródło finansowania, czy może przeżywała u jego boku to, czego do tej pory w życiu doświadczyć nie mogła? Czy w głębi jest dobrym człowiekiem i czy będzie oddaną i wierną partnerką? Jeśli tak, to czy dobre przy złym również stanie się złe? Czy powinien na to pozwolić?

Dymitr objął ramionami swoją Sylwię bardzo mocno, a ona w odpowiedzi bardzo mocno wtuliła się w niego, przez co poczuł na swoim ciele wyraźnie wszystkie jej miękkie kształty. Sylwia wsunęła kolano pomiędzy jego uda, a jej wargi odnalazły jego. Połączenie ciał i ust trwało i trwało. I było niezmiernie podniecające. Czegoś takiego Dymitr dotąd w życiu nie doświadczył. Chyba za krótko żył, albo spotykał niewłaściwe kobiety. Tak, z pewnością to drugie. Przymknął oczy i oddał się żegludze po morzu uczuć, dotyku, zapachu i elektryzującej, wręcz iskrzącej żądzy.

Gdyby nie żywy ładunek zasiedlający mercedesa, a przeznaczony za chwilę na wymianę, z chęcią i z hukiem rozłożyłby natychmiast tylne siedzenia w tym aucie. Oprócz narastającego podniecenia, wewnątrz siebie nagle poczuł wzbierającą złość. Serce mu waliło jak kozacki bęben przed bitwą pod Korsuniem. Krew zaczęła napływać do głowy, aż miał wrażenie, że w końcu rozsadzi mu czaszkę, jak gdyby była płynnym dynamitem.

Był taki zły. Był monstrualnie wściekły. Na brak czasu dla Sylwii w tej chwili, na zmarnowaną przeszłość, na nieznaną przyszłość. Na rudą lisicę, na tego jej gacha, na „Szefa”, na Alberta. Na wszystkich i na wszystko, co dotąd nie pozwoliło mu na odzyskanie władzy nad własnym życiem. Wkurzało go, że słońce kolejny raz właśnie zachodzi, a on tak naprawdę nie wie, co go spotka jutro. Ba, nie wie nawet co się stanie za godzinę, za minutę, za pięć sekund…

Dlaczego dotąd przepuścił przez palce tyle życia? Jak to się stało i kiedy, że zapomniał o własnych marzeniach i pragnieniach? Jak można być tak głupim, żeby od tylu lat spędzać życie w samotności, na walizkach i w przeświadczeniu, że tak właśnie ma być. Czemu dotąd nie trafił na kogoś, kto kazałby mu puknąć się w czoło i wyciąć mu razem z tą paskudną blizną jego pokręcony rozum i to pokiereszowane serce, którego nikt dotąd nie był w stanie połatać? No i co się takiego stało, że Sylwii się to właśnie udało?

Dymitr chciał zadawać jeszcze z tysiąc podobnych pytań, lecz teraz już nie chciał poznać na nie odpowiedzi. Tak właściwie, to chciał odpowiedzi tylko na jedno pytanie. Czy Sylwia już z nim zostanie? Czy to możliwe, że właśnie z pełną siłą zaatakowało go to niemodne już dzisiaj uczucie? To na literę M, którego nazwy dotąd bał się przy niej wymienić.

Sylwia wreszcie oderwała się od niego i odsunęła na niewielką odległość, lecz chwyciła i ścisnęła jego dłonie. Wpatrywała się w niego jak zafascynowana nastolatka, oddana i wierna fanka, a może nawet jak fanatyczka religijna jakieś sekty w swego duchowego przywódcę. Ale nagle ujawniła się u niej inna, mniej duchowa, a bardziej cielesna potrzeba:

- Zanim pojedziemy, muszę jeszcze siusiu, Dima – Sylwia znała skądś to zdrobnienie od jego imienia. Choć nadal nie znała prawdziwego. Może już pora jej powiedzieć? – To z emocji. Pierwszy raz trzymałam dzisiaj prawdziwy pistolet i pierwszy raz całowałam się tak mocno z tak bardzo prawdziwym facetem. Mężczyzną z krwi i kości. Kocham cię, Dymitr! Ja pierniczę, powiedziałam to wreszcie! Ale mi wali serce…

- Moje też chyba zaraz wyskoczy i będziesz musiała je łapać! Ale i tak należy do ciebie. Jesteś cudowna! – dość infantylnie odwzajemnił miłosne wyznanie Dymitr, choć nie wiedział, czy tak właśnie należy zwracać się do kochanej osoby. Nie miał w tej kwestii właściwie żadnego doświadczenia. Liczył, że może uczucie samo go poprowadzi i nie wyjdzie na niedoświadczonego młokosa ani prostaka.

- No, to uciekajmy stąd, Dymitr. To wszystko tutaj takie szare i nudne, nie dla nas. Rzućmy to i wyjedźmy jak najdalej. Trzeba zacząć nowe życie. Nasze własne życie. Przecież liczymy się tylko my!

- Wiem, Sylwia. Ale to naprawdę ostatni raz. Więcej nie tknę się tej roboty, obiecuję – Dymitr potrząsnął obiema dłońmi Sylwii, jakby wymuszał jej zgodę na to, co proponuje. – Wyjedziemy. Gdzieś daleko. Tylko ty i ja. Na zawsze. Ale muszę jeszcze załatwić tę sprawę. Inaczej oni mogą załatwić mnie. Zrozum, to coś jak kwestia honoru. I polisa z gwarancją na życie. Na życie z tobą.

- Okej, Dymitr – Sylwia przytuliła się do Dymitra, ale tym razem lekko i jedynie na chwilę. – Ufam ci. Ty zawsze wiesz lepiej, co robić. A ja wiem, że nigdy mnie nie zawiedziesz. No dobra, idę, bo zaraz popuszczę…

Dymitrowi poleciała łza. Tylko jedna, ale chyba była całkiem spora, ponieważ spłynęła aż do blizny na brodzie. Dla tej kobiety dałby nawet zarobić chirurgom i zoperować ten ślad po nie do końca udanym zleceniu, kiedy wrzątek oparzył mu sporą część szyi i kawałek twarzy. Sylwia nie zauważyła jego łzy, bo mrok stawał się coraz większy, a ona odwróciła się do niego i skierowała do wyjścia z hali. Zapewne zamierzała udać się za potrzebą w krzaczki przed hangarem.

Bujające się biodra Sylwii przywołały Dymitrowi na myśl skojarzenia o samotnym korabie chyboczącym się na potężnej, spienionej, huczącej, seledynowej morskiej fali. Ale ponieważ nie miał talentu poetyckiego, nie umiał tego opisać inaczej, niż łódka kiwająca się na wodzie. E, tam. Po prostu, Sylwia miała niesamowicie seksowny tyłek. A pistolet wsunięty za pasek od spodni w ogóle nie psuł tego wrażenia. A nawet działał na wyobraźnię, bo sugerował, że wkurzona Sylwia może stać się równie niebezpieczna, co tnący w ciszy wody oceanów, najeżony lufami, ziejący zabójczym i niszczycielskim ogniem pancernik. Znaczy, Dymitr miał nadzieję, że w razie potrzeby i zagrożenia, nie zawaha się ani sekundy i zrobi z przeciwnika sito. Na durszlak go przerobi, wywalając w niego cały magazynek. A potem podniesie pistolet i dmuchnie w dymiącą lufę, tak jak Salma Hayek i Penélope Cruz w filmie SexiPistols. Ale Sylwia i tak biła je obie swoim seksapilem na głowę.

Niezależnie od możliwych jeszcze do użycia marynistycznych figur stylistycznych, Dymitr na widok figury oddalającej się kobiety swoich marzeń przełknął ślinę, jak wygłodniały, skradający się przez polanę, mrużący ślepia wilk, podążający śladem zagubionego, beczącego za mamą, bezbronnego jagnięcia. Owieczka Sylwia szybko zniknęła za lewą ścianą hangaru, a wilk Dymitr odwrócił się, aby zajrzeć do pomieszczenia, w którym wcześniej uwięził dwie dwudziestokilkulatki.

Nagle syknął, bo poczuł coś jakby ukąszenie w ucho. Ała! Podniósł rękę i dotknął palcem bolącego miejsca. Poczuł wilgoć. To krew, czy może został naznaczony przez jakiegoś nietoperza? Zbliżył wilgotny palec do nosa, powąchał a potem dotknął językiem. Pewnie, że krew. Kupy nietoperza by przecież nie polizał, nie kręciły go takie rzeczy.

Druga nadlatująca po cichu i nie wiadomo skąd kula, na szczęście jeszcze bardziej chybiła, bo także nie wybiła Dymitrowi w czaszce otworu wentylacyjnego. Dymitr był pewien, że jakiś nie do końca wyszkolony zabójca przy drugim strzale także usilnie próbował celować w jego głowę. Jak można nie trafić ze snajperki? Może dzień wcześniej ten niewidoczny strzelec wyborowy nadużył Wyborowej i trzęsą mu się palce? A może rozgrzana ziemia wywołała fatamorganę na drodze pomiędzy strzelającym a nim i strzelający uległ optycznemu złudzeniu, że cel jest przesunięty o kilka centymetrów? Może niedokładnie umocował lunetę na karabinie? Może to strzelał jakiś młokos z mlekiem pod nosem, a może… A może ten ktoś go po prostu nie chciał go zabić, tylko postraszyć? Tak, czy siak, po dwóch strzałach z dystansu Dymitr nadal żył i to była akurat dla niego dobra informacja. Mniejsza o draśnięte ucho. Do wesela się zagoi.

Drugi pocisk, który go nawet nie drasnął, wystrzelony został prawdopodobnie z tego samego karabinu snajperskiego, co pierwszy. Niewątpliwie karabin ten musiał być wyposażony był w tłumik, bo nie było słychać żadnego z dwóch wystrzałów, a Dymitrowi nic nie było wiadomo, aby nagle ogarnęła go głuchota. Obie kule uderzyły w ścianę, w której znajdowały się drzwi, przez które i tak miał właśnie zamiar przejść. Kiwając się na boki, by nie ułatwiać zezowatemu zabójcy roboty, wbiegł przez te właśnie drzwi i szybko ukrył się za ścianą, dzięki czemu nie dał więcej szansy skrytobójcy na pozbawienie go życia, czy choćby kolejnej części ucha…

Zdenerwowany Dymitr przylgnął plecami do chłodnej ściany i dopiero wtedy rozpoczął chłodną kalkulację. Po chwili zauważył, jak przez otwarte drzwi wpadły do pomieszczenia trzy, a może nawet cztery czerwone promienie laserowe. Małe czerwone kropeczki zaczęły wykonywać na niewielkiej powierzchni ściany swój swoisty, makabryczny taniec, zapowiadający, że wkrótce ktoś tu może pożegnać się z życiem. Tak właśnie wyglądają ruchy Browna albo świetliki po zażyciu sfermentowanego nektaru, pomyślał Dymitr, po czym sięgnął pod połę płaszcza i położył dłoń na rękojeści swojego starego, dobrego przyjaciela. Wyjął broń i spokojnie dokręcił do niej tłumik. Tanio życia nie sprzeda.

Trzeba spróbować ratować Sylwię. Bez niej to wszystko nie ma sensu. Ten nowy cel stał się teraz dla niego priorytetowym. Dymitr na szybko i pobieżnie przeanalizował swoją sytuację i dostępne opcje. Był zły na siebie. Czemu nie posłuchałem Alberta? – zadał sobie samemu pytanie. Przecież lojalnie zostałem przez niego uprzedzony. A więc to właśnie oznacza „spalony”…

Cóż, teraz to i tak pozamiatane Przecież nie będę tu czekał to rana, aż się zmęczą i pozasypiają, pomyślał w końcu. Odepchnął plecy od ściany i zwyczajnie wyszedł tą samą drogą, którą się tu dostał. Zaraz potem na jego klatce piersiowej trzy drżące czerwone kropeczki zaczęły skupiać się w okolicy jego dotąd smutnego, a obecnie obudzonego do życia serca.
----------------------------------------------------------------
c.d.n.
Miłej lektury na weekend i z niecierpliwością czekam na reakcje, komentarze oraz dalsze propozycje

Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).