Jest już kolejna część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Indeks bohaterów - kto jest kim?
Dziewięćdziesiąta szósta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ.
Dziewięćdziesiąta siódma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ.
Dziewięćdziesiąta ósma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ.
W mieszkaniu emerytowanego nauczyciela i znawcy lokalnej historii w jednej osobie - pana Stefana Rybki, na drugim piętrze kamienicy przy ulicy 1 Maja, zrobiło się w ten sobotni poranek wyjątkowo tłoczno. Wszystkie miejsca siedzące znajdujące się w pokoju gościnnym, do którego pan Stefan zaprosił przybyłych, były zajęte. Zważywszy dość skromne wyposażenie pomieszczenia w meble służące do siedzenia, do miejsc tych wliczyć koniecznie należało puszysty dywan o wysokim białym włosie, na którym po turecku rozsiadły się wtulone ramionami Julia z Miką. Co pewien czas pochylały się i szeptały coś sobie do uszu, prawdopodobnie jakieś zberezeństwa. Można było je o to podejrzewać, ponieważ raz po raz spoglądały to na jednego, to na drugiego z braci Wilczyńskich i co chwila próbowały tłumić chichotanie, wykonując między innymi gesty wędkarzy chwalących się swoimi złowionymi okazami. Bracia Wilczyńscy udawali, że tego nie zauważają i cały czas zachowywali skupione, kamienne wyrazy twarzy.
Miłośnicy filmu i literatury okresu II wojny światowej z pewnością zauważyliby podobieństwo sytuacyjne do odbywających się w tamtych dramatycznych czasach tajnych kompletów. Jednak aktualnie nie trwał tutaj żaden naukowy wykład, a mimo sporej ilości zgromadzonych o dziwo w tym miejscu wcale nie panował zwyczajowy harmider towarzyszący rozmowom. Większość wypowiedzi odbywała się bowiem półgłośnym szeptem, jakby każdy, kto zabierał głos, miał przeświadczenie, że ściany mogą mieć uszy. Nikt także nie wypowiadał się, dopóki poprzedni rozmówca nie dokończył swojej kwestii. Pełna kultura, a nie jakieś tam przekrzykiwanie i słowne przepychanki politycznych adwersarzy w programie publicystycznym, kończącym się niemal za każdym razem awanturą.
Oprócz dwóch byłych uczennic i jednego ucznia tej samej licealnej klasy, ich nauczyciela fizyki oraz brata Bolesława Wilczyńskiego, w zwołanej naradzie brały udział jeszcze cztery osoby. Ola Wilczyńska z Adamem Mleczką oraz redaktorka Żaklina Sadza z aspirantem Hieronimem Świgoniem. Obecność dziennikarki wcale nie świadczyła o tym, by ktokolwiek był zainteresowany ujawnieniem opinii publicznej dokładnego przebiegu niedawnych sensacyjnych wypadków. Chodziło raczej o to, by zapewnić sobie w tej sprawie przychylne milczenie mediów, a to, co miałoby zostać ewentualnie opisane i opublikowane, miało być najpierw przedmiotem dyskusji i powszechnej zgody wszystkich zaangażowanych w „aferę szmaragdową”.
Obecność policjanta z kolei świadczyła o tym, że zostaną tu za chwilę poruszone także kwestie prawne. Wszyscy, a przynajmniej większość uczestników tego zamkniętego spotkania dla spokoju sumienia i zachowania czystych kartotek chciała mieć pewność, że wszelkie dokonane ustalenia nie wykroczą poza cienką i rozmazaną linię obowiązującego porządku prawnego. Już na wstępie aspirant zastrzegł, że kiedy uzna to za konieczne, będzie musiał podzielić się pozyskanymi informacjami z prokuratorem, ale, póki co, wyłącznie z nim. Zyskał w tej sprawie jednomyślną akceptację pozostałych członków tego powołanego ad hoc nietypowego „think tanku”, choć u niektórych mogły pojawić się uzasadnione wątpliwości co do potrzeby dzielenia się jakąkolwiek wiedzą z osobami spoza tego grona.
Zaproszenie Adama Mleczki, chociaż mogło zdawać się przypadkowe i zbędne, z pewnością takie nie było. Znał bowiem na tyle dużo interesujących szczegółów omawianych kwestii, że nikt nie podważył zasadności zaproszenia go do grona wtajemniczonych. Pominąwszy jego zasługi w odnalezieniu miejsca ukrycia porwanych dziewcząt, było także wielce prawdopodobne, że z racji pełnionych obowiązków, jego możliwości dotarcia do pewnych starych wojskowych dokumentów mogą jeszcze okazać się przydatne. Poza tym, na widok podskakującego jeszcze o kulach ciemnowłosego przystojniaka, każdemu, a już na pewno pannom na wydaniu, miało prawo zrobić się go żal.
***
Po około trzech godzinach omawiania szczegółowego przebiegu minionych wydarzeń przez pana Rybkę, wspieranego raz po raz przez pozostałych nieznanymi mu dotąd szczegółami, każdy z uczestników spotkania miał już dość klarowny obraz przyczyn, przebiegu i skutków tej niezwykłej, choć w pewnych momentach wyjątkowo niebezpiecznej, historii. Jedynym, który od czasu do czasu notował coś w swoim małym kajeciku, był aspirant Świgoń. Były to tylko krótkie, sporadyczne wpisy, jakby zapisywał sobie coś do późniejszej weryfikacji albo dla uporządkowania układanych w swojej głowie faktów.
Jednak tym, co tak naprawdę zaprzątało uwagę każdego z obecnych, był mały, pleciony koszyczek, który stał dokładnie pośrodku niewielkiego stolika i tym samym pośrodku filiżanek i kubków z napojami oraz pojemnika ze słonymi paluszkami. Ściślej rzecz biorąc, wzrok dziewięciorga obecnych osób przyciągało to, co w tym koszyczku się znajdowało i połyskiwało przy okazji na zielono. Oszlifowany szmaragdowy sześcian. Dokładnie ten sam, który wcześniej za sprawką Julii już raz gościł w mieszkaniu pana profesora.
Starszy, dystyngowany pan, właściciel przepełnionego lokalu i wszystkich znajdujących się w nim mebli, długo musiał wyjaśniać zgromadzonym prawdopodobne zastosowanie odnalezionego przez pewną parę nieuleczalnie opętanych wariatów, artefaktu. Musiał posłużyć się przy tym zdobytą od kolegów naukowców z Wrocławia fachową wiedzą oraz własnymi domysłami, wysnutymi na podstawie posiadanych na ten temat historycznych informacji. Jako wykształcony nauczyciel i urodzony gawędziarz, opowiadał o całej tej historii tak interesująco i z taką pasją, że każdy z otaczających go gości siedział zasłuchany w milczeniu, a niektórzy dodatkowo z otwartymi ustami, bądź przygryzanymi wargami. Wszystko zostało przez niego opisane w prostych słowach tak, że nikt nie musiał zadawać pytań na temat prowadzonych w czasie wojny przez Niemców, w specjalnie do tego przygotowanych podziemiach, badań nad nowym rodzajem futurystycznej broni. Do których to badań właśnie służyć miał leżący przed nimi drogocenny, precyzyjnie obrobiony kamień szlachetny o niesamowitych właściwościach, nadzwyczajnej urodzie i ekstremalnie wysokiej wartości.
Niestety, kolejne słowa pana Rybki niewątpliwie musiały oznaczać, że spotkanie szybkimi krokami zmierzać będzie ku końcowi, gdyż do omówienia i rozważenia pozostała w zasadzie jedynie ostatnia z zagadek.
- Pomijając motywację tego bandyty do popełnienia tych wszystkich, przyprawiających o utratę zdrowia, czy niemal życia występków, wciąż zastanawia mnie jedno, moi drodzy – pan Stefan pochylił się do przodu, wyciągnął rękę i delikatnie, jakby szmaragd był jakąś bombą wrażliwą na wstrząsy, okręcił koszyk jednym palcem o ćwierć obrotu w prawo. – Na pewno i was to nurtuje, jak mniemam…
- Ma pan na myśli, dlaczego ten łotr nie zatrzymał szmaragdu i dlaczego zdecydował się go zwrócić w ten dość nietypowy sposób? – sformułowała dwa pytania naraz Julia.
- Psychologia, kochana. Psychologia i to, co do człowieka dociera z wiekiem – Waldek z pewnością nie zgadywał, lecz posłużył się swoją wiedzą i długoletnim doświadczeniem.
- TO, czyli co? – spytały niemal jednocześnie Julia i Mika, uznawszy bezsprzecznie, że z racji zbyt młodego wieku „to” jeszcze do nich nie dotarło. Jak ci faceci mogli tego nie zauważać?
- Zapotrzebowanie na święty spokój i na czyste sumienie – wyklarował brat Bolesława, kolejny raz uznając, że pominięcie wydarzeń z hangaru było w pełni uzasadnione. I jak się szybko okazało, całkiem opłacalne.
- Cenne rzeczy, to prawda. Ale czy warte aż tylu milionów? – podrapał się po głowie Bolesław. W jego rozumieniu świata ten „święty spokój” można było osiągnąć wyłącznie poprzez eliminację przeszkód, czyli przeważnie przeciwnika i tym samym zakończenie misji sukcesem. A że przy tym nieuniknione jest pobrudzenie sumienia, no cóż, taka robota. Od wielu lat uczył rekrutów na swoich zajęciach znaczenia tak zwanego relatywizmu moralnego dla tłumienia pojawiających się wyrzutów sumienia. W prostszych żołnierskich słowach jego wykład na ten temat sprowadzał się mniej więcej do hasła - albo on, albo ty, wybór należy do ciebie.
- No, właśnie - aspirant wpatrywał się w swój notesik i zaczął na białej karteczce rysować najpierw mini kwadraciki, a potem mini sześcianiki. Te drugie wychodziły mu odrobinę gorzej. Podniósł głowę, spoglądając na Żaklinę poprawił zsuwające się po raz kolejny okulary, po czym rozejrzał się w lewo i w prawo po pozostałych. - Po tylu popełnionych przestępstwach nagle coś go napadło, facet wziął i się rozkleił. Tak sam z siebie stał się szczodrym samarytaninem. Naprawdę, ciężko w to uwierzyć...
- A jednak. Zamawiając to mini i wpłacając całą należność przelewem z zagranicy wyraźnie zaznaczył pracownikom salonu, że auto ma stać i czekać na mnie. I to tyle czasu, ile trzeba - wyjaśnił Waldek, nadal i uparcie zachowując dla siebie informację, kto tak naprawdę przyczynił się do skutecznej ucieczki Jacenki. - Sprzedawca w salonie mówił, że facet wcale się z nimi nie targował. A polecenia były jasne i krótkie.
- A kluczyk ze schowka? - zainteresował się aspirant, stukając czubkiem długopisu w prawie pustą kartkę papieru.
- Przyszedł do nich w przesyłce…
- Niech zgadnę… – przerwał Waldkowi brat.
- Z Zan-zi-ba-ru – niemal idealnie synchronicznie odezwały się dwa damskie głosy, sylabizujące z białego dywanu.
- Dokładnie tak! – klepnął dłonią o kolano Waldek.
- Nietrudno było się domyślić, co nie? - Ola spojrzała na siedzącego obok niej na kanapie Adama. Dyskretnie trzymała go pod ramię, myśląc pewnie, że nikt nie zauważy. Wszyscy zauważyli. No, ale chromego trzeba wspierać, nieprawdaż?
- Czyli facet wyleciał z lotniska w Berlinie? - Adam odwzajemnił spojrzenie Oli. Patrzyli przez chwilę na siebie, a potem jak na zawołanie chrząknęli i spojrzeli na stryjka młodej pani doktor.
- Nie inaczej. Tyle, że nie wyleciał, ale wy-le-cie-li. Odlecieli na drugi koniec świata razem z tą Sylwią z pańskiego biura - Waldek przeniósł wzrok z Adama po kolei na pozostałych siedzących wokół stolika. - Ale wyjechali bez prawdziwego szmaragdu, co się wyjaśniło dopiero wtedy, kiedy otworzyłem na lotnisku skrytkę bagażową z numerem podanym na kluczyku. I wiecie, co? Tak sobie myślę, że może to właśnie dzięki naszej pani kameleon Sylwii ten Jacenko postanowił zmienić całe swoje dotychczasowe życie.
- W rzeczy samej, dowody wskazują na to, że facet zabujał się po same uszy. Chyba zaraz się popłaczę, normalnie – stwierdziła Mika niby ocierając łzy, a potem splatając dłonie i przenosząc je za głowę. Prawdopodobnie miała ochotę na zmianę niewygodnej pozycji, w której siedziała. A może była po prostu niewyspana po siedzeniu do późna w nocy z kolejnym czytadłem. Coś nagle musiało jej przyjść do głowy, bo po szelmowsku uśmiechnęła się pod nosem i wykrzyknęła. - Hej! A może ktoś z was miałby ochotę naskrobać jakąś książkę o tym wszystkim? Toż to gotowy scenariusz na dobre sensacyjne romansidło!
- A może sama spróbujesz? - zaproponowała Julia, nieco tylko przedrzeźniając przyjaciółkę. - Z tego co pamiętam, miałaś fajne i lekkie pióro. No i strasznie zaczytywałaś się tą Chmielewską, więc pewnie to z niej przeszło na ciebie?
Mika zaśmiała się, ale nie odpowiedziała na zaczepkę.
- A może nasza redaktorka powinna spróbować, co Żakcia? - Ola przekręciła głowę i wychyliła się, aby spojrzeć na przesłonioną przez Adama Żaklinę. - Pamiętasz, jak niedawno zastrzegałaś sobie prawo do historii naszej rodziny?
- Nie wiem, czy bym dała radę, bo w sumie, to nigdy nie napisałam niczego, co by miało powyżej dwudziestu stron – wzruszyła ramionami i uniosła brwi zaskoczona propozycją Żaklina.
- No, to najwyższa pora napisać coś większego. Osobiście uważam, że dałabyś radę - z pełnym przekonaniem próbował zachęcić koleżankę aspirant Świgoń, aktualnie kandydat do „chodzenia” z młodą adeptką dziennikarstwa. - Ja mogę w tej powieści robić za gliniarza, ale najlepiej pod jakimś zmyślnym pseudonimem. Chyba, że obiecasz, że ten gliniarz nie będzie nosił okularów, nie będzie latał na super szybkich motocyklach, ani rozpalał ogniska wypasionymi, sportowymi autami… Sorry, panie Adamie, baj de łej…
- Ależ wcale nie żywię urazy, a nawet powinienem podziękować za przysługę - zaśmiał się i machnął ręką wywołany Adam Mleczko. - Camaro było naprawdę dobrze ubezpieczone i tak naprawdę wcale go nie lubiłem, panie aspirancie Hieronimie.
- Wystarczy samo Hieronimie, Adamie. To przecież jest jakby nieoficjalne spotkanie, prawda?
- Spotkanie jak najbardziej nieoficjalne, Hieronimie - odpowiedział Adam Mleczko. - Ale chyba czas przestać robić tyle gadu gadu i przejść do jakiegoś meritum, prawda?
- Dokładnie tak, moi mili - gorliwie poparł przedmówcę pan Stefan z uniesionym do góry palcem wskazującym. - Naprawdę wspaniale się rozmawia i dowcipkuje, aczkolwiek nie po to zwołaliśmy tę naszą hmmm… tajną naradę operacyjną. A teraz proszę was wszystkich o chwilę zastanowienia i składanie realnych propozycji, co powinniśmy zrobić z tym oto niechcianym fantem?
Wzrok wszystkich obecnych podążył za opuszczonym w dół palcem emerytowanego pedagoga, wskazującym obecnie oskarżycielsko winnego całego zamieszania. Wszyscy milczeli w zgodzie i w zamyśleniu, choć z pewnością nikt oprócz pana Rybki nie nazwałby położonego między nimi pięknego przedmiotu niechcianym. Wszyscy bez wyjątku wydawali się przez kilka kolejnych chwil obserwować stojący przed nimi, mieniący się przepiękny sześcian, w poszukiwaniu we własnych głowach jakichkolwiek sensownych rozwiązań zielonego problemu…
Zapanowało długie i znaczące milczenie, oznaczające ani chybi, że poza spieniężeniem kłopotliwego znaleziska i podziałem zysków, jakiekolwiek inne rozwiązanie nie byłoby dla nikogo satysfakcjonujące. I z tego właśnie powodu w ciszy musiało dojść do znaczącego chrząknięcia aspiranta Świgonia. Nie było innego wyjścia, nie pytany o nic stróż prawa musiał zabrać głos. Głos rozsądku, relatywizujący konieczność ujawnienia istnienia klejnotu i wywołania tym samym światowej sensacji.
- Ale przecież dzięki temu Bolesławiec przestanie nareszcie być kojarzony tylko i wyłącznie ze stempelkami… Nie uważacie, że warto?
Wszyscy, jak jeden mąż i jedna żona, na przekór wewnętrznym żądzom i przekonaniom, w milczeniu zaczęli kiwać potakująco i energicznie głowami. Wliczając w to również ubranego po cywilu Hieronima Świgonia.
Bolecnauta Pan M. pisze i wymyśla, zaskakując i wzruszając czytelników. To przedostatni odcinek. przekonuje. "Za tydzień odcinek jubileuszowy, finałowy, a więc i ostatni. Orkiestra tusz!" - zapowiada autor.
Dajcie znać, który odcinek lubicie najbardziej! Prozą, wierszem lub po myślnikach. Zachęcamy do opisywania swoich wrażeń czytelniczych! Jak wyobrażacie sobie dalsze losy bohaterów?
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).