Nie ma wątpliwości, że powódź, która nadeszła w tym miesiącu, zweryfikowała nas wszystkich. Pokazała braki samorządów, które nie były wystarczająco przygotowane, aby stworzyć dobrą obronę cywilną, pokazała infrastrukturę, która po 1997 roku gotowa była obronić jedynie te duże, najważniejsze miasta, odcinając te mniejsze, które mogły zostać spisane na straty. Ale przede wszystkim pokazała obraz mieszkańców i tego, ile są w stanie poświęcić, aby bronić swoich pobliskich terenów.
Każdy z nas stanął przed decyzją - czy warto się zaangażować, nawet gdy nasze własne domostwa, nasz dobytek nie jest zagrożony. Nawet przykład Bolesławca był niezwykle surrealistycznym doświadczeniem. Połowa miasta żyła zwykłym życiem i co najwyżej mogła narzekać na utrudnienia z zamkniętymi mostami, ale wciąż bezpiecznie odpoczywała w swoich domach, piła kawę w restauracjach i mogła odcinać się od myśli, że po drugiej stronie rzeki trwa walka o to, żeby nikt nie musiał się poważnie martwić. Trwała walka o to, żeby Ci, których domy znalazły się w niebezpieczeństwie, nie zostały zalane. Trwała walka o to, żebyśmy za parę dni wszyscy mogli w spokoju pić kawę.
Na szczególną pochwałę zasługują Ci, którzy pokazali, że rozumieją swój obywatelski obowiązek i wiedzą, że budowanie wałów, sypanie worków z piaskiem w te parę dni jest czymś absolutnie kluczowym. Zaangażowali się w to ludzie, w najróżniejszych grupach wiekowych, często osoby, które na co dzień mogłyby nie znaleźć między sobą zrozumienia. Zaangażowały się zarówno kobiety, jak i mężczyźni.
I o ile będąc zdrowym, rosłym mężczyzną, decyzja o podjęciu się powodziowego wolontariatu może się okazać najbardziej naturalną, to jeśli jest się kobietą, wcale tak nie jest. Zanim fala kulminacyjna dotarła do Bolesławca, sama miałam wiele rozterek. Czy rzeczywiście nadaję się do takiej pracy? Czy moja obecność nie sprawi na miejscu więcej problemów, niż realnej pomocy? Prawie każdy, z kim rozmawiałam, odradzał mi zaangażowanie się w roli wolontariuszki. Słyszałam głosy, że jestem za słaba, słyszałam też śmiechy, że wystarczy kilka worków z piaskiem, żebym opadła z sił i stała się niepotrzebnym balastem. A mimo wszystko nie byłam w stanie pozostać w miejscu, stwierdziłam, że gdy tylko nadejdzie moment mojej słabości, natychmiast usunę się z miejsca i nie będę blokować możliwości bardziej sprawnym ode mnie wolontariuszom. Ale spróbuję działać w takim stopniu, w jakim będę w stanie.
Okazało się, że to wszystko były pewne na wyrost stawiane wobec mnie przeświadczenia i oczekiwania. Adrenalina i strach przed tym, co może się zdarzyć przejmują kontrolę nawet nad najsłabszą fizycznie osobą. Otuchy dodawał fakt, że nie byłam tam jedyna, a gdy zgłosiłam się do punktu pomocy przy starej świetlicy w Bolesławicach, okazało się że na początku było tam nawet więcej kobiet, niż mężczyzn. To, co mnie zasmuciło i dało do myślenia to to, że praktycznie już po pierwszej godzinie mojej pracy przy sypaniu worków z piaskiem podszedł do mnie mężczyzna i na siłę próbował mnie w tym wyręczyć, twierdząc że jestem zbyt drobna do takich zadań. W tamtym momencie było na miejscu parę innych osób czekających na zadania. Czy skoro dawałam sobie dobrze radę, nie lepiej byłoby gdyby zaangażował inną osobę, która chciałaby potrzymać dla niego worek i pracowalibyśmy obok siebie? Czy praca nie szłaby w ten sposób znacznie sprawniej, co było kluczowe, gdy do połowy wsi docierała już woda i zalewała domy?
Nie była to jedyna taka sytuacja.
W samym powiecie bolesławieckim zdarzyło mi się to jakieś cztery razy. Ja potrafiłam stanowczo odmówić takiej, pewnie sympatycznej, lecz trochę demotywującej chęci wyręczenia mnie. Ale pracując na wałach przy ulicy Kraszewskiego zaczęłam się zastanawiać, skąd takie zjawisko się wzięło. Wystarczyło, że się rozejrzałam. Poza mną była tylko jedna kobieta sypiąca piasek do worków. Wszystkie inne były delegowane do prostszych, „kobiecych” zadań, takich jak trzymanie, czy wiązanie worków. Nie wątpię, że wiele kobiet taką pracę preferowało. Ale skąd bierze się chęć do zniechęcania tych, które mają wystarczająco siły do tego, aby wykonywać trudniejsze prace?
Gdy Bolesławiec i jego okolice stały się wystarczająco bezpieczne, zdecydowałam się na pomoc we Wrocławiu. Sytuacja tam znacznie się nie różniła. Gdy w Narodowym Forum Muzyki przez schody podawane były worki z piaskiem, kobiety na siłę delegowane były w te łatwiejsze miejsca, często mimo ich sprzeciwów. Ciężko być mi tu obiektywną sędzią, ale naprawdę nie wydaje mi się, żeby radziły sobie gorzej od mężczyzn.
Pozostaje tu więc jedno fundamentalne pytanie - czy nawet w sytuacji kryzysowej, gdy brakuje rąk do pracy, musimy usilnie forsować pewne przyzwyczajenia, które mamy jako społeczeństwo? Podobna sytuacja wydarzyła się w Kłodzku, gdzie pomimo, iż każda pomoc jest cenna w odpowiednim rozdysponowaniu darami, które przychodzą z całej Polski, młodzi wolontariusze zostali potraktowani z góry i niekulturalnie wyrzuceni z miejsca zbiórki, tylko dlatego, że ich wiek był trochę niższy niż reszty zaangażowanych w działanie osób.
Teraz, gdy emocje powoli opadają, nadejdzie czas na rozliczenie tego, co podczas powodzi działo się w naszych lokalnych społecznościach. I podejście do kobiet bądź młodych ludzi to aspekt, na który też warto by było zwrócić uwagę.
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).