Już jest dwudziesta piąta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Dwudziesta druga część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Dwudziesta trzecia część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Dwudziesta czwarta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Niezastąpiony Bolecnauta o pseudonimie M. znowu zdradza nam dalsze losy bohaterów. Zachęcamy gorąco także innych do udziału w zabawie i komentowania, to dzięki Waszym pomysłom szalona bolesławiecka opowieść toczy się w ten sposób. Dzisiaj przyjrzymy się naszemu arcywrogowi - tajemniczemu Dymitrowi. Zapraszamy do czytania:
Powoli budził się kolejny letni dzień. Jasne promienie wschodzącego słońca wpadały przez wysokie balkonowe okna wynajmowanego mieszkania na trzecim piętrze czteropiętrowego bloku, tworząc na przeciwległej ścianie jasne, kontrastujące z ciemnozieloną barwą starej tapety, duże geometryczne wzory. W szczelinach karniszy przykręconych do sufitu nad oknami tkwiło kilkadziesiąt chaotycznie poukładanych żabek, ale nie trzymały one ani firanek, ani zasłon. Szyby okien były wyjątkowo czyste, co było wyłączną zasługą lokatora, który widocznie nie cierpiał widoku smug na szkle, bo zarówno pod oknem w dużym pokoju, jak i pod oknami w małym pokoju i w kuchni znajdowały się pojemniki z płynem do mycia szyb oraz ściereczki.
Światło oślepiłoby drzemiącego w dużym, tapicerowanym fotelu mężczyznę, gdyby ten miał otwarte oczy. Mężczyzna spał jednak spokojnie w nietypowej pozycji i w niecodziennym stroju. Trzymał ręce na podłokietnikach, a głowę miał odchyloną do tyłu. Fotel ustawiony był pod takim kątem, aby siedzący na nim miał pod kontrolą zarówno widok okna, jak i drzwi wejściowe do pokoju. Mężczyzna zamiast piżamy miał na sobie zwykłe ubranie, jakby dopiero co usiadł i miał za chwilę dokądś wyjść. Nietypowe były u niego skórzane szelki, do których przyczepiona była pusta kabura, przesunięta obecnie pod lewą pachę. Pomiędzy podłokietnikiem a prawym udem mężczyzny wciśnięty był pistolet z tłumikiem. Wyglądało na to, że zasypianie na wygodnym fotelu w tej właśnie pozycji było jego normalnym zwyczajem. Tym bardziej, że w mieszkaniu nie było żadnego innego mebla do spania.
Mieszkanie było dwupokojowe, z kuchnią i niewielką łazienką. Po tej stronie budynku okna dużego pokoju wychodziły na szeroką, reprezentacyjną ulicę 1000-lecia prowadzącą przez Chojnów do Legnicy. Za ulicą, w otoczeniu sporej ilości drzew, znajdowało się kilkanaście ładnych, zbudowanych z piaskowca, poniemieckich jeszcze budynków szpitala psychiatrycznego. Z drugiej strony budynku okna niewielkiego pokoiku i równie skromnej kuchni wychodziły na podwórko, na którym znajdował się plac zabaw, a nieco dalej położone były parkingi zapchane rzędami samochodów do tego stopnia, że wieczorami, aby zaparkować, trzeba było zawsze się trochę najeździć i naszukać wolnego miejsca.
Blok, jak i całe osiedle nazywano wielką płytą. Osiedli takich było całe mnóstwo we wszystkich polskich miastach, wliczając Bolesławiec. Zupełnie jak w kraju, z którego pochodził najmujący mieszkanie mężczyzna. Czuł się tutaj trochę jak w swojej ojczyźnie. Różnica była tylko taka, że w Polsce bloki były już docieplone, elewacje kolorowe, przed blokami stały auta coraz nowsze i coraz droższe, a gospodarka rwała do przodu, co można było liczyć ilością centrów handlowych oraz kolejnych powstających przy głównych drogach i węzłach drogowych halach firm z kapitałem zagranicznym. No i te ceny. W Polsce żyje się drogo, coraz drożej.
Mieszkanie można było uznać za wyjątkowo ponure. Właściciel mieszkania wynajętego z ogłoszenia na lokalnym portalu internetowym, któremu Dymitr zapłacił gotówką czynsz za trzy miesiące z góry, lubował się w ciemnych tapetach i ciemnych kolorach paneli podłogowych. Wyposażenie mieszkania było więcej niż skromne. Fotel służący mu do spania kupił w sklepie z używanymi meblami jeszcze tego samego dnia, w którym wynajął to mieszkanie. Dymitr nigdy nie lubił otaczać się zbyt wieloma przedmiotami, jako że w większości nie były mu one do niczego potrzebne. Poza tym często przenosił się z miejsca na miejsce. Dzięki temu trudniej było go wytropić. Jak dotąd.
Poprzedniego dnia wrócił taksówką z Legnicy do Bolesławca, tuż po lunchu z Albertem. Zanim się pożegnali Albert podziękował mu ponownie za częściowe wykonanie zlecenia i oprócz dwóch kopert z dziesięcioma tysiącami dolarów każda, kazał zabrać z powrotem niepotrzebną mu pustą skrzynkę. Obiecał też przesłać posiadane dodatkowe zdjęcia i informacje o partnerce mężczyzny zastrzelonego w garażu. Zostawił także Dymitrowi swój numer telefonu i poprosił go, aby w razie konieczności zdobycia kolejnych informacji dał mu znać, czego potrzebuje. Fajny i wszechmogący ten Albert, pomyślał wtedy Dymitr i zaciekawił się ile ten z kolei miał zainkasować za jakiś tam durnowaty kamień ze skrzynki, skoro zdecydował się mu zapłacić za jego zdobycie aż trzydzieści pięć tysięcy zielonych.
Po przytaszczeniu podniszczonego nesesera z powrotem do mieszkania, Dymitr zaniósł go do małego pokoju i pozostawił tam razem ze skrzynką w środku. Rzucił okiem na zgromadzone w tym pomieszczeniu narzędzia, urządzenia elektroniczne i inne przedmioty przydatne do wykonywania jego obecnego zajęcia - specjalisty od nietypowych, trudnych i czasem brudnych zleceń. Następnie poszedł do lodówki, wyjął napoczętą butelkę wódki, litrową colę i zrobił sobie z nich szklankę drinka pół na pół, którego wypił jednym haustem. Przeszedł do dużego pokoju, usiadł w fotelu i przejrzał na smartfonie ogłoszenia o sprzedaży samochodów marki audi na kilku portalach motoryzacyjnych, wpisując w okienku filtra „lokalizacja” nazwę miejscowości Bolesławiec. Zanotował telefony z czterech najbardziej interesujących ogłoszeń, zadzwonił pod zapisane numery i umówił się z ogłoszeniodawcami na oglądanie pojazdów kolejnego dnia od rana. To miała być pracowita sobota.
Coś go tknęło i zajrzał także do aktualnych wiadomości podawanych na dwóch znanych mu już lokalnych portalach internetowych. Na obu z nich znalazł sensacyjne tytuły o zdarzeniu, jakie miało miejsce ostatniej nocy. Jeden z portali informował o ofierze strzelaniny krzycząco-pytającym nagłówkiem „Czyżby krwawe porachunki mafii?”, a drugi „Zagadkowa zbrodnia w garażu”. Widać było wyraźnie, że redakcje prześcigają się na ściąganie tytułami jak największej ilości internautów i nastawiają na maksymalizację ilości kliknięć. Interes musi się kręcić.
Kliknął w ten drugi artykuł na portalu wbolcu.net, bo chciał dowiedzieć się, w jakim kierunku prokuratura ma zamiar prowadzić śledztwo. Już pod tytułem zauważył ogromną ilość odsłon. Niezależnie od miejsca na świecie uwagę ludzi zawsze najbardziej przyciąga sensacja, krew i śmierć. Sześć tysięcy kliknięć w niecałą dobę! Poczytny ten portal, pomyślał i zaczął czytać, co takiego ustalili jak dotąd dociekliwi redaktorzy. Już pierwszy akapit spowodował, że Dymitr zaklął i sięgnął po paczkę papierosów.
Czytając kolejne linijki przewijanego palcem tekstu, wypalił w niecałe dwie minuty całego papierosa, zgasił go w stojącej na podłodze popielniczce i szybko sięgnął po następnego. Niedobrze, pomyślał, facet jakimś cudem przeżył. Wiedział, że było to możliwe tylko dlatego, że jakiś wścibski sąsiad zadzwonił gdzie trzeba, jak tylko usłyszał feralne strzały z jego idiotycznego rowerolweru. Pamiętał dobrze widok karetki, która razem z radiowozem jechała do postrzelonego krótko po tym, kiedy on, obciążony ciężkim pakunkiem, w dość nietypowy sposób zdążył pieszo ewakuować się z miejsca włamania. Gościu miał niewyobrażalnie dużo szczęścia w nieszczęściu. Typ spod jasnej gwiazdy.
Autor artykułu, Gerard Skrętkowski donosił, że poprzedniej nocy, około dwudziestej trzeciej doszło do strzelaniny w garażu na ulicy 1 Maja. Właściciel garażu, niejaki Bolesław W., w ciężkim stanie został przewieziony do szpitala. Lekarz, który operował rannego odmówił dziennikarzowi wywiadu, ale redaktor swoimi kanałami dotarł do informacji i nie omieszkał o tym wspomnieć, że po kilkugodzinnej nocnej operacji pacjent obecnie przebywa na OIOM-ie i utrzymywany jest w stanie śpiączki farmakologicznej. Redaktor nie użył słów „walczy o życie”, co oznaczało, że stan postrzelonego jest ciężki, ale nie zagraża jego życiu.
Dziennikarz informował następnie, że to jeden z czujnych sąsiadów powiadomił Policję i że właśnie szybko udzielona pomoc prawdopodobnie uratowała ofierze życie. Jak dotąd redaktorowi nie udało się porozmawiać z bohaterskim sąsiadem, ale niejakie panie Malinowska i Kwiatkowska z sąsiednich kamienic z chęcią dzieliły się z czytelnikami wiedzą o swoim rannym sąsiedzie, o pozostałych podejrzanych sąsiadach i swoimi spostrzeżeniami na temat ewentualnych motywów napadu, których prawdziwość mogła budzić uzasadnione wątpliwości.
Dalej redaktor donosił w artykule, że śledczy i prokurator zastrzegli, że nie będą udzielać prasie żadnych informacji do czasu zakończenia śledztwa, ale poprosili czytelników o zgłaszanie informacji o jakiejkolwiek postaci czy podejrzanym pojeździe, zauważonych w rejonie starego miasta i kilku ulic w centrum minionej nocy. Obiecali, że jak tylko dobro śledztwa na to pozwoli, będą informować redakcję i czytelników na bieżąco. Dali do zrozumienia, że mają odciski palców sprawcy i wiedzą też, co zostało z garażu skradzione, a zdjęcie lub rysunek przedmiotu zostanie wkrótce opublikowany w specjalnym komunikacie z prośba o pomoc w jego odnalezieniu. Zablefowali przy okazji, że już posiadają wizerunek sprawcy. Dymitr pomyślał, że jak się facet w szpitalu obudzi, to na pewno taki portret przygotują i wtedy z jego pokrytą bliznami, charakterystyczną gębą może zrobić się niebezpiecznie. Później zastanowi się co z tym zrobić, ale być może zanim koleś się ocknie i będzie w stanie mówić, jemu uda się dokończyć robotę za pozostałe piętnaście tysięcy dolarów.
Dymitr zauważył, że pod artykułem rozpętała się burza komentarzy. Przejrzał dwanaście pierwszych stron z wypowiedziami internautów o śmiesznych ksywkach, po czym przerwał czytanie, bo wpisy zaczęły się powtarzać, wiele stało się wulgarnych, a niektóre zeszły nawet na tematy polityczne i mieszały z błotem zarówno rządzących krajem, jak i miejscowych polityków. Nowe komentarze nadal pojawiały się w pewnych odstępach czasu, a wiele z nich było wynikiem snucia mniej lub bardziej sensownych domysłów i teorii spiskowych, zapewne rodzących się w głowach ludzi, którzy naoglądali się seriali z serii CSI, naczytali o Sherlocku Holmesie, a być może i o przygodach Harry’ego Pottera.
Potem Dymitr przerzucił drugi artykuł na konkurencyjnym portalu, ale ten nie informował o niczym dużo ciekawszym. Skończył czytać oba artykuły mniej więcej w połowie nowo otwartej paczki papierosów.
Policja będzie miała sporo pracy, żeby te wszystkie doniesienia posprawdzać i zweryfikować ich prawdziwość. Dymitr na razie jako jedyny oprócz leżącego w szpitalu, nieprzytomnego Bolesława W., wiedział jednak, że każda podpowiadana przez bujną wyobraźnię komentujących wersja wydarzeń lub hipoteza nie może być prawdziwa i zawiedzie śledczych donikąd.
Pomyślał, że jego podejrzane auto na pewno zostało dokładnie sprawdzone i znaleziono w nim jego odciski palców. Po raz kolejny pożałował, że zaparkował zbyt blisko miejsca, w którym miał wykonać swoją, trochę spapraną zdaniem Alberta, robotę. Zastanowił się też, czy mógł zostawić po sobie jakiekolwiek inne ślady, oprócz rozwalonej skrzynki w garażu i odcisków w samochodzie. Łomu nie znajdą, pocieszył się, ale co z sejfem? Przecież otwierał go także bez rękawiczek. Policja przez to zapewne szybko powiąże włamanie z porzuconym samochodem.
Kiedy Dymitr zasypiał w swojej ulubionej, siedzącej pozycji, myślał już tylko o tym, że za kilka dni, kiedy już poobserwuje sobie interesującą go obecnie, ale na razie tylko zawodowo rudowłosą osobę płci żeńskiej i zmusi ją do oddania kamienia, zainkasuje resztę wynagrodzenia i być może zrobi sobie kilkutygodniowe wakacje na Kanarach. Albo może na Krecie. Albo na jego ulubionym Krymie. Czemu nie? Wyjedzie z Polski przynajmniej do czasu, kiedy sprawa tutaj nie ucichnie, a ludzie zapomną twarz, która za kilka dni ukaże się pewnie w lokalnej prasie i na lokalnych portalach, o ile niejaki podziurawiony Bolesław W. nie straci pamięci ani mowy. Albert miał rację, że robota została trochę spaprana. Ale co było, minęło. Kto wie, może uda się jeszcze naprawić ten mały błąd?
*****
Z telefonu leżącego blisko fotela, tuż koło przepełnionej popielniczki odezwała się melodia „Biełyje rozy”, ustawiona przez Dymitra jako sygnał budzika. Ósma zero zero. Dymitr otworzył oczy i pozostawiając na fotelu broń przeszedł do łazienki. Wykąpał się, ogolił, nie zapominając o delikatnym traktowaniu skóry pokrytej bliznami, po czym przebrał dokładnie w taki sam, lecz czysty komplet ubrań. Tylko skórzany pasek z kaburą był ten sam, co dnia poprzedniego.
Wrócił do pokoju, podniósł z podłogi popielniczkę, zaniósł ją do kuchni i wypróżnił do kosza pod zlewozmywakiem. Przygotował sobie skromne śniadanie z kilku składników, które trzymał w lodówce. Kawa rozpuszczalna z marketu w ogóle mu nie smakowała. Jak wymieni dolary w kantorze, kupi sobie dzisiaj wreszcie lepszą, a tą wywali do kosza. Zjadł kromki, zmył naczynia i wrócił do dużego pokoju. Wziął napoczętą paczkę papierosów, wyszedł na balkon i paląc przyglądał się jeżdżącym samochodom, jakby wybierał, którym z nich mógłby sobie kiedyś pojeździć. Jak już kupi nowe audi, czeka go nieco żmudnej, ale koniecznej roboty, jak śledzenie, obserwowanie, robienie zdjęć i dużo innych, oczywiście niezgodnych z prawem działań.
Wrócił na fotel, chwycił telefon i zadzwonił po taksówkę. Miękki mebel oprócz spania służył mu także do analizowania i planowania działań. Po drugiej stronie fotela trzymał notes. Podniósł go i znajdującym się w środku długopisem zapisał sobie najważniejsze, posiadane i otrzymane dotąd informacje. Otworzył w telefonie galerię i zaczął przeglądać otrzymane trzy zdjęcia oraz skąpe, jak na razie informacje, zebrane wcześniej przez ludzi Alberta na temat Antoniny Polańskiej i Aleksandry Wilczyńskiej. Ciekawe, czemu mają różne nazwiska? Zapisał adres zamieszkania tej ciekawej rodzinki. Zacznie od śledzenia i zbadania rozkładu dnia zarówno matki, jak i córki. Musi wiedzieć dokładnie, gdzie pracują, jakie mają zainteresowania i przyzwyczajenia, gdzie i kiedy robią zakupy, czy chodzą do kina, do knajpy oraz jak często i z kim się spotykają.
Pomyślał też, że przed zorganizowaniem porwania ważne będzie znalezienie odpowiedniego lokum na planowane przez niego ukrycie i przetrzymywanie dorosłej, ale młodej jeszcze dziewczyny. Nie będzie to takie łatwe, jak mogłoby się wydawać. Pojedzie najpierw obejrzeć miejsca, które dawniej doskonale znał. Może na byłe lotnisko do Osłej, może do Trzebienia, a może i nawet trochę dalej, do Pstrąża. Wszędzie tam można jeszcze dzisiaj znaleźć odosobnione i dobrze ukryte, nadające się do tego celu dawne piwnice, czy opuszczone budynki. Kiedy już wybierze to najlepsze, trzeba będzie je przystosować do funkcji czegoś w rodzaju więziennej celi na co najmniej kilkudniowy, przymusowy pobyt skrępowanej ofiary, bez konieczności pełnienia stałego, całodobowego nadzoru.
Przygotowanie kryjówki będzie wymagało trochę fatygi, zdobycia jakichś materiałów, wykonania prowizorycznych zabezpieczeń, ale wszystko to jest konieczne, żeby szantaż mógł być skuteczny. Ale to i tak tylko na wypadek, gdyby mamusia zdecydowała się odmówić współpracy i nie zechciała dobrowolnie podać miejsca ukrycia kamienia ze skrzynki. Dymitr miał jednak nadzieję, że kobitka już przy pierwszej rozmowie zmięknie i bardziej brutalne, siłowe czy psychologicznie metody okażą się zbędne. A Dymitr tych metod znał dość sporo.
Po zrobieniu notatek, wstał z fotela i schował do tylnych kieszeni spodni notes i telefon. Poszedł do kuchni i zabrał jedną z dwóch pozostawionych poprzedniego wieczora w chlebaku kopert. Pomyślał, że to powinno wystarczyć, bo dolar ostatnio dobrze stoi. Zanim wyszedł z mieszkania ubrał swój długi, nieodzowny według niego płaszcz. Pod płaszczem, ponownie rozdzielone, zajęły jeszcze swoje miejsca w kaburze pistolet i tłumik.
Zamknął drzwi i wyszedł z klatki. Na pobliskim parkingu czekała zamówiona taksówka, którą miał zamiar pojeździć dzisiaj po Bolesławcu i po okolicach, aby wybrać dla siebie wreszcie nowy środek lokomocji. Bez tego dalsza część opracowanego planu odzyskania zaginionej zawartości skrzynki nie będzie możliwa do sprawnego i szybkiego zrealizowania. Wsiadł do czekającej taksówki, rzucił do kierowcy „Proszę najpierw do jakiegoś czynnego kantoru, a potem do autokomisu w Łące” i auto odjechało.
Czyli jednak nasza dopiero co upieczona studentka medycyny jest jednak zagrożona? Czy Ola da się tak łatwo porwać? Czy Bolek jeszcze pamięta dokładnie twarz sprawcy i jest w stanie ją odtworzyć? Koniecznie napiszcie w komentarzu jak podobają Wam się losy naszych bohaterów! Jak wyobrażacie sobie ich dalsze historie? Kolejny odcinek już w sobotę!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).