Już jest dwudziesta szósta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Dwudziesta czwarta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Dwudziesta piąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Dwudziesta szósta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Niezastąpiony Bolecnauta o pseudonimie M. znowu zdradza nam dalsze losy bohaterów. Zachęcamy gorąco także innych do udziału w zabawie i komentowania. Dzisiaj razem z naszym ulubionym sąsiadem Panem Rybką odwiedzimy Politechnikę Wrocławską. Zapraszamy do czytania:
Zaproszeni przez profesora Piotra Kasperczyka goście spóźniali się. Zegar wiszący na ścianie tuż nad drzwiami wejściowymi do jego gabinetu kierownika katedry Optyki i Fotoniki Politechniki Wrocławskiej wskazywał dwanaście minut po dziesiątej. Ten dość oryginalny chronometr otrzymał kilka miesięcy wcześniej od studentów podczas uroczystości z okazji 75-lecia istnienia uczelni. Miał kształt oka ludzkiego, a na cyferblacie któryś z bardziej dowcipnych i inteligentnych studentów zamiast jakiejś bardziej tradycyjnej sentencji w stylu „Tempus fugit” czy „Ora et labora”, wysmarował permanentnym markerem napis „Audi, vide, sile!”, co oznacza „Słuchaj, patrz, milcz!”. Po głębszym zastanowieniu profesorowi zdanie to tak się spodobało, że postanowił niezwłocznie zastąpić tym zegarem stary i coraz częściej zacinający się zegar w swoim gabinecie. Jednak koledzy z jego i innych katedr, a nawet innych wydziałów nie szczędzili profesorowi Kasperczykowi złośliwości twierdząc na przykład, że studenci na pewno życzyli profesorowi zmiany jego wysłużonej piętnastoletniej corolli na nowe Q7. Pomarzyć dobra rzecz.
Jeżeli zapowiedziani goście nie pojawią się do dziesiątej trzydzieści, będę musiał zadzwonić do profesora Dulewskiego i spróbować przełożyć umówione spotkanie, pomyślał profesor Kasperczyk, siedząc przy swoim biurku i obracając kolejną stronę najświeższego numeru czasopisma naukowego. Spotkania z rektorem o dwunastej nie mógł odwołać, a musiał się jeszcze do niego przygotować. Profesor Kazimierz Dulewski był jego poprzednikiem na stanowisku kierownika katedry, a obecnie spędzał naukową emeryturę w swoim nowym, parterowym domku, położonym w niewielkiej wiosce pod Miliczem, dokąd przenieśli się z żoną mając nadzieję na upragniony odpoczynek z dala od zgiełku wielkiego miasta. Emerytowany profesor Dulewski wiedziony sentymentem często jednak wpadał do niego na Politechnikę porozmawiać, napić się kawy i przy okazji omówić bieżące osiągnięcia naukowe w Polsce i na świecie. W latach swojej aktywności zawodowej był cenionym naukowcem i z tego powodu nawet po jego odejściu na emeryturę nadal zapraszano go na organizowane na Politechnice konferencje i wszelkiego rodzaju uroczystości. Jeżeli tylko zdrowie pozwalało, zawsze się na nich stawiał, dzięki czemu utrzymywał ciągły kontakt z kolegami na uczelni i ze światem naukowym.
Profesor Dulewski zadzwonił do niego w piątek przed weekendem i zapowiedział swoją wizytę. Uprzedził jednak, że nie przyjedzie sam, lecz ze swoim kolegą z lat studenckich, który również jest na nauczycielskiej emeryturze. Profesor by dość tajemniczy i nie chciał zdradzić celu wizyty. Poprosił jedynie o zaproszenie na spotkanie najlepszego na uczelni specjalisty od optyki, doktora Macieja Szaraka, którego promotorem był niegdyś właśnie sam profesor Dulewski. Po tej zagadkowej rozmowie profesor Kasperczyk zrobił tak, jak poprosił go starszy kolega. Umówił spotkanie w poniedziałek o godzinie dziesiątej, zapraszając na nie również wspomnianego doktora, który na szczęście zaplanował swój wakacyjny urlop w innym terminie i dysponował wolnym czasem.
Kwadrans po dziesiątej profesor Kasperczyk odłożył czytany periodyk, wstał z fotela przy swoim biurku, podszedł do drzwi i wyjrzał na korytarz. Zauważył siedzącego na jedynej w holu ławce niemal całkowicie łysego mężczyznę w okularach. Zwykle na tej dwuosobowej ławeczce znajdującej się tuż przy jasno oświetlonej, znajdującej się za kratami wystawie urządzeń optycznych, przesiadywali studenci oczekujący na egzamin lub zaliczenie. Ale teraz żacy mieli swoje upragnione wakacje, więc hol i klatka schodowa świeciły pustkami, a w budynku panowała niespotykana głucha cisza.
Zaproszony doktor Szarak, zapatrzony w trzymane na kolanach dokumenty, lekko poruszał ustami, jakby mówił sam do siebie. Profesor wiedział, że doktor nie rozmawiał z duchami, lecz po prostu miał taki zwyczaj podczas czytania. Doktor Szarak ubrany był w żółtą kamizelkę założoną na ciemnozieloną koszulę. Było to zgodne z praktykowanym przez niego stylem kontrastowego i ekstrawaganckiego dobierania elementów ubioru, który według niego zawsze musiał być odmienny od jego nazwiska.
- Dzień dobry, doktorze Szarak. Niech pan wejdzie, szanowny kolego – zwrócił się profesor Kasperczyk do zamyślonego naukowca, który na dźwięk jego głosu podniósł głowę, a twarz mu się wyraźnie rozpromieniła.
- Dzień dobry, panie profesorze! Jak się pan miewa? Już po urlopie? – odpowiedział kolorowo ubrany doktor.
- W porządku, dziękuję. Tak, w tym roku byliśmy z żoną nad Bałtykiem – odpowiedział profesor. - Nasi goście niestety się trochę spóźniają. Poczekajmy jednak w moim gabinecie. Profesor Dulewski zaprosił swojego znajomego spoza Wrocławia. Może znów na autostradzie są korki, jak zawsze po weekendzie. Ciekawi mnie jaką to nietypową i tajemniczą sprawę mogą mieć do nas.
- Ja także nie mogę się doczekać kolejnego spotkania z naszym sympatycznym profesorem Dulewskim – odpowiedział entuzjastycznie doktor Szarak i wszedł do gabinetu kierownika katedry.
Doktor zajął miejsce na skórzanej sofie przeznaczonej dla gości odwiedzających profesora. Przed sofą stała niska dębowa ława, a na niej leżał pokaźnej wielkości kryształ górski na drewnianej podstawce z napisem „Szklarska Poręba”, który wyglądał trochę jak mały biały jeż. Doktor odłożył przyniesione teczki i dokumenty na ławę i rozsiadł się wygodnie, zapadając się w miękkiej i przepastnej sofie.
Profesor zamknął drzwi za doktorem, ale zanim zdążył wrócić do biurka i zasiąść z powrotem na swoim fotelu, rozległo się głośne pukanie. Bez czekania na zaproszenie, ktoś mocno nacisnął na klamkę i drzwi do gabinetu z impetem otworzyły się. Do środka dosłownie wpadł profesor Dulewski ze słowem „Przepraszamy” na ustach. Był niskim, siwiutkim, dość ruchliwym mężczyzną o niepozornej posturze. Przywitał się profesorem Kasperczykiem i doktorem Szarakiem dynamicznymi uściskami rąk i wielokrotnie powtarzanymi słowami „Witam kolegę, witam, miło widzieć”. Po przywitaniu z dawnymi współpracownikami obrócił się i zwrócił się do niewidocznych osób, nadal przebywających na korytarzu:
- Zapraszam do nas, Stefanie. I panią także, szanowna koleżanko! Proszę, proszę, nie krępujcie się.
Do gabinetu wszedł swoim nieco powolnym krokiem pan Stefan Rybka, a za nim ciągnąc na popiskujących kółkach różowy neseser weszła nieco speszona Julia. Stanęli pośrodku gabinetu i niepewnie rozejrzeli się dokoła. Spotkanie w gronie naukowców onieśmieliło tych dwojga przybyłych gości, ale na szczęście profesor Dulewski czuł się tu nadal jak u siebie, więc zaczął bez skrępowania pełnić rolę gospodarza. Ze swoistym poczuciem humoru przedstawił przyprowadzonych przez siebie gości:
- To Stefan Rybka, dawniej nauczyciel fizyki z Bolesławca, obecnie w stanie spoczynku. Znamy się jeszcze z czasu studiów i muszę się przyznać, że gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj, bo to ja od niego ściągałem – wszyscy obecni głośno się zaśmiali. – Ale kiedy Stefan usłyszał wewnętrzny głos, odstawił naszą przyjaźń i szalone studenckie życie, porzucił nudną pracę naukową i pojechał w świat czynić pracę u podstaw, jak doktor Judym. A ja z braku lepszych propozycji zostałem na uczelni – kolejny raz zażartował profesor.
- I my wszyscy jesteśmy panu profesorowi za to wdzięczni. A ja w szczególności – odrzekł doktor Szarak składając swoje dłonie w geście podziękowania i posyłając profesorowi szeroki uśmiech.
- Świat naukowy niewątpliwie na tym skorzystał, Kaziu – odrzekł ciepło pan Rybka, ośmielony niespodziewanym komplementem ze strony tak uznanego naukowca. – Kopę lat, ale zawsze dobrze powspominać studenckie czasy. Zanim jednak wyjaśnimy o co chodzi, pozwolą panowie, że przedstawię panią Antoninę Polańską, moją byłą uczennicę, prymuskę z bolesławieckiego liceum. Rocznika nie pamiętam, bo z kobietami o upływie lat się nie rozmawia.
Wskazana ręką przez pana Stefana Julia przywitała się z profesorem Kasperczykiem i doktorem. Panowie oprócz uścisku dłoni po dżentelmeńsku ucałowali podaną im przez nią dłoń. Julia nie potrafiła sobie w ogóle przypomnieć, kiedy ostatni raz spotkała się z tym miłym, zanikającym gestem. Świat się zmienia, dżentelmeni są na wyginięciu, przemknęło Julii przez myśl. Ale przecież kobiety same się proszą o równouprawnienie, stwierdziła także na ich usprawiedliwienie.
- Miło panów poznać. Dziękujemy za zgodę na spotkanie – zwróciła się do naukowców. – Może od razu przedstawimy panom cel naszej wizyty. Nie chcielibyśmy zabierać zbyt wiele ich cennego czasu, więc…
- Ależ to żaden problem – przerwał Julii w pół słowa profesor Kasperczyk. – Panu profesorowi się nie odmawia. Kobietom także – szarmancko wytłumaczył swoje wtrącenie, przerywające wstęp Julii. Gestem ręki zaprosił ją, pana Rybkę i profesora Dulewskiego na sofę. – Niech państwo usiądą. Doktorze Szarak, proszę się wysmuklić i zrobić miejsce naszym gościom – dodał żartobliwie profesor.
- To ja się po prostu przesiądę. Jeżeli będę potrzebny, będzie mi łatwiej udzielać odpowiedzi i gestykulować, nie czyniąc nikomu większej krzywdy. Jak się domyślam, nie zostałem zaproszony tutaj przez panów profesorów wyłącznie dla towarzystwa, prawda? – stwierdził doktor Szarak. Wstał, podszedł do biurka i przesunął oba puste krzesła stojące przed nim w pobliże ławy dla gości. Sam zajął jedno z nich.
- A pani, pani Antonino? Nie usiądzie pani? – zwrócił się do Julii.
- Owszem, dziękuję. Ale żeby pokazać panom, z czym przyjechaliśmy i tak będę musiała zaraz wstać – odpowiedziała Julia i przycupnęła na krawędzi drugiego przysuniętego krzesła.
Pan Rybka z profesorem Dulewskim także usiedli, a właściwie zapadli się w sofie. Pan Rybka kilka razy podskoczył na niej i zażartował:
- Jakbym siedział na puszystej wacie, Kaziu. Jeszcze tylko ptasim mleczkiem niech nas obdarują i będzie nam jak w niebie.
- Ja się tam wcale nie wybieram. A ty też mimo wieku całkiem nieźle się jeszcze trzymasz – odparł także żartując profesor.
- Ptasiego mleczka nie mam. A nawet gdybym miał, to musieliby trzymać je pod kluczem, bo jestem nieokiełznanym łasuchem. Ale mogę poczęstować słonymi krakersami – powiedział profesor Kasperczyk klepiąc się po wybrzuszeniu pod koszulą. Wrócił za swoje biurko, lecz zanim ponownie usiał w fotelu, wyjął z szuflady miseczkę z ciasteczkami i podał przez biurko doktorowi Szarakowi. Ten postawił ją na ławie. – A może coś do picia? Wody? Kawy? Ale uprzedzam, że mam tylko rozpuszczalną.
- Ja tylko wodę. Wierzcie mi, że nie chcielibyście oglądać pobudzonego przez kofeinę staruszka – ostrzegł z uśmiechem profesor Dulewski.
Wszyscy pozostali nie chcąc nikogo kłopotać również obstawali przy wodzie, więc profesor ponownie poprosił doktora Szaraka o pomoc w obsłudze. Doktor wstał i z komody stojącej na ścianie przyniósł wszystkie trzy stojące tam półlitrowe butelki niegazowanej wody wraz z czterema szklaneczkami. Położył butelki oraz naczynia na ławie i ponownie usiadł na swoim krześle.
- To co państwa do nas sprowadza? – zagaił doktor Szarak, chcąc przejść do konkretów. Oraz potem do swojego gabinetu na końcu korytarza, gdzie miał zamiar kontynuować pisanie kolejnej części artykułu na temat wirów optycznych i ich zastosowań dla jednego z zagranicznych czasopism.
- Poprosiłem mojego dawnego kolegę, profesora Dulewskiego o pomoc, ponieważ potrzebujemy naukowej porady, szanowni panowie – rozpoczął pan Rybka. – Wydaje nam się, że jesteście do tego najbardziej właściwymi osobami, jako specjaliści od optyki.
- O to może pan być spokojny – odezwał się zza swojego biurka profesor Kasperczyk. Oparty łokciami o blat biurka wychylił się nieco do przodu. – Ja specjalizuję się głównie w światłowodach, ale obecny tutaj doktor Maciej Szarak to znany w Polsce i na świecie ekspert od optyki. Słuchamy dalej z niecierpliwością.
- Mam uzasadnione podstawy podejrzewać, drodzy państwo, że przywieziony przez nas przedmiot miał znaleźć swoje przeznaczenie w pewnych eksperymentach naukowych. Eksperymentach związanych z jakimiś wyjątkowymi właściwościami tego przedmiotu. Nie wiemy tylko, co to za właściwości. Jesteśmy za to niemal pewni, że eksperymenty te prowadzone były tuż przed albo już w trakcie drugiej wojny światowej i to najprawdopodobniej przez naukowców niemieckich na potrzeby armii niemieckiej.
- Oho, teraz robi się ciekawie i tajemniczo – cichym głosem zaczął wprowadzać odpowiedni nastrój profesor Dulewski. – Zupełnie jak w archiwum X. Mów dalej, Stefanie. Czy to możliwe, że wpadliście na trop „Złotego pociągu”?
- W to akurat wątpię, chociaż tak naprawdę nie wiadomo, co jeszcze mogło być ukryte przez Niemców razem z tym przedmiotem. A przedmiot ten, w którego pochodzenie weszła obecna tutaj Tosia w okolicznościach, które w tej chwili nie mają znaczenia… – tu pan Rybka spojrzał na Julię, a ona dziwnie nerwowo odwróciła wzrok i chrząknęła. – To wyjątkowo piękny i nadzwyczajnie duży minerał. Tosiu, pokażesz go panom?
Julia wstała, pociągnęła neseser na środek pomieszczenia i położyła go na płasko. Nacisnęła przyciski obydwu zamków i otworzyła wieko. Nagle przypomniała sobie, jak Bolesław cztery dni temu w lesie koło Złotego Potoku dokładnie w ten sam sposób otwierał ten sam neseser. Z tą różnicą, że zamiast owiniętego w szmatę klejnotu, wtedy znajdował się wewnątrz georadar. Gdyby tylko wtedy wiedzieli, co potem miało przydarzyć się Bolkowi…
- Wszystko w porządku, Tosiu? – zapytał z troską pan Stefan, a wszyscy poza nim z zaciekawieniem przesunęli głowy do przodu, chcąc jak najszybciej zajrzeć do wnętrza nesesera. Pan Rybka od chwili, kiedy Tosia przyniosła dużą, ciężką różową walizkę do jego mieszkania i otworzyła ją, doskonale wiedział, jak cenna jest jej zawartość. Przy tym klejnocie wartość georadaru wydawała się nic nie znaczącą kwotą.
- Już przynoszę – odpowiedziała Julia i wyciągnęła ciężki, owinięty teraz w niewielki, pomarańczowy polarowy koc minerał.
Przed wyjazdem do Wrocławia zmienili z panem Stefanem okrywę drogocennego klejnotu, ponieważ brudna szmata z bagażnika była ich zdaniem niegodną pełnić tej zaszczytnej funkcji. Julia podeszła z zawiniątkiem do ławy. Profesor Kasperczyk nie wytrzymał i również podszedł, aby z bliska obejrzeć, co też takiego niezwykłego w ten zwyczajny poniedziałek przywieźli jego niespodziewani goście z Bolesławca. Julia odwinęła koc i cofnęła się o krok. Oczom zebranych ukazał się niesamowicie precyzyjnie na pierwszy rzut oka oszlifowany, ogromny szmaragd w kształcie idealnego sześcianu. O boku mniej więcej dziesięciu centymetrów.
Kilkadziesiąt sekund trwało, zanim pierwsza ze zgromadzonych w gabinecie osób odzyskała głos na widok tego cuda natury, którego wygląd był osiągnięty dzięki zaawansowanej technice i czyimś zdolnościom obróbki jubilerskiej. Doktor Szarak zapytał:
- Można? – i wskazał palcem na mieniący się na zielono klejnot, jak dziecko, które chce spróbować najsmaczniejszy kawałek ciasta na przyjęciu urodzinowym.
- Można, a nawet trzeba – odparł pan Rybka. – Jeżeli tylko pomoże to panu w określeniu, do czego miał służyć ten kamień Wehrmachtowi.
Doktor Szarak wziął ostrożnie kamień w ręce, podniósł do góry, odwrócił się w stronę okna i przez kilkanaście sekund oglądał go pod światło. Po całym gabinecie zaczęły poruszać się zielonkawe zajączki, za którymi jako dziecko każdy na pewno kiedyś próbował biegać, usiłując złapać je w małą dziecięcą dłoń lub przycisnąć do ściany.
- Ale czystość! Wręcz idealna! – stwierdził z podziwem. – Tak oszlifować taki kruchy minerał! To prawdziwy majstersztyk. Ależ ten szmaragd musi być warty pokaźną fortunę!
- Zwracam uwagę, panie doktorze, że ci państwo nie przyjechali tutaj do jubilerskiej wyceny tego niesamowitego kamienia szlachetnego – napomniał swojego współpracownika, mrugając okiem do pozostałych osób profesor Kasperczyk. – Czy przychodzi panu do głowy, kolego, co też w nim takiego mogli widzieć ci niemieccy uczeni i wojskowi, o których wspomniał pan Stefan?
- Ależ oczywiście, panie profesorze. To proste. Chodzi o właściwość optyczną minerałów, zwaną pleochroizmem – odpowiedział podekscytowanym głosem doktor Szarak, nie zdając sobie sprawy, że niektórzy ze zgromadzonych mogli równie dobrze pomyśleć, że mówi o politeizmie.
- Ciekawe, ciekawe. Pleochroizm. Że też ja wcześniej na to nie wpadłem – znowu zażartował profesor Kasperczyk. – A tak nieco jaśniej i dokładniej? Proszę pamiętać, że są tutaj cywile.
- To nie jest ciekawe, panie profesorze. To fascynujące! Nie wiem tego na pewno, ale przez nadany kształt i niezwykłą czystość tego kamienia mogę się domyślać, że jeśli chodzi o Niemców i ich fanatyczne wręcz dążenie do wejścia w posiadanie dającej przewagę militarną superbroni, pracowali nad nowym… hmmm… niewątpliwie nad nowym rodzajem broni…
- No dobra, ale chyba nie zamierzali strzelać tym z armaty, co? – dołączył tym razem do żartobliwej zabawy profesor Dulewski.
- Oczywiście, że nie. Szmaragd, jako jeden z nielicznych minerałów cechuje się bardzo silnym pleochroizmem – odpowiedział naukowiec z tytułem doktora. – To znaczy, że zależnie od polaryzacji światła nań padającego, może on zmieniać barwę. Zapewne wykonywali więc doświadczenia mające prowadzić do uzyskania odpowiedniej barwy skupionej wiązki światła przepuszczanego przez ten kamień.
- Panie doktorze, do sedna, do sedna – kolejny raz poprosił o sprecyzowanie profesor Kasperczyk. Wykonał przerysowany kabaretowy gest zniecierpliwienia, spoglądając na zegarek na swoim lewym nadgarstku.
Doktor Szarak uśmiechnął się. Wiedział, że ta informacja, kiedy tylko wyjdzie poza to grono, zostanie najpewniej uznana za rewelację historyczną, dlatego z premedytacją przedłużał podzielenie się swoimi domysłami.
- Śmiem twierdzić, że naukowcy niemieccy musieli tam u was, w Bolesławcu, pracować nad bronią laserową…
Efekt tej wypowiedzi przerósł oczekiwania naukowca, bo długą chwilę wszyscy przetwarzali tę informację w głowach. Niemal słychać było wytężoną pracę tęgich mózgów.
- Do tego potrzebowaliby specjalnie przygotowanych, dużych pomieszczeń doświadczalnych. Ale to chyba nie problem – pierwszy podzielił się swoimi przemyśleniami, ale teraz już na poważnie, profesor Dulewski. – Przecież oni konstruowali ogromną ilość budowli, umocnień, czy podziemnych fabryk. Zwłaszcza na Dolnym Śląsku. Kłopot na pewno musieli mieli z czymś innym… – profesor zamyślił się. – Skoro do tego typu eksperymentów zużywali bardzo dużo energii, to musieli mieć także bardzo duże ilości jakiegoś chłodziwa…
- A to by się z grubsza zgadzało, drodzy panowie – w zamyśleniu stwierdziła Julia. Podniosła głowę i przesunęła wzrokiem po zebranych mężczyznach. Skupiła na sobie uwagę wszystkich obecnych. – Otóż do chłodzenia używali zwykłej wody ze strumienia. Specjalnie przebudowali do tego celu duży zbiornik wodny i wybudowali kanały doprowadzające wodę z tego zbiornika do swoich ukrytych laboratoriów. Ale proszę nie pytać, czy wiem, gdzie te wszystkie instalacje się znajdują. I proszę też nie pytać skąd i od kiedy o tym wiem. Bo było to dawno i nieprawda – tym razem to Julia próbowała zażartować. Widać było jednak po twarzach słuchaczy, że nikt z obecnych w ten jej żart nie uwierzył.
Pan Rybka zagadkowo spojrzał na Julię. Co ta Tosia jeszcze może przed nim ukrywać? W co oni się z tym Bolkiem razem wplątali?
I czy to z tego powodu postrzelony Bolek leży od czterech dni w szpitalu w stanie śpiączki?
Na jakie kroki zdecydują się bohaterowie? Co stanie się dalej ze szmaragdem? Czy panu Rybce i Julii wciąż zagraża niebezpieczeństwo?
Koniecznie napiszcie w komentarzu jak podobają Wam się losy naszych bohaterów! Jak wyobrażacie sobie ich dalsze historie?
Kolejny odcinek już w sobotę!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).