Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
16 stycznia 2021r. godz. 15:01, odsłon: 2677, Bolec.Info/Bolecnauci

Tajemnica szmaragdu - odcinek 39

Część w której Bolek wspomina Dirty Dancing, a jego przyjaciel z jednostki proponuje mu psa przewodnika.
Archiwum Państwowe w Bolesławcu
Archiwum Państwowe w Bolesławcu (fot. Kazimierz Marczewski)
REKLAMA
Villaro zaprasza

Już jest trzydziesta dziewiąta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Trzydziesta szósta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Trzydziesta siódma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Trzydziesta ósma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Niezastąpiony Bolecnauta o pseudonimie M., wraz ze wszystkimi podpowiedziami od tajemniczego Bolecnauty podpisującego się (A) oraz innych czytelników i tym samym współtwórców, przedstawia nam dalsze losy krnąbrnych bohaterów. Dzisiaj wrócimy do szpitala oraz... do kina. Zapraszamy do lektury!


Kiedy Julia po obdarowaniu w niedzielny wieczór wybudzonego Bolesława pieszczotami i napełniającą jego serce deklaracją zatrzymania go przy sobie na wieczność, oznaczającą teraz już na pewno początek nowego etapu w ich życiu, opuściła salę na oddziale intensywnej opieki medycznej, wokół Bolesława Wilczyńskiego zaczęła się intensywna krzątanina personelu. Jak zwykle po wyprowadzeniu pacjenta ze śpiączki konieczne były pilne wizyty i konsultacje lekarzy o kluczowych specjalizacjach. Konsekwencje kilkudniowego przebywania człowieka w tym stanie mogą być brzemienne w skutkach. Tylko na podstawie wyników badań i diagnostyki stwierdzającej poprawę stanu zdrowia można będzie podjąć decyzję o ewentualnym przeniesieniu chorego na inny oddział szpitalny w celu kontynuowania leczenia i dalszej jego rekonwalescencji. Jednak na razie nikt nie zamierzał uwolnić postrzelonego trzy dni wcześniej pacjenta spod opieki sympatycznych sióstr pełniących zamiennie dyżury na OIOM-ie.

Zdaniem lekarzy, których Bolesław tylko słyszał, ale nie mógł jeszcze zobaczyć, wewnętrzne narządy po chirurgicznym zreperowaniu pracowały poprawnie, choć nie idealnie. Wydawało się, że wstrząs hipowolemiczny nie doprowadził do nieodwracalnych uszkodzeń któregokolwiek z organów, czego najbardziej można było się spodziewać po silnym krwotoku. A to dzięki bardzo szybkiemu dowiezieniu na stół operacyjny. Poinformowano go, że oprócz pozszywania poharatanych mięśni, wycięto mu niewielki odcinek rozerwanego jelita grubego, że draśnięta została lewa nerka, a na ścianie żołądka zauważono małe pęknięcie związane z chwilowym ogromnym ciśnieniem, wywołanym przez przelatującą kulę.

Ale nie były to uszkodzenia, z którymi chirurdzy nie mogliby sobie sprawnie poradzić w trakcie jednej kilkugodzinnej operacji, wykonanej w noc napadu. Ogólnie Bolesław mógł więc mówić, gdyby tylko był w stanie mówić, o dużym szczęściu w nieszczęściu.

Wytłumaczono mu, że obfite krwawienie nastąpiło z uszkodzonej tętnicy w obrębie okrężnicy jakiejś tam i czegoś jeszcze innego, których to nazw Bolesław nie był w stanie zapamiętać. Zrozumiał jedynie, że konsekwencją postrzału będzie konieczność zmiany diety przez najbliższe kilka miesięcy. Ostrzeżono go przed nadmiernym objadaniem się oraz obciążaniem układu pokarmowego trudnostrawnymi potrawami. Kiedy zapowiedziano mu, że z tego powodu straci trochę na wadze, nawet nieco się ucieszył. Będzie jak znalazł, żeby Julce nie przyszło do głowy zarzucać mu przerostu mięśnia piwnego. Julka na pewno doceni ten zbieg okoliczności i już sobie wyobrażał, jak się będzie wymądrzać: „Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”.

Niepokojące były natomiast informacje na temat problemu ze wzrokiem, jakie zasygnalizował odpowiadając na pytania specjalistów od oczu i układu nerwowego. Oczywiście z powodu problemu z mówieniem, na ich pytania musiał odpowiadać głównie ruchami głowy bądź niewyraźnie mrucząc, a nie czystą mową paszczękową. Lekarz okulista i lekarz neurolog, wezwani na konsultację, pocieszyli go, że kłopoty z widzeniem po tego typu zdarzeniach mogą wystąpić, choć są raczej rzadkością, a wynikają z neuropatii, czyli niedokrwienia nerwu wzrokowego. Bolesław pomyślał, że jeszcze kilka takich rozmów i będzie mógł sam starać się o specjalistyczny dyplom lekarski.

Okulista zapewnił Bolesława, że objawy powinny wkrótce ustąpić, ale zalecił pielęgniarkom przygotowanie dla pacjenta specjalnej ciemnej opaski, aby póki co wzrok nie był narażony na zbyt ostre światło. Bolesna nadwrażliwość na bodźce będzie stopniowo mijać, ale na razie trzeba dać oczom odpoczywać.

Kiedy konsylia lekarskie skończyły wykonywanie swoich obowiązków, w sali zrobiło się wreszcie dużo ciszej i spokojniej. Pielęgniarki, które otrzymały polecenie nie odłączać jeszcze żadnego z urządzeń oprócz wspomagającego oddychanie respiratora, krzątając się koło niego, pełniły swoje obowiązki niezwykle troskliwie. Bolesław nie był tego świadomy, ale wszystkie jak jedna znały już wyciskającą łzy, pełną dramatycznych zwrotów, romantyczną historię jego związku z Julią. Oczywiście historią tą podzieliła się z koleżankami siostra Żaneta, która dość dokładnie zapamiętała ckliwą opowieść Julii w odcinkach. Żadna z pielęgniarek nie chciała i nie mogła dopuścić, aby takiemu z trudem odzyskanemu facetowi miałoby czegoś zabraknąć. W poczuciu kobiecej solidarności traktowały Bolesława z nieco nadmierną atencją i nadopiekuńczością godną świeżo upieczonej matki albo zakochanej w jedynym wnuczku babuni.

Bolesław jeszcze przed zaśnięciem, tym razem nie wywołanym wyłącznie działaniem środków farmakologicznych, odzyskał zdolność mówienia po podaniu niewielkich ilości wody do picia. Okazało się, że nawilżenie warg i nawodnienie jamy ustnej po kilku godzinach od odzyskania świadomości, pozwoliło Bolesławowi reaktywować narząd mowy na tyle, że Bolesław podjął pierwsze sprawniejsze próby konwersacji. Wdzięczny swoim opiekunkom za tak ciepłe i przemiłe traktowanie, stał się bardzo rozmowny i zaczął wdawać się w coraz śmielsze i coraz dłuższe pogaduszki z medycznym personelem. Nie mogąc zobaczyć na własne oczy żadnej z sióstr, starał się z każdą prowadzić jednakowo uprzejme i przyjacielskie pogawędki, starając się jednak nie wychodzić poza ramy dobrze pojętej przyzwoitości i nie wkraczać na pole podrywu. W jego mniemaniu, oczywiście.

Zanim oddał się ponownie w ramiona Morfeusza, usłyszał kolejne kroki. Rozpoznał, że do sali weszła tylko jedna osoba. Wydawało mu się, że podeszła do niego i tylko mu się przypatrywała. Bolesław nie mógł zobaczyć, kto to jest, ale domyślił się, że może to być ostatnia przed północą wizyta kontrolna którejś z sióstr. Biorąc pod uwagę późną porę założył bowiem, że limit wizyt lekarzy na ten dzień już się wyczerpał. Po cichych odgłosach obuwia, lekkości stawianych kroków i delikatnym zapachu słodkich perfum, stwierdził, że to musi być jakaś nowa, lecz nieznana mu jeszcze pielęgniarka, której być może wydawało się, że pacjent już zasnął i dlatego nie odzywała się ani słowem.

- Dobry wieczór, siostro – Bolesław starał się wymawiać głoski powoli i wyraźnie.

- Och! – lekko wystraszonym, a na pewno mocno zaskoczonym głosem odpowiedziała zagadnięta, nie spodziewając się chyba, że nieruchomo leżący pacjent jeszcze nie śpi. - Dobry wieczór…

Młody, czysty i dźwięczny głos, który Bolesław usłyszał niemal dźgnął go jak nożem w samo serce. Coś takiego Bolesław poczuł pierwszy raz w życiu. Przysiągłby, że właśnie doznał bardzo potężnego i wyraźnego déjà vu. Natychmiast przeniósł się w czasie i wrócił do pewnego wrześniowego dnia w roku 1987, kiedy czekał na swoją wyraźnie spóźniającą się na randkę sympatię...

***

- Dobry wieczór! – kuksnęła go w plecy roześmiana Julia, kiedy stał zaczytany w plakatach filmów wyświetlanych aktualnie w kinoteatrze Forum. Niczego takiego się nie spodziewając, aż podskoczył ze strachu. Zdenerwowany za ten żart obliczony na zaskoczenie obrócił się, chcąc wytarmosić Julię choćby i za chustę, którą założyła tego chłodnego wieczora, w jednym z ostatnich dni zbliżającego się ku końcowi kalendarzowego lata. Ale ona, spodziewając się krwawego odwetu, już uciekła mu i schowała się za jedną z kolumn podpierających pasaż, będący przejściem między dwoma częściami budynku. Bolek tylko pogroził jej z daleka pięścią, a ona potulnie wróciła i pocałowała go na powitanie jak należy, w policzek. Który zresztą bez słowa wskazał jej palcem, bezgłośnie tym samym żądając oficjalnych przeprosin.

Kilkanaście dni wcześniej zaczęli drugi rok nauki w bolesławieckim liceum. Jeszcze przed końcem klasy pierwszej obydwoje wspólnie i zgodnie przyznali sobie status „chodzącej ze sobą pary”. Otoczenie szkolne również zaakceptowało, że już nie należy podrywać Julki, ani nie należy się przyklejać do Bolka. Tylko jej rodzice, a w szczególności mama, jakoś nie kwapili się by nazywać Bolka chłopakiem, czy choćby „sympatią” swojej jedynej córki.

- Znowu prawie się spóźniłaś… - z pretensją stwierdził niezaprzeczalny fakt Bolek, chwytając Julię za rękę i splatając swoje palce z jej palcami.

- Ale tylko prawie – odpowiedziała Julka mrugając rzęsami jak firankami i pociągnęła go w kierunku wejścia do kina. – Dawaj, Bolek, bo na pewno jest kolejka za biletami.

Mieli właśnie za chwilę trzeci raz obejrzeć w kinie film pod dziwacznie brzmiącym tytułem „Wirujący seks”. Był to kolejny, po „Elektronicznym mordercy”, wyświetlanym pół roku wcześniej, „genialnie” przetłumaczony tytuł kasowego przeboju prosto z Hollywood, których w polskich kinach było jak na lekarstwo. Ktoś kto uznawał, że to co z Zachodu od razu musi być złe, musiał się strasznie nad tymi fatalnymi tłumaczeniami z języka angielskiego nagłowić, a i tak wszyscy używali oryginalnej angielskiej wersji tytułów „Dirty Dancing” i „Terminator”.

Bolkowi wystarczyło obejrzeć „Wirujący seks” raz. A Julka trzeci dzień z rzędu ciągnęła go na ten młodzieżowy, taneczny wyciskacz łez. Dobrze, że grają to tylko tydzień, to może te siedem seansów nie zrujnuje mojego kieszonkowego budżetu, pomyślał. Chociaż i tak Julka uparła się, aby każdy płacił za swój bilet. Tak naprawdę jednak plątała mu się po głowie myśl, że to ona powinna płacić za oba. Kto to widział, żeby płacić za własne tortury.

Niezrozumienie dla gustów filmowych działało niestety w obie strony. W kwietniu próbował zaciągnąć Julkę na genialny film z Arnoldem Schwarzeneggerem, siedmiokrotnym zdobywcą tytułu Mister Olimpia, bożyszczem i idolem nastoletnich, wychudzonych smarkaczy, którym zamarzyło się ruszać na podbój piękniejszej połowy wszechświata za pomocą podrasowanej tężyzny fizycznej. Większość chłopaków, których znał, tak się zachwyciła ponad 50-centymetrowym bicepsem terminatora T-101, cyborga z przyszłości, że w wielu piwnicach czy garażach powstały naprędce, z byle czego i byle jak skonstruowane urządzenia do ćwiczeń. Tak właśnie nastała moda na amatorską kulturystykę, która, czemu nie da się zaprzeczyć, przydawała się od czasu do czasu na dyskotekach.

Wiosną, kiedy grali „Terminatora”, to on próbował zaciągnąć Julkę do kina, ale nie udało mu się ani razu. Być może zbyt krótko jeszcze wtedy się znali, a być może któraś z jej życzliwych koleżanek opowiedziała jej fabułę i szczerze jej to arcydzieło sztuki filmowej odradziła. Sama Julka pytana, dlaczego nie chce iść z nim na „Elektronicznego mordercę”, odpowiedziała mu, że to tylko jakaś strzelanina, że to nie o miłości, no i najważniejsze - nie grał tam Patrick Swayze, ani żaden inny przystojniak.

Co się porobiło z tymi dziewczynami? Każda z nich marzyła o zajęciu miejsce Jennifer Grey. Jeden film, a rozpętało się jakieś młodzieżowe wariactwo na całą Polskę. Bolek miał już dość stwierdzeń „jest taki przystojny”, „a jak świetnie tańczy” i temu podobnych ochowo-achowych zachwytów. Owszem, ten aktor dobrze grał i nieźle się ruszał, ale który facet wytrzyma to ciągłe „Patrick to”, „Patrick tamto”? Mało to u nas chłopaków świetnie tańczy do „Tarzan Boy”, „Only you” albo „Slice me nice”?

Zdążyli usiąść na swoich miejscach zanim jeszcze Baby z rodziną dotarła do ośrodka wypoczynkowego Kellermanów. Julia od razu zapadła się w fotel, użyczając Bolkowi łaskawie swojej dłoni na cały film, chociaż myśli i wyobraźnię poświęciła w całości oczywiście komuś innemu, występującemu na dużym ekranie. Bolek trzymał się dzielnie aż do sceny, w której John i Frances uczą się tańczyć do taktów „Hungry Eyes”. I to były ostatnie kadry, które wtedy zapamiętał przed zaśnięciem przy ładnej, ale niestety skutecznie usypiającej muzyce. Na szczęście Julka, wciągnięta całkowicie przez tę miłosną historię, nawet tego nie zauważyła. Nie zauważyła też niczego na pozostałych czterech seansach, na których z własnej, choć przymuszonej woli zdarzało się Bolkowi niezbyt dokładnie śledzić wydarzenia fabuły…

***

Bolesław wróciwszy z kina do szpitalnego łóżka miał zamiar zapytać pielęgniarkę o głosie przywołującym te wspomnienia, czy i ona po obejrzeniu „Dirty Dancing” rzuciła się w taneczny wir ucząc się kroków do mambo, ale zdał sobie sprawę, że musiałaby być w jego wieku, aby pamiętać polską premierę tego babskiego muzycznego romansidła. Zamiast tego postanowił poprosić jedynie o dwa małe łyczki wody.

- Siostro? – pytanie Bolesława trafiło w pustą przestrzeń. Pielęgniarka musiała opuścić pomieszczenie, kiedy szesnastoletni Bolek cierpiał katusze podczas retrospektywnego seansu w kinie Forum.

Usłyszał za to jakieś kroki. Były całkiem inne niż poprzednie. Cięższe i głośniejsze. Może to Julia wróciła? Może czegoś zapomniała? Chciał zapytać „Julia?”, ale głos uwiązł mu w przesuszonym gardle.

- Cześć, Bolek. Ano była tu kilka minut temu. Poprawiła ci rozkopane pielesze, przygładziła poduszeczkę, ale niestety już wyszła. Mówiła, że musi jeszcze dzisiaj jechać w jakiejś sprawie do Wrocławia…

Usłyszana surrealistyczna treść niespodziewanej odpowiedzi, jak i udzielający jej głos zaskoczyły go tak bardzo, że zaczął u siebie podejrzewać jakieś omamy albo pomieszanie klepek. O tych możliwych powikłaniach lekarze nic nie wspominali. Cholera, może nie chcieli go na razie dodatkowo denerwować. Głos z łatwością i bezbłędnie przypisał do znanego mu od niedawna właściciela.

- Adam? To ty? Skąd się tu wziąłeś, do diaska? I to w środku nocy? – Bolesławowi wydawało się, że nie tylko wzrok, ale też i słuch mu poważnie zaszwankował. – Kto musi jechać do Wrocławia?

- Bolek, coś ty chyba bredzisz, chłopie. Musiało ci się nieźle poprzestawiać pod kopułą, a przecież żeś w bebechy kulkę dostał, a nie w czachę. Jest niemal siódma trzydzieści, a nie północ! Może mam zawołać lekarza? – Alan Mleczko, który dotąd tylko Bolesławowi przedstawił się swoim prawdziwym imieniem, nie bardzo wiedział jak ma się zachować w sytuacji kompletnej dezorientacji chorego kolegi z jednostki, który przed trzema dniami ledwie przeżył postrzał.

Bolesław faktycznie doznał niewielkiego zamętu w głowie, ale wreszcie zdał sobie sprawę, że powrót do przeszłości musiał mu się ewidentnie przedłużyć na całą, długą noc. Widać umysł sam się postanowił wyłączyć w nieoczekiwanym momencie, a organizm nadal potrzebował bardzo dużo odpoczynku. Ucieszył się jednak, że po porannej pobudce usłyszał akurat ten znajomy głos. Dlatego że mimo pewnych zastrzeżeń, lubił swojego kolegę z pracy. Ale także dlatego, że miał zamiar wcześniej czy później zadać mu parę pytań w jeszcze jednej, nietypowej sprawie, od której podejrzewał, że to wszystko się zaczęło.

Po zakończeniu czynnej służby poza granicami kraju i rozpoczęciu pracy w bolesławieckiej jednostce wojskowej, mimo powrotu do rodzinnego miasta, Bolesław czuł się na początku trochę obcy i odstawiony na boczny tor. Przystosowanie do nowego miejsca, nowego środowiska i nowych zajęć zajęło mu trochę czasu. Ale wiele się zaczęło zmieniać, kiedy zapoznał Adama i innych nowych kolegów, z których kilku okazało się być również dawnymi komandosami. Nowe znajomości przyniosły mu wiele korzyści. Podciągnął się między innymi w sztukach walki na indywidualnych lekcjach, nadrobił braki w przygotowaniu informatycznym oraz stopniowo poznawał aktualną sytuację polityczno-towarzyską sfer wyższych i niższych w swoim dawnym miejscu zamieszkania.

Kapitan Alan Mleczko, młody kawaler o aparycji Alaina Delona był, można powiedzieć, wręcz rozchwytywany przez zdecydowaną większość napotkanych na swojej drodze kobiet. Alan, a naprawdę Adam, miał tę cechę, że będąc świadomym swojej wizualnej przewagi nad innymi facetami, w sposób bezwzględny przymilał się do wszystkich bez wyjątku niewiast, które spotykał. Niektóre się temu poddawały, inne reagowały na niego alergicznie, a zdarzały się i takie, które tylko udawały brak zainteresowania, zależnie od stanu ducha i aktualnego stanu cywilnego. W oczach większości kobiet nie był typem oczytanego okularnika, tylko raczej bawidamka i lekkoducha. Na Bolesławie także z początku wywarł mylne, jak się potem okazało, wrażenie, że był sposobny tylko do flirtu, ale już absolutnie nie do czegoś poważnego.

Znajomość z Adamem vel. Alanem Mleczką wbrew pozorom okazała się Bolesławowi niezmiernie przydatna, kiedy skontaktowała się z nim Julia i zaproponowała mu odgrzebanie starej, niemal już przez niego zapomnianej, dramatycznej historii sprzed prawie trzydziestu lat i odszukanie zakopanej skrzynki w celu sprawdzenia jej tajemniczej zawartości. To, że zapoznał się z Adamem i nawet, można powiedzieć, po koleżeńsku się polubili, pozwoliło bowiem Bolesławowi uzyskać dostęp do starych, nieco przykurzonych, zarówno poniemieckich jak i bardziej aktualnych polskich map terenów wokół bolesławieckiej jednostki wojskowej. Adam był bowiem szefem archiwum oraz dwóch pracujących tam archiwistek.

Bolesław dał się Julii namówić do współpracy i do przejrzenia czeluści wojskowych archiwów wiedziony nie tylko chęcią poznania finału nierozwiązanej wówczas tragicznej w skutkach przygody ze zwiedzaniem podziemi danego Waldschloss, zakończonej strzelaniną i zakopaniem podejrzanej, świśniętej przez świrniętą Julkę skrzynki. Był także bardzo ciekawy zachowania swojej byłej sympatii po tylu latach od rozdzielenia. Chciał poddać się losowi i był niezmiernie ciekawy, co też mu fortuna przyniesie tym razem.

Mimo upływu czasu i rozmywania się wspomnień, przez całe lata tkwiło wewnątrz Bolesława przeczucie, że wtedy, w czerwcu 1990 roku, przeoczyli z Julią coś ważnego. A teraz w udostępnionym mu po znajomości archiwum miał nadzieję znaleźć wskazówki, które pozwoliłyby mu odkryć związek pomiędzy spenetrowanymi przez nich podziemiami przy dawnych basenach wojskowych, a wywożonymi wtedy przez radzieckie wojsko niemieckimi skrzyniami. Zwłaszcza z tą jedną, którą udało się Julii wyrzucić z ciężarówki, zanim sama została postrzelona przez któregoś z żołnierzy.

Przeglądając i analizując stare, dokładne, w tym także i poniemieckie mapy, wierzył, że jeżeli tylko odpowiednio długo i głęboko pogrzebie w tych papierach, to natrafi w końcu na jakieś ważne tropy, które doprowadzą do odkrycia przeznaczenia niezbadanej wówczas odnogi tunelu. Natrafił. Na jednej z map zostały naniesione podziemne instalacje, które łączyły istniejący wtedy rekreacyjny zbiornik wodny i należące jeszcze w tamtym czasie do Wojska Polskiego budynki magazynów, obecnie ogrodzone i znajdujące się w rękach prywatnych.

Dlatego zgodził się spotkać w czwartek z Julią przy Złotym Potoku, aby wskazać miejsce zakopania ukradzionej Rosjanom skrzynki i pojeździć rekreacyjnie z georadarem po lesie. Tysiąc razy by się nad tym poważnie zastanowił, gdyby tylko wiedział, że tym razem to on niemal straci życie przez te ich wariackie pomysły i przez wygadanego złodzieja o lekko wschodnim akcencie…

Bolesław postanowił, że koniecznie musi opowiedzieć Julii o wydarzeniach w garażu, o ukrytym w walizce sześcianie i ostrzec ją o potencjalnym niebezpieczeństwie, gdyby bandyta uparł się jednak wejść w posiadanie zawartości ukradzionej z pewnością przez niego z sejfu pustej skrzynki. Musiał to zrobić jeszcze zanim przyjdzie Policja i wydusi z niego wszystko, co wie na ten temat. Przecież będą go musieli bardzo szczegółowo przesłuchać, kiedy tylko dowiedzą się, że odzyskał świadomość. Z drugiej strony może lepiej powiedzieć wszystko Policji, a Julię utrzymywać w niewiedzy? Może dadzą jej wtedy jakąś ochronę? Najważniejsze będzie bezpieczeństwo Julii.

- Jest poniedziałek, a Ty jeszcze nie w pracy, Adaś? – spytał prowokacyjnie Bolek. Wiedział, że w przeciwieństwie do kobiet, Adam do obowiązków w pracy podchodzi bardzo poważnie.

- Aj, co mi tam. Czego się nie robi dla kumpla. Dowiedziałem się, że wróciłeś do żywych, to wpadłem się przywitać po drodze do roboty. Jak się czujesz, drogi przyjacielu? – Alan nie czekając na odpowiedź, zbliżył się do wezgłowia łóżka. – A po co ci ta opaska, Bolek? Lepiej ci się w niej śpi na tych wywczasach, czy nie możesz już patrzyć na kobitki? – tu Alan zniżył głos do szeptu. – Muszę ci powiedzieć w tajemnicy, że masz tutaj cały przekrój babeczek w uniformach do swojej wyłącznej dyspozycji. Ino pozazdrościć, szczęściarzu! Chyba też się dam postrzelić, sam nie wiem.

- Daj spokój, nie widzisz, że ja bardzo chory jestem? Współczuć mi trzeba, a nie zazdrościć. – odrzekł Bolesław. – A ta opaska to dlatego, że ponoć światło na razie mi szkodzi.

- W razie gdybyś jednak oślepł i potrzebował psa przewodnika, to pamiętaj, że niedługo moja sunia będzie się szczenić. – Bolesław nie wiedział, czy Adam mówił na poważnie, czy po prostu tryskał jak zwykle czarnym humorem. – Zatrzymam jednego faflaka dla ciebie, na wszelki wypadek. A w jednostce zrobimy ściepę na białą laskę dla kombatanta.

- Adam, boksery się na przewodników nie nadają – odparował ze śmiechem Bolesław. – Chyba, że chcesz żeby mnie wciągnął pod pociąg, kiedy tylko kota zobaczy.

- Wiem, wiem. Znam i kocham te bestie. Koty to jedno. Ale dla mojej Kory tylko piłeczka się liczy. I to, jak daleko jesteś w stanie tą piłeczką rzucić – stwierdził Alan. – Ciekawe, czy się zmieni i uspokoi, kiedy urodzi wreszcie te szczeniaki. Jeszcze jakiś tydzień, może dwa i zostanę ojcem. Ha ha ha – zaśmiał się kolega Bolka.

- Przestań, Adam, bo mnie trzewia bolą, jak się śmieję. Podobno coś mi tam połatali i muszę się oszczędzać.

- Dobra, przyjacielu. Czas goni, więc będę leciał – Alan klepnął Bolka po przedramieniu. – Potrzebujesz może czegoś? Daj tylko znać, to ci podrzucę – znów ściszył głos. – Może jakieś fajki, marihuanę leczniczą albo chociaż małpeczkę?

- Wiesz co, Adam? Idź ty już sobie, bo mi się zaraz pogorszy, a nie chcę żebyś musiał na mnie siadać i robić mi usta-usta – Bolesław postanowił przejść do słownego kontrataku. – Chociaż jestem przekonany, że by ci się to spodobało. Siostry mówią, że nieźle całuję!

- Ajajaj, jaki całuśny Casanova. Myślałby kto. Tylkoś w gębie taki mocarny. Wiem przecież, że nie masz żadnej laski na stałe. Z tą białą laską to chyba naprawdę niezły pomysł, żebyś miał jakąkolwiek i nie był więcej samotny… I więcej w życiu nie błądził – Alan nie mógł pozostać Bolesławowi dłużny i musiał mieć ostatnie zdanie. Skierował się do wyjścia. Stanął na chwilę w progu i odwrócił się w kierunku leżącego na łóżku Bolesława, który nadal trząsł się i próbował opanować śmiech.

– Jeszcze jedno, zanim uronisz za mną pożegnalną łzę, Bolek. Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko, abym się spotykał z twoją siostrą? – i wyszedł zostawiając zdziwionego pytaniem Bolesława samego bez dalszych wyjaśnień.

A wyjaśnienia jak najbardziej się Bolesławowi należały. Miał wrażenie, że się przesłyszał.
Adam chce się spotykać z pielęgniarką i prosi go o pozwolenie? Ależ bardzo proszę, nie ma problemu! Spotykaj się, ile chcesz, Romeo! Ciekawe, którą to z sióstr postanowił omotać swoją wyszukaną gadką?


Oj my chyba wiemy. o jakiej siostrze mowa... A co na to sama zainteresowana? Czy ona będzie mieć coś przeciwko? Czy Bolesław odzyska wzrok i powróci do sił wystarczająco szybko, by ostrzec Julię?

Czekamy na Wasze pomysły i opinie, pozostając w głębokim zachwycie dla Waszej wyobraźni, Drodzy Czytelnicy! 

Kolejny odcinek już w środę w godzinach popołudniowych!

Tajemnica szmaragdu - odcinek 39

~Siwy Wilczomlecz niezalogowany
19 stycznia 2021r. o 19:45
Jestem bardzo ciekawy kto jest autorem tych powiesci.?
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Szaroczarny Dzwonek niezalogowany
20 stycznia 2021r. o 13:45
c.d. ledwie wyrobione w czasie, błędy Antoniego i blondynki, Pani Redaktor, jak najbardziej zamierzone
----------------------------------------
Agentowi kontrwywiadu można było przyglądać się nie tylko dwa, ale i dwa tysiące razy, a i tak nie dałoby się stwierdzić, czy z ofiarą napadu o tym samym nazwisku są spokrewnieni, czy nie. Oczywiście przed zaplanowaną później tego dnia wizytą w szpitalu, prokurator nie miał jeszcze okazji przyjrzeć się Bolesławowi Wilczyńskiemu osobiście. Na podstawie otrzymanych od podinspektora Kamińskiego zdjęć, wyciągniętych z baz danych dokumentów i tak można było jednak stwierdzić, że nie posiadają z przybyłym z Warszawy kapitanem SKW żadnych zbieżnych zewnętrznych cech wspólnych. Ale nie powinno się tego od razu przesądzać, ponieważ genetyka sprawia, że brak fizycznego podobieństwa zdarza się u rodzeństwa nader często. Jedno dziedziczy cechy po matce, drugie po ojcu.

Dlatego prokurator Pietrzak, przy okazji drugiego spotkania z Waldemarem Wilczyńskim, na parkingu pod cukiernią Malinka, po krótkim przywitaniu postanowił wprost zapytać o ich ewentualne powiązania rodzinne.

- Pozwoli pan kapitan, że go o coś zapytam? Czy jest pan z Bolesławem Wilczyńskim jakoś spokrewniony, czy może to nazwisko to tylko przypadek?

- Pan prokurator to ma nosa! Oby i w naszej sprawie tak było. Zapali pan? – odpowiedział wcale nie zaskoczony pytaniem kapitan Wilczyński, podsuwając prokuratorowi otwartą paczkę papierosów, ale prokurator ruchem ręki odmówił. Drugi z „agentów w czerni”, który stał obok zajęty zdaje się czytaniem pewnie tysięcy maili na smartfonie, musiał być niepalący, bo poczęstunek nie został mu zaproponowany.

Ubrany w ciemny, elegancki garnitur, starannie ogolony i o krótko przystrzyżonych włosach koloru pieprz i sól agent Wilczyński zapalił cienkiego papierosa, wciągnął dym do płuc i chwilę delektował się wypełniającym je śmiertelnie trującym dymem. „Co cię nie zabije, to cię wzmocni”, śmiał się zawsze w duchu, ignorując nadrukowane wielkimi literami napisy „Palenie zabija” na kolejnych wypalanych paczkach. W związku z tym liczył, że każda wypalona paczka przedłuża mu życie. Wiedział oczywiście, że nałóg ten do najzdrowszych nie należy i nawet dwa razy próbował się go bezskutecznie pozbyć, ale nie miał nikogo na tyle bliskiego, dla kogo mógłby dłużej, albo nawet na zawsze wytrwać w tym postanowieniu.

Opierając się, a właściwie niemal siedząc na przednim błotniku luksusowego służbowego bmw, skręcił głowę, podwinął dolną wargę do góry i z ustami zwiniętymi w trąbkę dość powoli wydmuchiwał dym. Zamyślił się, czytając baner z tytułem nowej ekspozycji, wywieszony na niewielkim balkonie budynku muzeum i minęła dłuższa chwila, zanim ponownie się odezwał. Zupełnie jakby ważył, czy i w jakim zakresie powinien wyjawić szczegóły z życia osobistego swojego i Bolka. Kiedy doszedł do wniosku, że i tak do prokuratora będą musiały wcześniej czy później dotrzeć te informacje, spojrzał w końcu na niego i powiedział:

- Jestem jego starszym bratem – zaciągnął się ponownie papierosem i strzepnął popiół na ziemię. – Ale nie widzieliśmy się tyle czasu, że zdążyłem już nabrać przekonania, że faktycznie jestem jedynakiem. A teraz, po bez mała trzydziestu latach, jest pan już czwartą osobą na tym świecie, która zna tę tajemnicę…

- Czwartą? A kto jest tą trzecią? Któreś waszych z żyjących rodziców? – zainteresował się prokurator.

- Nie, nasi rodzice zginęli jeszcze w latach osiemdziesiątych w wypadku drogowym pod Bolesławcem. Bo właśnie z tych okolic pochodzimy – Waldemar zawahał się przez chwilę, jakby nagle złapał się na tym, że podaje już zbyt wiele szczegółów o sobie i swojej przeszłości.

- Przykro mi z tego powodu, panie kapitanie…

- Nie trzeba, to bardzo dawne czasy – Waldek powoli wydmuchiwał kolejną toksyczną białą chmurę, lecz nie przed siebie, ale na bok, aby nie uwędzić prokuratora. – Wie pan, co? Niewygodne będzie dla nas to ciągłe „panowanie”. Możemy mówić sobie po imieniu? Waldek jestem – brat Bolka przełożył papierosa do lewej ręki i wyciągnął prawą dłoń w kierunku prokuratora Pietrzaka.

- Nie ma sprawy. Mam na imię Zbyszek – prokurator odwzajemnił uścisk. – Może i faktycznie tak będzie łatwiej. Zatem, Waldek, jeśli pozwolisz, chciałbym wprowadzić cię po kolei w szczegóły tej sprawy. Zacznijmy od audi bandyty, pozostawionego tutaj, na parkingu, na którym stoimy…

- Postaramy się nadążać, a w razie czego zadawać pytania – Waldek zerknął na zajętego kolegę i dość mocno klepnął go w bark. – Antek! Halo, jesteś z nami? Ty też słuchaj, bo potem napiszesz jakieś bzdety w swoim raporcie i znowu będziesz za mną łaził, żebym ci poprawiał.

Agent ABW Antoni Moczydło jakby ocknął się z letargu, schował telefon do kieszeni i podjął heroiczny wysiłek skupienia całej swojej uwagi na prokuratorze. Niemal natychmiast jednak jego wzrok powędrował gdzieś dalej, ponad ramieniem prokuratora, gdyż stał się świadkiem wręcz mistyczno-religijnego objawienia. Po schodach cukierni schodził anioł, stukając obcasami i taszcząc ogromny, tekturowy karton z logo cukierni. Sponad wielkiego pudła z tortem wystawała emanująca falującymi blond lokami koafiura, a pod pudłem maszerowały długie, długie, długie i do tego zgrabne nogi, w zasadzie w całości odkryte, nie licząc ledwo okrywającej pośladki błękitnej mini spódniczki.

Agent Moczydło musiał doznać nagłego wyrzutu hormonów i jednocześnie przypływu wyrzutów sumienia, nie pozwalających mu patrzeć na księżniczkę z bajki dźwigającą samotnie tak wielki ciężar, gdyż torując sobie łokciami drogę pomiędzy prokuratorem i Waldkiem minął ich i dosłownie rzucił się w kierunku tego nadnaturalnego zjawiska, które najwyraźniej zgubiło azymut na pozostawioną gdzieś na parkingu karocę z dyni. Wydawało się, że za chwilę, w geście uwielbienia i oddania czci, Antek padnie na bruk przed tym, jego zdaniem, chodzącym ideałem.

- Może pomóc? – Antek bezskutecznie próbował raz z lewej, raz z prawej dojrzeć twarz anioła. Wyglądał trochę jak piesek, który szuka przysmaku, nie wiedząc, w której zamkniętej dłoni schował go treser. Waldek na ten widok przewrócił oczami i wymownie spojrzeli po sobie z prokuratorem.

- Dziękuję, może pan otworzyć mi samochód? Kluczyki mam w lewej ręce – właścicielka pudła i obu zajętych rąk próbowała potrząsnąć kluczykami, wiszącymi na którymś z wyposażonych w tipsy palców, ale siłą rzeczy i własnych ramion potrząsnęła całym pudłem. Ciężko było stwierdzić, czy tort wewnątrz to wytrzymał, czy może przekształcił się w słodką breję.

- Już się robi – Antoni sięgnął po dyndające kluczyki, lecz zamiast po prostu nadusić guzik na pilocie i zobaczyć, które auto na parkingu zrobi „pik-pik” i zamruga kierunkowskazami, wykazał się nieco zbyt niskim poziomem bystrości, jak na agenta służb specjalnych. - A który to?

Waldek lewą ręką zasłonił oczy, jakby chciał oszczędzić sobie tego widoku i załamany, lekko pokręcił opuszczoną głową. Od samego początku, kiedy przedstawiono mu Antka na odprawie i poinformowano, do jakiej sprawy zostają przydzieleni, miał przeczucie, że nie będzie im się dobrze razem pracowało. Antoni rzadko kiedy potrafił skupić się na swojej pracy, bo wiecznie coś go rozpraszało. Przeważnie social media w jego smartfonie, ale też i wszelkiej maści komunikatory, które miał w nim zainstalowane. Tym razem jednak rozproszenie Antka spowodowane było przez wyjątkowo niewirtualną, seksowną blondynkę.

- Miętowy garbus, proszę pana. Niech pan otworzy mi drzwi, żeby mogła włożyć tego torta...

Agent Antek dopiero teraz nacisnął przycisk pilota. Kiedy bladozielony, nowiutki i na wskroś nowoczesny volkswagen, o przywołującej wspomnienia obłej bryle karoserii zamrugał pomarańczowymi żaróweczkami i zapikał, podszedł do drzwi samochodu i otworzył je na całą szerokość. Blondynka okręciła się bokiem, a kiedy zobaczyła otwarte drzwi od strony kierowcy, zdenerwowała się, nie sądząc, że jakikolwiek facet może być mniej bystry od bohaterek dowcipów o blondynkach.

- O, Jezu! Co z panem? Drzwi pasażera! Przecież nie będę siedzieć pupą na torcie. Skąd ty się w ogóle urwałeś, człowieku!

- W ogóle to z Warszawy, ale pochodzę z Woli Przypkowskiej, proszę panią – Antek, zupełnie jakby był członkiem grupy Monty Pythona, wszedł do środka auta, przedostał się ponad dźwignią zmiany biegów i otworzywszy prawe drzwi od wewnątrz, wysiadł z drugiej strony. Dobrze, że właścicielka auta tego nie zobaczyła, bo cały widok przesłoniło jej niesione pudło.

- To widać i słychać. Jak mi się przez pana tort stopi na tym upale, to mój Seba panu tego nie daruje – ostrzegła blondynka agenta Antka, który mimo, że nie wiało, przytrzymywał jej drzwi od strony pasażera. – On w swoje urodziny zawsze tak czeka na torta i dmuchanie świeczek.

Nie trzeba było się długo zastanawiać, dlaczego uczynny agent ograniczył się jedynie do utorowania kobiecie drogi do auta, a nie przyszło mu dotąd do głowy uwolnić jej od kłopotliwego bagażu, pomagając w jego niesieniu i załadunku. Antoni nie krył się bowiem z tym, że zajęty był przyglądaniem się okrągłym kształtom właścicielki pokaźnego kartonu ze słodką zawartością, które to obłości jeszcze bardziej się uwydatniły, kiedy pochyliła się i wkładała urodzinowy prezent dla kochającego męża na przednie siedzenie samochodu. Antek kręcąc głową zasapał i zmarszczył czoło, jakby zastanawiał się, z czego mogła być uszyta ta spódniczka, że jeszcze nie pękła.

- Może niech pani przypnie pasami? – zaproponował grzecznie wynurzającej się z wnętrza auta blondynce, która odwróciła się w jego stronę, co musiało sprawić, że pomyślał to samo o wytrzymałości biustonosza i opinającej go bluzki.

Blondynka zinterpretowała tę propozycję zdaje się nieco błędnie, zapewne jako coś w rodzaju aluzji do swoich damskich atutów, choć Antek na dziewięćdziesiąt dziewięć procent miał na myśli ostrzeżenie przed sytuacją, w której ta dama, jako kierowca, miałaby problem z łagodnym hamowaniem, prowadząc w szpilkach wysokich jak Burj Khalifa.

- Swojego se niech pan przypnie pasem. Importynent! – zbulwersowana blondynka zdjęła z ramienia maleńką damską chanelkę i zamaszyście trzepnęła nią Antka jak popadnie, a popadło akurat na jego głowę.

Zaraz potem odepchnęła go na bok i trzasnęła głośno drzwiami. Gdyby tak samo głośno trzaskała drzwiami auta z Bawarii, należącego do swojego wyrozumiałego i kochającego męża, w najlepszym razie nazajutrz mogłaby być już rozwódką. Gibotliwym krokiem, jakby szła na szczudłach, białogłowa ruszyła dokoła samochodu, stukając obcasami nienadających się absolutnie do prowadzenia samochodu dziesięciocentymetrowych szpilek, psiocząc na cały rodzaj męski.

- Myśli taki jeden z drugim, kurde, że jak kobieta o coś prosi, to od razu musi być jakaś ćwierćtępa dzida do wyrwania! Masz szczęście, że Seba był zajęty i nie mógł ze mną przyjechać…

Blond piękność przeszła na stronę kierowcy, wsiadła do środka i z hukiem o podobnym natężeniu jak wcześniej, trzepnęła drugimi drzwiami. Cud, że żadna szyba w aucie nie eksplodowała. Uruchomiła silnik, lecz zamiast wycofać i wyjechać z parkingu zgodnie ze znakami ruszyła z piskiem do przodu, podskakując wjechała na wysoki krawężnik, przejechała przez chodnik i po chwili lekkim zygzakiem oddalała się ulicą 1 Maja, spiesząc zapewne do męża jubilata w nadziei, że krem w torcie nie zdąży opaść.

Waldemar z prokuratorem zgodnie śmiali się z tej sceny już od momentu, kiedy usłyszeli przymiotnik „miętowy”. Żałowali trochę, że wspomniany Seba nie mógł towarzyszyć swojej małżonce, gdyż wtedy cała akcja mogła przybrać zupełnie inny, jeszcze mniej zadowalający dla Antka obrót, na przykład obrót z kopnięciem, czy kopnięcie z obrotu. Antoni, zawiedziony bezskuteczną próbą zaabsorbowania uwagi blondynki swoją średnio rozgarniętą osobą, wrócił do kolegów, popatrzył na nich zdziwiony i widząc, że próbują odwracać wzrok i tłumić śmiech, zwrócił się do nich z wyraźną pretensją:

- No, co? To wcale nie było śmieszne. Chciałem tylko babeczce pomóc, a ona taka niewdzięczna…

- Antek, po prostu daruj sobie na przyszłość takie kabarety. W pracy jesteś – Waldek łamiąc prawo rzucił niedopałek i przydepnął go wypastowanym półbutem.

- Dobra panowie, czas nas goni – postanowił przejść do rzeczy prokurator Pietrzak. – Idziemy teraz do garażu, a potem pojedziemy wszyscy razem do szpitala, do naszego kluczowego świadka – idąc przez parking, prokurator wskazał ręką jedno z miejsc parkingowych. – Tutaj stał samochód bandyty. Ciemne audi A6 z mocnym silnikiem. Jak wynika z nagrań kilku okolicznych monitoringów musiał tu się pojawić pomiędzy 21:30 a 21:45, po czym poszedł do garażu pieszo. W aucie zabezpieczyliśmy dużo śladów i odciski palców, których niestety brak w naszej bazie danych. Tuż koło auta znaleźliśmy też niedopałek. Ale analiza DNA próbki pozostawionej na nim śliny nie jest jeszcze gotowa.

- A jakieś kamery zarejestrowały twarz? A może byli tu jacyś świadkowie, którzy mogliby pomóc w sporządzeniu portretu pamięciowego? – zapytał Waldek, kiedy przechodzili na drugą stronę ulicy Kutuzowa.

- Tylko jego przejeżdżające auto. Żadnego nagrania z przestępcą poruszającym się na pieszo. Także żadnego naocznego świadka, niestety, oprócz twojego brata – odpowiedział prokurator. – Nie wiemy więc, ani którędy, ani dokąd uciekł. Mamy tylko ślady buta na samochodzie, który pan Wilczyński zaparkował przed garażem, zanim wszedł do środka i niemal zginął.

- Może napastnik odtańczył taniec zwycięstwa po zastrzeleniu ofiary? – wysnuł ciekawą i prawdopodobną, jego zdaniem, teorię agent Antek, nie odnotowawszy dotąd faktu, że ich główny świadek przeżył i już przytomny będzie mógł z nimi wkrótce porozmawiać.

- Na pewno, a potem rozłożył skrzydła, zakrakał i odleciał – Waldek już nie miał obiekcji co do obnażania niewyśrubowanego polotu swojego kolegi z Warszawy.

Prokurator uśmiechnął się pod nosem. To sobie dzisiaj raczej tylko z braćmi Wilczyńskimi pogadam, pomyślał. Ciekawe, dlaczego przez tyle lat nie mieli ze sobą kontaktu? Oby ich stosunki nie były utrudnieniem w śledztwie. Może okazać się bowiem, że Bolesław Wilczyński odmówi współpracy, kiedy dowie się, kto jeszcze będzie zaangażowany w śledztwo.

Kiedy trzej mężczyźni w garniturach doszli na zaplecze kamienic przy 1 Maja, spotkali tam czekającego już na nich podinspektora Kamińskiego. Po wymianie nazwisk i wzajemnych uprzejmości, prokurator pozwolił śledczemu na szczegółowe przedstawienie prawdopodobnego przebiegu wydarzeń, odtworzonych na podstawie informacji otrzymanych z Pogotowia i ze Straży Pożarnej, zeznań świadków oraz zebranych na miejscu śladów i dowodów.

Waldemar słuchał podinspektora ze zdwojoną z oczywistych względów uwagą i jedynie przytakiwał, pełen podziwu zarówno dla jego elokwencji, jak i dla jego zaangażowania w prowadzone dochodzenie. Widać było od razu, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Mimo, że raczej nie mógł straszyć bandytów swym niepozornym wyglądem, to na pewno był dla nich dużo bardziej groźny ze względu na swoje niewątpliwe umiejętności detektywistyczne i wieloletnie doświadczenie.

Obejrzeli razem wszystkie ślady w garażu oraz otoczenie niewielkiego, przylegającego do dawnych murów miejskich budynku. W swojej głowie Waldek, jak zawsze, wyobrażał sobie przebieg całej sytuacji z czwartkowego wieczora. Zwykle pomagało mu to w dalszej analizie, a pytania o brakujące elementy układanki pojawiały się niemal automatycznie. Fakt, że ślady krwi na posadzce powstały po postrzeleniu jego jedynego obecnie żyjącego krewnego, nie wpływał na niego w żadnym stopniu. Był za to ciekawy, jak Bolek zareaguje w chwili, gdy go zobaczy. A moment spotkania, którego zresztą dość mocno się obawiał, zbliżał się nieubłaganie.

- Panie kapitanie, to by było z grubsza tyle – oznajmił podinspektor po zakończeniu wizji lokalnej i swojej relacji. – A bardziej szczegółowo opisane jest to wszystko w raportach i dokumentach, które przesłałem panu, zanim wyjechałem z biura. Czy ma pan w tej chwili jakieś pytania?

- Ja nie mam żadnych, wszystko dla mnie jasne jest – odezwał się wreszcie milczący jak dotąd agent Moczydło.

Waldek odwrócił głowę na bok, wziął oddech i powoli, z cichym sykiem wypuścił powietrze. Nie dziwię się, pomyślał. Przecież w ogóle nie słuchałeś policjanta. W garażu z uwagą studiowałeś jedynie konstrukcję wiszącego na wieszakach ściennych roweru, a na podwórku wgapiałeś się we wszystkie otwarte okna po kolei, a potem obserwowałeś stado gołębi, wydziobujących sypnięte im przez któregoś z mieszkańców resztki czerstwego pieczywa.

- Ja także jeszcze nie, póki co – dorzucił od siebie, zamiast kolejny raz publicznie obsztorcować kolegę z Warszawy. – Myślę, że po tym co usłyszałem i po przeczytaniu raportów, raczej nie będę miał ich zbyt wiele. Z tego, co mi wiadomo, wciąż jeszcze jednak czekacie na niektóre informacje?

- Zgadza się, nie mamy jeszcze ważnych danych od operatora sieci komórkowej – włączył się do rozmowy prokurator Pietrzak. – A to dla nas dość pilne. Nie wiemy jak dotąd, kto i gdzie zarejestrował karty SIM do lokalizatorów. Bez tego nie odnajdziemy drugiego z nich, a to mogłoby nas bardzo szybko naprowadzić na trop sprawcy. Zakładam bowiem, że bandyta, który na allegro używał konta użytkownika o nazwie sonya1993, obecnie nadal śledzi inne auto, w którym zamontował drugie z zakupionych urządzeń.

Waldek drgnął, kiedy usłyszał ten nick, ale na razie nie wyjaśnił dlaczego wzbudził on jego zaniepokojenie. Pozostałym chyba ta nazwa z niczym się nie skojarzyła, ale być może tylko on w tym gronie doskonale znał język rosyjski? Czyżby niedoszły morderca Bolka aż tak pozwolił sobie zakpić z polskich służb?

- Zadzwonię jeszcze dzisiaj do kilku osób w Warszawie. Oni będą mogli przyspieszyć wyciągnięcie tych informacji – zapewnił prokuratora i podinspektora.

- Dziękuję, Waldek. Bardzo by nam to pomogło – ucieszył się prokurator na obiecaną pomoc.

- Moim zadaniem, w zasadzie najważniejszym, jest pomóc wam w jak najszybszym odnalezieniu i zatrzymaniu sprawcy – dodał Waldek, sięgając papierosa z wyjętej, napoczętej paczki. – A na razie mogę tylko ujawnić w tajemnicy, że nasza agencja podejrzewa, iż człowiek, którego szukamy, może być bardzo niebezpieczny z punktu widzenia szeroko rozumianych interesów naszego państwa. Jego ujęcie może wydatnie przyczynić się do rozpracowania trudnej do wykrycia siatki szpiegowskiej, którą próbujemy od kilku lat rozpracować.

- Wierzę, że razem dorwiemy drania – zapewnił prokurator Pietrzak, po czym zwrócił się w zasadzie już tylko do zaciągającego się dymem Waldka. – Możemy teraz przejechać się do szpitala. Jesteś gotowy na spotkanie z bratem?

- A czy można być przygotowanym na kataklizm? – odpowiedział enigmatycznie zapytany i ruszyli we trzech z powrotem do swoich zaparkowanych pod cukiernią samochodów służbowych, pozostawiając na miejscu podinspektora i zabezpieczający wciąż miejsce przestępstwa oznakowany policyjny samochód. Z radiowozu wysiadł umundurowany funkcjonariusz i zaczął otrzymywać od śledczego instrukcję ponownego zabezpieczenia wejścia do garażu za pomocą policyjnych taśm i plomb.

Prokurator i agenci z Warszawy nie uszli jeszcze nawet dwudziestu metrów, kiedy za ich plecami rozbrzmiał dzwonek telefonu. Waldek z prokuratorem przystanęli i obejrzeli się. Antek, oczywiście już ze smartfonem w ręce, pomaszerował dalej w nieświadomości, że bez znajomości topografii miasta będzie musiał uważać nie tylko na stojący przed nim kamienny mur, ale i na ruch uliczny oraz ewentualne otwarte studzienki kanalizacyjne. Podinspektor Kamiński chwilę rozmawiał z kimś, po czym nacisnął palcem ekran i schował z powrotem telefon do wewnętrznej kieszeni marynarki. Podniósł rękę, pomachał do nich i niemal biegnąc, krzyczał:

- A poczekajcie, koledzy! Chyba nie będziecie musieli męczyć pana Wilczyńskiego w szpitalu! Dzwonił aspirant Świgoń z redakcji jednego z naszych portali – informował ich z wyraźnym podekscytowaniem w głosie. – Mieliśmy rację! Mieliśmy i rację, i szczęście, panie prokuratorze!

- No, niech pan już mówi, o co chodzi! Wygrał pan w totolotka, czy co? – niecierpliwił się prokurator.

- A będziemy mieć portret jak się patrzy! – nie mógł powstrzymać radości w głosie podinspektor Kamiński. – Jedno ze zdjęć zrobionych podczas otwarcia ławek szóstego sierpnia na rynku zawiera podobno doskonałe ujęcie twarzy naszego poszukiwanego. A za trzy minuty aspirant przywiezie nam wydruki laserowe!

- A to świetnie. No to teraz, kiedy je już opublikujemy, dopiero zacznie się draniowi palić grunt pod nogami – prokurator zwinął dłoń w pięść i w geście sukcesu przybili sobie z podinspektorem żółwika, jak nastolatkowie.

- Żeby tylko nie spanikował, bo może wtedy stać się bardzo niebezpieczny. Ciekawe jakie miał zadanie i kogo śledzi tym razem po uziemieniu Bolka? – dobitnymi słowami próbował ostudzić ich huraoptymizm wojskowy specjalista od demaskowania szpiegów. – Chyba zdajecie sobie sprawę, panowie, że jeżeli nie dokończył swojej roboty, to w waszym mieście zrobi się jeszcze gorąco?
-----------------------------------------------------------
c.d.n. i dobrej zabawy
Pozdrawiam,
M
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Jasnopopielaty Bodziszek niezalogowany
3 lutego 2021r. o 17:41
Piękne
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Malinowa Gęsiówka niezalogowany
10 lutego 2021r. o 14:22
payday loans in penticton extremely bad credit payday loans puregold cash loan requirements
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).

REKLAMA Zapraszamy