Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Wróć do komentowanego artykułu:
Tajemnica szmaragdu - odcinek piąty
~~Celestynowy Złotlin niezalogowany
7 września 2020r. o 21:59
Fajna ta foka na zdjęciu...
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Celestynowy Złotlin niezalogowany
8 września 2020r. o 7:30
c.d. i robi się niebezpiecznie
------------------------
Czarne kombi marki audi czekało na pustym parkingu przy cukierni Malinka. Zwracało na siebie uwagę choćby tylko tym, że stało tam jako jedyne, pominąwszy fakt, iż cukiernia już dawno o tej porze była zamknięta, a dziecięce przyjęcia z tortem i klaunem raczej kończą się o takiej porze, niż zaczynają. Mężczyzna siedzący w środku zapalił papierosa i kilkusekundowy blask płomienia oświetlił przez moment jego twarz. Uważne oczy na pokrytej bliznami twarzy czujnie, niemal bez mrugania i bez ustanku obserwowały wjazd na podwórko pomiędzy muzeum a apteką. Świecący jasno zielony neon w kształcie krzyża wiszący nad wejściem do apteki rzucał naokoło złowrogą poświatę, jakby ostrzegał, że tutaj wkrótce zostanie popełnione przestępstwo.

Mężczyzna zobaczył wreszcie smugi świateł starego mercedesa wyjeżdżającego z powrotem na ulicę 1 Maja. Samochód powoli wdrapał się pod górę, oświetlając przy okazji okna pierwszego piętra przeciwległej kamienicy, skręcił w prawo i potem drugi raz w prawo wjeżdżając na krótko w ulicę Kutuzowa. Światła reflektorów omiotły zaparkowane czarne kombi, a mężczyzna siedzący w nim na chwilę obniżył się w siedzeniu. Kierowca i pasażerka mercedesa w ogóle nie zwrócili na niego uwagi, chociaż nie wydawali się byli zbyt zajęci jakąkolwiek dysputą. Za chwilę po raz trzeci raz skręcili w prawo, w ulicę Kubika, po czym zniknęli z pola widzenia.

Mężczyzna nie spiesząc się wysiadł. Miał na sobie długi, ciemny płaszcz, raczej zbyt ciepły jak na tę porę roku. Ostatni raz zaciągnął się głęboko papierosem, po czym rzucił niedopałek na chodnik i zadeptał, nie dbając o środowisko, ani o estetykę przestrzeni publicznej. Wydmuchał z płuc ostatni obłok gęstego dymu i nie zaprzątając sobie głowy zamknięciem auta, ruszył tam, skąd przed chwilą wyjechał leciwy mercedes.

Postawa i sprężysty, równy krok zdradzały wojskowe wyszkolenie. Wykonać zadanie i szybko się wycofać, najlepiej bez zwracania na siebie większej uwagi. Szybko dotarł do apteki, zszedł w dół i znalazł się na zapleczu kamienic stojących przy ulicy 1 Maja. Ukrywając się w cieniu, poza zasięgiem słabego światła jedynej lampy oświetlającej podwórko, rozejrzał się po garażach przyklejonych tylnymi ścianami do średniowiecznego muru miejskiego. Bez trudności rozpoznał ten, którego szukał. Tak jak na otrzymanym na telefon wcześniej zdjęciu, obiekt był świeżo po remoncie i był jedynym, nad którego bramą wisiała lampa milczącego alarmu. Mężczyzna rozpoznał markę i typ urządzenia alarmowego. Bułka z masłem, pomyślał i uśmiechnął się pod nosem.

Jeszcze przez chwilę postał w cieniu, jakby szacował moment rozpoczęcia i czas potrzebny na ukończenie zadania. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w polu widzenia, sięgnął pod poły płaszcza i wyłuskał spod niego płaską aluminiową walizeczkę, wielkości i grubości netbooka. Ukląkł, położył ją na kolanach i otworzył. Rozciągnął z boku niewielką teleskopową antenkę, wcisnął kilka przycisków i na wyświetlaczu z ogromną prędkością zaczęły się zmieniać kombinacje cyfr, prawdopodobnie oznaczające przeczesywane częstotliwości. Nie minęła nawet minuta, kiedy z wnętrza zabezpieczonego instalacją alarmową garażu rozległo się podwójne piknięcie oznaczające zdalne rozbrojenie urządzenia.

Złożywszy i schowawszy z powrotem urządzenie pod płaszcz, mężczyzna wyjął jednocześnie inne, nie mniej nowoczesne, choć bardziej tradycyjne, aczkolwiek także bardzo pomocne mniej zinformatyzowanym amatorom cudzej własności. Rozejrzał się uważnie i upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, ruszył w kierunku garażu. Pewnie włożył łom niemal idealnie pośrodku drzwi pomiędzy posadzkę a uszczelkę. Rozstawił szerzej stopy wyposażone w wojskowe buty na grubych podeszwach, po czym wyćwiczonym ruchem pociągnął łom szybko i wyjątkowo mocno w górę, aż usłyszał, jak plastikowy łańcuch chrupie na plastikowych zębatkach i drzwi się uniosły. Po cholerę komu skanery częstotliwości pilotów, pomyślał włamywacz i podniósł drzwi jedynie na tyle, aby schyliwszy się móc pod nimi wejść do środka.

Po wejściu do garażu opuścił ręcznie drzwi z powrotem na dół, chociaż nie domknęły się one do samego końca, ale nie dbał już o to. Wyciągnął z kieszeni latarkę czołową, wsunął na głowę i zapalił. Od razu zobaczył szafkę zamykaną na klucz i bez zastanowienia podszedł do niej, ignorując wszystkie inne cenne znajdujące się na wyciągnięcie ręki rzeczy, które zwykły złodziej natychmiast zacząłby pakować do przepastnego wora. Popatrzył na trzymany nadal w ręce łom i postanowił nie bawić się w zgadywanie szyfru.
--------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Ceglastoróżowy Agrest niezalogowany
8 września 2020r. o 15:53
c.d.
---------------------------------
Zanim jednak dokonał otwarcia zamka z szyfrem za pomocą długiego metalowego „wytrychu”, mężczyzna wyjął z innej kieszeni smartfon, wpisał do niego kod i wyświetlił specjalną aplikację z mapą. Zobaczył poruszającą się po ulicach miasta czerwoną kropkę. Przesuwała się powoli z wieloma postojami, mniej więcej na północ. Stwierdził więc, że może działać bez pośpiechu, bo wliczając równie ślamazarny powrót śledzonego obiektu, bez problemu zdąży opuścić garaż z przedmiotem zlecenia.

Nie miał pojęcia, co zawiera skrzynka, ale wiedział, że będzie niezbyt duża, za to dosyć ciężka. To dobrze, łatwo będzie ją schować pod płaszczem i zanieść do samochodu. Tajemniczy zleceniodawca zakazał mu jednak jej zniszczenia, a tym bardziej uszkodzenia czy otwierania, inaczej z zapłatą będzie się musiał pożegnać. Nigdy dotąd nie pracował za darmo. A to miała być naprawdę intratna fucha.

Przed otwarciem szafki musiał szybko przeanalizować, czy rozwalenie drzwiczek łomem nie naruszy warunków umowy. Obejrzał szafkę w świetle czołowej latarki od dołu do góry i już wiedział, gdzie wykonać pierwsze uderzenie, a gdzie następne. Miał nadzieję, że o tej porze nikt już nie wyjdzie z pieskiem na wieczorny spacer, bo bez niewielkiego hałasu przy otwieraniu skrytki się nie obejdzie. Nie chciał zbędnych komplikacji, a z ukryciem ciała zawsze są jakieś problemy.

Postanowił sprawdzić na wszelki wypadek, czy broń, schowana dotąd w kaburze pod płaszczem, jest przygotowana, na wypadek gdyby jakieś komplikacje miały jednak ochotę przed snem podlać jedno z wyschniętych drzewek na niewielkim podwórku. Wyjął pistolet, dokręcił do niego tłumik i położył na idealnie wysprzątanym stole warsztatowym.
Uniósł łom i energicznie wykonał pierwsze uderzenie w szczelinę między drzwiczkami, a korpusem szafki. Już to pierwsze uderzenie pokazało, że robota nie będzie wymagać wiele wysiłku. Po czwartym uderzeniu drzwiczki się poddały i zobaczył wnętrze szafki. Była właściwie pusta. Trochę buteleczek z chemikaliami, jakieś papiery, puste łuski i kilka drogich diamentowych wierteł znanej marki.
- A gdzie skrzynka, do cholery! – zaklął mężczyzna sam do siebie niskim, schrypniętym głosem.

Szybko rozejrzał się po garażu i zaklął drugi raz. Dużo jednak szpetniej, niż przed chwilą, za to jakby bardziej po rosyjsku. Przeoczył drugą szafkę z szyfrem, wsuniętą dość głęboko pod stół z drugiej jego strony. Na tyle głęboko, że na pierwszy rzut oka w ciemności trudno było ją zauważyć. Nerwy zaczęły brać górę, chociaż zdarzało mu się to dość rzadko. Klął raz po raz głośno to po polsku, to po rosyjsku, zły na siebie za stracony czas. Ostatni raz zaklął wtedy, kiedy klęknął i zobaczył, że ta druga szafka to właściwie sejf. Może niezbyt solidny, ale sejf to zawsze sejf. Łom mógł sobie wsadzić w… No, podarować sobie jego dalsze użycie. Dalsze przeklinanie też nie miało większego sensu, więc zamilkł. Trzeba się opanować, dostosować i działać dalej. A więc jaki był plan B?

Mężczyzna nie miał zdolności kryptograficznych. Nie był w stanie obliczyć ilości możliwych układów liczb i do rana na śpiąco, opierając się o stół, ustawiać wszystkich możliwych kombinacji, eliminując te już zapisane i wykorzystane. Preferował i był zresztą dużo lepszy w rozwiązaniach siłowych, lecz tym razem nie mógł skorzystać ze swojego cennego doświadczenia. Wiedział, że nie będzie miał też szansy na powtórną wizytę w tym garażu kolejnej nocy. Niepotrzebnie stracił cenny czas przy pierwszej szafce. Jego błąd. Nie zbadał terenu.

Sięgnął do jeszcze jednej wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyjął ni mniej ni więcej, tylko lekarski stetoskop. Był przygotowany na dużą ilość opcji. Włożył miękkie końcówki, zwane oliwkami, do uszu, zupełnie jak lekarz, który zaraz będzie osłuchiwał pacjenta. Brakowało mu tylko białego kitla.
- Do roboty, panie Kwinto – powiedział do siebie, przytknąwszy głowicę stetoskopu w pobliżu zamka szyfrowego. Na zewnątrz nadal było bardzo cicho. Pomyślał, że mimo drobnych problemów, szczęście mu tej nocy jednak dopisze. Wytężył słuch i zaczął kręcić pokrętłami z cyframi.
Szkoda, że tym razem nie sprawdził mapy na smartfonie. Zobaczyłby, że czerwona kropka po krótkim postoju, bezzwłocznie i dużo szybciej rozpoczęła podróż powrotną.

Mężczyzna szybko ustawił już prawidłowo dwie z czterech cyfr szyfru: dwa i osiem. Zadowolony, całkowicie skupiony na słuchaniu, nie zauważył jednak chwilowej jasnej poświaty w pozostawionej szparze pod uszkodzonymi drzwiami, oznaczającej, że na podwórko wjechał jakiś pojazd.
- Co to ma być, do diaska! Kto tu jest! - usłyszał gromki krzyk na zewnątrz. Ktoś podniósł bramę gwałtownie góry i w otworze stanęła zwalista, choć dobrze zbudowana postać, wyraźnie gotowa na niezbyt przyjazną konfrontację.
-------------------------------
c.d.n. może jeszcze w tym tygodniu
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Celestynowy Złotlin niezalogowany
8 września 2020r. o 23:19
A teraz będzie errata

~~Ceglastoróżowy Agrest napisał(a):
a prawą stuknęła się dwa razy prawą pięścią w klatkę piersiową

winno być
"a prawą pięścią stuknęła się dwa razy w klatkę piersiową"

~~Celestynowy Złotlin napisał(a):
kilkusekundowy blask płomienia oświetlił przez moment jego twarz. Uważne oczy na pokrytej bliznami twarzy

winno być
"kilkusekundowy blask płomienia oświetlił przez moment wnętrze samochodu. Uważne oczy na pokrytej bliznami twarzy..."

~~Celestynowy Złotlin napisał(a):
Za chwilę po raz trzeci raz skręcili w prawo, w ulicę Kubika, po czym zniknęli z pola widzenia.

winno być
"Za chwilę po raz trzeci skręcili w prawo, w ulicę Kubika, po czym zniknęli z pola widzenia."

~~Ceglastoróżowy Agrest napisał(a):
Ktoś podniósł bramę gwałtownie góry

winno być
"Ktoś podniósł bramę gwałtownie do góry"

Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Ceglastoróżowy Agrest niezalogowany
9 września 2020r. o 9:44
c.d.
-----------------------------
Następnego dnia, w niedzielę, upał zapowiadał się nieco lżejszy. Dobrze, pomyślała Julia, może jakoś zleci do wieczora. Po powrocie z sumy powyciągała z szaf okulary do nurkowania, wodoszczelną latarkę, kostium i kilka innych rzeczy, które wydały jej się niezbędne na nadchodzący wieczór. Położyła wszystko na wersalce tuż obok sportowej torby typu jamnik. Zdała sobie sprawę, że tak naprawdę są słabo przygotowani na ewentualne dłuższe nurkowanie. Stwierdziła jednak, że nawet jeśli do przepłynięcia pod wodą będzie 10-15 metrów, to dadzą radę tak długo wstrzymać oddech. Wiele razy pokonywała na basenie dystans nawet 20 metrów w zanurzeniu.

Od dziecka umiała bardzo dobrze pływać, ale co do nurkowania, to troszkę powątpiewała w swoje wysokie umiejętności. Bolek nurkował dużo lepiej. Nawet umiał otworzyć oczy pod wodą i nie musiał niczym zatykać nosa, a Julia odwrotnie. Dlatego podczas cotygodniowych zajęć licealnych na jedynym miejskim basenie krytym, należącym do MOSiR zwykle nurkowała w okularach i z klipsem na nosie.

Basen był fajny, tylko od lat krzyczał o remont. Zbliżał się do osiemdziesiątki, więc porządna renowacja od dawna się pływalni należała. Kiedy Bolesławiec leżał jeszcze w granicach państwa niemieckiego, basen i zlokalizowane przy nim łaźnie nazywano Miejskimi Zakładami Kąpielowymi. Skomplikowana nazwa. Ciekawe jak mówili wtedy ludzie? „Zażywałem kąpieli w Miejskich Zakładach Kąpielowych”? Mimo, że basen nie był nowoczesny, ani nowy, to miał jednak swój przedwojenny klimat. Brakowało tylko, by pływający nosili te śmieszne jednoczęściowe pasiaste albo koronkowe kostiumy z początku XX wieku. I parasolki.

Bardzo ciekawa była poniemiecka architektura basenu, kafelki wyściełające nieckę basenu i ogólnie jego, nie tylko kafelkowy wystrój. Nietypowe były w tym obiekcie też szatnie. Wchodziło się od strony korytarza w ubraniu, a wychodziło od strony basenu już przebranym w strój kąpielowy. I po kąpieli odwrotnie. Nie byłoby to nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że przebieralnie z żadnej strony nie posiadały drzwi, tylko zasłony. Oczywiście, że nieprześwitujące. Przebieralni było niestety za mało i czasem zdarzało się, jak najbardziej przypadkiem, zaglądać chłopcom za parawan. Zwłaszcza kiedy przebierały się dziewczyny. Wołali „Jest tu ktoś?”, ale dopiero po częściowym odsłonięciu parawanu. Po czym szybciutko zasłaniali go, aby przebierająca się nie zobaczyła, kto był tą gapą. Ku radości chłopaków, dziewczyny zawsze musiały przebierać się pierwsze, bo przecież dłużej im schodziło, zwłaszcza z wycieraniem włosów po kąpieli. Aby szło szybciej, bywało, że do przechodniej przebieralni wchodziły po dwie dziewczyny lub po dwóch chłopców. Po pewnym czasie podzielono też szatnie na męskie i damskie. Raczej umownie. Ale chłopcy i tak nadal się mylili.

Kiedy mama weszła do pokoju i zobaczyła porozkładane akcesoria do nurkowania, Julia poinformowała ją, że MOSiR w tygodniu otworzy baseny na Spacerowej, a ona z Bolkiem zamierzają się tam wybrać, aby popływać i ponurkować na głębokim basenie. Aby zabrzmiało bardziej wiarygodnie uprzedziła też, że w wakacje zamierzali korzystać z basenów, kiedy tylko pogoda na to pozwoli, bo w klasie maturalnej będą mieli sprawdziany z nurkowania i pływania pod wodą. Mama wyraziła milcząca aprobatę, gdyż sama nie za bardzo lubiła pływać. Mimo to, w te wakacje znów wybierali się na wczasy do Mielna. Tam zakład pracy ojca Julii miał swój ośrodek wypoczynkowy, więc dwa tygodnie na plażach i promenadach Mielna były coroczną i jakże by inaczej, dobrowolną tradycją. Julia już od kilku lat próbowała rodzicom uświadomić, że już nie jest dzieckiem, dla którego babki na piasku i zbieranie muszelek są miesiącami wyczekiwanymi atrakcjami, ale rodzice, jak to rodzice. Ukochanej jedynaczki nigdy nie potrafili spuścić z oka.

Po obiedzie i popołudniowej kawie mama z tatą zaczęli się szykować do wyjścia.
- Idziemy dzisiaj do Nowickich, na imieniny pani Danusi. Mówiłam ci wcześniej, prawda? – zadała retoryczne pytanie mama. „Oczywiście, że mówiłaś” odpowiedziała w myślach Julia. – Wrócimy późno, może nawet po północy. Nie czekaj więc na nas, Juleczko.

„Oczywiście, że nie będę czekać, mamo” - pomyślała Julka. - „Inaczej Bolek by się wpienił”. Mama Julii zawsze musiała mieć wszystko poukładane i przygotowane. Nie było w jej rodzinie miejsca na błędy, niedomówienia albo sytuacje nieprzewidziane. Trochę to było denerwujące, ale ogólnie pomagało w życiu. O ile nie kończyło się, a przeważnie się kończyło, na „A nie mówiłam?”, kiedy cokolwiek poszło jednak nie tak, jak miało pójść. O prawach Murphy’ego nikt wtedy jeszcze nie słyszał. Mama była mistrzynią frazy „A nie mówiłam”. Co innego tata. Ten był mistrzem frazy „Ano, mówiłaś, kochanieńka”, co podnosiło mamie ciśnienie, ale nigdy nie dawała się sprowokować. W ich przypadku idealnie sprawdzało się powiedzenie o głowie rodziny i kręcącej nią szyi, dotyczące panujących w małżeństwie i rodzinie zwyczajów.

Wyszykowani rodzice, ogoleni i napachnieni, wyposażeni w bukiet kwiatów i owinięty w papier okrągły wysokoprocentowy prezent, wyszli kwadrans przed osiemnastą. Mieli dokładnie 14 minut powolnego spaceru do Nowickich, którzy mieszkali na Starzyńskiego, wliczając oczekiwanie na zielone na jedynych po drodze światłach. Pani Danusia z jej rozrywkowym mężem na pewno urządziła nieskromne przyjęcie dla najbliższych znajomych, a znając zwyczaje ojca Julii i męża pani Danusi wspólnie zadbają o to, aby zdegustować wszystkie zaoferowane tego wieczoru napoje, wliczając oranżadę. Powrót po północy gwarantowany. Z fałszowaną przez tatę piosenką „U cioci, na imieninach…” na ustach, śpiewaną do czasu zdjęcia skarpetek przed położeniem się do łóżka.

Julia poczytała książkę, zrobiła i zjadła samotną kolację. Uczesała się, spięła włosy w koński ogon i zaczęła się trochę nudzić. Może trzeba było umówić się z Bolkiem wcześniej? Kolejny raz przejrzała spakowaną już do jamnika zawartość torby, po czym przebrała się stosownie do przewidywanej wieczorem temperatury i do gwarantowanego wieczornego ataku małych, bzyczących krwiopijców. Długie spodnie, bluza od dresu, zapięty jamnik. Wszystko gotowe. Bluza, spodnie, torba. Wszystko gotowe. Klucze, bluza… Chyba jednak wdała się trochę w swoją mamę.

Jak dobrze pójdzie, zdąży wrócić przed rodzicami. Miała nadzieję uniknąć głupiego tłumaczenia i kilku kolejnych cichych dni z mamą. Wzięła klucz od piwnicy, jamnika zarzuciła na ramię, zamknęła drzwi na klucz i zeszła po swój rower. Jak znała Bolka, to na pewno już nerwowo kręcił kółka i dzwonił dzwonkiem na parkingu pod blokiem.
-------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Ceglastoróżowy Agrest niezalogowany
9 września 2020r. o 11:02
Szanowni Czytelnicy!
Teraz poczekamy i zobaczymy, kto czyta. I jaki rocznik czyta. Bo w ostatnim tekście są zaszyte pewne niezgodności z faktami. Co najmniej dwie (nie podpowiadam).
Czas: do piątku.
Pozdrawiam
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Bursztynowy Winobluszcz niezalogowany
11 września 2020r. o 9:31
,,, no nie wiem, chyba piosenka mi nie pasuje ''U cioci na imieninach'' i może ten Jamnik.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Celestynowy Złotlin niezalogowany
11 września 2020r. o 13:05
Piosenka jest powojenna, a torby typu jamnik były już 30 lat temu. To nie to, trzeba szukać w infrastrukturze miejskiej...
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
REKLAMA Media Expert zaprasza