Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
REKLAMA Nowe domy!
BolecFORUM Nowy temat
Wróć do komentowanego artykułu:
Tajemnica szmaragdu - odcinek 36
~~Rdzawa Begonia niezalogowany
8 stycznia 2021r. o 20:57
Uśmiałem się setnie, (A).
Oczywiście w tym momencie przed oczami leci scena z klasyka,
ta z napadu u jubilera:
- Wie pan co to jest?
- Tłumik.
- A mam do niego dokręcić ratlerka?
Ha ha ha!!
M.
Odcinek się zaraz wydrukuje, tylko toner uzupełnię w klawiaturze.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Rdzawa Begonia niezalogowany
8 stycznia 2021r. o 21:24
Pani Redaktor, naprawdę nie dało się bez tych słów. Może przejdzie. Dotąd było i tak bardzo, bardzo grzecznie.
Najwyżej proszę wstawić na obrazku znaczek PEGI16.
c.d.
------------------------------------------------
Julia włożyła klucz do górnego zamka i przekręciła dwa razy. Ach ten wujek. Przecież wystarczyłoby przekręcać gałkę od środka jedynie o jeden obrót. Efekt byłby dokładnie taki sam. Ola dawno już się tego nauczyła. No, ale wujkowi Zygmuntowi ciężko było pewne rzeczy wytłumaczyć, zwłaszcza ostatnio. Coraz częściej nachodziła go potęgująca się, maniakalna wręcz obawa o jakieś najście bandytów, czy może nawet coś gorszego. Najpewniej wpływ telewizji. Powinna porozmawiać z wujkiem na temat ograniczenia czasu wgapiania się w migający ekran i unikania brutalnych filmów sensacyjnych. Tym bardziej, że dźwięk strzelaniny z nastawionego na poziom dwadzieścia pięć telewizora, zawsze przeszkadzał Słowikom, ich dość spokojnym i przyjaznym sąsiadom, zamieszkującym drugą połowę poniemieckiego bliźniaka.

Julia nie chciała dzwonić dzwonkiem, bo być może wujek odbywał właśnie swoją codzienną poobiednią drzemkę. Przed wyjazdem zostawiła mu zrobione dzień wcześniej łazanki z kapustą. Trzy razy upewniała się podniesionym głosem, zanim wyjechały rano z Olą po pana Stefana, czy wujek zrozumiał, że ma w lodówce gotowy posiłek i trzeba go tylko podgrzać.

Julia przejrzała pęk kluczy i wybrała kolejny z nich. Znała wszystkie klucze zawieszone na kółku na pamięć, więc nie musiała ich oznaczać specjalnymi różnokolorowymi zawieszkami, jak Ola w swoim komplecie. Włożyła ten z wygrawerowanym niedźwiedziem do dolnego zamka i spróbowała obrócić. Zamek nie przekręcił się jednak o pełny obrót, bo zwyczajnie nie był zamknięty. Dziwne.

W głowie Julii zapaliła się dość spora czerwona żarówka. Nieco tylko mniejsza od jej głowy. Czyżby dzisiaj pamięć wujka Zygmunta poważniej zaszwankowała? Zawsze, kiedy zostawiała wujka samego na dłuższy czas, miała obawy, czy poradzi sobie sam w domu ze wszystkim. Na co dzień starała się jednak nie uprawiać czarnowidztwa i nie dzwoniła do niego co pięć minut, sprawdzając czy wszystko w porządku. Tym bardziej, że próbowały z Olą tak układać swoje zawodowe i prywatne grafiki zajęć, by sytuacje w rodzaju „wujek sam w domu” zdarzały się jak najrzadziej i trwały jak najkrócej.

Do Wrocławia Ola nie chciała puścić swojej mamy samej. Uparła się, że sama poprowadzi, jakby bała się, że Julia nie posiada wystarczających do tego umiejętności. A może chciała jej tylko pokazać, że nadal jest po piątkowej awanturze obrażona i nie będzie wyrodnej matce pożyczać auta, chociaż to przecież od niej dostała polo w prezencie.

Gdyby w domu była Ola, drzwi zamknięte tylko na jeden z zamków nie zdziwiłyby Julii. Ola zawsze zamykała drzwi tylko na góry zamek, ale wujkowi dotąd się to nie zdarzyło. Jej jedynej córki jednak w domu nie było, bo po wysadzeniu Julii przed bramą, pojechała z panem profesorem, jego pomarańczowym kocykiem i owiniętą weń cenną zawartością do jego mieszkania na 1 Maja. Tak uzgodnili z panem Stefanem. Szmaragd miał wrócić dzisiaj do niego, a dopiero nazajutrz mieli go zdeponować w skrytce bankowej, bo jak się okazało jeden z banków w Bolesławcu oferował taką usługę wynajmu bezpiecznych schowków. Lepsze to niż skarpeta w wersalce. I mieli obydwoje nadzieję, że bezpieczniejsze.

Postanowili wspólnie z panem Rybką jeszcze przed wyjazdem do Wrocławia, że na razie nie będą wtajemniczać Oli w sprawę odnalezionego zielonego kamienia, a postrzelenie jej ojca w garażu wytłumaczyli jej jako zwykły napad rabunkowy członków niebezpiecznej szajki złodziei samochodów, których spłoszył wezwany przez pana profesora patrol Policji. Zdradzili przy okazji córce Bolka, że jej ojciec bohatersko stawił napastnikom czynny opór i przez to właśnie został ranny. I że Julia i pan Stefan byli już przez policjantów przesłuchiwani. I że to dzięki nim Policja wpadła na trop przestępców i tylko kwestią czasu jest ich aresztowanie i osadzenie w więzieniu. Ola we wszystko uwierzyła, co zawdzięczali po części temu, że bolesławieckie media na temat ubiegłotygodniowego napadu z bronią w ręku nadal nie posiadały zbyt wielu informacji.

Julia schowała klucze, chwyciła i podniosła różową walizkę, a następnie weszła do korytarza. Nie zamykając drzwi stała przez kilka sekund i nasłuchiwała. Cisza panująca w domu aż dzwoniła jej w uszach. Gdyby zabrzmiała jak dzwonek alarmowy, może zawinęłaby się na pięcie i uciekłaby z krzykiem. Ale dzwonek w głowie milczał, a Julia poczuła głęboko w trzewiach, że coś tu ewidentnie nie gra. Cała jej babska, niemal pół wiekiem doświadczona intuicja, podpowiadała jej, że z wujkiem musiało się stać coś niepokojącego.

Postawiła neseser na wykafelkowanej podłodze i nie zdejmując ażurowych sandałów założonych na wyjazd, ruszyła powoli krok za krokiem przed siebie. Bała się tego, co mogła za chwilę zobaczyć. Światło w łazience było zgaszone. Drzwi od pokoju wujka Zygmunta były zamknięte, jak zwykle zresztą. Wujek nigdy nie zostawiał ich otwartych.

Zakłuło ją w dołku, kiedy zobaczyła drzwi od kuchni. I one były zamknięte. Tych drzwi przecież nikt z domowników nigdy nie przymykał, nawet kiedy w kuchni gotował się kalafior.

Julia przełknęła ślinę, a serce zdublowało tempo swojej pracy. Wujkowi musiało stać się coś złego, kiedy ich nie było w domu. Jeżeli tak, to jak ona to powie Oli? W innej sytuacji, kierowana troską, pobiegłaby w pośpiechu do kuchni, ale teraz dopadło ją ogromne poczucie winy za pozostawienie wujka bez opieki i ogarnął ją paraliżujący strach. Podeszła po cichutku, chwyciła za klamkę i popchnęła ciężkie, ręcznie wykonane niegdyś przez stolarza, przeszklone w trzech czwartych drzwi. Zbyt rzadko oliwione zawiasy głośno zaskrzypiały i zmusiły skrzydło do zatrzymania się zanim w pełni się jeszcze otworzyło. Drzwi pozostały na wpół otwarte, ale Julia i tak zobaczyła to, czego się tak obawiała. Miała rację. W kuchni, podczas ich nieobecności, wydarzyło się coś niedobrego.

Choć w swych pesymistycznych obrazach, które przed chwilą ją nawiedzały, widziała wujka Zygmunta leżącego na podłodze, to akurat ta drastyczna wizja nie sprawdziła się. To znaczy nie do końca. Wujek nie leżał, lecz siedział na krześle przy stole kuchennym z głową opuszczoną na klatkę piersiową, całkiem jakby zasnął w tej pozycji. Powinna teraz podejść i sprawdzić, czy oddycha, a jeśli tak to poczuć ulgę i delikatnie nakrzyczeć na niego, że śpi przy stole zamiast zdrzemnąć się w łóżku. I zrobiłaby tak, gdyby nie dwa niewielkie detale.

Przed wujkiem, siedzącym plecami do okna, stał do połowy spałaszowany talerz łazanek z widelcem nadal wbitym w napoczętą porcję. Julia widziała kiedyś filmiki na youtubie, na których śmieszne dzieciaki zasypiają przy posiłku, ale nie sądziła że może się to zdarzyć i dorosłemu. Tylko dlaczego wujek ma opuszczone ręce? Gdyby zasłabł podczas jedzenia, to jego ręce raczej powinny nadal znajdować się na stole. Wstrzymała oddech, jakby chciała usłyszeć czy wujek pochrapuje, albo czy chociażby oddycha.

Nadal jednak nie wchodziła do kuchni z zamysłem obudzenia śpiącego starszego pana, ani nawet z jakiejkolwiek innym zamiarem. Za sobą przez otwarte drzwi wejściowe usłyszała dźwięk dzwonka dziecięcego roweru. Któryś z sąsiadów zdaje się wyszedł na rodzinny spacer ze swoim dzieckiem. Julia pomyślała, że zajmowanie się starszą osobą przypominało czasem opiekę nad małym dzieckiem. Być może tak należałoby teraz potraktować zastaną sytuację, gdyby nie drugi widoczny, mimo zgaszonego w kuchni światła i jasnego okna za plecami siedzącego, szczegół. Koszula wujka była poplamiona krwią, tuż pod jego brodą. Niedużo tych plam, ale prawda jest taka, że nie powinno tam być nawet jednej z nich.

- Wujku! Co ci jest?! – krzyknęła nadal stojąc na progu kuchni do siedzącego bez ruchu najstarszego członka rodziny, licząc że może głośny dźwięk wyrwie go ze snu.

Ślady krwi sprawiły, że coś w niej zaskoczyło i zaczęła nareszcie działać jak ratownik. Otrząsnęła się ze swojego strachu, a odblokowane stawy i przywrócony oddech pozwoliły jej wreszcie na wyuczone działanie. Nie popychając na wpół otwartych drzwi do końca, przedostała się bez problemu przez powstałą szparę. Szybkim krokiem ruszyła do nie dającego oznak życia wujka i zaczęła obchodzić stół z lewej strony.

Zanim jeszcze dotarła do drugiego krańca stołu nagle zauważyła, że ręce wujka są skrępowane za jego plecami za pomocą jakiejś taśmy. Nie zdążyła jeszcze do końca pomyśleć, co to może znaczyć i że ten ktoś, kto nie wahał się skrępować bezbronnego, nieco już zniedołężniałego staruszka, może nadal przebywać w domu, kiedy dostała silne uderzenie w tył głowy. Upadła do przodu, nie czując nawet jak rozbija sobie przy tym nos o krawędź przewracanego z hukiem krzesła.

***

Dymitr zdawał sobie sprawę, że przechodząc przez długie podwórko do samochodu pozostawionego za płotem w tylnej części ogrodu, może zostać łatwo zauważony nawet przez niezbyt wścibskich sąsiadów. Zwłaszcza, że niesiona przez niego różowa walizka niemal świeciła z daleka, a nikt normalny nie skacze z tej wielkości z bagażem przez płot, mając możliwość opuszczenia posesji zwyczajnie, przez otwartą bramę, jak wszyscy dość liczni mieszkańcy tej spokojnej ulicy. Wolał mimo wszystko minimalizować ryzyko bycia zauważonym i zapamiętanym przez kogokolwiek. Po wcześniejszym rekonesansie po okolicy jakąś godzinę wcześniej, zaparkował na ścieżce przebiegającej tuż za tylną częścią ogrodzenia, które nie było jednak wyposażone ani w dodatkową bramę, ani nawet w furtkę, tak jak to widział na sąsiednich posesjach.

Zaraz po tym, kiedy trzepnął w głowę wchodząca do kuchni rudowłosą lisicę kolbą swojego pistoletu, pożałował swojej nadgorliwości. Mógł przecież najpierw uciąć sobie z nią krótką towarzyską pogawędkę, popatrzeć na jej zadbaną buźkę oraz figurę i wyciągnąć z niej kilka informacji. Na pewno zleceniodawcy byliby zainteresowani, w jaki sposób ona i jej komandos weszli w posiadanie informacji o istnieniu poszukiwanego przez nich pojemnika z nietypową zawartością. Sam był niezmiernie ciekawy, co oni w ogóle mieli z tym wspólnego i skąd wiedzieli tak od razu, gdzie szukać zakopanej skrzynki.

Wiedział, że tuż obok, w drugiej połowie bliźniaka, byli obecni jego mieszkańcy, więc hałas z kuchni mógł wzbudzić ich uzasadnione podejrzenia. Nie czekając na najście zaniepokojonych sąsiadów postanowił zabrać stojącą w korytarzu walizkę i przejrzeć ją dokładnie dopiero w samochodzie. Jakże się ucieszył, kiedy chwilę wcześniej zobaczył przez okno, że widziana kilka dni temu w lesie i potem w mercedesie kobieta, towarzyszka tego postrzelonego w garażu gościa, wyciąga z żółtego auta i taszczy do swojego domu różowy neseser. Ten sam, który widział przy nich w lesie w okolicy tego nowego, zatłoczonego kąpieliska. Ten sam, w którym spodziewał się odnaleźć „zapodzianą” zawartość starej skrzynki, o którą zrobił mu niedawno awanturę Albert.

Zmartwił się jedynie, że lisica weszła do domu sama, a jej jeszcze bardziej interesująca córka odjechała. Gdyby weszły do domu obie i gdyby zdołał je jednocześnie unieruchomić tak łatwo jak uderzonego pięścią w twarz staruszka, nie musiałby się tak spieszyć. Mógłby na spokojnie jeszcze z domu zadzwonić do Alberta i ustalić, czy to co zauważył po szybkim i pobieżnym przejrzeniu wnętrza walizki, jest tym, za co otrzyma wreszcie pozostałą część zapłaty.

Po minucie od przeskoczenia ogrodzenia dotarł do pozostawionego nieco dalej, pomiędzy starymi zdziczałymi jabłoniami, swojego nowego audi. Nie było dokładnie takie, jakiego szukał, ale po objechaniu trzech okolicznych komisów wiedział, że nie powinien wybrzydzać. Marka była chodliwa, a kolejnych egzemplarzy modeli A6 z mocniejszymi silnikami handlarze spodziewali się dopiero we wrześniu. Ale nie ma co. Cztery kółka, to zawsze cztery kółka. A ten egzemplarz A4 do tego nie był zbyt drogi. I jak to mówią znawcy motoryzacji, miał oko. Czarny lakier, dużo chromowanych dodatków, alufelgi, przyciemniane szyby. Wizualnie perełka. Technicznie? Wyjdzie w praniu. Ma być igła. Niemiec płakał jak sprzedawał. Funkiel nówka, nie śmigany. Jak każde auto z komisu.

Dymitr położył walizkę na przednie siedzenie pasażera i obszedł samochód, zrywając po drodze jedno małe, czerwone jabłko wiszące nad jego głową. Zanim usiadł za kierownicą wytarł je o połę płaszcza i głośno mlaskając zjadł, jak zwykle razem z ogryzkiem. Co za smak, pomyślał. Te dzikie jabłuszka zawsze smakowały o niebo lepiej od tych wypolerowanych i napompowanych, na pewno świecących w ciemności marketowych owoców. Stanęły mu przed oczami obrazy z lat szkolnych, kiedy jako bose dzieciaki skakali z kolegami po gałęziach owocowych drzew w zaniedbanych sadach, opuszczonych przez dawnych polskich sąsiadów, mieszkających przed wojną w ich wiosce.

Siedząc na miejscu kierowcy, obrócił leżącą na siedzeniu obok walizkę zatrzaskami w swoją stronę i otworzył. W środku znajdowała się tylko jedna niewielka, kolorowa, papierowa torebka z uchwytami, taka, w jakiej wręcza się solenizantom i jubilatom upominki. Zajrzał do środka, lecz nie wyjmował, ani nie dotykał mieniącego się zielonego sześcianu. Na wszelki wypadek lepiej go nie ruszać. Aby nie uszkodzić i aby nie zostawiać odcisków palców. Podziękował w myślach rudej babeczce za przedwczesny urodzinowy zielony prezent, który miał wkrótce zamienić się w czystą zieloną gotówkę. Zamarzył o krótkim wypadzie w Bieszczady. Były tak bardzo podobne do miejsc, z których pochodził i w których mieszkał do czasu wstąpienia do wojska.

Uznał, że miał w tej sprawie niesamowitego nosa, ale i wiele szczęścia. Dwie rzadkie, ale bardzo przydatne rzeczy w jego fachu. Kamień mógł znajdować się gdziekolwiek indziej, schowany przez wyszkolonego w walce cwaniaka, napotkanego w garażu. Równie dobrze mogło okazać się, że w skrzynce w ogóle niczego nie było. Przyszło mu do głowy, że w sumie to dobrze, że ten facet nie został przez niego zabity na śmierć. Gdyby kamienia nie znalazł u lisicy, a jakimś przypadkiem z kolei ją odesłałby na łono Abrahama, to ten gość, leżący jak dotąd w szpitalu, byłby jedyną i ostatnią nadzieją na odnalezienie kamienia.

Dymitr wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza telefon, rozchylił krawędzie torebki i zrobił zdjęcie zawartości. Wpisał po kolei cyfry zapamiętanego numeru do Alberta i przesłał do niego zrobione zdjęcie MMS-em. Zamknął walizkę, włączył silnik i powoli ruszył. Zanim zadzwoni do niego i umówi się z nim na przekazanie przedmiotu zlecenia, chciał najpierw znaleźć jakieś spokojne, ustronne miejsce. Wolał na wszelki wypadek nie znajdować się w pobliżu, kiedy pod opuszczony przez niego przed chwilą dom zjedzie się cała armia policjantów. Nie wiedział, kiedy córka lisicy wróci do domu. Być może pojechała do szpitala, a być może tylko na jakieś zakupy. Ale kiedy tylko dziewczyna wróci, to na pewno w całej okolicy znowu zrobi się gorąco. A nie miał ochoty kolejny raz uciekać na piechotę.

Po kilku minutach zatrzymał samochód na pustej części parkingu pod Tesco. Znajdowała się tu niedroga stacja paliw, a obok jeszcze stała myjnia z odkurzaczem. Pomyślał, że zatankuje i odpicuje trochę to auto, zanim pojedzie do Alberta po zaległą kasę. W końcu jak cię widzą, tak cię piszą. W tej branży wbrew pozorom ważne jest, czym jeździsz. Zadbane auto odpowiedniej marki dodaje ci niezbędnego prestiżu i szacunku.

Sięgnął po telefon dokładnie w momencie, kiedy zabrzmiał dzwonek. Na wyświetlaczu pojawił się numer bez przypisanej nazwy. Starał się nie zapisywać danych do swoich zleceniodawców. Telefon mógł się kiedyś zgubić, a wtedy takie dane mogłyby zaszkodzić zarówno im, jak i jemu samemu. A do tego nie mógł dopuścić. Wyświetlony numer był dokładnie tym, na który kilka minut temu wysłał wiadomość multimedialną.

- Dymitr, czy ty sobie z nas jaja robisz? Naprawdę masz nas za takich idiotów?! – w telefonie zabrzmiał dobrze zapamiętany z ostatniego ich spotkania głos. Poznał go, mimo, że dotąd Albert tak głośno na niego jeszcze nie wrzeszczał.

- Albert, spokojnie! Przecież mam ten twój kamień. Wysłałem ci zdjęcie, nie dostałeś go? Jak ci się tak pali, to mogę być z towarem w Legnicy już za godzinę – tłumaczył się Dymitr, nie wiedząc na razie z jakiego powodu musi to robić.

- Nie rozumiesz, pacanie, że mój szef ci tego nie daruje! Wiesz, czego on nie znosi? Oszustów, krętaczy i złodziei. Możesz powiedzieć, że coś ci nie wyszło, możesz powiedzieć, że nie dajesz rady albo że wycofujesz się z interesu i oddać zaliczkę, ale nigdy nie powinieneś nas robić w bambuko! Ty myślisz, że my jesteśmy tacy naiwni, a ty jesteś taki cwany?! Chciałeś na nasz koszt pożyć sobie do emerytury?! – Dymitr odstawił aparat od ucha i sprawdził, czy z głośniczka nie wylatuje aby ślina pieniacza. Na szczęście nie wymyślili jeszcze takiej opcji w telefonach, bo miałby teraz mokre pół twarzy.

- Albert, albo się uspokoisz, albo się w tej chwili rozłączam… – postawił się Dymitr.

- Tylko spróbuj to zrobić, a świtu nie dożyjesz! – nadal darł się Albert, choć z nich dwóch to nie on był specem od mokrej roboty.

- A, co? Może mnie tym swoim wrzaskiem zabijesz? Wyluzuj, bo ci grdyka wyskoczy i już nigdy nie zaproszą cię do włoskiej opery, gogusiu jeden. Wyjaśnisz mi wreszcie normalnie, w czym problem, czy mam przyjechać i wyciągnąć to z ciebie razem z tym twoim niewyparzonym jęzorem?! – teraz groźbą domagał się jakiegoś wyjaśnienia Dymitr.

- Nie podskakuj jak wsza na grzebieniu, bo nie wiesz, co my o tobie wiemy i co możemy tobie zrobić – głos Alberta nadal był podniesiony i piskliwy. – Coś ty mi wysłał?

- No, jak to co? Zdjęcie kamienia ze skrzynki. Przezroczysty i zielony, nie za duży, ale dość ciężki sześcian. Tak mówiłeś, czy może się mylę? Przecież widzisz na zdjęciu, jak wygląda. A może zdjęcie jest niewyraźne, albo za ciemne? Robiłem bez wyjmowania go z torebki. Może zrobię i wyślę jeszcze raz… – próbował łagodzić i wyjaśniać Dymitr.

- Nie o to chodzi, człowieku – Albert zmieniał już nieco ton. – Z wyglądu wszystko się w zasadzie zgadza. Ale jak tego nie odkręcimy, to obaj będziemy w czarnej dupie…

- No to o co ci chodzi? Powiesz mi wreszcie, do cholery? – Dymitr zaczął się na poważnie denerwować. Pod skórą czuł, że chyba znowu musiał w czymś nawalić i wszystko ponownie skrupia się na nim.

- Dymitr, przesłałem tę fotkę do naszego specjalisty jubilera, bo tego zażądał szef. I wiesz, co on powiedział szefowi? Że to nie jest żaden szmaragd, tylko wygląda mu to na jakieś gówniane świecidełko – Albert znów przestawał nad sobą panować.

- Jak to? To niemożliwe! Oni wyjęli to przecież z tej skrzynki… – Dymitr gorączkowo szukał w pamięci, gdzie mógł popełnić błąd.

- A widziałeś to na własne oczy? Nie? No to w ciula cię zrobili… – Albert zaczął już wpadać w panikę, chociaż nie przestawał logicznie myśleć. – Zrozum, stary, że jeśli nie znajdziemy prawdziwego kamienia, to lepiej wykopmy sobie już mogiłę w lesie. Przecież i ja wziąłem kasę, i ty wziąłeś kasę. A teraz taki blamaż… A jak pomyślą, że jestem z tobą w zmowie? O, ja pierdzielę… To przecież takie oczywiste…

- Uspokój się. Kasę można oddać. A skąd wiesz, że ten jubiler nie ładuje cię na minę? Może mu w czymś podpadłeś? Trzeba najpierw sprawdzić, czy mówi prawdę – Dymitr podrapał się wolną ręką po brodzie.

– A ty wiesz, jak to sprawdzić? Bo ja nie wiem. A przecież nie będę latał po lombardach z takim czymś, nie jestem jakimś cholernym domokrążcą – zarzekał się Albert.

- Wiesz co, wypachniony skunksie w ząbek czesany? Powinienem mieć to w dupie. Razem z tym twoim kamieniem. Namówiłeś mnie do kolejnej roboty, chociaż nie chciałem. No, ale dobra. Dopłaciłeś za to. Tylko jak dla mnie, trochę za daleko to wszystko zaszło i teraz połowa gliniarzy w tym kraju na pewno mnie już szuka – wbrew swoim zwyczajom rozgadał się Dymitr. – Zrobimy tak. Przywiozę ci to, co znalazłem. Na razie nie mam podstaw, żeby uznać, że to fałszywka i żeby szukać dalej. Dam ci to, a ty polatasz po specjalistach od świecidełek i to sprawdzisz. Nie obchodzi mnie, jak, za ile i u kogo będziesz się dopytywał. Też się w to musisz z deka zaangażować. A jak potwierdzisz, że to podróbka, to obiecuję ci, że dalej poprowadzę to wszystko sam. I nie będzie cię to kosztować ani centa więcej, niż się umówiliśmy. Też się już wkurzyłem na tych poszukiwaczy skarbów, którym się chyba wydaje, że biorą udział w jakimś filmie sensacyjnym. To ja im teraz pokażę, gdzie ich miejsce i kto tu jest prawdziwym szwarccharakterem, z którym nie leci się ani w szklane kulki, ani w szklane sześciany…

- Umowa stoi. Dzięki, Dymitr. You are my man…

Dymitr nie słuchał dalej tych obcojęzycznych bzdetów Alberta, tylko rozłączył się. Sięgnął pod płaszcz i wymacał, że pistolet i tłumik znajdują się na swoim miejscu. Uruchomił ponownie silnik, chwycił mocno kierownicę w obie dłonie i zanim ruszył, zdenerwowany powiedział do siebie:

- No to, lisico, będziemy musieli zagrać teraz w kotka i myszkę. Z tobą i twoją prześliczną córeczką… a jak trzeba będzie to jeszcze raz z tym twoim stukniętym bohaterem ostatniej akcji…
--------------------------------------------
c.d.n.
Chyba się w zasadzie dobrze posklejało, prawda?
Dzięki (A)

Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Ciemnopomarańczowa Gipsówka niezalogowany
8 stycznia 2021r. o 22:50
A i owszeM. Bardzo dobrze. Oficjalny komunikat wystosuję po publikacji na głównej. Uporządkuję emocje i pomyślę gdzie by tu jeszcze wetknąć swoje trzy grosze.
(A)

Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
REKLAMA Metrohouse zaprasza