~~Szaroczarny Dzwonek niezalogowany
20 stycznia 2021r. o 13:45
c.d. ledwie wyrobione w czasie, błędy Antoniego i blondynki, Pani Redaktor, jak najbardziej zamierzone
----------------------------------------
Agentowi kontrwywiadu można było przyglądać się nie tylko dwa, ale i dwa tysiące razy, a i tak nie dałoby się stwierdzić, czy z ofiarą napadu o tym samym nazwisku są spokrewnieni, czy nie. Oczywiście przed zaplanowaną później tego dnia wizytą w szpitalu, prokurator nie miał jeszcze okazji przyjrzeć się Bolesławowi Wilczyńskiemu osobiście. Na podstawie otrzymanych od podinspektora Kamińskiego zdjęć, wyciągniętych z baz danych dokumentów i tak można było jednak stwierdzić, że nie posiadają z przybyłym z Warszawy kapitanem SKW żadnych zbieżnych zewnętrznych cech wspólnych. Ale nie powinno się tego od razu przesądzać, ponieważ genetyka sprawia, że brak fizycznego podobieństwa zdarza się u rodzeństwa nader często. Jedno dziedziczy cechy po matce, drugie po ojcu.
Dlatego prokurator Pietrzak, przy okazji drugiego spotkania z Waldemarem Wilczyńskim, na parkingu pod cukiernią Malinka, po krótkim przywitaniu postanowił wprost zapytać o ich ewentualne powiązania rodzinne.
- Pozwoli pan kapitan, że go o coś zapytam? Czy jest pan z Bolesławem Wilczyńskim jakoś spokrewniony, czy może to nazwisko to tylko przypadek?
- Pan prokurator to ma nosa! Oby i w naszej sprawie tak było. Zapali pan? – odpowiedział wcale nie zaskoczony pytaniem kapitan Wilczyński, podsuwając prokuratorowi otwartą paczkę papierosów, ale prokurator ruchem ręki odmówił. Drugi z „agentów w czerni”, który stał obok zajęty zdaje się czytaniem pewnie tysięcy maili na smartfonie, musiał być niepalący, bo poczęstunek nie został mu zaproponowany.
Ubrany w ciemny, elegancki garnitur, starannie ogolony i o krótko przystrzyżonych włosach koloru pieprz i sól agent Wilczyński zapalił cienkiego papierosa, wciągnął dym do płuc i chwilę delektował się wypełniającym je śmiertelnie trującym dymem. „Co cię nie zabije, to cię wzmocni”, śmiał się zawsze w duchu, ignorując nadrukowane wielkimi literami napisy „Palenie zabija” na kolejnych wypalanych paczkach. W związku z tym liczył, że każda wypalona paczka przedłuża mu życie. Wiedział oczywiście, że nałóg ten do najzdrowszych nie należy i nawet dwa razy próbował się go bezskutecznie pozbyć, ale nie miał nikogo na tyle bliskiego, dla kogo mógłby dłużej, albo nawet na zawsze wytrwać w tym postanowieniu.
Opierając się, a właściwie niemal siedząc na przednim błotniku luksusowego służbowego bmw, skręcił głowę, podwinął dolną wargę do góry i z ustami zwiniętymi w trąbkę dość powoli wydmuchiwał dym. Zamyślił się, czytając baner z tytułem nowej ekspozycji, wywieszony na niewielkim balkonie budynku muzeum i minęła dłuższa chwila, zanim ponownie się odezwał. Zupełnie jakby ważył, czy i w jakim zakresie powinien wyjawić szczegóły z życia osobistego swojego i Bolka. Kiedy doszedł do wniosku, że i tak do prokuratora będą musiały wcześniej czy później dotrzeć te informacje, spojrzał w końcu na niego i powiedział:
- Jestem jego starszym bratem – zaciągnął się ponownie papierosem i strzepnął popiół na ziemię. – Ale nie widzieliśmy się tyle czasu, że zdążyłem już nabrać przekonania, że faktycznie jestem jedynakiem. A teraz, po bez mała trzydziestu latach, jest pan już czwartą osobą na tym świecie, która zna tę tajemnicę…
- Czwartą? A kto jest tą trzecią? Któreś waszych z żyjących rodziców? – zainteresował się prokurator.
- Nie, nasi rodzice zginęli jeszcze w latach osiemdziesiątych w wypadku drogowym pod Bolesławcem. Bo właśnie z tych okolic pochodzimy – Waldemar zawahał się przez chwilę, jakby nagle złapał się na tym, że podaje już zbyt wiele szczegółów o sobie i swojej przeszłości.
- Przykro mi z tego powodu, panie kapitanie…
- Nie trzeba, to bardzo dawne czasy – Waldek powoli wydmuchiwał kolejną toksyczną białą chmurę, lecz nie przed siebie, ale na bok, aby nie uwędzić prokuratora. – Wie pan, co? Niewygodne będzie dla nas to ciągłe „panowanie”. Możemy mówić sobie po imieniu? Waldek jestem – brat Bolka przełożył papierosa do lewej ręki i wyciągnął prawą dłoń w kierunku prokuratora Pietrzaka.
- Nie ma sprawy. Mam na imię Zbyszek – prokurator odwzajemnił uścisk. – Może i faktycznie tak będzie łatwiej. Zatem, Waldek, jeśli pozwolisz, chciałbym wprowadzić cię po kolei w szczegóły tej sprawy. Zacznijmy od audi bandyty, pozostawionego tutaj, na parkingu, na którym stoimy…
- Postaramy się nadążać, a w razie czego zadawać pytania – Waldek zerknął na zajętego kolegę i dość mocno klepnął go w bark. – Antek! Halo, jesteś z nami? Ty też słuchaj, bo potem napiszesz jakieś bzdety w swoim raporcie i znowu będziesz za mną łaził, żebym ci poprawiał.
Agent ABW Antoni Moczydło jakby ocknął się z letargu, schował telefon do kieszeni i podjął heroiczny wysiłek skupienia całej swojej uwagi na prokuratorze. Niemal natychmiast jednak jego wzrok powędrował gdzieś dalej, ponad ramieniem prokuratora, gdyż stał się świadkiem wręcz mistyczno-religijnego objawienia. Po schodach cukierni schodził anioł, stukając obcasami i taszcząc ogromny, tekturowy karton z logo cukierni. Sponad wielkiego pudła z tortem wystawała emanująca falującymi blond lokami koafiura, a pod pudłem maszerowały długie, długie, długie i do tego zgrabne nogi, w zasadzie w całości odkryte, nie licząc ledwo okrywającej pośladki błękitnej mini spódniczki.
Agent Moczydło musiał doznać nagłego wyrzutu hormonów i jednocześnie przypływu wyrzutów sumienia, nie pozwalających mu patrzeć na księżniczkę z bajki dźwigającą samotnie tak wielki ciężar, gdyż torując sobie łokciami drogę pomiędzy prokuratorem i Waldkiem minął ich i dosłownie rzucił się w kierunku tego nadnaturalnego zjawiska, które najwyraźniej zgubiło azymut na pozostawioną gdzieś na parkingu karocę z dyni. Wydawało się, że za chwilę, w geście uwielbienia i oddania czci, Antek padnie na bruk przed tym, jego zdaniem, chodzącym ideałem.
- Może pomóc? – Antek bezskutecznie próbował raz z lewej, raz z prawej dojrzeć twarz anioła. Wyglądał trochę jak piesek, który szuka przysmaku, nie wiedząc, w której zamkniętej dłoni schował go treser. Waldek na ten widok przewrócił oczami i wymownie spojrzeli po sobie z prokuratorem.
- Dziękuję, może pan otworzyć mi samochód? Kluczyki mam w lewej ręce – właścicielka pudła i obu zajętych rąk próbowała potrząsnąć kluczykami, wiszącymi na którymś z wyposażonych w tipsy palców, ale siłą rzeczy i własnych ramion potrząsnęła całym pudłem. Ciężko było stwierdzić, czy tort wewnątrz to wytrzymał, czy może przekształcił się w słodką breję.
- Już się robi – Antoni sięgnął po dyndające kluczyki, lecz zamiast po prostu nadusić guzik na pilocie i zobaczyć, które auto na parkingu zrobi „pik-pik” i zamruga kierunkowskazami, wykazał się nieco zbyt niskim poziomem bystrości, jak na agenta służb specjalnych. - A który to?
Waldek lewą ręką zasłonił oczy, jakby chciał oszczędzić sobie tego widoku i załamany, lekko pokręcił opuszczoną głową. Od samego początku, kiedy przedstawiono mu Antka na odprawie i poinformowano, do jakiej sprawy zostają przydzieleni, miał przeczucie, że nie będzie im się dobrze razem pracowało. Antoni rzadko kiedy potrafił skupić się na swojej pracy, bo wiecznie coś go rozpraszało. Przeważnie social media w jego smartfonie, ale też i wszelkiej maści komunikatory, które miał w nim zainstalowane. Tym razem jednak rozproszenie Antka spowodowane było przez wyjątkowo niewirtualną, seksowną blondynkę.
- Miętowy garbus, proszę pana. Niech pan otworzy mi drzwi, żeby mogła włożyć tego torta...
Agent Antek dopiero teraz nacisnął przycisk pilota. Kiedy bladozielony, nowiutki i na wskroś nowoczesny volkswagen, o przywołującej wspomnienia obłej bryle karoserii zamrugał pomarańczowymi żaróweczkami i zapikał, podszedł do drzwi samochodu i otworzył je na całą szerokość. Blondynka okręciła się bokiem, a kiedy zobaczyła otwarte drzwi od strony kierowcy, zdenerwowała się, nie sądząc, że jakikolwiek facet może być mniej bystry od bohaterek dowcipów o blondynkach.
- O, Jezu! Co z panem? Drzwi pasażera! Przecież nie będę siedzieć pupą na torcie. Skąd ty się w ogóle urwałeś, człowieku!
- W ogóle to z Warszawy, ale pochodzę z Woli Przypkowskiej, proszę panią – Antek, zupełnie jakby był członkiem grupy Monty Pythona, wszedł do środka auta, przedostał się ponad dźwignią zmiany biegów i otworzywszy prawe drzwi od wewnątrz, wysiadł z drugiej strony. Dobrze, że właścicielka auta tego nie zobaczyła, bo cały widok przesłoniło jej niesione pudło.
- To widać i słychać. Jak mi się przez pana tort stopi na tym upale, to mój Seba panu tego nie daruje – ostrzegła blondynka agenta Antka, który mimo, że nie wiało, przytrzymywał jej drzwi od strony pasażera. – On w swoje urodziny zawsze tak czeka na torta i dmuchanie świeczek.
Nie trzeba było się długo zastanawiać, dlaczego uczynny agent ograniczył się jedynie do utorowania kobiecie drogi do auta, a nie przyszło mu dotąd do głowy uwolnić jej od kłopotliwego bagażu, pomagając w jego niesieniu i załadunku. Antoni nie krył się bowiem z tym, że zajęty był przyglądaniem się okrągłym kształtom właścicielki pokaźnego kartonu ze słodką zawartością, które to obłości jeszcze bardziej się uwydatniły, kiedy pochyliła się i wkładała urodzinowy prezent dla kochającego męża na przednie siedzenie samochodu. Antek kręcąc głową zasapał i zmarszczył czoło, jakby zastanawiał się, z czego mogła być uszyta ta spódniczka, że jeszcze nie pękła.
- Może niech pani przypnie pasami? – zaproponował grzecznie wynurzającej się z wnętrza auta blondynce, która odwróciła się w jego stronę, co musiało sprawić, że pomyślał to samo o wytrzymałości biustonosza i opinającej go bluzki.
Blondynka zinterpretowała tę propozycję zdaje się nieco błędnie, zapewne jako coś w rodzaju aluzji do swoich damskich atutów, choć Antek na dziewięćdziesiąt dziewięć procent miał na myśli ostrzeżenie przed sytuacją, w której ta dama, jako kierowca, miałaby problem z łagodnym hamowaniem, prowadząc w szpilkach wysokich jak Burj Khalifa.
- Swojego se niech pan przypnie pasem. Importynent! – zbulwersowana blondynka zdjęła z ramienia maleńką damską chanelkę i zamaszyście trzepnęła nią Antka jak popadnie, a popadło akurat na jego głowę.
Zaraz potem odepchnęła go na bok i trzasnęła głośno drzwiami. Gdyby tak samo głośno trzaskała drzwiami auta z Bawarii, należącego do swojego wyrozumiałego i kochającego męża, w najlepszym razie nazajutrz mogłaby być już rozwódką. Gibotliwym krokiem, jakby szła na szczudłach, białogłowa ruszyła dokoła samochodu, stukając obcasami nienadających się absolutnie do prowadzenia samochodu dziesięciocentymetrowych szpilek, psiocząc na cały rodzaj męski.
- Myśli taki jeden z drugim, kurde, że jak kobieta o coś prosi, to od razu musi być jakaś ćwierćtępa dzida do wyrwania! Masz szczęście, że Seba był zajęty i nie mógł ze mną przyjechać…
Blond piękność przeszła na stronę kierowcy, wsiadła do środka i z hukiem o podobnym natężeniu jak wcześniej, trzepnęła drugimi drzwiami. Cud, że żadna szyba w aucie nie eksplodowała. Uruchomiła silnik, lecz zamiast wycofać i wyjechać z parkingu zgodnie ze znakami ruszyła z piskiem do przodu, podskakując wjechała na wysoki krawężnik, przejechała przez chodnik i po chwili lekkim zygzakiem oddalała się ulicą 1 Maja, spiesząc zapewne do męża jubilata w nadziei, że krem w torcie nie zdąży opaść.
Waldemar z prokuratorem zgodnie śmiali się z tej sceny już od momentu, kiedy usłyszeli przymiotnik „miętowy”. Żałowali trochę, że wspomniany Seba nie mógł towarzyszyć swojej małżonce, gdyż wtedy cała akcja mogła przybrać zupełnie inny, jeszcze mniej zadowalający dla Antka obrót, na przykład obrót z kopnięciem, czy kopnięcie z obrotu. Antoni, zawiedziony bezskuteczną próbą zaabsorbowania uwagi blondynki swoją średnio rozgarniętą osobą, wrócił do kolegów, popatrzył na nich zdziwiony i widząc, że próbują odwracać wzrok i tłumić śmiech, zwrócił się do nich z wyraźną pretensją:
- No, co? To wcale nie było śmieszne. Chciałem tylko babeczce pomóc, a ona taka niewdzięczna…
- Antek, po prostu daruj sobie na przyszłość takie kabarety. W pracy jesteś – Waldek łamiąc prawo rzucił niedopałek i przydepnął go wypastowanym półbutem.
- Dobra panowie, czas nas goni – postanowił przejść do rzeczy prokurator Pietrzak. – Idziemy teraz do garażu, a potem pojedziemy wszyscy razem do szpitala, do naszego kluczowego świadka – idąc przez parking, prokurator wskazał ręką jedno z miejsc parkingowych. – Tutaj stał samochód bandyty. Ciemne audi A6 z mocnym silnikiem. Jak wynika z nagrań kilku okolicznych monitoringów musiał tu się pojawić pomiędzy 21:30 a 21:45, po czym poszedł do garażu pieszo. W aucie zabezpieczyliśmy dużo śladów i odciski palców, których niestety brak w naszej bazie danych. Tuż koło auta znaleźliśmy też niedopałek. Ale analiza DNA próbki pozostawionej na nim śliny nie jest jeszcze gotowa.
- A jakieś kamery zarejestrowały twarz? A może byli tu jacyś świadkowie, którzy mogliby pomóc w sporządzeniu portretu pamięciowego? – zapytał Waldek, kiedy przechodzili na drugą stronę ulicy Kutuzowa.
- Tylko jego przejeżdżające auto. Żadnego nagrania z przestępcą poruszającym się na pieszo. Także żadnego naocznego świadka, niestety, oprócz twojego brata – odpowiedział prokurator. – Nie wiemy więc, ani którędy, ani dokąd uciekł. Mamy tylko ślady buta na samochodzie, który pan Wilczyński zaparkował przed garażem, zanim wszedł do środka i niemal zginął.
- Może napastnik odtańczył taniec zwycięstwa po zastrzeleniu ofiary? – wysnuł ciekawą i prawdopodobną, jego zdaniem, teorię agent Antek, nie odnotowawszy dotąd faktu, że ich główny świadek przeżył i już przytomny będzie mógł z nimi wkrótce porozmawiać.
- Na pewno, a potem rozłożył skrzydła, zakrakał i odleciał – Waldek już nie miał obiekcji co do obnażania niewyśrubowanego polotu swojego kolegi z Warszawy.
Prokurator uśmiechnął się pod nosem. To sobie dzisiaj raczej tylko z braćmi Wilczyńskimi pogadam, pomyślał. Ciekawe, dlaczego przez tyle lat nie mieli ze sobą kontaktu? Oby ich stosunki nie były utrudnieniem w śledztwie. Może okazać się bowiem, że Bolesław Wilczyński odmówi współpracy, kiedy dowie się, kto jeszcze będzie zaangażowany w śledztwo.
Kiedy trzej mężczyźni w garniturach doszli na zaplecze kamienic przy 1 Maja, spotkali tam czekającego już na nich podinspektora Kamińskiego. Po wymianie nazwisk i wzajemnych uprzejmości, prokurator pozwolił śledczemu na szczegółowe przedstawienie prawdopodobnego przebiegu wydarzeń, odtworzonych na podstawie informacji otrzymanych z Pogotowia i ze Straży Pożarnej, zeznań świadków oraz zebranych na miejscu śladów i dowodów.
Waldemar słuchał podinspektora ze zdwojoną z oczywistych względów uwagą i jedynie przytakiwał, pełen podziwu zarówno dla jego elokwencji, jak i dla jego zaangażowania w prowadzone dochodzenie. Widać było od razu, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Mimo, że raczej nie mógł straszyć bandytów swym niepozornym wyglądem, to na pewno był dla nich dużo bardziej groźny ze względu na swoje niewątpliwe umiejętności detektywistyczne i wieloletnie doświadczenie.
Obejrzeli razem wszystkie ślady w garażu oraz otoczenie niewielkiego, przylegającego do dawnych murów miejskich budynku. W swojej głowie Waldek, jak zawsze, wyobrażał sobie przebieg całej sytuacji z czwartkowego wieczora. Zwykle pomagało mu to w dalszej analizie, a pytania o brakujące elementy układanki pojawiały się niemal automatycznie. Fakt, że ślady krwi na posadzce powstały po postrzeleniu jego jedynego obecnie żyjącego krewnego, nie wpływał na niego w żadnym stopniu. Był za to ciekawy, jak Bolek zareaguje w chwili, gdy go zobaczy. A moment spotkania, którego zresztą dość mocno się obawiał, zbliżał się nieubłaganie.
- Panie kapitanie, to by było z grubsza tyle – oznajmił podinspektor po zakończeniu wizji lokalnej i swojej relacji. – A bardziej szczegółowo opisane jest to wszystko w raportach i dokumentach, które przesłałem panu, zanim wyjechałem z biura. Czy ma pan w tej chwili jakieś pytania?
- Ja nie mam żadnych, wszystko dla mnie jasne jest – odezwał się wreszcie milczący jak dotąd agent Moczydło.
Waldek odwrócił głowę na bok, wziął oddech i powoli, z cichym sykiem wypuścił powietrze. Nie dziwię się, pomyślał. Przecież w ogóle nie słuchałeś policjanta. W garażu z uwagą studiowałeś jedynie konstrukcję wiszącego na wieszakach ściennych roweru, a na podwórku wgapiałeś się we wszystkie otwarte okna po kolei, a potem obserwowałeś stado gołębi, wydziobujących sypnięte im przez któregoś z mieszkańców resztki czerstwego pieczywa.
- Ja także jeszcze nie, póki co – dorzucił od siebie, zamiast kolejny raz publicznie obsztorcować kolegę z Warszawy. – Myślę, że po tym co usłyszałem i po przeczytaniu raportów, raczej nie będę miał ich zbyt wiele. Z tego, co mi wiadomo, wciąż jeszcze jednak czekacie na niektóre informacje?
- Zgadza się, nie mamy jeszcze ważnych danych od operatora sieci komórkowej – włączył się do rozmowy prokurator Pietrzak. – A to dla nas dość pilne. Nie wiemy jak dotąd, kto i gdzie zarejestrował karty SIM do lokalizatorów. Bez tego nie odnajdziemy drugiego z nich, a to mogłoby nas bardzo szybko naprowadzić na trop sprawcy. Zakładam bowiem, że bandyta, który na allegro używał konta użytkownika o nazwie sonya1993, obecnie nadal śledzi inne auto, w którym zamontował drugie z zakupionych urządzeń.
Waldek drgnął, kiedy usłyszał ten nick, ale na razie nie wyjaśnił dlaczego wzbudził on jego zaniepokojenie. Pozostałym chyba ta nazwa z niczym się nie skojarzyła, ale być może tylko on w tym gronie doskonale znał język rosyjski? Czyżby niedoszły morderca Bolka aż tak pozwolił sobie zakpić z polskich służb?
- Zadzwonię jeszcze dzisiaj do kilku osób w Warszawie. Oni będą mogli przyspieszyć wyciągnięcie tych informacji – zapewnił prokuratora i podinspektora.
- Dziękuję, Waldek. Bardzo by nam to pomogło – ucieszył się prokurator na obiecaną pomoc.
- Moim zadaniem, w zasadzie najważniejszym, jest pomóc wam w jak najszybszym odnalezieniu i zatrzymaniu sprawcy – dodał Waldek, sięgając papierosa z wyjętej, napoczętej paczki. – A na razie mogę tylko ujawnić w tajemnicy, że nasza agencja podejrzewa, iż człowiek, którego szukamy, może być bardzo niebezpieczny z punktu widzenia szeroko rozumianych interesów naszego państwa. Jego ujęcie może wydatnie przyczynić się do rozpracowania trudnej do wykrycia siatki szpiegowskiej, którą próbujemy od kilku lat rozpracować.
- Wierzę, że razem dorwiemy drania – zapewnił prokurator Pietrzak, po czym zwrócił się w zasadzie już tylko do zaciągającego się dymem Waldka. – Możemy teraz przejechać się do szpitala. Jesteś gotowy na spotkanie z bratem?
- A czy można być przygotowanym na kataklizm? – odpowiedział enigmatycznie zapytany i ruszyli we trzech z powrotem do swoich zaparkowanych pod cukiernią samochodów służbowych, pozostawiając na miejscu podinspektora i zabezpieczający wciąż miejsce przestępstwa oznakowany policyjny samochód. Z radiowozu wysiadł umundurowany funkcjonariusz i zaczął otrzymywać od śledczego instrukcję ponownego zabezpieczenia wejścia do garażu za pomocą policyjnych taśm i plomb.
Prokurator i agenci z Warszawy nie uszli jeszcze nawet dwudziestu metrów, kiedy za ich plecami rozbrzmiał dzwonek telefonu. Waldek z prokuratorem przystanęli i obejrzeli się. Antek, oczywiście już ze smartfonem w ręce, pomaszerował dalej w nieświadomości, że bez znajomości topografii miasta będzie musiał uważać nie tylko na stojący przed nim kamienny mur, ale i na ruch uliczny oraz ewentualne otwarte studzienki kanalizacyjne. Podinspektor Kamiński chwilę rozmawiał z kimś, po czym nacisnął palcem ekran i schował z powrotem telefon do wewnętrznej kieszeni marynarki. Podniósł rękę, pomachał do nich i niemal biegnąc, krzyczał:
- A poczekajcie, koledzy! Chyba nie będziecie musieli męczyć pana Wilczyńskiego w szpitalu! Dzwonił aspirant Świgoń z redakcji jednego z naszych portali – informował ich z wyraźnym podekscytowaniem w głosie. – Mieliśmy rację! Mieliśmy i rację, i szczęście, panie prokuratorze!
- No, niech pan już mówi, o co chodzi! Wygrał pan w totolotka, czy co? – niecierpliwił się prokurator.
- A będziemy mieć portret jak się patrzy! – nie mógł powstrzymać radości w głosie podinspektor Kamiński. – Jedno ze zdjęć zrobionych podczas otwarcia ławek szóstego sierpnia na rynku zawiera podobno doskonałe ujęcie twarzy naszego poszukiwanego. A za trzy minuty aspirant przywiezie nam wydruki laserowe!
- A to świetnie. No to teraz, kiedy je już opublikujemy, dopiero zacznie się draniowi palić grunt pod nogami – prokurator zwinął dłoń w pięść i w geście sukcesu przybili sobie z podinspektorem żółwika, jak nastolatkowie.
- Żeby tylko nie spanikował, bo może wtedy stać się bardzo niebezpieczny. Ciekawe jakie miał zadanie i kogo śledzi tym razem po uziemieniu Bolka? – dobitnymi słowami próbował ostudzić ich huraoptymizm wojskowy specjalista od demaskowania szpiegów. – Chyba zdajecie sobie sprawę, panowie, że jeżeli nie dokończył swojej roboty, to w waszym mieście zrobi się jeszcze gorąco?
-----------------------------------------------------------
c.d.n. i dobrej zabawy
Pozdrawiam,
M