Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Wróć do komentowanego artykułu:
Tajemnica szmaragdu - odcinek 89, czyli otwarte drzwi i zapięte kajdanki
~~lola niezalogowany
21 lipca 2021r. o 18:43
Może to Mika, mistrzyni kamuflażu,
nagrała Danile tę akcję w garażu?
A kiedy ucichną strzeleckie zawody,
Do Monako ruszy, by zniszczyć dowody…

Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~M niezalogowany
24 lipca 2021r. o 16:45
c.d.
------------------------------------------------
Waldek nie po raz pierwszy z życiu spoglądał w maleńki otwór stanowiący wylot dla pocisków z broni palnej. Ale pierwszy raz mierzyła do niego zdesperowana kobieta. I to taka, którą szowinistyczne męskie świnie siedzące w ogródku piwnym na mieście bez wahania nazwałyby „niezła lufa”. Waldek, nie będący nigdy wielbicielem dramaturgii absurdu Mrożka, użyłby raczej określenia „niezła sztuka”.

Życiowe doświadczenie podpowiadało mu, że rzadko kiedy piękne opakowanie oznaczało wartościowe wnętrze, ale trzeba przyznać, iż zdarzały się od tej reguły wyjątki. Jeden z takich wyjątków miał okazję w swoim życiu spotkać, choć tamta kobieta nie była w ogóle podobna do córki Wiewiórskiego. Ani z wyglądu, ani z intelektu. Aktualnie musiał jakoś skłonić stojącą przed nim, uzbrojoną, napompowaną złością Sylwię do porzucenia swoich zamiarów. Groźbą albo prośbą, zależnie od tego, co lepiej będzie w stanie zrozumieć. Zaczął od drugiej z opcji.

- Sylwia, opuść broń, bo jeszcze się postrzelisz…

- A ty myślisz, że co? – dziewczyna podniosła głos i znów w grożącym geście kilkakrotnie niebezpiecznie pomachała trzymanym pistoletem. – Że jak kobieta, to od razu taka głupia, że nie wie, którą stroną wylatują naboje?

- Ściślej mówiąc, to naboje nie wylatują lufą…

- A nie mówiłam? Będzie mi się tutaj mądrzył, agent od wąchania perfum! – Sylwia nie miała zamiaru dać Waldkowi dojść do głosu, ale tylko po to, aby niefortunnie potwierdzić swoje uprzednie słowa, nieświadomie zaprzeczając ogólnym prawom balistyki. – Wylatują tą stroną, którą trzymam skierowaną w twoją przemądrzałą łepetynę!

Dymitr na moment przymknął oczy, naiwnie pewnie wierząc, że razem z powiekami zwijają się również jego małżowiny uszne. Ale postanowił nie wtrącać się do dyskusji i cały czas stał nieruchomo jak kamień, z rękami skrępowanymi za plecami. Ciężko było się zorientować, jakie myśli przeszły, a raczej przegalopowały przez jego głowę. Wiewiórski zaś swoją siwą głową kręcił, jakby bezgłośnie wrzeszczał do córki „Przestań! Przestań i nie kompromituj się!”. Być może w tej chwili mocno żałował, że dotąd uparcie odmawiał swojej latorośli zaliczenia części teoretycznej szkolenia na temat używania broni palnej oraz praktycznych ćwiczeń na strzelnicy. Bardziej niż pewne było natomiast to, że zastanawiał się, jak to dorodne jabłuszko mogło upaść tak daleko od jabłoni.

- Naboje znajdują się w magazynku pistoletu, skąd trafiają do komory zamka. Ale potem, przy strzale wylatują z niego same pociski – czuł się w obowiązku objaśnić agent Wilczyński, będący prawdopodobnie lepszym ekspertem od budowy i działania gnatów, niż cała pozostała trójka razem wzięta. – Łuska pozostaje w komorze, a potem wyrzucana jest na zewnątrz, robiąc miejsce dla kolejnego naboju. Oczywiście, nie dotyczy to rewolweru, z którego trzeba łuski, że się tak wyrażę wyłuskać albo wytrzepać z bębenka. Mam rację, panowie?

Dymitr odpowiedział Waldkowi jedynie błagalnym spojrzeniem o zaprzestanie nękania dziewczyny. Zamiast niego odezwał się jednak Wiewiórski, próbując załagodzić negatywne wrażenie, jakie wywarła na męskiej części uczestników tej sceny jego córka. Możliwe, że nawet zaczerwienił się ze wstydu za ewidentne braki w jej edukacji.

- Waldek, daj spokój. Nie uważasz, że mamy tu poważniejszy problem do rozwiązania?

Waldek już już próbował rzucić jakąś inteligentną ripostą, lecz Sylwia tego wieczora raczej nie miała zamiaru oddawać werbalnej inicjatywy. Niepokojące było to, że wydawała się do tego strasznie podenerwowana posądzeniem o braki w obyciu ze śmiercionośnym żelastwem. Musiała być tak wypełniona pretensjami i zdenerwowana sytuacją, że aż się jej ręce trzęsły, a to mogło przynieść nieprzewidziane, świszczące po całym pomieszczeniu skutki.

- Tato, nie wtrącaj się. Nie widzisz, że próbuję was ratować?

Waldek uśmiechnął się pod nosem. Jeżeli Sylwia wdała się w ojca, to czeka nas tu niezła komedia pomyłek, familijny dramat i tragedia bufonady w jednym akcie z zaskakującym zwrotem akcji. Rudowłosy podmiot liryczny zamiast współpracować, postanowił nie ograniczać swojej roli do minimum, przejmując inicjatywę i skupiając uwagę wszystkich widzów na swojej osobie.

- Córcia, ale chyba nie masz zamiaru go zagadać na śmierć, co? – siedzący jak indiański wódz Wiewiórski nieco wychylił się do przodu.

- O co ci chodzi? Żartujesz sobie, kiedy za chwilę on was może pozabijać? – nabuzowana Sylwia aż kipiała w środku. Waldek zaczął rozumieć milczenie Dymitra. Widocznie nie chciał i sobie robić przykrości.

- Sylwuś! Wierz mi, że jeżeli on chciałby zastrzelić mnie i tego twojego Dymitra, już byśmy się witali ze Święty Piotrem…

- Raczej z Lucyferem, Taśma – skorygował go Waldek.

- Człowieku małej wiary! Przecież ludzie się zmieniają – z tymi słowami Wiewiórski obrócił głowę i nieco ją odchylił, aby lufa trzymanej przez Waldka beretty nie przesłaniała mu widoku. Kiedy w dochodzącym z zewnątrz, migającym blasku płomieni zobaczył swojego dawnego kompana z szajki, wyraźnie się zdumiał. Aby uwiarygodnić swoją przemianę, prawdopodobnie postanowił zagrać na nutę religijną. – O, Czarna Madonno! Nie wiedziałem, że aż tak bardzo! Bóg mi świadkiem, że na ulicy nigdy bym cię nie poznał, Waldek!

- I vice versa. Cóż, wszyscy się starzejemy – wzruszył ramionami Waldek i przesunął pistolet wycelowany w Dymitra w kierunku Wiewiórskiego. Teraz miał go na dwóch muszkach. – Ale nie zmieniamy pasji i upodobań, prawda?

- Co masz na myśli, przyjacielu? – zaciekawiony Wiewiórski przekręcił nieco ciało i siedział teraz bokiem do Waldka, wciąż jednak utrzymując swoją córkę w zasięgu wzroku.

- Nadal dla mamony zrobiłbyś wszystko…

- A jest w tym coś złego? – Wiewiórski uniósł, a potem zmarszczył brwi.

- Ano jest. Wtedy, kiedy bez wahania łapiesz za sakiewkę ze srebrnikami.

- Mój ojciec to nie zdrajca, tylko biznesmen, szanowny panie agencie – po długiej, jak dla niej przerwie, wtrąciła się Sylwia. Całkiem niepotrzebnie, w opinii trzech czwartych aktorów tego dramatu w jednym akcie. – Handluje złotem, więc srebrem na pewno też. Prawda, tato?

Waldek nie wytrzymał i parsknął sztucznym śmiechem. Jako jedyny w tym towarzystwie uczynił to na głos.

- Szanowna pani! Twój ojciec od zawsze kierował się interesem, to prawda. Nawet bardzo dobrze pojętym interesem – Waldek próbował patrzeć Sylwii prosto w oczy, choć mrok nie pozwalał stwierdzić, czy z wzajemnością. Dyskretnie, sprytnie i niemal niezauważalnie nadal przesuwał obie ręce tak, że pistolet, którym przed momentem celował w Dymitra, aktualnie był skierowany w głowę Taśmy, a ten, którym uprzednio mierzył do niego samego, był ustawiony w kierunku Sylwii. Działanie skomplikowane i wymagające podzielności uwagi, ale konieczne. – Chociaż tylko i wyłącznie swoim własnym. A ponieważ jest mu doskonale obojętne, kto płaci brzęczącą monetą, nawet mu powieka nie drży, kiedy bierze pieniądze od agentów obcych państw, stając się tym samym zdrajcą własnego kraju.

- Waldek, dobrze wiesz, że nie wnikam w źródła pochodzenia pieniędzy moich klientów. Kiedy szmal jest już u mnie, tu jest jego nowa ojczyzna, rozumiesz? – Wiewiórski mówił dość szybko i nie dbał, czy jego córka nadąża za jego wyjaśnieniami. – I guzik mnie przy tym obchodzi, czym się kto zajmuje, dopóki rachunki mi się zgadzają. Ale nic mi na ten temat nie wiadomo, iżbym miał być oficjalnie opłacany przez obce służby.

- Wierzę ci, Taśma, że możesz nie do końca być świadomy, z kim masz na co dzień do czynienia w swoim szemranym biznesie. Twoje motywacje są jednak dla nas obecnie całkowicie nieistotne, choć oczywiste – kontynuował Waldek. – Zarzuty kryminalne muszą być zatem na razie odstawione na drugi plan. Jesteś nam potrzebny, bo tylko ty, oślizły piskorzu, możesz nas doprowadzić do samej góry tej szpiegowskiej siatki.

- Podoba mi się twoje ichtiologiczne porównanie, Waldek. Wiesz, że piskorz może pływać nawet w wodzie, gdzie jest mało tlenu i inne ryby mogą się tam udusić? Ma podobno węch wielokrotnie lepszy od psa, a do tego po wyjęciu z wody potrafi oddychać powietrzem, skubana bestia. Faktycznie jestem więc trochę do niego podobny – Waldek oczywiście nie znał tych przyrodniczych ciekawostek, a użył nazwy tej ryby tylko dlatego, że Wiewiórski lubował się w wiciu się i wyślizgiwaniu z pułapek. – Ale chyba nie sądzisz, że dobrowolnie zgodzę się z wami współpracować i narazić się tym, jak to ładnie ująłeś, obcym służbom?

- No właśnie! Mój ojciec nigdy nikomu nie będzie służył! – znów w nadgorliwości odezwał się w Sylwii rodzinny instynkt potomka. I ponownie nikt nie wziął pod uwagę jej nieobiektywnej opinii. I ponownie końcówka jej pistoletu narysowała w powietrzu jakiś tajemniczy znak runiczny.

- A ty, kochanie, nie musisz tak wymachiwać tą klamką. Niby mam na sobie kamizelkę, ale ochroni mnie tylko, jeśli ktoś celuje w mój korpus – w ten osobliwy sposób Wiewiórski kolejny raz potwierdził, że nie daje wiary umiejętnościom strzeleckim swojej córki. – Wytłumaczę ci, skarbie, jak to działa. Dopóki ktoś wierzy, że może mnie wykorzystać, krzywdy mi nie zrobi. Przynajmniej takiej dużej krzywdy, prawda panowie?

Waldek z milczącym dotąd konsekwentnie Dymitrem popatrzyli po sobie, a potem jednocześnie spojrzeli na Wiewiórskiego. Z zawodowego punktu widzenia nie mogli się z nim nie zgodzić.

- Aha… – rozgadał się Dymitr i odtąd od tego momentu rozwiązał mu się język. – Nie zrobi.

- Czyli co, Dima? – Sylwię powoli opuszczało bojowe nastawienie, ale nadal była trochę zdezorientowana i wahała się, czy może opuścić broń. Lufa pistoletu drżała, jakby dziewczyna wykazywała pierwsze objawy choroby Alzheimera.

- Pierwsza zasada: nie likwidujesz celu, dopóki jest ci potrzebny – Dymitr spokojnie zdradził jej jedną z podstawowych zasad w swoim fachu. Innych na razie nie zamierzał jej objaśniać. Jak choćby tej drugiej, o wiele ważniejszej: nie ufaj nikomu, kto ci wmawia, że ma jakiekolwiek zasady.

- Odłóż wreszcie, moje dziecko, ten pistolet – Wiewiórski uniósł obie dłonie i lekko nimi poruszał w przód i w tył, a następnie w dół w geście powstrzymania kogoś od działania. – Obiecuję ci, że nikt mnie tutaj nie skrzywdzi. Poza tym ani złość ani ta spluwa nie pasują do twojej ślicznej buzi.

- Wy, faceci to jednak jesteście wszyscy pokręceni – Sylwia wreszcie opuściła lufę na dół, po czym bez zastanowienia wcisnęła pistolet za pasek z tyłu spodni. Nieuzbrojona i nieco uspokojona prezentowała się o wiele lepiej. Uważny obserwator przyrody usłyszałby w tym momencie trzy spadające z zimnych męskich serc kamienie.

- To co teraz? – Sylwia podparła się pod boki w oczekiwaniu na dalsze polecenia.

- Teraz wyciągniesz ponownie pistolet i przestawisz takie coś z boku, żeby broń przypadkiem nie wystrzeliła i nie odstrzeliła ci pośladków – Waldek powiedział wyłącznie to, na co zarówno Wiewiórski, jak i Dymitr chcieli pilnie zwrócić uwagę właścicielce kształtnej pupy, kiedy chowała Waltera bez zmiany pozycji bezpiecznika.

- Aha, no jasne. Zupełnie zapomniałam… – Sylwia wykonała zalecenie, ale powoli, bo najpierw musiała odszukać to coś, co blokowało działanie spustu. Kurczę, Dymitr mi to pokazywał, myślała Sylwia uważnie oglądając broń z dwóch stron. O, chyba to jest to. Ta mała wajcha.

- A potem możesz go włożyć z powrotem w majtki – gdyby te słowa nie padły z ust jej własnego ojca, autor tej wypowiedzi nie zdążyłby mrugnąć, a mógłby już nie żyć. A tak, obyło się póki co, bez ofiar.

Sylwia, nieświadoma popełnianego błędu, przestawiła małą wajchę i ponownie umieściła już odbezpieczoną broń w poprzednim miejscu.

- Przestańcie już się ze mnie wszyscy nabijać, dobra?! Taka nierozgarnięta to chyba nie jestem?!

Wszyscy w hangarze, poza Sylwią oczywiście, w obawie przed dalekosiężnymi konsekwencjami zdecydowanie pokręcili głowami. Dalszą inicjatywę musiał już przejąć Waldek. Kiwnął obydwoma pistoletami naraz, wskazując świeżo ujętemu Wiewiórskiemu drogę marszu i zwrócił się jednocześnie do jego córki:

- Sylwia, odsuń się. Przejdź do Dymitra i nie próbuj więcej kozaczyć. A ty wstawaj, Taśma. Najwyższa pora się stąd zwijać...

W tym momencie do hangaru dotarły charakterystyczne ciche stukoty pierwszych wystrzałów z broni maszynowej. Nikt z obecnych jeszcze nie wiedział, że tam na zewnątrz na kilkadziesiąt dramatycznych minut rozpęta się prawdziwa wojna.
---------------------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~M niezalogowany
24 lipca 2021r. o 18:37
Errata,
Nie Alzheimera, tylko Parkinsona! Sam mam chyba tę pierwszą.
Pozdrawiam
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
REKLAMAMrowka zaprasza