10 kwietnia 2015r. godz. 11:32, odsłon: 4385, Bobrzanie.plJerzego Szmajdzińskiego wspomina Józef Burniak
W związku z rocznicą katastrofy smoleńskiej prezentujemy wspomnienia Józefa Burniaka o Jerzym Szmajdzińskim.
Jerzy Szmajdziński (fot. Bobrzanie.pl)
REKLAMA
Tekst został pierwotnie opublikowany w serwisie Bobrzanie.pl w 2013 roku.
Polityk ten był wieloletnim posłem na Sejm RP z naszego okręgu wyborczego, Ministrem Obrony Narodowej i częstym gościem w Bolesławcu. Kiedy leciał do Smoleńska, był także kandydatem lewicy na prezydenta.
10 kwietnia
Byłem na zakupach i usłyszałem w radiu w samochodzie o katastrofie. Moja pierwsza myśl była taka, że Jurek Szmajdziński jest na pokładzie. Wiedziałem, że leci. Kilkanaście dni wcześniej umawialiśmy się na jakieś spotkanie, padła data 10 kwietnia, a on mi powiedział, że wtedy nie może, bo leci do Katynia. Mówił, że zaprosił go prezydent Kaczyński.
Pierwszy komunikat w radiu był niepewny, niekonkretny. Powiedzieli tyle, że była katastrofa. Miałem jeszcze nadzieję, że nie aż tak straszna w skutkach. Siedzieliśmy z żoną w samochodzie i słuchaliśmy tego radia, czekając na więcej informacji. Po chwili powiedzieli, że zginęli wszyscy.
Podali, że Jurek też poleciał, nie miałem odwagi nawet do niego zadzwonić i sprawdzić.
Nie jestem przesądny, ale do dziś mam jego numer telefonu w komórce.
Wtedy zacząłem się interesować tym, po co był ten lot, kto go organizował i tak dalej. W miarę ujawniania faktów doszedłem do wniosku, że ten zawsze wyważony, rozsądny i prawdomówny Jerzy zabrał się w tę nieszczęśliwą podróż tylko dlatego, że kandydował na prezydenta Rzeczypospolitej.
Wyrobiłem sobie zdanie, że organizacja tego prezydenckiego lotu to był wariacki lot na drzwiach od stodoły tylko w celu rozpoczęcia kampanii wyborczej, w żadnym innym. Miałem i mam silne poczucie, że głupio i niepotrzebnie zginął mój przyjaciel.
Jerzy Szmajdziński podczas ostatniej wizyty w Bolesławcu w grudniu 2009 roku
Przyjaciel
Mogę użyć słowa „przyjaciel”, choć być może ja dla niego niekoniecznie przyjacielem byłem, ale on dla mnie tak. Był ode mnie dwa lata młodszy, ale miał coś takiego w sobie, że w naturalny sposób człowiek oddawał się do jego dyspozycji, wykonywał jego pomysły, bo miał do niego pełne zaufanie.
Szmajdziński był na pozór człowiekiem bardzo zamkniętym i niedostępnym, ale to był tylko pozór. Tak naprawdę to był ciepły człowiek z dużym poczuciem humoru. Nigdy jednak nie odstępował od swoich zasad; jeżeli ktoś próbował przekroczyć tę granicę, Szmajdziński bardzo zdecydowanie reagował.
Pamiętam jedno z posiedzeń Rady Krajowej SLD, kiedy to wstał były minister Krzysztof Janik. Spieraliśmy się wówczas, w którym kierunku partia ma iść i Janik wypalił, że nas łączy tylko wspólnota życiorysów. Na to Jerzy zareagował ostro: „Tyle lat z tobą współpracowałem – powiedział – i dziś cię dopiero poznałem. To ciebie może łączyć wspólnota życiorysów, ale mnie z tym i z ludźmi łączy coś innego, wartości i zasady, które nas obowiązują.” To go charakteryzuje: mówi, jaki on był i co było dla niego ważne.
Blisko
Szmajdziński swój okręg wyborczy traktował jako ten ważniejszy niż funkcje i sejm. Był tu, praktycznie rzecz biorąc, na okrągło, choć nie był przecież stąd.
Podziwiałem jego kondycję fizyczną, potrafił w ciągu jednego dnia zrobić do 200 km po okręgu, odbywając sześć spotkań. My wszyscy działający w SLD mieliśmy poczucie, że jest blisko, że jest koło nas, że można liczyć na jego obecność.
Z tego wynikało bardzo wiele, na przykład przyjeżdżał do nas i równą godzinę trwało spotkanie z nim. Każdy wiedział, że to było (jak mawiał Wałęsa) ładowanie naszych akumulatorów. Jerzy potrafił pokazać nam, czy robimy dobrze, wesprzeć, doradzić – dawał jakąś nadzieję, mówił że nie wolno się poddawać, bo i tak zwyciężą lewicowe wartości. Mówił, że to są wartości ogólnoludzkie.
Polityk
Nigdy nie odniosłem wrażenia, że Jurek był cyniczny jak polityka i politycy, wręcz odwrotnie.
Pamiętam, że kiedy Piotr Roman, prezydent Bolesławca, chciał mnie i Kazimierza Sasa wsadzić do więzienia, na rozprawach zeznawali różni politycy z SLD. Na ich zeznania można spuścić zasłonę milczenia, niektórzy nawet udawali, że nas nie znają.
Natomiast Szmajdziński przyjechał na rozprawę i za pomocą faktów bronił nas jak lew, udowadniając, że tak naprawdę nie ma mowy o żadnym przestępstwie. Że cała ta sprawa, to po prostu polityczna walka z nami. Można było na niego liczyć.
Był jedną z najważniejszych postaci w polskiej polityce. Nigdy nie ukrywałem, że największym idolem na lewicy był dla mnie Leszek Miller, ale z nim nie miałem takiego kontaktu jak z Jurkiem.
Natomiast Szmajdziński był zawsze dostępny. Jeżeli się do niego dzwoniło i nie odbierał, to nawet nie trzeba było nagrywać mu się na skrzynkę, bo i tak oddzwaniał. Oddzwaniał i zawsze mówił sakramentalne: „No co tam?”
Jurek miał też cudowny dar zjednywania sobie ludzi. Kiedy komuś podawał rękę, było wiadomo, że w tym momencie jest zainteresowany właśnie tą jedną osobą, niezależnie od tego, czy podaniem ręki witał się z politykiem, czy dziękował na przykład operatorowi kamery, który filmował jego wypowiedź.
Bolesławiec
Bolesławcowi załatwił mnóstwo. Niezależnie od tego, jaka opcja polityczna rządziła miastem, Jurek dbał zawsze o to, aby pomóc.
Przykładem może być słynna ISPA – największa inwestycja w naszym mieście. Jurek to była jedyna osoba interesująca się tym, jak idzie inwestycja. Interweniował m.in. w Narodowym Funduszu Ochrony Środowiska. Jurek zorganizował też spotkanie u ministra Sochy w sprawie komunalizacji Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji. Nikt inny z polityków się tym specjalnie nie interesował. Dopiero jak otrzymaliśmy pieniądze na inwestycję, to od razu znalazło się wielu ojców sukcesu.
Szmajdziński faktycznie pomagał. Pamiętam, jak chcieliśmy pomóc upadającym zakładom Sława – mieliśmy od nich odkupić przedszkole, ale ówczesny szef ZUS-u z Kamiennej Góry nie ułatwiał nam porozumienia ze względu na obciążoną hipotekę budynku. Jurek pomógł nam nieformalnie w przejęciu. Wystarczył jeden telefon, po którym Jurek zadzwonił do Hausnera. Po 5 minutach prezes ZUS z Kamiennej Góry dogadał się z nami błyskawicznie. Niestety czasem trzeba było używać takich metod, żeby coś dało się dla miasta załatwić. A Szmajdziński mógł podjąć tę interwencję, bo znał sprawę. On pomagał i interweniował tylko wtedy, gdy dokładnie poznał temat i był przekonany, że tak trzeba postąpić. Nie pomagał w błahych sprawach, potrafił odmówić wielu ludziom, jeśli nie miał przekonania.
Rondo Jerzego Szmajdzińskiego
Była to moja inicjatywa, zwróciłem się z taką prośbą do Rady Miasta Bolesławiec. Miałem potrzebę upamiętnienia go w swoim mieście i cieszę się, że to się udało. Do tej pory to jest jedyny ślad pamięci po Jurku w naszym mieście, a powinniśmy o nim pamiętać.
Jestem jednym z członków założycieli fundacji im. Jerzego Szmajdzińskiego, jej szefem jest Andrzej Dobrowolski z Jeleniej Góry, a przewodniczącym Aleksander Kwaśniewski. Podczas zakładania tej fundacji było widać, jak różni ludzie szanowali Jerzego. W fundacji jest m.in. Natalia Kukulska i wiele innych znanych osób.
Kiedy zakończyłem zajmowanie się polityką i wystąpiłem ze struktur SLD, nie straciliśmy kontaktu. W pewnym momencie sam do mnie zadzwonił z pretensjami, że się nie odzywam. Kiedy był w Bolesławcu, zwykle się spotykaliśmy, odwiedził mnie nawet w domu i było nam bardzo miło z tego powodu.
Mam dużo zdjęć z nim i mam też nagranie z czasów, gdy startowałem w wyborach na prezydenta Bolesławca, a Jurek zachęcał moich wyborców do głosowania na mnie, oddając na moje usługi swój autorytet.
Byłem na pogrzebie Jurka, były cztery osoby z Bolesławca. Zobaczyłem tam, jak wielu ludzi go ceniło, że dla wielu to był nietuzinkowy człowiek. Żegnał go biskup Sławoj Leszek Głódź. Wiadomo było, że Jurek był ateistą, a biskup podkreślał prywatne bardzo dobre relacje z byłym szefem MON, mówił o szacunku dla tej postaci.
Bo Jurka trudno było nie szanować.
Jerzy Szmajdziński podczas ostatniej wizyty w Bolesławcu w grudniu 2009 roku
Józef Burniak (na zdjęciu poniżej) był prezydentem Bolesławca w latach 1998 – 2002. Był też radnym Rady Miasta do 2008 roku. W tym samym roku wystąpił z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, choć był członkiem rady krajowej i jednym z założycieli SLD. Za największy sukces swojej kadencji prezydenckiej w Bolesławcu uważa to, że wiele osób, które były wtedy jego przeciwnikami, dziś przychodzi do niego i mówi, że miał rację.
Tekst został pierwotnie opublikowany w serwisie