Jest już kolejny odcinek naszej bolesławieckiej powieści!
Indeks bohaterów - kto jest kim?
Siedemdziesiąta szósta część tajemnic szmaragdu - TUTAJ
Siedemdziesiąta siódma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Siedemdziesiąta ósma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Czy Dymitr porzuci wszystko dla Sylwii? Będzie ,,pif-paf, jak na Dzikim Zachodzie"? Zapraszamy do lektury:
Dymitr zasunął i zatrzasnął przesuwne boczne drzwi mercedesa vito. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę, po czym zaczął z pietyzmem wycierać niewielkie plamy krwi pozostałe po uderzeniach w twarz młodej redaktorki. Twarda sztuka, pomyślał. Ciekawe czy w łóżku potrafi walczyć jak lwica? Lekko zmieszany swą myślą, zerknął z poczuciem winy na zapatrzoną w niego Sylwię. Chyba odczytała to jako miłosne spojrzenie, bo uśmiechnęła się odsłaniając swoje równe, białe zęby.
Cudownie wyglądała. Kobieta mojego życia, pomyślał. Im dłużej z nią przebywał, tym bardziej był nią zafascynowany. I tym bardziej był przekonany, że od zawsze byli sobie przeznaczeni. Tyle, że spotkali się troszkę późno. Ale może jeszcze nie za późno. Przecież życie się nie kończy po pięćdziesiątce. Dzięki Sylwii poczuł, że jeszcze nie ma z górki, że jeszcze nie został odstawiony na półkę. Emerytura z nią u boku to by było więcej, niż na tym etapie swojego życia mógłby sobie wymarzyć.
Mimo delikatnie dozowanej przemocy, ponętnie zaokrąglona dziunia o rzadko spotykanej fryzurze i rzadkim imieniu nie pękła i jak dotąd nic mu nie powiedziała. A przecież musiała wiedzieć, w jaki sposób uwolniła się i gdzie się podziała córka lisicy. Z drugiej strony, nie dziwił się, że jego pytania pozostały bez odpowiedzi, bo co to było za bicie. Ledwie kilka razy ją musnął, wyłącznie dla postraszenia. Przy Sylwii nie chciał pokazywać, jak naprawdę wyciąga się z kogoś informacje razem z jego zębami albo paznokciami. Jeszcze pomyślałaby, że z każdą kobietą zaczyna znajomość albo rozmowę od przerzedzenia jej uzębienia bądź zrobienia jej fioletowo-granatowego makijażu.
Dziewczyna z początku co prawda próbowała się trochę stawiać, ale tylko do momentu, kiedy udało się ją wyciągnąć z bagażnika audi. Co ją w ogóle podkusiło, żeby pchać się z powrotem do tego bagażnika. Może tak bardzo jej się tam spodobało, że zechciała tam zamieszkać i odtąd podróżować tylko w ten sposób?
Na szczęście szybko pojawiła się przy nim przywołana Sylwia, więc nie musiał wykręcać atrakcyjnej reporterce rąk ani wybijać jej stawów, aby porzuciła swój bezcelowy opór. Z ochoczo udzielającym się pomocnikiem wyciągnięcie wijącej się jak piskorz żółtogłówki poszło równie sprawnie, jak wydostanie ostatniego ogórka ze słoika za pomocą dwóch palców. Krótkie przesłuchanie odbyło się jeszcze tam na miejscu, kiedy ustawili swoją ofiarę mniej więcej w pionie, opartą pośladkami o poważnie uszkodzony wcześniej tego dnia samochód. Skrępowane ręce i nogi uciekinierki znacznie ułatwiły mu pracę, choć efekt i tak okazał się mizerny.
Przy pierwszym uderzeniu Sylwia odwróciła wzrok, ale przy kolejnym muśnięciu pięścią szczęki i nosa dziennikarki, chyba postanowiła pokazać mu, że oprócz właściwego chwytu rękojeści pistoletu i nienagannej pozycji strzeleckiej, w imię zaprezentowania swojej wartości i oddania, potrafi również pozbyć się skrupułów. Patrzyła więc i uważnie analizowała, gdzie i z jaką siłą trafia jej kochanek. Wkrótce przełamała się, jak syn cieśli, który obserwując ojca w pewnym momencie stwierdza, że będzie już sam potrafił walić młotkiem, jeżeli tylko ojciec mu na to pozwoli i nie zmiażdży sobie przy tym wszystkich palców ręki trzymającej gwoździe.
Zanim Dymitr postanowił zakończyć swoją jałową indagację, Sylwia zapytała, czy i ona mogłaby zadać tej farbowanej jędzy jakieś pytanie. Słowo, tak się właśnie wyraziła! A jeszcze podstawiła dziewczynie zwiniętą dłoń pod jej nos, jakby chciała, aby odpowiedzi były kierowane do tej pięści, jak do mikrofonu. Chyba nieco zbyt mocno wczuła się w rolę oprawcy. A może uważała, że dzięki temu jej mentor jeszcze bardziej się w niej zadurzy? Dymitr nie pozwolił Sylwii na jej własną, autorską wersję odpytywania, bo wiedział, że ktoś, kto robi to pierwszy raz, może przy którymś z kolei uderzeniu nie zauważyć, że delikwent właśnie znalazł się po drugiej stronie granicy ludzkiej wytrzymałości.
Zwykle najbardziej brutalni byli ci początkujący, bo wydawało im się, że im mocniej, im więcej bólu i krwi, tym lepiej. Zawodowcy nie biją długo, ani mocno, jeżeli nie trzeba. Biją za to skutecznie, bo mają za sobą lata doświadczeń. Posiadają też z reguły dość głęboką znajomość ludzkiej anatomii, oczywiście w zakresie, jaki potrzebny jest do lokalizowania miejsc łatwych do uszkodzenia i podatnych na ból.
Żałował, że nie mógł bardziej przycisnąć albo pokiereszować skalpelem tej dość ładnej buzi swojej przypadkowej zdobyczy. Kształt jej kości policzkowych, nosa i broda redaktorki przypomniały mu coś. Za młodu spotykał wiele panien o tym typie urody. Założyłby się, że jej naturalny kolor włosów, to bardzo ciemne, choć nie czarne, z płoworudym lśnieniem końcówek. W górach, nieopodal miejsca, w którym mieszkał żyła od stuleci dość liczna grupa etniczna, będąca mieszanką powstałą na styku kilku narodów i kultur. Ludzie butni, twardzi, przywiązani do swojej ziemi, społeczności i religii, mówiący ciekawym dialektem, będącym mieszaniną kilku języków. Kto wie, może jej przodkowie właśnie stamtąd pochodzili. Jeśli będzie okazja, może jeszcze ją o to zapyta.
Być może między innymi to właśnie zdecydowało, że swojego przesłuchania nie prowadził zbyt solidnie. A być może podświadomie uznał stosowanie wobec niej drastycznych metod za bezsensowne i bezcelowe, bo w ostatnich dniach i godzinach zaczęły mu się zmieniać priorytety. Lawina zdarzeń doprowadziła jego i Sylwię do momentu, w którym powinni coś sobie wyjaśnić i zdecydować, do czego oboje zmierzają.
Z drugiej strony był świadomy, że gdyby matka tej drugiej, aktualnie zagubionej sikorki, zauważyła u którejś z nich ślady brutalnej przemocy, do wymiany kamienia mogłoby nie dojść. W trakcie ostatniej rozmowy telefonicznej lisica wydawała mu się kosmicznie zdesperowana. Ba, groziła mu nawet. Wykazywała wyraźne symptomy opętania bezgraniczną nienawiścią do jego osoby, a to nie wróżyło dobrze spodziewanej wkrótce transakcji. W nerwach ludzie różne głupoty robią. A zdenerwowana matka to już w ogóle bywa skrajnie nieprzewidywalna. Będzie chronić albo ratować swoje potomstwo, jak niemal każde zwierzę obdarzone instynktem macierzyńskim.
Co do skalpela, zawsze miał coś takiego na swoim wyposażeniu. Zwykle pierwsze nacięcie policzka, a nawet samo zbliżenie jego ostrej strony rozwiązywało, nie tylko kobietom zresztą, worek z informacjami. To precyzyjne narzędzie chirurgiczne było to tego celu najlepsze, bo już samo przyłożenie ostrza dokonywało rozdzielenia tkanek, choć jeszcze nie powodowało krwawienia. Nie trzeba było przykładać praktycznie żadnej siły. Zależnie od wprawy posługującego się skalpelem, jego użycie mogło pozostawić niesamowicie precyzyjne i głębokie rozcięcia, o krawędziach tak równych, że nawet „wczorajszemu” chirurgowi musiałoby się udać ich pozszywanie. Z kolei bez przeprowadzenia prawidłowego zabiegu, paskudne blizny pozostawały widoczne na całe życie, jak spawy na łączeniach stalowych elementów.
Dymitr zawsze dziwił się, że kobiety wolą doznać jakiejś solidnej krzywdy, niż mieć zdewastowaną swoją gładką cerę, której pielęgnacja pochłania rokrocznie tysiące złotych i setki godzin wytężonej pracy. Większość decyduje nawet w momentach zagrożenia oddać wszystko, oprócz swojej urody. A przecież wcześniej czy później i tak zmarszczki, czy jakaś inna skórka pomarańczowa będą wprawiać w depresję niemal każdą z nich.
Uświadomił sobie w tym momencie, że nie obmyślił dotąd planu awaryjnego. Nie przewidywał, że któraś z uwięzionych dziewczyn tak po prostu się gdzieś rozpłynie. Z dwojga złego lepiej by było, żeby to tamta została w hangarze, a ta sobie gdzieś przepadła. A jest niestety na odwrót. A więc może być problem. Co zrobić, jeśli lisica zażąda obejrzeć sobie obie dziewuchy? W głowie Dymitra rysował się powoli pewien chytry wybieg. Może jednak uda się, żeby wilk był syty i owca zjedzona…? Ale to jeszcze nie teraz.
Zmiął w kulkę i rzucił w trawę chusteczkę ze śladami krwi. Nadal leciutko zasapany „rozmową”, a potem niesieniem porwanej, zbiegłej i przypadkiem odnalezionej dziennikarki, spojrzał na zegarek na nadgarstku, po czym tą samą ręką objął wciętą talię czekającej na jego kolejne dyspozycje, szczęśliwej i uśmiechniętej Sylwii. Ruszyli w kierunku wejścia do hangaru.
- Mamy jakieś pół godziny do zaplanowanego spotkania – poinformował swoją wybrankę. – Trzeba się jeszcze rozejrzeć, czy nie zostawiłem tu czegoś, czego nikt nie powinien znaleźć, albo co będzie mi potrzebne. Później już tu nie wrócimy.
Kiedy wchodzili w cień rzucany przez przysypaną ziemią konstrukcję, Dymitr podniósł wzrok i mimo zapadającego zmierzchu był jeszcze w stanie wyobrazić sobie wielkość samolotu Su-24, który musiał się tu kiedyś mieścić. Puścił wodze fantazji i zaczął marzyć, jak by to było mieć prywatny odrzutowiec, którym lataliby z Sylwią po całym świecie, gdziekolwiek by sobie tylko zapragnęła. Do opery w Sydney, na koncert do Wiednia, na sambodrom do Rio czy na balet do Moskwy… Tylko skąd na to wszystko brać? Branża, w której od tylu lat pracuje ostatnio już aż takich profitów nie przynosi. Zleceń coraz mniej, a ryzyko coraz większe, bo wszędzie teraz tylko te kamery, alarmy, komputery. A na emeryturę jakoś dotąd też zbyt wiele sobie nie naskładał.
Albert zagroził, że tutaj roboty już więcej nie dostanie. Dymitr wiedział, że ten postawiony blisko „Szefa” człowiek w sprawach biznesowych jest wyjątkowo szczery, więc pewnie tak będzie. Ale jeżeli miałby skończyć z robotą na mokro, to co dalej? Może spróbować w kasynie? Sylwia tak uwielbia grać. Może będą mieli szczęście? A może wcale nie oddawać spraw w ręce losu? Może zrobić jakiś bank? Ale te banki są dzisiaj takie trudne do obrobienia. Sporo elektroniki, a na cyberwłamaniach aż tak dobrze się nie znam, pomyślał. Wziąć wspólnika, to też ogromne ryzyko, no i trzeba się dzielić. No, a kasyna? Na pewno duża kasa w środku, całkiem jak w banku… Ciekawe, czy trudno jest okraść kasyno?
Dymitr skończył tę swoistą analizę rynku pracy i możliwości na dalszej ścieżce jego kariery zawodowej, po czym ponownie skupił wzrok na prawie pustym wnętrzu hangaru, do którego docierało coraz mniej światła. Hangar wydawał mu się teraz mniejszy niż za jasnego dnia. Teraz z kolei nabrał przekonania, że jednak te latające maszyny w żaden sposób nie mogłyby się tu pomieścić. Z daleka radziecki myśliwiec mógł wydawać się niewielki, a na niebie to już wyglądał jak zabawka albo mały ptaszek. Ale to była naprawdę potężna maszyna o ogromnej mocy silników.
Dymitr nigdy nie pilotował niczego, co fruwa, ale zawsze zazdrościł chłopakom ich lotów w przestworzach. Wydawało się to takie łatwe. Ot, wskakujesz do kabiny i ziuuu… Ale on doskonale wiedział, że takie nie było. Opanowanie umiejętności pilotażu myśliwców trwało latami. A i tak nie każdy był do tej służby potem kierowany. Niektórzy mieli za słabe zdrowie, nie wytrzymywali przeciążeń i mdleli podczas lotu. Innym brakowało refleksu, umiejętności przewidywania, czy błyskawicznego reagowania. Byli też tacy, którzy skwapliwie próbowali wykorzystywać znajomości, aby pozostać w służbie, ponieważ po wyjściu z wojska wielu pilotów znajdowało pracę w lotnictwie cywilnym. A tam płacili ogromne pieniądze. Dlatego tylu ambitnych młodzianów pchało się do lotnictwa.
Tak czy siak, czy to myśliwiec, czy odrzutowiec, bank czy kasyno, obecnie musiał dobrze przygotować się na spotkanie z cwaną negocjatorką-mamusią. Zatrzymali się z Sylwią i stanęli naprzeciwko siebie. Mimo półmroku, udało mu się zajrzeć swojej wybrance głęboko w oczy, a potem spróbował spojrzeć głębiej, aż w jej trochę, jak się wydawało, poplątaną duszę. Czy ona tak naprawdę pragnęła jego, czy tylko tego, co sobie o nim wyobrażała? Czy widziała w nim tylko źródło finansowania, czy może przeżywała u jego boku to, czego do tej pory w życiu doświadczyć nie mogła? Czy w głębi jest dobrym człowiekiem i czy będzie oddaną i wierną partnerką? Jeśli tak, to czy dobre przy złym również stanie się złe? Czy powinien na to pozwolić?
Dymitr objął ramionami swoją Sylwię bardzo mocno, a ona w odpowiedzi bardzo mocno wtuliła się w niego, przez co poczuł na swoim ciele wyraźnie wszystkie jej miękkie kształty. Sylwia wsunęła kolano pomiędzy jego uda, a jej wargi odnalazły jego. Połączenie ciał i ust trwało i trwało. I było niezmiernie podniecające. Czegoś takiego Dymitr dotąd w życiu nie doświadczył. Chyba za krótko żył, albo spotykał niewłaściwe kobiety. Tak, z pewnością to drugie. Przymknął oczy i oddał się żegludze po morzu uczuć, dotyku, zapachu i elektryzującej, wręcz iskrzącej żądzy.
Gdyby nie żywy ładunek zasiedlający mercedesa, a przeznaczony za chwilę na wymianę, z hukiem rozłożyłby natychmiast tylne siedzenia w tym aucie. Oprócz narastającego podniecenia, wewnątrz siebie nagle poczuł wzbierającą złość. Serce mu waliło jak kozacki bęben przed bitwą pod Korsuniem. Krew zaczęła napływać do głowy, aż miał wrażenie, że w końcu rozsadzi mu czaszkę, jak gdyby była płynnym dynamitem.
Był taki zły. Był monstrualnie wściekły. Na brak czasu dla Sylwii w tej chwili, na zmarnowaną przeszłość, na nieznaną przyszłość. Na rudą lisicę, na tego jej gacha, na „Szefa”, na Alberta. Na wszystkich i na wszystko, co dotąd nie pozwoliło mu na odzyskanie władzy nad własnym życiem. Wkurzało go, że słońce kolejny raz właśnie zachodzi, a on tak naprawdę nie wie, co go spotka jutro. Ba, nie wie nawet co się stanie za godzinę, za minutę, za pięć sekund…
Dlaczego dotąd przepuścił przez palce tyle życia? Jak to się stało i kiedy, że zapomniał o własnych marzeniach i pragnieniach? Jak można być tak głupim, żeby od tylu lat spędzać życie w samotności, na walizkach i w przeświadczeniu, że tak właśnie ma być. Czemu dotąd nie trafił na kogoś, kto kazałby mu puknąć się w czoło i wyciąć mu razem z tą paskudną blizną jego pokręcony rozum i to pokiereszowane serce, którego nikt dotąd nie był w stanie połatać? No i co się takiego stało, że Sylwii się to właśnie udało?
Dymitr chciał zadawać jeszcze z tysiąc podobnych pytań, lecz teraz już nie chciał poznać na nie odpowiedzi. Tak właściwie, to chciał odpowiedzi tylko na jedno pytanie. Czy Sylwia już z nim zostanie? Czy to możliwe, że właśnie z pełną siłą zaatakowało go to niemodne już dzisiaj uczucie? To na literę M, którego nazwy dotąd bał się przy niej wymienić.
Sylwia wreszcie oderwała się od niego i odsunęła na niewielką odległość, lecz chwyciła i ścisnęła jego dłonie. Wpatrywała się w niego jak zafascynowana nastolatka, oddana i wierna fanka, a może nawet jak fanatyczka religijna jakieś sekty w swego duchowego przywódcę. Ale nagle ujawniła się u niej inna, mniej duchowa, a bardziej cielesna potrzeba:
- Zanim pojedziemy, muszę jeszcze siusiu, Dima – Sylwia znała skądś to zdrobnienie od jego imienia. Choć nadal nie znała prawdziwego. Może już pora jej powiedzieć? – To z emocji. Pierwszy raz trzymałam dzisiaj prawdziwy pistolet i pierwszy raz całowałam się tak mocno z tak bardzo prawdziwym facetem. Mężczyzną z krwi i kości. Kocham cię, Dymitr! Ja pierniczę, powiedziałam to wreszcie! Ale mi wali serce…
- Moje też chyba zaraz wyskoczy i będziesz musiała je łapać! Ale i tak należy do ciebie. Jesteś cudowna! – dość infantylnie odwzajemnił miłosne wyznanie Dymitr, choć nie wiedział, czy tak właśnie należy zwracać się do kochanej osoby. Nie miał w tej kwestii właściwie żadnego doświadczenia. Liczył, że może uczucie samo go poprowadzi i nie wyjdzie na niedoświadczonego młokosa ani prostaka.
- No, to uciekajmy stąd, Dymitr. To wszystko tutaj takie szare i nudne, nie dla nas. Rzućmy to i wyjedźmy jak najdalej. Trzeba zacząć nowe życie. Nasze własne życie. Przecież liczymy się tylko my!
- Wiem, Sylwia. Ale to naprawdę ostatni raz. Więcej nie tknę się tej roboty, obiecuję – Dymitr potrząsnął obiema dłońmi Sylwii, jakby wymuszał jej zgodę na to, co proponuje. – Wyjedziemy. Gdzieś daleko. Tylko ty i ja. Na zawsze. Ale muszę jeszcze załatwić tę sprawę. Inaczej oni mogą załatwić mnie. Zrozum, to coś jak kwestia honoru. I polisa z gwarancją na życie. Na życie z tobą.
- Okej, Dymitr – Sylwia przytuliła się do Dymitra, ale tym razem lekko i jedynie na chwilę. – Ufam ci. Ty zawsze wiesz lepiej, co robić. A ja wiem, że nigdy mnie nie zawiedziesz. No dobra, idę, bo zaraz popuszczę…
Dymitrowi poleciała łza. Tylko jedna, ale chyba była całkiem spora, ponieważ spłynęła aż do blizny na brodzie. Dla tej kobiety dałby nawet zarobić chirurgom i zoperować ten ślad po nie do końca udanym zleceniu, kiedy wrzątek oparzył mu sporą część szyi i kawałek twarzy. Sylwia nie zauważyła jego łzy, bo mrok stawał się coraz większy, a ona odwróciła się do niego i skierowała do wyjścia z hali. Zapewne zamierzała udać się za potrzebą w krzaczki przed hangarem.
Bujające się biodra Sylwii przywołały Dymitrowi na myśl skojarzenia o samotnym korabie chyboczącym się na potężnej, spienionej, huczącej, seledynowej morskiej fali. Ale ponieważ nie miał talentu poetyckiego, nie umiał tego opisać inaczej, niż łódka kiwająca się na wodzie. E, tam. Po prostu, Sylwia miała niesamowicie seksowny tyłek. A pistolet wsunięty za pasek od spodni w ogóle nie psuł tego wrażenia. A nawet działał na wyobraźnię, bo sugerował, że wkurzona Sylwia może stać się równie niebezpieczna, co tnący w ciszy wody oceanów, najeżony lufami, ziejący zabójczym i niszczycielskim ogniem pancernik. Znaczy, Dymitr miał nadzieję, że w razie potrzeby i zagrożenia, nie zawaha się ani sekundy i zrobi z przeciwnika sito. Na durszlak go przerobi, wywalając w niego cały magazynek. A potem podniesie pistolet i dmuchnie w dymiącą lufę, tak jak Salma Hayek i Penélope Cruz w filmie SexiPistols. Ale Sylwia i tak biła je obie swoim seksapilem na głowę.
Niezależnie od możliwych jeszcze do użycia marynistycznych figur stylistycznych, Dymitr na widok figury oddalającej się kobiety swoich marzeń przełknął ślinę, jak wygłodniały, skradający się przez polanę, mrużący ślepia wilk, podążający śladem zagubionego, beczącego za mamą, bezbronnego jagnięcia. Owieczka Sylwia szybko zniknęła za lewą ścianą hangaru, a wilk Dymitr odwrócił się, aby zajrzeć do pomieszczenia, w którym wcześniej uwięził dwie dwudziestokilkulatki.
Nagle syknął, bo poczuł coś jakby ukąszenie w ucho. Ała! Podniósł rękę i dotknął palcem bolącego miejsca. Poczuł wilgoć. To krew, czy może został naznaczony przez jakiegoś nietoperza? Zbliżył wilgotny palec do nosa, powąchał a potem dotknął językiem. Pewnie, że krew. Kupy nietoperza by przecież nie polizał, nie kręciły go takie rzeczy.
Druga nadlatująca po cichu i nie wiadomo skąd kula, na szczęście jeszcze bardziej chybiła, bo także nie wybiła Dymitrowi w czaszce otworu wentylacyjnego. Dymitr był pewien, że jakiś nie do końca wyszkolony zabójca przy drugim strzale także usilnie próbował celować w jego głowę. Jak można nie trafić ze snajperki? Może dzień wcześniej ten niewidoczny strzelec wyborowy nadużył Wyborowej i trzęsą mu się palce? A może rozgrzana ziemia wywołała fatamorganę na drodze pomiędzy strzelającym a nim i strzelający uległ optycznemu złudzeniu, że cel jest przesunięty o kilka centymetrów? Może niedokładnie umocował lunetę na karabinie? Może to strzelał jakiś młokos z mlekiem pod nosem, a może… A może ten ktoś go po prostu nie chciał go zabić, tylko postraszyć? Tak, czy siak, po dwóch strzałach z dystansu Dymitr nadal żył i to była akurat dla niego dobra informacja. Mniejsza o draśnięte ucho. Do wesela się zagoi.
Drugi pocisk, który go nawet nie drasnął, wystrzelony został prawdopodobnie z tego samego karabinu snajperskiego, co pierwszy. Niewątpliwie karabin ten był wyposażony w tłumik, bo nie było słychać żadnego z dwóch wystrzałów, a Dymitrowi nic nie było wiadomo, aby nagle ogarnęła go głuchota. Obie kule uderzyły w ścianę, w której znajdowały się drzwi, przez które i tak miał właśnie zamiar przejść. Kiwając się na boki, by nie ułatwiać zezowatemu zabójcy roboty, wbiegł przez te właśnie drzwi i szybko ukrył się za ścianą, dzięki czemu nie dał więcej szansy skrytobójcy na pozbawienie go życia, czy choćby kolejnej części ucha…
Zdenerwowany Dymitr przylgnął plecami do chłodnej ściany i dopiero wtedy rozpoczął chłodną kalkulację. Po chwili zauważył, jak przez otwarte drzwi wpadły do pomieszczenia trzy, a może nawet cztery czerwone promienie laserowe. Małe czerwone kropeczki zaczęły wykonywać na niewielkiej powierzchni ściany swój swoisty, makabryczny taniec, zapowiadający, że wkrótce ktoś tu może pożegnać się z życiem. Tak właśnie wyglądają ruchy Browna albo świetliki po zażyciu sfermentowanego nektaru, pomyślał Dymitr, po czym sięgnął pod połę płaszcza i położył dłoń na rękojeści swojego starego, dobrego przyjaciela. Wyjął broń i spokojnie dokręcił do niej tłumik. Tanio życia nie sprzeda.
Trzeba spróbować ratować Sylwię. Bez niej to wszystko nie ma sensu. Ten nowy cel stał się teraz dla niego priorytetowym. Dymitr na szybko i pobieżnie przeanalizował swoją sytuację i dostępne opcje. Był zły na siebie. Czemu nie posłuchałem Alberta? – zadał sobie samemu pytanie. Przecież lojalnie zostałem przez niego uprzedzony. A więc to właśnie oznacza „spalony”…
Cóż, teraz to i tak pozamiatane. Przecież nie będę tu czekał to rana, aż się zmęczą i pozasypiają, pomyślał w końcu. Odepchnął plecy od ściany i zwyczajnie wyszedł tą samą drogą, którą się tu dostał. Zaraz potem na jego klatce piersiowej trzy drżące czerwone kropeczki zaczęły skupiać się w okolicy jego dotąd smutnego, a obecnie obudzonego do życia serca.
Bolecnauta Pan M. pisze, dzieląc się z nami swoją niesamowitą wyobraźnią! Bolecnauci podszeptują mu swoje pomysły. Długo oczekiwana strzelanina to ich podszepty! Każdy pozytywny komentarz działa na autora motywująco jak wysokooktanowe paliwo. Czekamy na Wasze opinie i pomysły!
Lubicie Dymitra i Sylwię? Czy może ich uczucia to tylko pozerstwo? Czy Żaklina da radę uwolnić się z auta Złych? Jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów? Czy życzycie im dobrze, czy wręcz przeciwnie?
Kolejny odcinek już w środę w godzinach popołudniowych!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).