Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
14 lipca 2021r. godz. 21:57, odsłon: 1385, Bolecnauta Pan M./Bolec.Info

Tajemnica szmaragdu - odcinek 87, czyli poszarpany rękawek i spalone okulary

Część w której siostra Żaneta staje przed sądem lekarskim.
Stetoskop w sali szpitalnej
Stetoskop w sali szpitalnej (fot. pixabay)
REKLAMA
Villaro zaprasza

Jest już kolejny odcinek naszej bolesławieckiej powieści!

Indeks bohaterów - kto jest kim?

Osiemdziesiąta czwarta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Osiemdziesiąta piąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Osiemdziesiąta szósta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Zapraszamy do lektury:


- Żaklina!!! – Ola prawą dłonią wymierzyła przyjaciółce solidny policzek, po czym szarpnęła ją za koszulkę, aż naderwały się szwy i poszarpana część lewego rękawka t-shirta zawisła luźno, odsłaniając średniej wielkości tatuaż na jej ramieniu. Był to obraz ryby. Nie była to jednak ryba wyznawcy religii chrześcijańskiej w formie dwóch przecinających się łuków, lecz karykaturalny wzór szkieletu rekina zastygłego z otwartymi szczękami i o zdecydowanie przerośniętej czaszce.

Żaklina ani na chwilę nie mogła się wydostać z transu, w który wpadła. Przyjąwszy pozycję siadu kucznego z dłońmi opartymi na udach, wciąż mamrotała, kiwając się do tego w tył i w przód. Przeplatała ze sobą zdania „Boże, on nie żyje” z „Co ja narobiłam” i czymś tam jeszcze, ale już mniej zrozumiałym. Pozostawała w tej pozie przez cały czas, odkąd zdołała wyciągnąć Olę z rozbitego samochodu i dowiedziała się, że w płonącej pułapce wciąż tkwi Hieronim. Katatonia trwała, dopóki nie poczuła na twarzy uderzenia. Dopiero fizyczny ból przerwał niebezpieczne odłączenie od rzeczywistości pogrążonego w przerażeniu umysłu Żakliny.

- Co… co? – przeniosła wzrok z jakiejś pustki przed sobą na przyjaciółkę, przedstawiającą sobą równie tragiczny obraz nędzy i rozpaczy, co ona sama.

Poczochrane ciemne, długie włosy bezładnie opadały Oli częściowo do przodu, częściowo na plecy. Na jej twarzy widniały chaotyczne, porozcierane smugi mieszanki potu i ciemnego osadu powstałego od gęstego dymu. Ola wyglądała przez to, jakby przed chwilą opuściła stanowisko pracy przy piecu hutniczym, a ogień z paleniska nadal rzucał na nią mrugającą, pomarańczową poświatę. Pobrudzone i pomięte ubranie dosłownie wisiało na niej, jak gdyby dopiero co wydostała się spod gruzów zawalonego kilkupiętrowego budynku. Ale mimo fatalnego wyglądu i fizycznych dolegliwości, nie traciła zimnej krwi ani przytomności rozumowania. Całą panikę i poczucie beznadziei widocznie musiała wchłonąć w siebie Żaklina.

- Ogarnij się, dziewczyno! Musisz mi pomóc, bo zaraz będzie po nim! – Ola natychmiast odwróciła się i pobiegła do zakleszczonego na miejscu kierowcy młodego policjanta.

Żaklina, nie wierząc własnym mięśniom, ani własnym możliwościom, podniosła się i stanęła na nogach. Zdziwiona, że potrafi nimi powłóczyć, ruszyła przed siebie i obeszła maskę sportowego auta. Ku swojemu zdziwieniu zobaczyła, że drzwi od strony kierowcy są otwarte, a Ola stękając i głośno przeklinając brzydkim słowem na „K”, próbuje z czymś się szarpać. A raczej z kimś. Żaklina chwyciła za krawędź drzwi, próbując je otworzyć jeszcze szerzej, ale musiały być już maksymalnie otwarte, bo zawiasy stawiły wyraźny opór.

Hieronim wyglądał jakby spał. Żaklina nagle nabrała irracjonalnej ochoty pocałować go w usta. Czyżby jej szwankujacy umysł pomyślał, że to wystarczy, aby obudzić śpiącego królewicza? Trzepnęła się otwartą dłonią w czoło, próbując ustawić wszystkie klepki na swoim miejscu. Potem przymknęła oczy i potrząsnęła głową. Oczy nie wypadły, ale oba te zabiegi pomogły jej w uporządkowaniu klepek.

- Siedzenie… – powiedziała trochę zbyt głośno, analizując szczegóły zastanej sytuacji. Popatrzyła z niepokojem na pożar ogarniający coraz większą część pojazdu. Trzeba się pośpieszyć, pomyślała, bo płomienie już zaczynały parzyć skórę, nawet przez tkaninę spodni.

- Że jak? – Ola nie przerywała prób uwolnienia nóg nieprzytomnego młodego mężczyzny.

Głowa Hieronima odchylona była do tyłu i wspierała się o zagłówek. Zmiażdżone wybuchem poduszki powietrznej okulary ledwie wisiały na jego podrapanym i lekko krwawiącym nosie. A jeszcze kilka godzin temu poprawiała mu w tych brylach noski, aby mu się lepiej trzymały na tym jego śmiesznym, trochę piegowatym nosie.

- Odsuń siedzenie. Z boku musi być jakaś wajcha – poinformowała kucającą przyjaciółkę.

Sięgnęła ponad Olą po zniszczone, częściowo połamane binokle. Pieczołowicie zdjęła je z nosa Hieronima, złożyła zauszniki i dopiero teraz dotarło do niej, że w chwili obecnej byłyby one ostatnią rzeczą, której może potrzebować ofiara wypadku. Rzuciła je więc do wnętrza auta, jakby rozgrzane przez ogień oprawki zaczęły ją parzyć w palce. Nagły dreszcz przeszedł jej ciało, kiedy zdała sobie sprawę, że przed nią może równie dobrze spoczywać nieboszczyk… Że dla niego i tak może być już za późno na ratunek… Musiała znów potrząsnąć głową, aby zrzucić z siebie oblepiający ją z wolna pesymizm.

- Hirek? – cicho wyszeptała Żaklina i dotknęła policzka policjanta, który tego dnia od pierwszego wejrzenia zawrócił jej w głowie. Był jeszcze ciepły. A może to po prostu od wysokiej temperatury w aucie jeszcze nie ostygł? Co ja bredzę, ofuknęła się w myślach. Kolejne potrząśnięcie głową, aby odgonić durne myśli. Żeby tylko od tego potrząsania jakiś szejk z substancji szarej i białej się nie zrobił w mojej czaszce…

- Nie ma wajchy, są tylko przyciski… – do Żakliny dobiegł gdzieś z dołu głos Oli.

- To spróbuj którymś przyciskiem odsunąć siedzenie – sprawy techniczne wcale nie muszą być dla bab takie skomplikowane, jeśli się tylko trochę wysilić. – Tylko najpierw popatrz na….

- Kurde, nie w tę stronę – Ola niemal natychmiast przycisnęła drugą część okrągłego przycisku, aby jeszcze nie pogorszyć sprawy z dolnymi kończynami Hieronima. Gdyby się przyjrzała uważniej, zauważyłaby przecież te strzałki nieco wcześniej. Ale tu nie ma czasu na takie rzeczy.

- Ola, tobie też się wydaje, że on nie oddycha? – panika znów próbowała czule objąć Żaklinę w talii i przytulić do siebie. Trzeba machnąć głową, bo to pomaga. Nie uszło to jednak uwadze Oli, czekającej aż fotel przesunie się powoli i o kilkanaście centymetrów do tyłu.

- Co ty masz jakieś nerwy uszkodzone, że tak ciągle machasz tą głową? – Oli oczywiście też się wydawało, że klatka piersiowa Hieronima przestała się od jakiegoś czasu unosić, ba, była niemal pewna, że facet się zatrzymał, ale nie odpowiedziała na pytanie Żakliny, bo nie chciała jeszcze bardziej denerwować koleżanki. Na jej fachowe oko dziewczyna była na granicy załamania nerwowego. A obie musiały się teraz skupić na próbie resuscytacji. – Lepiej tego nie rób, bo możesz mieć coś uszkodzone po wypadku… Dobra, dawaj, wyciągamy go. Przejdź na moją prawą stronę. Okej, teraz ja za nogi, a ty pod pachy. Tylko szybko i sprawnie, za pierwszym razem, bo bardzo gorąco się robi. Już mi chyba cały prawy boczek wytopiło z tłuszczu.

Ola nie wiedziała, czy w takiej sytuacji jakiekolwiek żarty są na miejscu, a tym bardziej, czy potrafią kogokolwiek rozśmieszyć. Ale chyba lepiej, żeby zamiast poddawać się demonowi strachu, na czyjejś twarzy pojawił się uśmiech, choćby i na krótki moment. Żaklina nie zaśmiała się, ale też nie wróciła już do krainy przerażenia. Wykonała polecenie Oli. Dobra nasza, pomyślała Ola z nadzieją, że Hieronim za chwilę złapie oddech, otworzy oczy i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. Ale życie to nie bajka, trzeba się trochę wysilić, aby dopisać piękne zakończenie.

Ostrożnie wyjęły bezwładnego Hieronima z samochodu i po chwili zdwojonego wysiłku zdołały go przenieść kilka metrów. Na znak Oli położyły ciało na plecach na miękkiej trawie. Ola natychmiast przyłożyła ucho na klatce piersiowej młodego policjanta. Nie popatrzyła nawet na Żaklinę, kiedy przystąpiła do masażu nieruchomego serca. Duchy beznadziei, strachu, zwątpienia i rezygnacji wychynęły z piekielnych czeluści i powoli sunęły przez ciemność w ich stronę, zacierając ręce w nadziei pochłonięcia swoich kolejnych ofiar. Żywych bądź martwych.

***

- Paćjent zaśnął. Parametry się źnormowały – doktor Butani po analizie wyświetlających się na urządzeniach informacji o funkcjach życiowych, ujął Julię pod rękę i zdecydowanym ruchem pociągnął ze sobą do wyjścia z sali. – Jeśli w tym kraju wsziskie ludzie tak pracują, jak siośtra i ten tam, to za rok Indie was wypsiedzą i ja się śtąd wyniosię do mojej ojczyźny się mieszkać tam.

Wychodząc obdarzył siejącym gromy spojrzeniem unikającą kontaktu wzrokowego siostrę Żanetę i udającego, że ogląda swoje wizytujące uprzednio otwór nosowy palce, agenta Moczydłę. Komórka agenta, na którą cały czas łapczywie spoglądał, nadal leżała nietknięta na wolnym łóżku, tam, gdzie została przez siostrę wcześniej odłożona. Agent patrzył na siostrę z pożądaniem, kiedy przekładała jego smartfona na stolik. Zrobiła to, ponieważ musiała przygotowywać miejsce na rychłe przybycie kolejnego pacjenta. Koleżanki z chirurgii dzwoniły niedawno i zdradziły jej, że kolejny niesamowicie ciasteczkowy przystojniak ze skomplikowanie złamaną kończyną dolną wkrótce opuści salę operacyjną i zostanie przekazany pod jej opiekę. Dwie z nich zadeklarowały się nawet na nocne dyżury, ale siostra Żaneta poinformowała je, że mimo wakacji mają już pełną obsadę na oddziale. Niektórymi ciastkami trudno jest się podzielić.

- Siostra teź psijdzie zaraz do dyziurki – rzucił wychodząc z sali doktor. Na odchodne zwrócił się jeszcze do agenta Antka. – A z pana przełozionymi poroźmawiam jutro na telefonie.

Zawstydzona swoimi niecnymi uczynkami siostra Żaneta przedłużała aktualne zajęcie, jak tylko się dało. Chyba układała sobie w głowie jakąś linię obrony zanim zostanie poproszona o wyjaśnienia. Kiedy skończyła, wyciągnęła swój okrąglutki, oskarżycielski palec i cedząc słowa, wycharczała z siebie niskim głosem:

- Co się tak na mnie gapisz, zboczeńcu?! Co z ciebie za klawisz, że śpisz na służbie? To twoja wina, że pacjent zniknął, a teraz wszystko skrupi się na mnie! Ech, ty… - siostra wykonała ręką zamach, jakby chciała spoliczkować Antoniego Moczydłę na odległość. A ten chyba musiał uwierzył we wszystkie jej oskarżenia, bo głośno przełknął ślinę.

Siostra Żaneta skierowała się do wyjścia. Dopiero wtedy Antoni odzyskał zdolność mówienia i niezmierzoną odwagę, by zaryzykować i to uczynić. Nie wiedział jednak, co może tym na siebie ściągnąć. A powinien był w tym momencie się także przeżegnać.

- A gdzie się siostra podziewała, co? To nie do mnie należy zafajdany obowiązek pilnować swoich pacjentów! Taka z siostry święta krowa?

W siostrę jakby diabeł wstąpił. Jakby piorun strzelił w monstrum pozszywane przez doktora Frankensteina… Gdyby w dłoni dzierżyła cokolwiek nadającego się do rzucenia, właśnie leciało by toto ze świstem w stronę agenta, zabijając go na miejscu i rozcinając na dwie nierówne połowy. Nie miała nic w rękach, więc tylko sapnęła, przystanęła i obróciła się. Zmrużyła oczy i gdyby to z kolei wzrok mógł miotać laserem, w ciele agenta ziałaby teraz wielka i krwista jak arbuz dziura.

W zapadłej ciszy niemal dało się słyszeć tykanie bomby zegarowej. Syk podpalonego lontu. Prawie dało się wyczuć drgania zbocza wulkanu nabrzmiałego rozpaloną lawą tuż przed erupcją. Ale minęło kilka sekund i siostra ŻanEtna zapanowała nad swoim ciśnieniem trzysta na dwieście. Cicho, jakby robiła to do siebie, rzuciła tylko krótką, ale celną ripostą:

- Nie zaczynaj z idiotą… – po czym wyszła lekko jak baletnica, wzbudzając swoimi krokami jedynie niewielkie drgania stropu.

W pokoju pielęgniarek czekał na nią sąd polowy, który, zdaje się, wydał już na nią wyrok skazujący. Mimo protestów samozwańczej obrończyni w osobie Julii, sędzia Butani nie dawał sobie wmówić, że to sam pacjent na własne życzenie i o własnych siłach potajemnie opuścił szpital. Siostra postanowiła nie wtrącać się do przebiegu tego zaocznego procesu. Upór doktora w obarczeniu siostry całkowitą winą za narażenie zdrowia i życia pacjenta, a także jego własnej reputacji jako jej szefa, powoli jednak słabł. Kiedy ta bidulka Julia już niemal uklękła składając ręce w błagalnym geście o uwierzenie w opowiedzianą mu wersję, doktor dopiero żachnął się i powiedział:

- No, dobzie, dobzie… Niech ci będzie, kobieto. Sam wysiedł, a karetka go tylko źnalaźła i przywioźła. Mozie i tak było…

- Tak było, jak bum cyk cyk. Nie mozie, ale na pewno, psisięgam – podniosła dwa palce do góry Julia. Całkiem nieświadomie zaczęła naśladować charakterystyczną wymowę pochodzącego z Indii doktora.

- Cyk cyk? Jak ziegarek?

- Jak ziegarek. Śwajcarski – odpowiedziała Julia, dyskretnie puszczając oko do nadal milczącej siostry Żanety. – Tylko niech doktor nie ciągnie siostry do odpowiedzialności. Ona niczego nie zawiniła, tylko ten inteligent, co miał stać na straży, a drzemał.

- Ty, moja droga, śpokojna – doktor wychodząc z dyżurki poklepał Julię po ramieniu. – Ty taka gaduła, że juś lepiej nie gadaj więcej, a ja nie pociągnę siostrę za konsekwencje, źgoda?

Kiedy dwie niemłode już kobitki po przejściach zostały same, obie spuściły wzrok i jak na rozkaz głęboko odetchnęły, powoli wypuszczając powietrze. Potem popatrzyły się na siebie, a jeszcze chwilę potem pomilczały przez kilkanaście długich sekund, myśląc o swoich własnych przewinieniach. Pierwsza nie wytrzymała siostra Żaneta:

- No, gadaj, dziewczyno, bo nie wytrzymam z ciekawości! Oświadczył ci się w końcu ten mięczak, czy nie?

I obie parsknęły śmiechem.


Bolecnauta Pan M. pisze i wymyśla, zaskakując i wzruszając czytelników. Nie brakuje też żartów sytuacyjnych i błyskotliwych słownych wybiegów. Jak zwykle pozostajemy pełni podziwu.

W komentarzach trwa dyskusja: czy zabić Taśmę? A jeśli nie jego, to kogo? Kolejnym ważnym pytaniem jest czy Hieronim ma szansę przeżyć? Jak myślicie? Jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów? Dajcie znać!

Redakcja przeprasza serdecznie za opóźnienie w publikacji tego odcinka.

Kolejny odcinek już w sobotę w godzinach NAPRAWDĘ popołudniowych!

Tajemnica szmaragdu - odcinek 87, czyli poszarpany rękawek i spalone okulary

~~Ołowiana Katalpa niezalogowany
16 lipca 2021r. o 2:25
Siostra Żaneta staje przed sądem :)
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~M niezalogowany
17 lipca 2021r. o 15:34
c.d.
-------------------------------------------------
Ukryty w wysokiej trawie Anton klęczał na jednym kolanie i patrzył tym razem przez zwyczajną lornetkę na dramatyczną sytuację przed hangarem. Po jego prawej i lewej stronie w podobnych pozycjach znajdowało się po dwóch podległych mu najemników. Pozostali byli aktualnie dla niego niewidoczni, ale doskonale wiedział, że posłusznie tkwili na swoich stanowiskach, bo co pewien czas meldowali mu swoje statusy przez słuchawki systemu bezprzewodowego.

W pomarańczowo-żółtej poświacie, która biła od dość szybko rozprzestrzeniającego się pożaru dwóch sczepionych ze sobą samochodów, widział przez powiększające soczewki dwie młode dziewczyny w niebezpiecznej akcji uwalniania z kabiny jednego z aut jakiegoś sztywniaka. Tuż przedtem jednej z nich udało się wyciągnąć tę drugą przez wybite okno od strony pasażera. Prawdziwe bohaterki. Akcja całkiem jak w jakimś filmie sensacyjnym z elementami melodramatu, pomyślał.

Z chęcią pobiegłby tam i zaoferował swoją pomoc, bo obie dziewuchy wydawały się niczego sobie, ale „Szef”, zanim udał się w stronę ciemnego pagórka, nakazał wszystkim pozostanie na miejscach. Mieli nie ruszać swoich czterech liter, choćby nawet w pobliżu wylądował latający spodek i wybiegła z niego 20-letnia Pamela Anderson w skąpym, czerwonym, nieco przyluźnym w przedniej części bikini ratownika. Pewnie, niech sobie baba przeleci bokiem z tą swoją bojką ratowniczą i zrobi usta-usta komuś innemu. Kto by tam się tym przejął. Na pewno nie ja, ani moi chłopcy, stwierdził oblizując wargi.

Anton zupełnie nie rozumiał, co mogło spowodować ten wybuch, który nastąpił przed paroma minutami. Tuż przed eksplozją obserwował tamto miejsce przez lornetkę termowizyjną i w pewnym momencie ktoś włączył światła osobowego busa. Nagły, ostry błysk w okularach noktowizora był w stanie niemal wypalić oczy, dlatego został zmuszony zamknąć powieki i szybko wymienił lornetkę na zwykłą, choć także wojskową. Zamieniając przyrządy obserwacyjne nie zauważył, skąd nadjechał ten drugi pojazd, podobnie jak nie widział samego momentu kolizji.

Co tam się mogło wydarzyć? Kto przyjechał tym drugim autem, wywołując fajerwerki jak na Sylwestra? Zgodnie z taktyką, powinien teraz mimo wszystko wydać rozkaz podejścia do obiektu zabezpieczającymi się dwójkami, bo należałoby śmiało założyć, że ich dowódcy może grozić niebezpieczeństwo. Ale „Szef” wyraźnie polecił tylko przypatrywać się z daleka, a strzelać wyłącznie do obiektów wychodzących z hangaru. Oczywiście tylko do tych, które z wyglądu nie będą przypominać jego samego, ani nie będą „Szefem” we własnej osobie.

W słuchawkach rozległy się trzaski i odezwał sie wkurzony, męski głos. Był niewyraźny i przerywany, ale Anton rozpoznał, że to lider drugiej grupy, niejaki Feliks. Zgodnie z wytycznymi na krótkiej odprawie sprzed kilkunastu minut, zarówno on i jego grupa powinni znajdować się jakieś sto, może sto dwadzieścia metrów z jego lewej strony. Na tyle blisko, że właściwie zamiast używać komunikacji radiowej, mógłby tylko nieco głośniej krzyknąć, aby zostać usłyszanym. Niestety Anton z powodu zakłóceń nie zrozumiał prawie żadnego skierowanego do niego słowa.

- Nie rozumiem. Powtórz, Felek! – że też ten system komunikacji bezprzewodowej musi szwankować właśnie teraz, zdenerwował się Anton.

- Ant..., przez ten …żar nic nie …dać. Na nic te nokto..…ry. I w tych słu…kach tak …sznie trzeszczy. Kto do wafla …pił ten szajs? – usłyszał w odpowiedzi.

- Sam Szef wybierał – odpowiedział na odczepnego Anton, niezbyt skory do wyznania całej prawdy.

- A, nie! To …etny sprzęt! …yba to ja coś musia… źle …łączyć! – zmieszany Felek bał się przesadzić z narzekaniem na swojego chlebodawcę. Szef od zawsze wykazywał objawy alergii na krytykę wobec swojej osoby. Chronicznie wręcz nie znosił niezadowolenia podwładnych.

- Żartowałem. Ja kupiłem… – przyznał się Anton, przyjmując na klatę kolejne zarzuty o brak kompetencji. – Ale Szef zatwierdził. Bo w promocji były…

- A te buty też po taniości? Bo mi się po…szwy w nich …klejają. Chło… …wili, że na bazarze po…bno je …piłeś…

- Musisz tyle gadać, Felek? – rzucił wściekle do maleńkiego mikrofonu Anton. Co oni się tak czepiają o te pierdoły? Chyba najważniejsze, żeby broń nie zawiodła, co nie? Reszta powinna być milczeniem, jak to powiedział „Szef”, cytując przeważnie trafnie i prawidłowo klasyków. „Taśma” z dumą obnosił się z twierdzeniem, że w odległych czasach miewał sporo czasu na czytanie, to i sporo czytał. – To nie infolinia do składania reklamacji. Obserwuj teren, bo jak się Szefowi coś stanie, to nas ze skóry poobdziera, wsadzi do beczek i zasypie solą.

- Spoko, Ant…. Nie wiem, po kiego … on tam polazł w ogó... – Felek ewidentnie był typem wiecznie narzekającego malkontenta. Ale teraz musiał się jeszcze do tego nudzić i wykazywał wyraźne objawy słowotoku. – Wrzuci…byśmy do ..odka kilka gra…tów, wpadlibyśmy z nokto…rami, opróż…li kilka …gazynków i byłoby po …rawie. A za pół …dzinki leżałbym z powro… u mojej Andżeli w …płym łóżeczku i grzał moje zm…rznięte stopy…

- Zamknij się wreszcie, Feliks! Przez ciebie nie usłyszymy, kiedy dostaniemy rozkaz… – Antonowi wydało się, że słyszy jakiś terkot. Czyżby broń maszynowa? Ale przecież Szef ruszył tam tylko z pistoletem!

- E, tam. Nasz boss …bie jak zwykle …radzi – Anton miało ochotę wstać, pójść tam i uciszyć Feliksa zwyczajową metodą uciszania. Wszak miał przy sobie jeszcze trzy zapasowe magazynki. – …wsze …jdzie cało nawet z naj…rszych pierepałek…

- Stul pysk, Felek – dopiero nietypowe jak na sprawiającego zwykle łagodne wrażenie Antona, wulgarne słowa spowodowały, że Feliks wreszcie się ogarnął i zamilkł. – Ty też to słyszysz? Jakby serie z kałacha, czy co...?

- To nie strz… z auto…tu, Anton… – dopiero po kilku milczących sekundach odpowiedział Feliks. Antonowi zdawało się, że w jego głosie słyszy zaskoczenie pomieszane ze strachem. – To heli…tery! Jeden od wsch…, drugi … od po…dnia!!! Widzę je …kładnie przez noktowi…. Przyziemiają! …zus Maria, to komi…rze!

- Co ty, gadasz? Gdzie? – Anton w mgnieniu oka ponownie zamienił lornetki i wstał. Nie dbał o to, że właśnie stał się idealnym celem na płaskim terenie. Nie po raz pierwszy zresztą, ale jakoś dotąd nigdy nie oberwał. Sam „Taśma” raz nazwał go człowiekiem, który się kulom nie kłaniał.

Spojrzał w kierunku wschodnim. Faktycznie. Z wiszącego tuż nad ziemią helikoptera wyskakiwali jeden po drugim uzbrojeni po zęby członkowie jakiegoś oddziału. Anton policzył ich. Po chwili szybko zmienił kierunek obserwacji i ocenił liczebność wysypujących się komandosów z drugiego śmigłowca w pobliżu szpaleru drzew. Kiedy liczył drugą ekipę, zaczął przełykać ślinę. Bez nerw, Anton. Tejk it izi, jak mawiają Francuzi. Najgorsze to zacząć panikować, a na ucieczkę i tak jest już za późno. Oni na pewno mają równie dobry sprzęt co my. Co ja pieprzę, pomyślał. Mają na pewno lepszy. Przecież nie kupowali go na targowisku!!

- Panowie, odbezpieczyć broń. Utrzymujemy z początku dwie grupy, Feliks – w mózgu ponownie klękającego Antona adrenalina ustawiała logikę i zdolność planowania na najwyższym, bojowym poziomie. – My ustawiamy się na wschód, wy na południe. Zbliżamy się do siebie, trzymając się jak najniżej. Oni nie wiedzą, gdzie jesteśmy, ale jak tylko podniesiecie za bardzo łby, wasze mózgi staną się nawozem dla kwiatków polnych. Szykujemy się do natarcia. Zaskoczymy ich. Kiedy podejdziemy do siebie na jakieś pięćdziesiąt metrów, na mój wyraźny rozkaz ruszamy na południowy wschód, prosto między nich, sypiąc krótkimi seriami na wysokości bioder. Na pewno nie spodziewają się tego. Jeśli nam się uda dostać między nich, nie odważą się strzelać, żeby nie trafić w swoich. Kiedy poddadzą się chaosowi i się rozpłaszczą w trawie, wtedy podchodzimy jak najbliżej. Może się uda zaangażować ich w walkę wręcz, a wówczas możemy zyskać znaczną przewagę. Zgłaszać, kto dostał. I nie jęczeć mi i nie smarkać w chusteczki, panienki. To nie jest jakaś wielka armia Kserksesa, więc naprawdę mamy realne szanse. Albo my, albo oni!

Anton wiedział, że jego wojenna zagrzewka ma duże, choć nie stuprocentowe szanse zadziałać. Chłopcy byli bardzo dobrze wyszkoleni i mieli spore doświadczenie, ale z motywacją bywa różnie. Każdy pewnie ma gdzieś tam jakąś swoją Andżelę, która na niego czeka w ciepłym łóżeczku. Albo flaszkę Jasia Wędrowniczka w karafce.

Cóż, jakby to powiedział „Szef”, kości zostały rzucone, pomyślał. Wydając stanowczym tonem komendę „Naprzód”, dał oddziałowi najlepszy przykład i zachowując ciche skupienie polującego predatora, ruszył niemal biegiem przed siebie.
***
Ola bardzo pragnęła, aby udało się jej udowodnić, że lata nauki na studiach medycznych nie poszły na marne. Że sześcioletnie wkuwanie po nocach, tysiące stron przeczytanych książek i skryptów, ciężkie, wielogodzinne egzaminy pisemne i ustne oraz solidne podejście do swoich studenckich obowiązków przyniosą efekt i pomogą jej uratować właśnie to jedno, zbyt młode aby tak szybko zgasnąć, ludzkie życie. Większość najważniejszych przedmiotów podczas studiów zaliczała na ocenę minimum bardzo dobrą, ale w tej chwili nie brakowało jej nic z poznanej teorii. Brakowało jej za to dwóch bardziej materialnych akcesoriów: telefonu i defibrylatora. Telefonu, aby zadzwonić po pomoc, a defibrylatora, aby mieć większą nadzieję i szansę na restart zatrzymanego serca Hieronima. Niestety, póki co na obie z tych rzeczy nie było żadnych widoków, podobnie jak nie było widać w okolicy nikogo, na czyją pomoc można by było liczyć, oprócz Żakliny. Nie przerywała więc swoich czynności.

Świetnie wiedziała, jak stosować metodę RKO, jedynego obecnie dostępnego sposobu, aby przywrócić zatrzymanemu chłopakowi oddech i krążenie. Idealnie trzymała się wytycznych i wszystko co robiła, robiła doskonale, bo doskonale nauczyła się to robić. Ale młody mężczyzna uparł się nie wykazywać chęci współpracy, a jego funkcje życiowe nie wracały. Cholera, Hirek, wróć do nas wreszcie! – niemal krzyknęła, wykonując oburącz kolejne dziesiątki ucisków na jego klatce piersiowej.

Mimo braku efektu w postaci ożywienia nowo poznanego policjanta, Ola uparła się i nie przerywała swojej ciężkiej, wyczerpującej fizycznie i psychicznie pracy. Trzydzieści uciśnięć, dwa wdechy. Jego wdechy, bo jej wydechy. Trzydzieści uciśnięć, dwa wydechy… Liczenie pomagało jej się nieco uspokoić i jeszcze jako tako odganiać skradającą się do niej w ukryciu beznadzieję. Wiedziała, że nawet jeśli pacjent nie zacznie samodzielnie oddychać, a serce nie zacznie ponownie bić, nie należy przerywać akcji reanimacyjnej. Przerwać mogła dopiero kiedy przybyłby zespół pogotowia. Tylko jak ich wezwać, na Boga?!

Ile jeszcze wytrzymam ten nadludzki wysiłek, obawiała się Ola? Pot leciał jej prawie ciurkiem po policzkach, być może oprócz kurzu i brudu mieszając się od czasu do czasu z jakąś zabłąkaną łzą. Na plecach czuła spływające dokładnie ich środkiem krople tego samego potu, które nie zatrzymywały się w miejscu, gdzie zaczynały się jej poszarpane i brudne spodnie, leczy spływały jeszcze niżej. Nie zważała na to, choć miała ochotę wstać i solidnie się w różnych miejscach podrapać i powycierać. Ale jeśli z tego powodu ten facet miałby umrzeć, to przecież nie darowałaby tego sobie.

- Mogę jakoś pomóc? – Żaklina oderwała wreszcie ręce od głowy. Odkąd wspólnie ułożyły Hieronima na wznak, znów zajęła tę sprzyjającą katatonii pozycję, z której przyjaciółka wyrwała ją przed kilkoma chwilami. Ale tym razem ukryła twarz w dłoniach, jak małe dziecko, które dzięki temu sprytnemu zabiegowi usiłuje zniknąć. Na szczęście Żaklina nie zaczęła się na powrót kiwać, co pozwoliło Oli mieć nadzieję, że panikujące dziewuszysko jeszcze do czegoś może się jej przydać, oprócz policzkowania.

- Masz jakiś pomysł…? – zaczęła, ale nie zdążyła skończyć Ola.

- O, tak! Mam! Masę pomysłów mam! – Żaklina uniosła ręce do góry i potrząsnęła nimi jak gromiący swoich wyznawców za grzechy Chrystus. – Wręcz kipię pomysłami, że aż się sama siebie boję. Mam trzynaście pomysłów, jak stąd uciec, siedem jak się zdematerializować i żadnego, jak by tu cofnąć czas i nie włączać tych durnych świateł…

- Wszyscy mówią podobnie w takich chwilach – Ola wysławiała się z trudem, kończąc kolejną serię trzydziestu uciśnięć. Dwa wydecho-wdechy i kolejna seria. „Raz, dwa, trzy…” – Chciałam zapytać, czy masz choć jeden malutki pomysł, jak szybko zadzwonić stąd na numer alarmowy?

- Może telefonem? – umysł Żakliny wydawał się odsuwać na bok racjonalne myślenie.

- Przebłysk geniuszu, Żaki, doprawdy! – krzycząc na nią, pokręciła głową Ola. – Gdybym była pewna, że wytrzymasz sprint na niecały kilometr, wysłałabym cię na tamten parking ze stacjami benzynowymi i knajpami. Widzisz ten stacz Orlenu?

Żaklina obróciła głowę w prawo. Wydawało się jej, że gdzieś w pobliżu słyszy terkoczące dźwięki jakiegoś silnika, ale zignorowała to uznawszy, że aktualnie blisko jej do omamów słuchowych.

- Widzę. Wydaje się trochę daleko, kurde… I ciemno! A jak po ciemku się w coś wpakuję… Połamię nogę i co wtedy…?

- Polecisz dalej na jednym kulasie! – Ola nie wytrzymała i posunęła się do krzyku. Po chwili, jak gdyby nigdy nic, ponownie przeszła na spokojne liczenie „…dzieścia jeden, …dzieścia dwa…”. A potem znów podniosła głos. – Nie rozumiesz, że nie mamy wyjścia?! Przecież ja tam sama nie pobiegnę!! Nie mogę przerwać resuscytacji, chyba, że masz jakiś pomysł, ale tym razem literacki na epitafium dla Hieronima…

- Nie krzycz na mnie i mnie nie strasz, dziewczyno! Na pewno zaraz go ożywisz! Przecież jesteś lekarzem, Olka! – zdenerwowana Żaklina wstała na nogi, ale zacisnęła jednocześnie i oczy, i pięści. Ola przestraszyła się, że zaraz się tu komuś oberwie. Albo jej za przejęcie roli wrzeszczącej i panoszącej się wiedźmy, albo walczącemu o życie Hirkowi za to, że śmie nie oddychać.

- Ale po wodzie nie chodzę i nie zamieniam jej w wino… – dwa wydechy, „i raz, i dwa…” – Zrozum, że potrzebna jest pilnie karetka ze sprzętem! Musisz tam pobiec, albo będzie po chłopie!

- Dobra, ale po co się na mnie drzesz i po co mnie denerwujesz! – Żaklina rozmasowała uda i z wyrzutem spojrzała na swoją zdesperowaną, ale w jakiś magiczny sposób nie tracącą zimnej krwi koleżankę.

- Ja tak specjalnie! Przecież wkurzona pobiegniesz prędzej. Dawaj, Żaklina. Dasz radę! Tylko ty możesz go teraz uratować!

Pozytywnie zmotywowana i nakręcona krzykiem przez przyjaciółkę Żaklina, ledwie zdążyła się odwrócić, a została nagle przez coś staranowana, jakby wpadł na nią rozpędzony nosorożec. Z dużą siłą odrzuciło ją w tył i upadając, uderzyła plecami w plecy klęczącej przy Hieronimie Oli. Obie dziewczyny przygniotły swoim łącznym ciężarem nieprzytomnego aspiranta, a na wierzch tej skomplikowanej plątaniny trzech leżących osób wpadł z rozpędu jeszcze jeden, sapiący i jęczący osobnik, którego nie cechował ani róg na nosie, ani podzielona na twarde płyty gruba skóra.

- Boże drogi, kobieto! Nie widziałaś mnie?! – krzyknął męski głos upadłego nosorożca, w którym Żaklina rozpoznała swojego redakcyjnego guru, redaktora Skrętkowskiego.

Zaraz potem spod ludzkiej kotłowaniny dobiegł niewyraźny męski kaszel i wyraźne jęki.

- Kto to? – spytał próbujący się pozbierać i stający na nogi obolały redaktor.

- To nie ja – odpowiedziała turlająca się na bok i uwalniająca plecy Oli Żaklina.

- Ani ja! – stwierdziła zdezorientowana Ola, pozbawiona chwilowo możliwości kontynuowania resuscytacji ofiary wypadku.

Dziewczyny popatrzyły po sobie, a potem na kasłającego niedoszłego umrzyka znajdującego się między nimi, po czym wykrzyknęły razem i z entuzjazmem:

- Hieronim!!!
------------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).

REKLAMA Zapraszamy