Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
REKLAMAMrowka zaprasza
REKLAMA Bricomarche zaprasza
REKLAMA Wall Printers zaprasza
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
17 lipca 2021r. godz. 17:21, odsłon: 1600, Bolecnauta Pan M./Bolec.Info

Tajemnica szmaragdu - odcinek 88, czyli kiepskie noktowizory i przerwana resuscytacja

Część w której Ola przejmuje rolę wrzeszczącej i panoszącej się wiedźmy.
Ogień
Ogień (fot. pixabay)
REKLAMA
Villaro zaprasza

Jest już kolejny odcinek naszej bolesławieckiej powieści!

Indeks bohaterów - kto jest kim?

Osiemdziesiąta piąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Osiemdziesiąta szósta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Osiemdziesiąta siódma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Zapraszamy do lektury:


Ukryty w wysokiej trawie Anton klęczał na jednym kolanie i patrzył tym razem przez zwyczajną lornetkę na dramatyczną sytuację przed hangarem. Po jego prawej i lewej stronie w podobnych pozycjach znajdowało się po dwóch podległych mu najemników. Pozostali byli aktualnie dla niego niewidoczni, ale doskonale wiedział, że posłusznie tkwili na swoich stanowiskach, bo co pewien czas meldowali mu swoje statusy przez słuchawki systemu bezprzewodowego.

W pomarańczowo-żółtej poświacie, która biła od dość szybko rozprzestrzeniającego się pożaru dwóch sczepionych ze sobą samochodów, Anton widział przez powiększające soczewki dwie młode dziewczyny w niebezpiecznej akcji uwalniania z kabiny jednego z aut jakiegoś sztywniaka. Tuż przedtem jednej z nich udało się wyciągnąć tę drugą przez wybite okno od strony pasażera. Prawdziwe bohaterki. Akcja całkiem jak w jakimś filmie sensacyjnym z elementami melodramatu, pomyślał.

Z chęcią pobiegłby tam i zaoferował swoją pomoc, bo obie dziewuchy wydawały się niczego sobie, ale „Szef”, zanim udał się w stronę ciemnego pagórka, nakazał wszystkim pozostanie na miejscach. Mieli nie ruszać swoich czterech liter, choćby nawet w pobliżu wylądował latający spodek i wybiegła z niego 20-letnia Pamela Anderson w skąpym, czerwonym, nieco przyluźnym w przedniej części bikini ratownika. Pewnie, niech sobie baba przeleci bokiem z tą swoją bojką ratowniczą i zrobi usta-usta komuś innemu. Kto by tam się tym przejął. Na pewno nie ja, ani moi chłopcy, stwierdził oblizując wargi.

Anton zupełnie nie rozumiał, co mogło spowodować ten wybuch, który nastąpił przed paroma minutami. Tuż przed eksplozją obserwował tamto miejsce przez lornetkę termowizyjną i w pewnym momencie ktoś włączył światła osobowego busa. Nagły, ostry błysk w okularach noktowizora był w stanie niemal wypalić oczy, dlatego został zmuszony zamknąć powieki i szybko wymienił lornetkę na zwykłą, choć także wojskową. Zamieniając przyrządy obserwacyjne nie zauważył, skąd nadjechał ten drugi pojazd, podobnie jak nie widział samego momentu kolizji.

Co tam się mogło wydarzyć? Kto przyjechał tym drugim autem, wywołując fajerwerki jak na Sylwestra? Zgodnie z taktyką, powinien teraz mimo wszystko wydać rozkaz podejścia do obiektu zabezpieczającymi się dwójkami, bo należałoby śmiało założyć, że ich dowódcy może grozić niebezpieczeństwo. Ale „Szef” wyraźnie polecił tylko przypatrywać się z daleka, a strzelać wyłącznie do obiektów wychodzących z hangaru. Oczywiście tylko do tych, które z wyglądu nie będą przypominać jego samego, ani nie będą „Szefem” we własnej osobie.

W słuchawkach rozległy się trzaski i odezwał się wkurzony, męski głos. Był niewyraźny i przerywany, ale Anton rozpoznał, że to lider drugiej grupy, niejaki Feliks. Zgodnie z wytycznymi na krótkiej odprawie sprzed kilkunastu minut, zarówno on i jego grupa powinni znajdować się jakieś sto, może sto dwadzieścia metrów z jego lewej strony. Na tyle blisko, że właściwie zamiast używać komunikacji radiowej, mógłby tylko nieco głośniej krzyknąć, aby zostać usłyszanym. Niestety Anton z powodu zakłóceń nie zrozumiał prawie żadnego skierowanego do niego słowa.

- Nie rozumiem. Powtórz, Felek! – że też ten system komunikacji bezprzewodowej musi szwankować właśnie teraz, zdenerwował się Anton.

- Ant..., przez ten …żar nic nie …dać. Na nic te nokto..…ry. I w tych słu…kach tak …sznie trzeszczy. Kto do wafla …pił ten szajs? – usłyszał w odpowiedzi.

- Sam Szef wybierał – odpowiedział na odczepnego Anton, niezbyt skory do wyznania całej prawdy.

- A, nie! To …etny sprzęt! …yba to ja coś musia… źle …łączyć! – zmieszany Felek bał się przesadzić z narzekaniem na swojego chlebodawcę. Szef od zawsze wykazywał objawy alergii na krytykę wobec swojej osoby. Chronicznie wręcz nie znosił niezadowolenia podwładnych.

- Żartowałem. Ja kupiłem… – przyznał się Anton, przyjmując na klatę kolejne zarzuty o brak kompetencji. – Ale Szef zatwierdził. Bo w promocji były…

- A te buty też po taniości? Bo mi się po…szwy w nich …klejają. Chło… …wili, że na bazarze po…bno je …piłeś…

- Musisz tyle gadać, Felek? – rzucił wściekle do maleńkiego mikrofonu Anton. Co oni się tak czepiają o te pierdoły? Chyba najważniejsze, żeby broń nie zawiodła, co nie? Reszta powinna być milczeniem, jak to powiedział „Szef”, cytując przeważnie trafnie i prawidłowo klasyków. „Taśma” z dumą obnosił się z twierdzeniem, że w odległych czasach miewał sporo czasu na czytanie, to i sporo czytał. – To nie infolinia do składania reklamacji. Obserwuj teren, bo jak się Szefowi coś stanie, to nas ze skóry poobdziera, wsadzi do beczek i zasypie solą.

- Spoko, Ant…. Nie wiem, po kiego … on tam polazł w ogó... – Felek ewidentnie był typem wiecznie narzekającego malkontenta. Ale teraz musiał się jeszcze do tego nudzić i wykazywał wyraźne objawy słowotoku. – Wrzuci…byśmy do ..odka kilka gra…tów, wpadlibyśmy z nokto…rami, opróż…li kilka …gazynków i byłoby po …rawie. A za pół …dzinki leżałbym z powro… u mojej Andżeli w …płym łóżeczku i grzał moje zm…rznięte stopy…

- Zamknij się wreszcie, Feliks! Przez ciebie nie usłyszymy, kiedy dostaniemy rozkaz… – Antonowi wydało się, że słyszy jakiś terkot. Czyżby broń maszynowa? Ale przecież Szef ruszył tam tylko z pistoletem!

- E, tam. Nasz boss …bie jak zwykle …radzi – Anton miało ochotę wstać, pójść tam i uciszyć Feliksa zwyczajową metodą uciszania. Wszak miał przy sobie jeszcze trzy zapasowe magazynki. – …wsze …jdzie cało nawet z naj…rszych pierepałek…

- Stul pysk, Felek – dopiero nietypowe jak na sprawiającego zwykle łagodne wrażenie Antona, wulgarne słowa spowodowały, że Feliks wreszcie się ogarnął i zamilkł. – Ty też to słyszysz? Jakby serie z kałacha, czy co...?

- To nie strz… z auto…tu, Anton… – dopiero po kilku milczących sekundach odpowiedział Feliks. Antonowi zdawało się, że w jego głosie słyszy zaskoczenie pomieszane ze strachem. – To heli…tery! Jeden od wsch…, drugi … od po…dnia!!! Widzę je …kładnie przez noktowi…. Przyziemiają! …zus Maria, to komi…rze!

- Co ty, gadasz? Gdzie? – Anton w mgnieniu oka ponownie zamienił lornetki i wstał. Nie dbał o to, że właśnie stał się idealnym celem na płaskim terenie. Nie po raz pierwszy zresztą, ale jakoś dotąd nigdy nie oberwał. Sam „Taśma” raz nazwał go człowiekiem, który się kulom nie kłaniał.

Spojrzał w kierunku wschodnim. Faktycznie. Z wiszącego tuż nad ziemią helikoptera wyskakiwali jeden po drugim uzbrojeni po zęby członkowie jakiegoś oddziału. Anton policzył ich. Po chwili szybko zmienił kierunek obserwacji i ocenił liczebność wysypujących się komandosów z drugiego śmigłowca w pobliżu szpaleru drzew. Kiedy liczył drugą ekipę, zaczął przełykać ślinę. Bez nerw, Anton. Tejk it izi, jak mawiają Francuzi. Najgorsze to zacząć panikować, a na ucieczkę i tak jest już za późno. Oni na pewno mają równie dobry sprzęt co my. Co ja pieprzę, pomyślał. Mają na pewno lepszy. Przecież nie kupowali go na targowisku!!

- Panowie, odbezpieczyć broń. Utrzymujemy z początku dwie grupy, Feliks – w mózgu ponownie klękającego Antona adrenalina ustawiała logikę i zdolność planowania na najwyższym, bojowym poziomie. – My ustawiamy się na wschód, wy na południe. Zbliżamy się do siebie, trzymając się jak najniżej. Oni nie wiedzą, gdzie jesteśmy, ale jak tylko podniesiecie za bardzo łby, wasze mózgi staną się nawozem dla kwiatków polnych. Szykujemy się do natarcia. Zaskoczymy ich. Kiedy podejdziemy do siebie na jakieś pięćdziesiąt metrów, na mój wyraźny rozkaz ruszamy na południowy wschód, prosto między nich, sypiąc krótkimi seriami na wysokości bioder. Na pewno nie spodziewają się tego. Jeśli nam się uda dostać między nich, nie odważą się strzelać, żeby nie trafić w swoich. Kiedy poddadzą się chaosowi i się rozpłaszczą w trawie, wtedy podchodzimy jak najbliżej. Może się uda zaangażować ich w walkę wręcz, a wówczas możemy zyskać znaczną przewagę. Zgłaszać, kto dostał. I nie jęczeć mi i nie smarkać w chusteczki, panienki. To nie jest jakaś wielka armia Kserksesa, więc naprawdę mamy realne szanse. Albo my, albo oni!

Anton wiedział, że jego wojenna zagrzewka ma duże, choć nie stuprocentowe szanse zadziałać. Chłopcy byli bardzo dobrze wyszkoleni i mieli spore doświadczenie, ale z motywacją bywa różnie. Każdy pewnie ma gdzieś tam jakąś swoją Andżelę, która na niego czeka w ciepłym łóżeczku. Albo flaszkę Jasia Wędrowniczka w karafce.

Cóż, jakby to powiedział „Szef”, kości zostały rzucone, pomyślał. Wydając stanowczym tonem komendę „Naprzód”, dał oddziałowi najlepszy przykład i zachowując ciche skupienie polującego predatora, ruszył niemal biegiem przed siebie.

***
Ola bardzo pragnęła, aby udało się jej udowodnić, że lata nauki na studiach medycznych nie poszły na marne. Że sześcioletnie wkuwanie po nocach, tysiące stron przeczytanych książek i skryptów, ciężkie, wielogodzinne egzaminy pisemne i ustne oraz solidne podejście do swoich studenckich obowiązków przyniosą efekt i pomogą jej uratować właśnie to jedno, zbyt młode aby tak szybko zgasnąć, ludzkie życie. Większość najważniejszych przedmiotów podczas studiów zaliczała na ocenę minimum bardzo dobrą, ale w tej chwili nie brakowało jej nic z poznanej teorii. Brakowało jej za to dwóch bardziej materialnych akcesoriów: telefonu i defibrylatora. Telefonu, aby zadzwonić po pomoc, a defibrylatora, aby mieć większą nadzieję i szansę na restart zatrzymanego serca Hieronima. Niestety, póki co na obie z tych rzeczy nie było żadnych widoków, podobnie jak nie było widać w okolicy nikogo, na czyją pomoc można by było liczyć, oprócz Żakliny. Nie przerywała więc swoich czynności.

Świetnie wiedziała, jak stosować metodę RKO, jedynego obecnie dostępnego sposobu, aby przywrócić zatrzymanemu chłopakowi oddech i krążenie. Idealnie trzymała się wytycznych i wszystko co robiła, robiła doskonale, bo doskonale nauczyła się to robić. Ale młody mężczyzna uparł się nie wykazywać chęci współpracy, a jego funkcje życiowe nie wracały. Cholera, Hirek, wróć do nas wreszcie! – niemal krzyknęła, wykonując oburącz kolejne dziesiątki ucisków na jego klatce piersiowej.

Mimo braku efektu w postaci ożywienia nowo poznanego policjanta, Ola uparła się i nie przerywała swojej ciężkiej, wyczerpującej fizycznie i psychicznie pracy. Trzydzieści uciśnięć, dwa wdechy. Jego wdechy, bo jej wydechy. Trzydzieści uciśnięć, dwa wydechy… Liczenie pomagało jej się nieco uspokoić i jeszcze jako tako odganiać skradającą się do niej w ukryciu beznadzieję. Wiedziała, że nawet jeśli pacjent nie zacznie samodzielnie oddychać, a serce nie zacznie ponownie bić, nie należy przerywać akcji reanimacyjnej. Przerwać mogła dopiero kiedy przybyłby zespół pogotowia. Tylko jak ich wezwać, na Boga?!

Ile jeszcze wytrzymam ten nadludzki wysiłek, obawiała się Ola? Pot leciał jej prawie ciurkiem po policzkach, być może oprócz kurzu i brudu mieszając się od czasu do czasu z jakąś zabłąkaną łzą. Na plecach czuła spływające dokładnie ich środkiem krople tego samego potu, które nie zatrzymywały się w miejscu, gdzie zaczynały się jej poszarpane i brudne spodnie, leczy spływały jeszcze niżej. Nie zważała na to, choć miała ochotę wstać i solidnie się w różnych miejscach podrapać i powycierać. Ale jeśli z tego powodu ten facet miałby umrzeć, to przecież nie darowałaby tego sobie.

- Mogę jakoś pomóc? – Żaklina oderwała wreszcie ręce od głowy. Odkąd wspólnie ułożyły Hieronima na wznak, znów zajęła tę sprzyjającą katatonii pozycję, z której przyjaciółka wyrwała ją przed kilkoma chwilami. Ale tym razem ukryła twarz w dłoniach, jak małe dziecko, które dzięki temu sprytnemu zabiegowi usiłuje zniknąć. Na szczęście Żaklina nie zaczęła się na powrót kiwać, co pozwoliło Oli mieć nadzieję, że panikujące dziewuszysko jeszcze do czegoś może się jej przydać, oprócz policzkowania.

- Masz jakiś pomysł…? – zaczęła, ale nie zdążyła skończyć Ola.

- O, tak! Mam! Masę pomysłów mam! – Żaklina uniosła ręce do góry i potrząsnęła nimi jak gromiący swoich wyznawców za grzechy Chrystus. – Wręcz kipię pomysłami, że aż się sama siebie boję. Mam trzynaście pomysłów, jak stąd uciec, siedem jak się zdematerializować i żadnego, jak by tu cofnąć czas i nie włączać tych durnych świateł…

- Wszyscy mówią podobnie w takich chwilach – Ola wysławiała się z trudem, kończąc kolejną serię trzydziestu uciśnięć. Dwa wydecho-wdechy i kolejna seria. „Raz, dwa, trzy…” – Chciałam zapytać, czy masz choć jeden malutki pomysł, jak szybko zadzwonić stąd na numer alarmowy?

- Może telefonem? – umysł Żakliny wydawał się odsuwać na bok racjonalne myślenie.

- Przebłysk geniuszu, Żaki, doprawdy! – krzycząc na nią, pokręciła głową Ola. – Gdybym była pewna, że wytrzymasz sprint na niecały kilometr, wysłałabym cię na tamten parking ze stacjami benzynowymi i knajpami. Widzisz ten stacz Orlenu?

Żaklina obróciła głowę w prawo. Wydawało się jej, że gdzieś w pobliżu słyszy terkoczące dźwięki jakiegoś silnika, ale zignorowała to uznawszy, że aktualnie blisko jej do omamów słuchowych.

- Widzę. Wydaje się trochę daleko, kurde… I ciemno! A jak po ciemku się w coś wpakuję… Połamię nogę i co wtedy…?

- Polecisz dalej na jednym kulasie! – Ola nie wytrzymała i posunęła się do krzyku. Po chwili, jak gdyby nigdy nic, ponownie przeszła na spokojne liczenie „…dzieścia jeden, …dzieścia dwa…”. A potem znów podniosła głos. – Nie rozumiesz, że nie mamy wyjścia?! Przecież ja tam sama nie pobiegnę!! Nie mogę przerwać resuscytacji, chyba, że masz jakiś pomysł, ale tym razem literacki na epitafium dla Hieronima…

- Nie krzycz na mnie i mnie nie strasz, dziewczyno! Na pewno zaraz go ożywisz! Przecież jesteś lekarzem, Olka! – zdenerwowana Żaklina wstała na nogi, ale zacisnęła jednocześnie i oczy, i pięści. Ola przestraszyła się, że zaraz się tu komuś oberwie. Albo jej za przejęcie roli wrzeszczącej i panoszącej się wiedźmy, albo walczącemu o życie Hirkowi za to, że śmie nie oddychać.

- Ale po wodzie nie chodzę i nie zamieniam jej w wino… – dwa wydechy, „i raz, i dwa…” – Zrozum, że potrzebna jest pilnie karetka ze sprzętem! Musisz tam pobiec, albo będzie po chłopie!

- Dobra, ale po co się na mnie drzesz i po co mnie denerwujesz! – Żaklina rozmasowała uda i z wyrzutem spojrzała na swoją zdesperowaną, ale w jakiś magiczny sposób nie tracącą zimnej krwi koleżankę.

- Ja tak specjalnie! Przecież wkurzona pobiegniesz prędzej. Dawaj, Żaklina. Dasz radę! Tylko ty możesz go teraz uratować!

Pozytywnie zmotywowana i nakręcona krzykiem przez przyjaciółkę Żaklina, ledwie zdążyła się odwrócić, a została nagle przez coś staranowana, jakby wpadł na nią rozpędzony nosorożec. Z dużą siłą odrzuciło ją w tył i upadając, uderzyła plecami w plecy klęczącej przy Hieronimie Oli. Obie dziewczyny przygniotły swoim łącznym ciężarem nieprzytomnego aspiranta, a na wierzch tej skomplikowanej plątaniny trzech leżących osób wpadł z rozpędu jeszcze jeden, sapiący i jęczący osobnik, którego nie cechował ani róg na nosie, ani podzielona na twarde płyty gruba skóra.

- Boże drogi, kobieto! Nie widziałaś mnie?! – krzyknął męski głos upadłego nosorożca, w którym Żaklina rozpoznała swojego redakcyjnego guru, redaktora Skrętkowskiego.

Zaraz potem spod ludzkiej kotłowaniny dobiegł niewyraźny męski kaszel i wyraźne jęki.

- Kto to? – spytał próbujący się pozbierać i stający na nogi obolały redaktor.

- To nie ja – odpowiedziała turlająca się na bok i uwalniająca plecy Oli Żaklina.

- Ani ja! – stwierdziła zdezorientowana Ola, pozbawiona chwilowo możliwości kontynuowania resuscytacji ofiary wypadku.

Dziewczyny popatrzyły po sobie, a potem na kasłającego niedoszłego umrzyka znajdującego się między nimi, po czym wykrzyknęły razem i z entuzjazmem:

- Hieronim!!!


Skąd wziął się redaktor Skrętkowski i jak wpłynie na wydarzenia? Czy Ola naprawdę zachowała się jak wiedźma, czy jedynie jak doświadczony lekarz? Jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów? Dajcie znać w komentarzu!

Bolecnauta Pan M. pisze i wymyśla, zaskakując i wzruszając czytelników. Każdy może pomóc w tworzeniu powieści, zamieszczając pomysły i sugestie w komentarzu.

Kolejny odcinek już w środę w godzinach popołudniowych!

Tajemnica szmaragdu - odcinek 88, czyli kiepskie noktowizory i przerwana resuscytacja

~~M niezalogowany
21 lipca 2021r. o 10:53
C.d. - nieco wcześniej w hangarze...
-------------------------------------------------------------
- Po co to zrobiłeś? Czego ode mnie chcesz? – Waldek usłyszał cichy męski głos z miejsca po drugiej stronie drzwi. Głos ten, nieco zmęczony, był o tyle charakterystyczny, że wprawne ucho mogło wyłapać w nim minimalnie rozpoznawalny wschodni akcent. Cecha, której ludziom ze Wschodu ciężko było się pozbyć, nawet po kilkudziesięciu latach zamieszkiwania za granicą. Z powodu powojennej repatriacji setek tysięcy obywateli polskich trudno było jednak zgadnąć, czy osoba mówiąca z podobnym akcentem jest Polakiem przybyłym z terenów obecnej Białorusi, Ukrainy bądź Kazachstanu, czy faktycznie kilkadziesiąt lat wcześniej deklarowała pełną przynależność do innej narodowości.

Do tonącego w gęstej czerni pomieszczenia, w którym przebywali, wpadała jednie lekka, drżąca, żółtawa poświata. Wystarczająca jednak, aby dostrzec, że bandyta posługujący się fałszywymi dokumentami na nazwisko Dymitr Jacenko stoi w pochyleniu, opiera dłonie o uda, jak gdyby właśnie zwyciężył sprint na sto metrów, albo jakby miał chęć ponownie przejrzeć zjedzone tego dnia posiłki. Mimo, że dochodząca z hangaru interesująca rodzinna dyskusja zaczęła się rozwijać na dobre, Waldek nie potrafił się skupić na jej treści. Miał wrażenie, że jego towarzysz również, bo oddychał zbyt głośno i chrapliwie, aby móc usłyszeć i rozpoznać wszystkie pojedyncze słowa.

Nie odpowiadając na zadane pytanie, oparty plecami o wilgotną ścianę, Waldek chwilę coś rozważał w głowie. Powoli, jakby niechętnie wyjął jeden z pistoletów i obrócił głowę w prawo. Za jego wzrokiem podążyła oczywiście także i lufa pistoletu. Odruch bezwarunkowy, kiedy czuło się pod palcami zimy metal spustu. Nie umknęło to uwadze człowieka po drugiej stronie otworu drzwiowego, który doskonale musiał zdawać sobie sprawę, że został uratowany tylko po to, aby teraz znaleźć się w pułapce i do tego bez żadnych argumentów do obrony. Nie wydawał się tym zbytnio przejmować, ale za to najwyraźniej wielce go nurtowało, kim jest jego wybawiciel i jakie miał motywy, bo zadał kolejne dociekliwe pytanie.

- Zastrzelisz mnie teraz?

- Tylko jeśli mi nie powiesz, gdzie je ukryłeś – odpowiedział całkiem szczerze Waldek.

- Jeżeli mnie zastrzelisz, nikomu już nic nie powiem…

- Fakt, dlatego właśnie odpowiednia kolejność jest taka ważna. Najpierw gadasz ty, a potem moja beretta – starał się wyjaśnić Waldek.

- Czyli dopóki milczę, będę żywy? – dobre pytanie. Trudne pytanie.

- To logiczne, ale tylko z twojego punktu widzenia. Ja mogę zaryzykować – Waldka wciągała ta dyskusja. Wysokie IQ adwersarza zawsze skłaniało go do kontynuowania i zgłębiania tematu. Choć cel, jaki miał do osiągnięcia był jasny: uwolnić dziewczyny. – Ale mogę ci zaproponować umowę.

- Skoro pytasz o te młode foczki, to znaczy, że ci na nich zależy. Więc mnie też stać na grę vabank – odrzekł Jacenko. – Ale ja nie układam się z nieznajomymi…

- Waldek Wilczyński…

- Przypadek?

- W kwestii nazwiska nie. Bolek to mój brat – chłopu należały się pewne wyjaśnienia koligacji, choć Waldek zrobił to po to, aby wpuścić kolesia w mgłę domysłów, co do swoich intencji. Nie zaszkodzi też odrobina blefu. – Ale to, że się na ciebie natknąłem w tym miejscu, to właściwie zbieg okoliczności.

- Trudno uwierzyć – odparł Jacenko. – I sorry za braciszka.

- Gdyby zginął, nie miałbyś szansy na tę rozmowę – Waldek nadal stawiał zasłonę dymną.

- Nie skłamałbym, gdybym powiedział, że właściwie sam się postrzelił. Ma fantazję.

- Znając Bolka, trudno mi sobie wyobrazić, że sam by sobie mógł taki numer wykręcić. A jeszcze trudniej w to uwierzyć, znając twoje dossier, kolego.

- A jakie jest twoje? Dla kogo pracujesz… kolego?

- Nie pomyliły ci się aby role? Przecież to ja mam broń – Waldek wiedział, że nie musiał tłumaczyć tej prostej zależności. – Wiesz, że ci nie powiem, więc po co pytasz?

- Bo interesuje mnie, komu jeszcze tak zależy na mojej głowie?

- Moim pracodawcom nie za bardzo – uchylił rąbka prawdy Waldek. – Twoim, jak słyszałem, dość mocno. Ale i taka Policja czy ABW jakąś premię za twoją łepetynę mogłaby od ministra zgarnąć. No i propagandowo też fajnie by to zagrało. Zapowiada się więc naprawdę ciekawe polowanie, jeśli cię puszczę wolno…

- Żaden ze mnie gruby zwierz, żeby ktoś miał sobie ze mnie robić wypchane trofeum – umniejszał swoją wartość Jacenko. Oczywiście, próbował także grać na czas.

- My doskonale wiemy, że tylko za cyngla robisz i wiemy, że jesteś w tym dobry. Może nawet i u nas byś mógł jakąś fuchę dostać. Czasem szukamy specjalistów… – może Jacenko jest wrażliwy na pochwały, zastanawiał się Waldek. Zanim kontynuował, chwilę poczekał, aż tamten przetrawi jego słowa. – Naszym celem jest jednak dotrzeć do łba ośmiornicy. A dzięki tobie jesteśmy już blisko.

- Czy ja dobrze słyszę? Proponujesz mi układ? Przejście na drugą stronę mocy?

- Może… Ale to musimy odłożyć na później. Teraz gadaj, gdzie one są? – Waldek zmienił brzmienie głosu na bardziej stanowcze. Znów minęło kilkanaście sekund, zanim usłyszał odpowiedź. Musi coś rozważać, bo z pewnością nie jest aż tak wolnomyślący, skonstatował Waldek.

- A jak nie, to co?

- Nic – odpowiedział Waldek. Nie czuł się w obowiązku wyjawiać szczegółów swojego planu, ale spróbował przeistoczyć się w zimnego drania. – Wpakuję ci kulkę i wepchnę potem z powrotem pod lufy tych snajperów, żeby dokończyli robotę. Będzie na nich.

Kolejne sekundy na przemyślenia.

- Nie wiem.

- Czego nie wiesz? – nie mógł zrozumieć Waldek.

- Nie wiem, gdzie one są.

- Kłamiesz – Waldek odciągnął kurek. Wiedział, że Jacenko zna towarzyszący temu dźwięk i jego znaczenie dla długości życia.

- Owszem, kłamię. Nie wiem tylko, gdzie jest córka rudej lisicy – Waldek oczywiście domyślił się, że chodzi o Olę. – Ta dziwaczka z żółtym sianem na głowie była w tym mercedesie na zewnątrz.

- Jak to była?

- No… była, dopóki ktoś nie wysadził go w powietrze – Waldek nie wiedział, co się wydarzyło na placu przed hangarem, ale na razie nie miał podstaw, aby Jacence nie wierzyć.

- Jaja sobie ze mnie robisz?? Naciągasz mnie na gadkę, a teraz wciskasz kit, że nie wiesz, gdzie jest Ola? Co jej zrobiłeś? Mów, bo moja cierpliwość się wreszcie skończy.

- Nie kłamię. Nic jej nie zrobiłem…

W to zapewnienie akurat dało się uwierzyć. Szóstym zmysłem Waldek wyczuwał, że aktualnie koleś ma na głowie zupełnie coś innego niż konfabulować w kwestii losów ofiar porwania. Ważniejsze było dla Jacenki na przykład to, że tam na zewnątrz poluje na niego jakaś grupa myśliwych z Wiewiórskim na czele. Zdaje się, że coś poważnego łączyło go też z tą Sylwią z archiwum wojskowego. Grzechem byłoby tego nie wykorzystać. Nie wiadomo czemu jednak, Jacenko póki co dążył do oczyszczenia się z zarzutów. Może po prostu uznał agenta Wilczyńskiego za swojego spowiednika:

- Zostawiłem tutaj obie związane i zamknięte, a jak wróciłem z Sylwią, to znaleźliśmy tylko tę drugą. Ta twoja Ola zwyczajnie zniknęła. Mówię prawdę. Musiała się jakoś uwolnić i uciec. Jak Houdini.

- Skoro zakładnicy ci zwiewają, znaczy starzejesz się. Pora na wojskową emeryturę, Dymitr, A może powinienem do ciebie mówić Daniło? – Waldek założył się, że na twarzy Jacenki pojawił się wyraz zaskoczenia. Ale czy równie szybko zniknął, tego nie dało się stwierdzić.

- Zostańmy przy Dymitrze. Przyzwyczaiłem się.

Informacje z otrzymanych teczek okazywały się niezmiernie przydatne. Ale na tym przecież polega praca kontrwywiadu. Zdradzając znane mu szczegóły o Jacence, Waldek starał się podważyć jego pewność siebie. Osłabić morale, jak to mówią w żołnierskim żargonie. Teraz pora zmienić temat, aby znów go zaskoczyć swoją wiedzą i tym samym rozproszyć jego uwagę, pogrążając go w kolejnych zagadkach, podczas gdy będzie wyciągał z niego potrzebne mu informacje. Waldek uwierzył, że Oli udało się uwolnić, zatem jego uprzedni priorytetowy cel szybko wrócił ponownie na pierwsze miejsce.

- A co miałeś zrobić ze szmaragdem, gdybyś jednak przypadkiem wszedł w jego posiadanie? – spytał, bo była to jedna z nitek prowadzących do kłębka.

- Oddać Albertowi, który pracuje dla „Szefa”, znaczy dla Wiewiórskiego – Jacenkę powoli opuszczały skrupuły. Z pewnością teraz przestanie zachowywać pozory lojalności, co Waldek zamierzał z premedytacją wykorzystać.

- „Taśma” nie jest kolekcjonerem kamieni szlachetnych. Jest pośrednikiem, a miał to zrobić tylko dla kasy – pobieżnie przedstawił znane sobie fakty Waldek. – Dużej kasy, zaznaczam. A tobie pewnie chcieli rzucić jakieś ochłapy.

- Dwadzieścia pięć tysięcy zielonych, a potem mieli dodać jeszcze dychę z powodu komplikacji, które sprawił nam twój stuknięty brat…

- Oj, stary. Na spluwach, garotach i sztukach walki to ty się na pewno znasz, ale na interesach niekoniecznie – Waldek pominął wątek napadu w garażu Bolka. Teraz tylko zdenerwowanie przeciwnika mogło spowodować u niego całkowite otwarcie kurka z informacjami. – Przecież ten zielony kamyk na czarnym rynku jest warty kilka milionów zielonych papierów. Dlatego tak im na nim zależało. Ciebie, kolego, chcieli tylko wykorzystać, a potem, jak sam miałeś się okazję przed chwilą przekonać, mieli zamiar się ciebie pozbyć. I to bardzo tanim kosztem, jak widać.

Waldek sam teraz zamilkł na dłuższą chwilę, aby dać Jacence czas na przyswojenie nowych wiadomości. Zdziwił się, że gość nie dyszał, nie przeklinał, nie machał rękami. Twardy facet.

- Taaa… Albert uprzedzał mnie… - Jacenko wydawał się krótką chwilę wahać. Ewidentnie rozważał swoje opcje. Wygrał rozsądek i pociąg do niewiasty. – Dobra, pomogę ci, ale mam jeden warunek. Dasz mi potem odejść, a Sylwia odejdzie stąd razem ze mną. I nie będziecie nas więcej szukać.

- Dobrze wiesz, że tego ostatniego nie mogę ci obiecać, bo jutro ktoś mnie może zastąpić – objaśnił Waldek. – A pozostaniesz żywy do chwili, kiedy uda mi się aresztować „Taśmę”. Potem nie gwarantuję już niczego, zwłaszcza, że Wiewiórski przyciągnął ze sobą jakichś najemników. Będziesz zdany wyłącznie na siebie, bo ja ci nie będę mógł pomóc się ulotnić. A ta twoja ryżoblond cizia w ogóle mnie nie interesuje…

- Nie obrażaj mojej kobiety – uniósł się Dymitr. Dobrze, że w dzisiejszych czasach pojedynki o honor płci pięknej stały się już rzadkością, bo na gwałt musiałby szukać jakiejś rękawiczki. Zamiast tego znów nie popisał się choćby nikłym talentem poetyckim. – To ósmy cud świata na dwóch nogach.

- Znaczy, w tym sensie, to jest całkiem całkiem, stary. Jest ci czego zazdrościć – Waldek też miał oczy i jeszcze pokaźną produkcję testosteronu. – Mówię tylko, że do mojego śledztwa nic nowego by nie wniosła.

- Dobra, jaki masz plan, kolego, bo zdaje się, że tam za ścianą robi się gorąco? – spytał spokojnie Dymitr nadstawiając ucha na podniesione głosy.

Waldek wyciągnął z tylnej kieszeni kajdanki i podniósł je bez słowa do góry.

- A po co to??? – zadał kolejne pytanie zaskoczony Dymitr.

- Dla pozoru. „Taśma” głupi nie jest, umie sklejać fakty – wyjaśnił Waldek. – Jeżeli wyjdziemy jak starzy kumple, od razu zorientuje się, że coś jest nie tak. Podejdź tu, tylko szybko i dyskretnie.

Dymitr posłusznie zrobił, co mu Waldek polecił. Przeskoczył na drugą stronę ościeżnicy, stanął tyłem do Waldka i przesunął ręce do tyłu. Musiał być święcie przekonany, że Waldek w stu procentach dotrzyma danego słowa. Nie mylił się, bo po zapięciu bransoletek, Waldek wrzucił do kieszeni jego płaszcza kluczyk i powiedział mu prosto do ucha:

- Kiedy ja zaopiekuję się Wiewiórskim, ty i twoja lalka natychmiast spadacie stąd. Potem będzie cię mogła uwolnić.

- Dzięki, lepiej mi się z tobą dogaduje niż z twoim bratem – stwierdził Dymitr.

- Nie ma za co, to tylko interesy. A ty nie wiesz, jakie Bolek miał pokręcone życie.

- Jak każdy. A mogę jeszcze o coś spytać, zanim wyjdziemy? – Dymitr poruszał nadgarstkami, upewniając się, że są solidnie zapięte. Potem zaskoczył Waldka swoim następnym pytaniem. – Wiesz, gdzie jest ten kamień?

- O, nie! Kolejnego interesu ze mną nie ubijesz, Dymitr. Ale żeby cię to już nie gryzło - wiem, ale nie powiem – skłamał, ale właściwie sam nie wiedział po co. Chyba znów wylazło przyzwyczajenie zawodowe. Wyciągnął z kabury drugi z pistoletów i obiema lufami stuknął swojego jeńca w plecy. – Ruszamy.

- Mam nadzieję, że masz jakiś plan, mój przyjacielu. Bo ja dla mojej Sylwii jestem gotowy na wszystko – rzekł tajemniczo Dymitr i weszli gęsiego do pomieszczenia, w którym za chwilę mogło dojść do rodzinnej tragedii.
------------------------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).

REKLAMAEfekt-Okna zaprasza
REKLAMA Gerresheimer zaprasza