Jest już kolejny odcinek naszej bolesławieckiej powieści!
Indeks bohaterów - kto jest kim?
Osiemdziesiąta piąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Osiemdziesiąta szósta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Osiemdziesiąta siódma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Zapraszamy do lektury:
Ukryty w wysokiej trawie Anton klęczał na jednym kolanie i patrzył tym razem przez zwyczajną lornetkę na dramatyczną sytuację przed hangarem. Po jego prawej i lewej stronie w podobnych pozycjach znajdowało się po dwóch podległych mu najemników. Pozostali byli aktualnie dla niego niewidoczni, ale doskonale wiedział, że posłusznie tkwili na swoich stanowiskach, bo co pewien czas meldowali mu swoje statusy przez słuchawki systemu bezprzewodowego.
W pomarańczowo-żółtej poświacie, która biła od dość szybko rozprzestrzeniającego się pożaru dwóch sczepionych ze sobą samochodów, Anton widział przez powiększające soczewki dwie młode dziewczyny w niebezpiecznej akcji uwalniania z kabiny jednego z aut jakiegoś sztywniaka. Tuż przedtem jednej z nich udało się wyciągnąć tę drugą przez wybite okno od strony pasażera. Prawdziwe bohaterki. Akcja całkiem jak w jakimś filmie sensacyjnym z elementami melodramatu, pomyślał.
Z chęcią pobiegłby tam i zaoferował swoją pomoc, bo obie dziewuchy wydawały się niczego sobie, ale „Szef”, zanim udał się w stronę ciemnego pagórka, nakazał wszystkim pozostanie na miejscach. Mieli nie ruszać swoich czterech liter, choćby nawet w pobliżu wylądował latający spodek i wybiegła z niego 20-letnia Pamela Anderson w skąpym, czerwonym, nieco przyluźnym w przedniej części bikini ratownika. Pewnie, niech sobie baba przeleci bokiem z tą swoją bojką ratowniczą i zrobi usta-usta komuś innemu. Kto by tam się tym przejął. Na pewno nie ja, ani moi chłopcy, stwierdził oblizując wargi.
Anton zupełnie nie rozumiał, co mogło spowodować ten wybuch, który nastąpił przed paroma minutami. Tuż przed eksplozją obserwował tamto miejsce przez lornetkę termowizyjną i w pewnym momencie ktoś włączył światła osobowego busa. Nagły, ostry błysk w okularach noktowizora był w stanie niemal wypalić oczy, dlatego został zmuszony zamknąć powieki i szybko wymienił lornetkę na zwykłą, choć także wojskową. Zamieniając przyrządy obserwacyjne nie zauważył, skąd nadjechał ten drugi pojazd, podobnie jak nie widział samego momentu kolizji.
Co tam się mogło wydarzyć? Kto przyjechał tym drugim autem, wywołując fajerwerki jak na Sylwestra? Zgodnie z taktyką, powinien teraz mimo wszystko wydać rozkaz podejścia do obiektu zabezpieczającymi się dwójkami, bo należałoby śmiało założyć, że ich dowódcy może grozić niebezpieczeństwo. Ale „Szef” wyraźnie polecił tylko przypatrywać się z daleka, a strzelać wyłącznie do obiektów wychodzących z hangaru. Oczywiście tylko do tych, które z wyglądu nie będą przypominać jego samego, ani nie będą „Szefem” we własnej osobie.
W słuchawkach rozległy się trzaski i odezwał się wkurzony, męski głos. Był niewyraźny i przerywany, ale Anton rozpoznał, że to lider drugiej grupy, niejaki Feliks. Zgodnie z wytycznymi na krótkiej odprawie sprzed kilkunastu minut, zarówno on i jego grupa powinni znajdować się jakieś sto, może sto dwadzieścia metrów z jego lewej strony. Na tyle blisko, że właściwie zamiast używać komunikacji radiowej, mógłby tylko nieco głośniej krzyknąć, aby zostać usłyszanym. Niestety Anton z powodu zakłóceń nie zrozumiał prawie żadnego skierowanego do niego słowa.
- Nie rozumiem. Powtórz, Felek! – że też ten system komunikacji bezprzewodowej musi szwankować właśnie teraz, zdenerwował się Anton.
- Ant..., przez ten …żar nic nie …dać. Na nic te nokto..…ry. I w tych słu…kach tak …sznie trzeszczy. Kto do wafla …pił ten szajs? – usłyszał w odpowiedzi.
- Sam Szef wybierał – odpowiedział na odczepnego Anton, niezbyt skory do wyznania całej prawdy.
- A, nie! To …etny sprzęt! …yba to ja coś musia… źle …łączyć! – zmieszany Felek bał się przesadzić z narzekaniem na swojego chlebodawcę. Szef od zawsze wykazywał objawy alergii na krytykę wobec swojej osoby. Chronicznie wręcz nie znosił niezadowolenia podwładnych.
- Żartowałem. Ja kupiłem… – przyznał się Anton, przyjmując na klatę kolejne zarzuty o brak kompetencji. – Ale Szef zatwierdził. Bo w promocji były…
- A te buty też po taniości? Bo mi się po…szwy w nich …klejają. Chło… …wili, że na bazarze po…bno je …piłeś…
- Musisz tyle gadać, Felek? – rzucił wściekle do maleńkiego mikrofonu Anton. Co oni się tak czepiają o te pierdoły? Chyba najważniejsze, żeby broń nie zawiodła, co nie? Reszta powinna być milczeniem, jak to powiedział „Szef”, cytując przeważnie trafnie i prawidłowo klasyków. „Taśma” z dumą obnosił się z twierdzeniem, że w odległych czasach miewał sporo czasu na czytanie, to i sporo czytał. – To nie infolinia do składania reklamacji. Obserwuj teren, bo jak się Szefowi coś stanie, to nas ze skóry poobdziera, wsadzi do beczek i zasypie solą.
- Spoko, Ant…. Nie wiem, po kiego … on tam polazł w ogó... – Felek ewidentnie był typem wiecznie narzekającego malkontenta. Ale teraz musiał się jeszcze do tego nudzić i wykazywał wyraźne objawy słowotoku. – Wrzuci…byśmy do ..odka kilka gra…tów, wpadlibyśmy z nokto…rami, opróż…li kilka …gazynków i byłoby po …rawie. A za pół …dzinki leżałbym z powro… u mojej Andżeli w …płym łóżeczku i grzał moje zm…rznięte stopy…
- Zamknij się wreszcie, Feliks! Przez ciebie nie usłyszymy, kiedy dostaniemy rozkaz… – Antonowi wydało się, że słyszy jakiś terkot. Czyżby broń maszynowa? Ale przecież Szef ruszył tam tylko z pistoletem!
- E, tam. Nasz boss …bie jak zwykle …radzi – Anton miało ochotę wstać, pójść tam i uciszyć Feliksa zwyczajową metodą uciszania. Wszak miał przy sobie jeszcze trzy zapasowe magazynki. – …wsze …jdzie cało nawet z naj…rszych pierepałek…
- Stul pysk, Felek – dopiero nietypowe jak na sprawiającego zwykle łagodne wrażenie Antona, wulgarne słowa spowodowały, że Feliks wreszcie się ogarnął i zamilkł. – Ty też to słyszysz? Jakby serie z kałacha, czy co...?
- To nie strz… z auto…tu, Anton… – dopiero po kilku milczących sekundach odpowiedział Feliks. Antonowi zdawało się, że w jego głosie słyszy zaskoczenie pomieszane ze strachem. – To heli…tery! Jeden od wsch…, drugi … od po…dnia!!! Widzę je …kładnie przez noktowi…. Przyziemiają! …zus Maria, to komi…rze!
- Co ty, gadasz? Gdzie? – Anton w mgnieniu oka ponownie zamienił lornetki i wstał. Nie dbał o to, że właśnie stał się idealnym celem na płaskim terenie. Nie po raz pierwszy zresztą, ale jakoś dotąd nigdy nie oberwał. Sam „Taśma” raz nazwał go człowiekiem, który się kulom nie kłaniał.
Spojrzał w kierunku wschodnim. Faktycznie. Z wiszącego tuż nad ziemią helikoptera wyskakiwali jeden po drugim uzbrojeni po zęby członkowie jakiegoś oddziału. Anton policzył ich. Po chwili szybko zmienił kierunek obserwacji i ocenił liczebność wysypujących się komandosów z drugiego śmigłowca w pobliżu szpaleru drzew. Kiedy liczył drugą ekipę, zaczął przełykać ślinę. Bez nerw, Anton. Tejk it izi, jak mawiają Francuzi. Najgorsze to zacząć panikować, a na ucieczkę i tak jest już za późno. Oni na pewno mają równie dobry sprzęt co my. Co ja pieprzę, pomyślał. Mają na pewno lepszy. Przecież nie kupowali go na targowisku!!
- Panowie, odbezpieczyć broń. Utrzymujemy z początku dwie grupy, Feliks – w mózgu ponownie klękającego Antona adrenalina ustawiała logikę i zdolność planowania na najwyższym, bojowym poziomie. – My ustawiamy się na wschód, wy na południe. Zbliżamy się do siebie, trzymając się jak najniżej. Oni nie wiedzą, gdzie jesteśmy, ale jak tylko podniesiecie za bardzo łby, wasze mózgi staną się nawozem dla kwiatków polnych. Szykujemy się do natarcia. Zaskoczymy ich. Kiedy podejdziemy do siebie na jakieś pięćdziesiąt metrów, na mój wyraźny rozkaz ruszamy na południowy wschód, prosto między nich, sypiąc krótkimi seriami na wysokości bioder. Na pewno nie spodziewają się tego. Jeśli nam się uda dostać między nich, nie odważą się strzelać, żeby nie trafić w swoich. Kiedy poddadzą się chaosowi i się rozpłaszczą w trawie, wtedy podchodzimy jak najbliżej. Może się uda zaangażować ich w walkę wręcz, a wówczas możemy zyskać znaczną przewagę. Zgłaszać, kto dostał. I nie jęczeć mi i nie smarkać w chusteczki, panienki. To nie jest jakaś wielka armia Kserksesa, więc naprawdę mamy realne szanse. Albo my, albo oni!
Anton wiedział, że jego wojenna zagrzewka ma duże, choć nie stuprocentowe szanse zadziałać. Chłopcy byli bardzo dobrze wyszkoleni i mieli spore doświadczenie, ale z motywacją bywa różnie. Każdy pewnie ma gdzieś tam jakąś swoją Andżelę, która na niego czeka w ciepłym łóżeczku. Albo flaszkę Jasia Wędrowniczka w karafce.
Cóż, jakby to powiedział „Szef”, kości zostały rzucone, pomyślał. Wydając stanowczym tonem komendę „Naprzód”, dał oddziałowi najlepszy przykład i zachowując ciche skupienie polującego predatora, ruszył niemal biegiem przed siebie.
***
Ola bardzo pragnęła, aby udało się jej udowodnić, że lata nauki na studiach medycznych nie poszły na marne. Że sześcioletnie wkuwanie po nocach, tysiące stron przeczytanych książek i skryptów, ciężkie, wielogodzinne egzaminy pisemne i ustne oraz solidne podejście do swoich studenckich obowiązków przyniosą efekt i pomogą jej uratować właśnie to jedno, zbyt młode aby tak szybko zgasnąć, ludzkie życie. Większość najważniejszych przedmiotów podczas studiów zaliczała na ocenę minimum bardzo dobrą, ale w tej chwili nie brakowało jej nic z poznanej teorii. Brakowało jej za to dwóch bardziej materialnych akcesoriów: telefonu i defibrylatora. Telefonu, aby zadzwonić po pomoc, a defibrylatora, aby mieć większą nadzieję i szansę na restart zatrzymanego serca Hieronima. Niestety, póki co na obie z tych rzeczy nie było żadnych widoków, podobnie jak nie było widać w okolicy nikogo, na czyją pomoc można by było liczyć, oprócz Żakliny. Nie przerywała więc swoich czynności.
Świetnie wiedziała, jak stosować metodę RKO, jedynego obecnie dostępnego sposobu, aby przywrócić zatrzymanemu chłopakowi oddech i krążenie. Idealnie trzymała się wytycznych i wszystko co robiła, robiła doskonale, bo doskonale nauczyła się to robić. Ale młody mężczyzna uparł się nie wykazywać chęci współpracy, a jego funkcje życiowe nie wracały. Cholera, Hirek, wróć do nas wreszcie! – niemal krzyknęła, wykonując oburącz kolejne dziesiątki ucisków na jego klatce piersiowej.
Mimo braku efektu w postaci ożywienia nowo poznanego policjanta, Ola uparła się i nie przerywała swojej ciężkiej, wyczerpującej fizycznie i psychicznie pracy. Trzydzieści uciśnięć, dwa wdechy. Jego wdechy, bo jej wydechy. Trzydzieści uciśnięć, dwa wydechy… Liczenie pomagało jej się nieco uspokoić i jeszcze jako tako odganiać skradającą się do niej w ukryciu beznadzieję. Wiedziała, że nawet jeśli pacjent nie zacznie samodzielnie oddychać, a serce nie zacznie ponownie bić, nie należy przerywać akcji reanimacyjnej. Przerwać mogła dopiero kiedy przybyłby zespół pogotowia. Tylko jak ich wezwać, na Boga?!
Ile jeszcze wytrzymam ten nadludzki wysiłek, obawiała się Ola? Pot leciał jej prawie ciurkiem po policzkach, być może oprócz kurzu i brudu mieszając się od czasu do czasu z jakąś zabłąkaną łzą. Na plecach czuła spływające dokładnie ich środkiem krople tego samego potu, które nie zatrzymywały się w miejscu, gdzie zaczynały się jej poszarpane i brudne spodnie, leczy spływały jeszcze niżej. Nie zważała na to, choć miała ochotę wstać i solidnie się w różnych miejscach podrapać i powycierać. Ale jeśli z tego powodu ten facet miałby umrzeć, to przecież nie darowałaby tego sobie.
- Mogę jakoś pomóc? – Żaklina oderwała wreszcie ręce od głowy. Odkąd wspólnie ułożyły Hieronima na wznak, znów zajęła tę sprzyjającą katatonii pozycję, z której przyjaciółka wyrwała ją przed kilkoma chwilami. Ale tym razem ukryła twarz w dłoniach, jak małe dziecko, które dzięki temu sprytnemu zabiegowi usiłuje zniknąć. Na szczęście Żaklina nie zaczęła się na powrót kiwać, co pozwoliło Oli mieć nadzieję, że panikujące dziewuszysko jeszcze do czegoś może się jej przydać, oprócz policzkowania.
- Masz jakiś pomysł…? – zaczęła, ale nie zdążyła skończyć Ola.
- O, tak! Mam! Masę pomysłów mam! – Żaklina uniosła ręce do góry i potrząsnęła nimi jak gromiący swoich wyznawców za grzechy Chrystus. – Wręcz kipię pomysłami, że aż się sama siebie boję. Mam trzynaście pomysłów, jak stąd uciec, siedem jak się zdematerializować i żadnego, jak by tu cofnąć czas i nie włączać tych durnych świateł…
- Wszyscy mówią podobnie w takich chwilach – Ola wysławiała się z trudem, kończąc kolejną serię trzydziestu uciśnięć. Dwa wydecho-wdechy i kolejna seria. „Raz, dwa, trzy…” – Chciałam zapytać, czy masz choć jeden malutki pomysł, jak szybko zadzwonić stąd na numer alarmowy?
- Może telefonem? – umysł Żakliny wydawał się odsuwać na bok racjonalne myślenie.
- Przebłysk geniuszu, Żaki, doprawdy! – krzycząc na nią, pokręciła głową Ola. – Gdybym była pewna, że wytrzymasz sprint na niecały kilometr, wysłałabym cię na tamten parking ze stacjami benzynowymi i knajpami. Widzisz ten stacz Orlenu?
Żaklina obróciła głowę w prawo. Wydawało się jej, że gdzieś w pobliżu słyszy terkoczące dźwięki jakiegoś silnika, ale zignorowała to uznawszy, że aktualnie blisko jej do omamów słuchowych.
- Widzę. Wydaje się trochę daleko, kurde… I ciemno! A jak po ciemku się w coś wpakuję… Połamię nogę i co wtedy…?
- Polecisz dalej na jednym kulasie! – Ola nie wytrzymała i posunęła się do krzyku. Po chwili, jak gdyby nigdy nic, ponownie przeszła na spokojne liczenie „…dzieścia jeden, …dzieścia dwa…”. A potem znów podniosła głos. – Nie rozumiesz, że nie mamy wyjścia?! Przecież ja tam sama nie pobiegnę!! Nie mogę przerwać resuscytacji, chyba, że masz jakiś pomysł, ale tym razem literacki na epitafium dla Hieronima…
- Nie krzycz na mnie i mnie nie strasz, dziewczyno! Na pewno zaraz go ożywisz! Przecież jesteś lekarzem, Olka! – zdenerwowana Żaklina wstała na nogi, ale zacisnęła jednocześnie i oczy, i pięści. Ola przestraszyła się, że zaraz się tu komuś oberwie. Albo jej za przejęcie roli wrzeszczącej i panoszącej się wiedźmy, albo walczącemu o życie Hirkowi za to, że śmie nie oddychać.
- Ale po wodzie nie chodzę i nie zamieniam jej w wino… – dwa wydechy, „i raz, i dwa…” – Zrozum, że potrzebna jest pilnie karetka ze sprzętem! Musisz tam pobiec, albo będzie po chłopie!
- Dobra, ale po co się na mnie drzesz i po co mnie denerwujesz! – Żaklina rozmasowała uda i z wyrzutem spojrzała na swoją zdesperowaną, ale w jakiś magiczny sposób nie tracącą zimnej krwi koleżankę.
- Ja tak specjalnie! Przecież wkurzona pobiegniesz prędzej. Dawaj, Żaklina. Dasz radę! Tylko ty możesz go teraz uratować!
Pozytywnie zmotywowana i nakręcona krzykiem przez przyjaciółkę Żaklina, ledwie zdążyła się odwrócić, a została nagle przez coś staranowana, jakby wpadł na nią rozpędzony nosorożec. Z dużą siłą odrzuciło ją w tył i upadając, uderzyła plecami w plecy klęczącej przy Hieronimie Oli. Obie dziewczyny przygniotły swoim łącznym ciężarem nieprzytomnego aspiranta, a na wierzch tej skomplikowanej plątaniny trzech leżących osób wpadł z rozpędu jeszcze jeden, sapiący i jęczący osobnik, którego nie cechował ani róg na nosie, ani podzielona na twarde płyty gruba skóra.
- Boże drogi, kobieto! Nie widziałaś mnie?! – krzyknął męski głos upadłego nosorożca, w którym Żaklina rozpoznała swojego redakcyjnego guru, redaktora Skrętkowskiego.
Zaraz potem spod ludzkiej kotłowaniny dobiegł niewyraźny męski kaszel i wyraźne jęki.
- Kto to? – spytał próbujący się pozbierać i stający na nogi obolały redaktor.
- To nie ja – odpowiedziała turlająca się na bok i uwalniająca plecy Oli Żaklina.
- Ani ja! – stwierdziła zdezorientowana Ola, pozbawiona chwilowo możliwości kontynuowania resuscytacji ofiary wypadku.
Dziewczyny popatrzyły po sobie, a potem na kasłającego niedoszłego umrzyka znajdującego się między nimi, po czym wykrzyknęły razem i z entuzjazmem:
- Hieronim!!!
Skąd wziął się redaktor Skrętkowski i jak wpłynie na wydarzenia? Czy Ola naprawdę zachowała się jak wiedźma, czy jedynie jak doświadczony lekarz? Jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów? Dajcie znać w komentarzu!
Bolecnauta Pan M. pisze i wymyśla, zaskakując i wzruszając czytelników. Każdy może pomóc w tworzeniu powieści, zamieszczając pomysły i sugestie w komentarzu.
Kolejny odcinek już w środę w godzinach popołudniowych!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).