~~M niezalogowany
18 sierpnia 2021r. o 15:00
Dwa słowa wstępu
-----------------------------------------------
A zatem, droga Czytelniczko i drogi Czytelniku… Skoro po rzuceniu okiem na tytuł zechciałaś/zechciałeś otworzyć na portalu ten artykuł, oznacza to, że jesteś prawdopodobnie nadal ciekawa/ciekawy zakończenia historii naszych bohaterów. Oj, tam… Przestań narzekać, że jest już za długa.
Lista postaci od samego początku tworzenia tej wirtualnej, internetowej powieści, której źródła należy szukać w głowie pomysłowej redaktorki Karoliny, zaczęła się skromnie – od dwojga stworzonych dla siebie osób. Losy Julii (właściwie Antoniny Julii) i Bolesława splotły się w ich życiu dwukrotnie – po raz pierwszy przed trzydziestu laty, a po raz drugi, po długiej przerwie, w czasach obecnych. Akcja współczesna umieszczona została celowo w rzeczywistości równoległej – niepandemicznej, aby każdy z nas choć przez chwilę mógł sobie przypomnieć, że jeszcze dwa lata temu życie na tej planecie nie było zdominowane przez dramatyczne statystyki dotyczące jednostek chorobowych…
Lista bohaterów tej niewydanej drukiem (jeszcze) książki konsekwentnie się rozrastała, co było niezbędne dla ubarwienia fabuły, pogłębienia wiedzy o postaciach i dla zaaplikowania nieodzownej dawki humoru. Niemal kompletny opis bohaterów głównych i epizodycznych został stworzony i zamieszczony już dwukrotnie, dając Wam możliwość przypomnienia grona postaci i uporządkowania w głowach „kto jest kim”. Czy którakolwiek z postaci miała swój pierwowzór w tak zwanym realu? Cóż. Nie potwierdzam, ani nie zaprzeczam.
W toku powstawania kolejnych odcinków konieczne okazało się tworzenie tła i podwalin dla pewnych obecnych wydarzeń i postaw, niejednokrotnie poprzez nieuniknione retrospekcje. Podróż przez kilka dziesięcioleci mogłaby z pewnością być jeszcze częstsza i ciekawsza, bo przecież każdy może powiedzieć o sobie, że żyje, bądź żył w ciekawych czasach. Ale objętość Internetu nie pozwoliłaby na zajęcie się wszystkimi intrygami naraz. Nie przesadzę także, jeśli stwierdzę, że niektóre, ledwie muśnięte wątki mogłyby bez wątpienia służyć jako szkielety dla całkiem osobnych, równie ciekawych historii, o tytułach jak w filmach – np. „TS – początek”, „TS – niebezpieczne kobiety”, „TS – odrodzenie” czy „Waldemar kontra Predator”.
Jeżeli nadal czytasz te słowa, oznacza to, że przez rok czasu wytrwale śledziłaś/śledziłeś tę historię, tworzoną bardzo często zgodnie z podpowiedziami wielu czytelników-recenzentów, którym należą się szczególne podziękowania za włączenie się do tej wspólnej zabawy. Zabawy, która zaowocowała już ponad 500 STRONAMI maszynopisu na kartkach formatu A4!
Czcionka Calibri numer 11. Marginesy: 2,5 cm z każdej strony, interlinia: wielokrotna, co 1,15, odstępy 10 pkt „po”. Dokładnie 525 stron. Nie wierzycie?! Sumiennie sprawdzone, pedantycznie i pieczołowicie policzone.
Gdyby zebrać wszystkie odcinki „Tajemnicy szmaragdu”, uzbierałaby się z tego właśnie taka kobylasta, ponadpięciusetstronicowa „cegła”. A to przecież jeszcze nie koniec. Smutny czas pożegnania z TS nieuchronnie musi jednak nadejść i to w przeciągu kilku, a co najwyżej kilkunastu odcinków (dociągniemy do setki?). Zachęcam w imieniu redakcji i swoim do towarzyszenia nam podczas tego ostatniego etapu Tour de TS…
Dziękujemy jednocześnie za cierpliwość, niecierpliwość, komentarze pozytywne i te pozostałe, za podpowiedzi, co do dalszych kolei losu, ale także i milczące śledzenie tworzonej z dnia na dzień wspólnej opowieści, która ma na celu troszkę Was Czytelników zabawić, ale też spróbować oderwać choćby na chwilę od czasochłonnych, często przytłaczających nas życiowych rytuałów. No i od polityki też.
Powróćmy jednak do starego hangaru na terenie byłego radzieckiego lotniska, w którym za chwilę skrzyżują się ścieżki ośmiu postaci o mniej lub bardziej pokręconej przeszłości oraz o mniej lub bardziej przestępczych zamiarach. Część z nich wciąż stoi po właściwej, a część nadal tkwi po niewłaściwej stronie. Czy można jednak z góry przewidzieć, kto w którą pójdzie stronę i jakie postanowi przekroczyć granice? Wśród aktorów kolejnych scen spotkamy kilka uzbrojonych osób, w tym co najmniej dwie piękności, które dysponują śmiercionośną krótką bronią palną. Czy w tym buzującym testosteronem lub estrogenem towarzystwie, znajdzie się ktoś, kto może palnąć coś głupiego lub rzucić jakimś wystrzałowym dowcipem?
c.d.
***
- Muszę cię o czymś uprzedzić, Waldek. Jeżeli teraz stąd wyjdziemy, możesz zginąć… – rzekł przez ramię od niechcenia i do tego obojętnym głosem Wiewiórski vel „Taśma”, wstając na wyprostowane nogi z rękami lekko uniesionymi do góry. Kiedy już przyjął postawę właściwą gatunkowi homo sapiens, splótł dłonie za głową, wspierając je na swoim kucyku. Taką właśnie pozycję kazał mu przyjąć Waldek, a jako niepodważalnych i motywujących do działania argumentów używał aktualnie dwóch wymierzonych w niego pistoletów. Wymierzonych w głowę, gdyż Waldek od początku doskonale wiedział, że dawny postrach Peweksów ma korpus skutecznie chroniony przez kamizelkę kuloodporną. – Wydałem moim chłopakom odpowiednie rozkazy.
- Nie odwrócisz mojej uwagi i nie uśpisz mojej czujności, Taśma. Za dobrze cię znam – głos Waldka wyrażał dezaprobatę zarówno dla cwaniactwa, jak i gadulstwa byłego szefa złodziejskiej szajki. Aktualnego szefa zresztą także, sądząc po dostarczonym Waldkowi nie tak dawno jego bogatym dossier. – Nie kombinuj niczego, bo przekombinujesz i poniesiesz konsekwencje. Martw się o to, aby mi przypadkowo nie zadrżał żaden palec.
- Jeżeli ci zimno, Waldek, to z chęcią cię przytulę, tak jak kiedyś pozwoliłem ci się przytulić do mojej ferajny. Bylebyś mi się nie odwdzięczył, tak jak wtedy…
- Obejdzie się bez pieszczot i daruj sobie też jakiekolwiek inne propozycje biznesowe – odpowiedział zdecydowanie Waldek, zachowując wzmożoną czujność i gotowość do reakcji, na wypadek, gdyby Wiewiórskiemu przyszły do głowy jakieś szalone pomysły. Nigdy mu ich nie brakowało, kiedy pragnął uwolnić się spod czyjejś opieki i przez to niejeden milicjant przez niego osiwiał. – I odwróć się plecami do mnie, żebym widział twoje złote rączki. Potem powoli ruszaj na zewnątrz. Jeden gwałtowny ruch, a moje beretty wygłoszą ci króciutką mowę pożegnalną.
Waldek był niemal pewien, że dopóki nie ma realnej szansy powodzenia swojej ewentualnej ucieczki, Taśma nie zdecyduje się na nieprzemyślane i spontaniczne oddalenie. Człowiek interesu tak nie robi. Człowiek interesu, taki jak Taśma oczywiście, sporo gada, ale kiedy przychodzi do działania, włącza mu się w głowie kalkulator. Dopóki więc nie zwietrzy nosem stuprocentowej okazji, nie będzie ryzykował życiem. Tym bardziej, że jego córka, Sylwia, wciąż znajdująca się obok Dymitra Jacenki w bezpośrednim do niego przytuleniu, w każdej chwili jeszcze mogła zostać wykorzystana jako narzędzie szantażu.
Nietypowa para – przechodzący właśnie na emeryturę płatny zabójca i córka gangstera – z pewnością nie mogła skutecznie dosłyszeć ich przyjacielskiej, pełnej cynicznych złośliwości konwersacji, gdyż była w siebie wtulona jak dwoje zakochanych nastolatków na kładce miłości. Aż mogło się tym widokiem uradować serce i zakręcić w oku łezka. Waldkowi nie stało się ani jedno, ani drugie. Jedynie chciało mu się przełknąć ślinę, kiedy do jego uszu doszło wyraźne cmokanie, graniczące z mlaskaniem. Oświetlający kochanków migotający blask płomieni sprawiał, że ci dwoje wyglądali jakby wili się na stojąco w epileptycznych paroksyzmach. Można było nawet odnieść chwilowe wrażenie, że są jednym, połączonym, oddającym się rytualnym pląsom, galaretowatym organizmem.
Waldek czekał jeszcze moment, aż temperatura uczucia tych dwojga spadnie poniżej punktu topnienia stali, a potem i galaretki. W końcu doczekał się, aż pogrążony w miłosnym uniesieniu Dymitr łaskawie obdarzy go spojrzeniem przed ich ostatnim, jak miał nadzieję, pożegnaniem. Zauważył, że z powodu wciąż krępujących go kajdanek, facet mógł dotąd poddawać się amorom wyłącznie bez użycia rąk. To i dobrze, pomyślał, bo jeszcze tego by brakowało, aby zaczęli się publicznie, to znaczy w jego i Wiewiórskiego obecności, obmacywać.
Kiedy Dymitr z trudem uwolnił wreszcie od Sylwii swoje usta, podniósł głowę. Ponad upiętymi rudymi włosami jego atrakcyjnej wybranki skrzyżowali z Waldkiem swoje nieme spojrzenia. Dymitr musiał właściwie odczytać jego komunikat wzrokowy, gdyż coś cicho szepnął i machnął głową, jakby pokazywał Sylwii kierunek, w którym mieli ruszyć, aby opuścić hangar i tym samym raz na zawsze zniknąć z życia Waldka. Cóż, stwierdził Waldek, trzeba będzie coś tam w raporcie nasmarować, że koleś uciekł, grożąc im bronią i biorąc skromną pracownicę wojskowego archiwum jako zakładniczkę. Najważniejsze, że teraz Wiewiórski znajdzie się w ich rękach i daj Boże, zachęcony chłodną kalkulacją, zacznie wreszcie sypać, posuwając wreszcie mozolne śledztwo wielkimi krokami do przodu.
Sylwia musiała za pierwszym razem zrozumieć bezgłośny gest Dymitra, bo krzyknęła w kierunku Taśmy „To na razie, tato! Przepraszam!”. Następnie, chwyciwszy swojego ukochanego w pasie, okręciła go, jakby odwijała o pół obrotu mumię z bandaża i odeszli z Dymitrem jedno za drugim gęsiego, przypominając gości weselnych tworzących dwuosobowego węża kiwających się do taktów „A teraz idziemy na jednego”. Dymitr zdążył coś jeszcze do Sylwii powiedzieć, bo zanim zniknęli w drzwiach ciemnego pomieszczenia, ta włożyła swoje obie ręce obu kieszeni jego płaszcza, gmerając w nich podczas marszu. Być może nie zrozumiała, po czyjej lewej stronie niby ma być ta właściwa prawa kieszeń, zawierająca kluczyk do kajdanek. A może chciała go zwyczajnie połaskotać po obu stronach?
Kiedy wreszcie zostali z Wiewiórskim w hangarze sami, sprawy, jak to bywa w życiu, zamiast pozostać prostymi, uparły się i postanowiły się skomplikować. Najpierw trudności zaczął sprawiać sam Wiewiórski. I to mimo lekkiego pchnięcia go lufą jednego z pistoletów w plecy, które zgodnie z oczekiwaniem Waldka powinny poruszyć się do przodu, ale się nie poruszyły. Ani na jeden krok.
- Ogłuchłeś, Taśma?
- No, co? Przecież nic nie powiedziałeś! – Wiewiórski wygiął się, jakby poczuł chodzącą mu po plecach tarantulę o owłosionych odnóżach. Nie było innej możliwości. Waldkowi oczywiście musiał przyjść do głowy piskorz.
- To powiem jeszcze raz. Idziemy! – Waldek wyraźnie podniósł głos i uczynił go groźniejszym, dając do zrozumienia, że traci czas i spokój.
- Waldek, chcesz, to zaryzykuj i sam wychodź – niemal zapiszczał Wiewiórski. – A jak nie trafią w ciebie, tylko we mnie?
- No właśnie o to chodzi z wyprowadzaniem zakładnika, tępoto. Żeby nie trafiło we mnie w razie, gdyby ktoś tam jednak strzelił! Dawaj, cierpliwość mi się kończy!
- Nie chcę zginąć od kuli. I to wystrzelonej przez swoich…
- Wolisz zginąć od mojej? Nie ma sprawy…
Waldek dziubnął Wiewiórskiego lufą odbezpieczonego uprzednio pistoletu tak mocno pod łopatkę, że mimo kamizelki gangster krzyknął „Ała”, po czym chcąc nie chcąc wykonał dwa małe kroki do przodu. Niemal jednocześnie Waldek odciągnął kciukiem kurek drugiej beretty i wystrzelił w sufit. Zrozumiałe było więc, że sytuacja w zasadzie mogła zostać odebrana przez Taśmę jako strzał w jego kamizelkę od tyłu, chociaż synchronizacja tych dwóch zdarzeń nie była idealna. Spanikowany, nieświadomy podstępu aresztowany jeniec domyślił się, że następna kula będzie już na pewno wymierzona w jakąś nieosłoniętą część jego ciała, bo wreszcie odblokował swoją psychikę i wraz z nią swoje stawy kolanowe. Pierwsze kroczki wykonywał jednak tip-topami, jakby miał skrępowane nogi w kostkach. A przecież nie miał.
- Dobra, dobra! Przecież idę…
Kroki Taśmy, w miarę zbliżania się do wyjścia z hangaru wydłużały się, ale oczywiście niezbyt mocno. Mimo to, już po kilku sekundach Waldek i on stanęli na granicy ciemnego hangaru i jeszcze ciemniejszej, choć migotającej od płomieni czeluści nocy. I wtedy, całkiem nagle i nieoczekiwanie, z pulsującej żółto-pomarańczowej poświaty wywołanej pożogą wychynął biegnący na pełnym gazie dziwny człekopodobny stwór. Szarża rozpędzonej postaci nie mogła zostać powstrzymana samą siłą woli, więc niestety musiała zakończyć się na idącym jako pierwszym w kolejności Wiewiórskim. Ten, pchnięty przez wyjącego jak stado bawołów niespodziewanego i niezidentyfikowanego napastnika, bezwolnie poddał się sile bezwładności, wywracając do tyłu, prosto na Waldka.
Ale Waldek posiadał odpowiednie wyszkolenie i odpowiedni refleks, aby nie dać się przygnieść lub odepchnąć w tył przewracającemu się na niego dawnemu koledze z kicia. Na szczęście dla niego także dystans pomiędzy nim, a upadającym Wiewiórskim był odpowiedni i wykonując jedynie pół kroku w tył nie stał się kolejną, w zasadzie ostatnią ofiarą efektu domina. Jedyne, co w tej sytuacji okazało się niestety nieodpowiednie, to zabezpieczenie broni przed przypadkowym wystrzałem, gdyż oba palce wskazujące w odruchu cofnięcia dłoni zacisnęły się Waldkowi na obu spustach obu sztuk trzymanej broni.
Splot tych niecodziennych okoliczności musiał więc doprowadzić i doprowadził do dwóch jednoczesnych wystrzałów, po których strzelający stwierdził, że na ziemi pozostały dwie nieruchome osoby. Tuż potem na tle płonących samochodów pojawiły się kolejne trzy postaci, do których solidnie przerażony całym zajściem Waldek także nie miał zamiaru strzelać. W jednej z osób, niosącej na plecach drugą, nie zdołał rozpoznać z tej odległości nikogo.
W trzeciej, która rozejrzawszy się po pokrytym ciałami pobojowisku podeszła do niego lekkim slalomem i wykrzesała z siebie „Boże, wujek! Coś ty narobił…”, rozpoznał swoją bratanicę, Olę. Jedyne co mu nie wiadomo skąd przyszło do głowy i co zdołał z siebie wykrzesać jak w transie, to zapamiętane z filmu „Rambo 2”, niepasujące tutaj zdecydowanie zdanie głównego bohatera „Mission accomplished”.
----------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam
M.