Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
22 sierpnia 2021r. godz. 15:00, odsłon: 1673, Bolecnauta Pan M./Bolec.Info

Tajemnica szmaragdu - odcinek 93, czyli obraz OIOMu po bitwie

Część w której Bolek ma serdecznie dość natarczywego redaktora, odtąd zwanego "taranem", a Julia cieszy się z tego, co przyniesie przyszłość.
Szpital
Szpital (fot. Pixabay )

Jest już kolejna część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Spis WSZYSTKICH ODCINKÓW

Indeks bohaterów - kto jest kim?

Dziewięćdziesiąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Dziewięćdziesiąta pierwsza część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Dziewięćdziesiąta druga część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Zapraszamy do lektury kolejnego odcinka:



Nareszcie wracamy do naszych głównych bohaterów, więc nie obejdzie się bez ulubionych retrospekcji...

Julia stała oparta plecami o ścianę na korytarzu, gdzieś w połowie długości pomiędzy dyżurką pielęgniarek a salą, w której jeszcze trzy dni wcześniej samotnie stacjonował jej, jak by nie mówić, aktualny narzeczony. Wpatrywała się w czubki swoich butów zastanawiając się, kiedy wreszcie będzie je mogła codziennie ustawiać obok męskiej pary numer czterdzieści osiem – bo takie właśnie, wielkie jak kajaki, obuwie miał w zwyczaju nosić na swoich stopach Bolek.

Co prawda, od kilku dni ten łajza próbował wypierać się swoich oświadczyn, ale przecież Julia miała co najmniej jednego naocznego i nausznego świadka jego oświadczenia woli. I nie zamierzała w tej kwestii temu lawirantowi odpuścić, ani tym bardziej pozwolić mu się wyłgać rzekomym otumanieniem lekami. Oświadczyny to oświadczyny. Jeszcze tylko jakiś pierścionek przytaszczy, z brylantem na ten przykład (o szmaragdach chwilowo ani ona, ani Bolek nie mieli więcej ochoty rozmawiać), no i będzie można ustalać datę ślubu.

Siostra Żaneta przeszła cichutko obok niej, ostrożnie niosąc tacę z lekami i niemal unosząc się na palcach, jakby nie chciała mącić toku jej myśli. Julia podniosła jednak głowę i natychmiast musiała odwzajemnić szeroki uśmiech pielęgniarki, która nie musiała nic mówić, żeby przekazać, że i ona ogromnie cieszy się z tego, co ma przynieść najbliższa przyszłość. Spiritus movens Żaneta. Czyż to nie oczywiste, że Julii przyszło właśnie do głowy, aby poprosić siostrę na świadka?

Siostra, jej zmienniczki i paru lekarzy ostatnie dni mieli bardzo pracowite. Lista pacjentów na ich oddziale gwałtownie powiększyła się z powodu skutków, jak to określiła Julia, krwawej potyczki, która prawdopodobnie przejdzie do historii pod nazwą „bitwa pod Osłą AD 2020”. Siły zła sromotnie przegrały z siłami dobra, mimo podobnego poziomu uzbrojenia, wyszkolenia i wyrównanej liczebności. Najwidoczniej jednak jednej ze stron nie dopisało morale.

W kategoriach cudu można potraktować fakt, że nikt tamtego feralnego wieczora nie zginął. Przynajmniej nie na śmierć. Parę osób za to można było natomiast uznać za zaginione. A na pewno pewną tajemniczą parę, która według Waldka w tajemniczy sposób oddaliła się w nieznanym nikomu kierunku.

Pamiętnej nocy, o której zapewne długo jeszcze będą się rozpisywać w gazetach, na portalach i na paskach wiadomości we wszystkich ogólnopolskich stacjach telewizyjnych, zwożono do bolesławieckiego szpitala jeden po drugim: kapitana Mleczkę z poważnie połamaną nogą, aspiranta Świgonia z poważnie połamanymi kilkoma kośćmi, poparzonego i poważnie podtrutego dymem i oparami oraz redaktora Skrętkowskiego z listą obrażeń, którą skończylibyśmy czytać dopiero następnego dnia (oczywiście gdybyśmy zaczęli ją czytać ze trzy dni wcześniej). W każdym razie, u niego akurat na obojczykach się nie skończyło. Ale jego hart ducha, przeciwnie do tych ledwie kilku złamanych kości, na pewno nie został tak drastycznie jak one zdefragmentowany. Nie mógł co prawda własnoręcznie pisać, ale za to kazał sobie do szpitala przynosić codziennie dyktafon, a potem ze swoich nagrań tworzyć kolejne artykuły. A miał przecież o czym pisać. Znaczy mówić.

Kiedy przeróżne wieści-opowieści o jego karkołomnych wyczynach rozeszły się po okolicy, wśród znajomych i kolegów rozpoczęło się wymyślanie dla redaktora nowej, odpowiedniej ksywki. Z kilkunastu najlepszych propozycji ostały się z racji jego dokonań: „nosorożec”, „taran” i „baran”. Żaklina rzuciła nawet propozycję zamieszczenia na portalu ankiety, aby dać możliwość wypowiedzenia się na ten temat czytelnikom, ale redaktor stanowczo odrzucił ten pomysł. Szybko i definitywnie skreślił oba przezwiska z konotacjami zoologicznymi i obstawał, aby w razie konieczności nazywać go „taranem”. Chyba naprawdę musiało mu się to spodobać, bo postanowił, że w stopkach pod artykułami będzie odtąd się podpisywał Gerard „Taran” Skrętkowski, aby ludzie już na zawsze myśleli o nim, jako o osobie, która przebije wszystkie ściany niechęci i wszelkie mury milczenia.

Kilku lekko rannych antyterrorystów dochodziło do siebie z kolei w resortowej placówce we Wrocławiu. W telewizji pokazywano oficjeli, którzy odwiedzali funkcjonariuszy i, co oczywiste, w odpowiedniej medialnej oprawie wręczali im nominacje i odznaczenia. Julia uśmiechała się, kiedy widziała migawki powtarzane chyba co godzinę w programach informacyjnych. Czasy może i się zmieniły, ale ludzie i metody ocieplania ich wizerunku nie do końca.

Z tego, co mówili i pisali dziennikarze, żaden z najemników nie zdołał uciec obławie. Kilku ocalałych przestępców szybko trafiło w miejsca odosobnienia, gdzie mogli oddawać się na przykład grze w kółko i krzyżyk lub rozwiązywać sudoku. Kilku pozostałych, poszkodowanych bandytów trafiło jeszcze szybciej do szpitala w Legnicy, gdzie wydzielono całkiem pokaźny fragment tamtejszego OIOMu i postawiono do pilnowania, zdaje się, ze dwudziestu policjantów. Aż do rozpraw sądowych na pewno nie będzie się tam nudzić ani jednym, ani drugim, mimo braku planszówek i krat w oknach.

Szczególny nadzór podobno sprawowano nad jednym z przestępców, najciężej rannym zresztą. Jedynym z dwoma ranami postrzałowymi. I jedynym postrzelonym od tyłu. Dziwnym trafem obie kule minęły krawędzie kamizelki, którą przezornie nosił gość będący szefem rozgromionej grupy. Jeden z pocisków potrzaskał kości jego lewego ramienia, a drugi przebił na wylot miękkie tkanki tuż nad prawym biodrem. Julia słyszała od Waldka, że dowódca gangu to bardzo groźny człowiek, ale jakoś dotąd nie potrafiła dać wiary, że delikwent dostał w plecy, bo odwrócił się i zaczął uciekać. A uciekać, jak zapewnił Waldek, to akurat facet potrafił doskonale. Julia nie mogła opędzić się od myśli, że widocznie jednak nie tak doskonale, jak Waldek strzelał.

Dwuosobowa sala, do której za chwilę Julia miała zamiar wejść, a będąca jedną z dwóch funkcjonujących na OIOMie bolesławieckiego szpitala, można więc śmiało powiedzieć, aktualnie pękała w szwach. Ta druga z sal również. Jeden pacjent więcej i musieliby dostawiać łóżka z aparaturą na korytarzu. Na szczęście jedno ze stanowisk, to zajmowane przez Bolka, miało się za moment nareszcie zwolnić, bo ten twardziel, zamiast pozostać jeszcze pod opieką rehabilitantów na innym oddziale, na własną prośbę postanowił wypisać się do domu. Do domu na Granicznej, należy uściślić. Chyba tak mu się spieszyło, żeby ze mną zamieszkać? – cieszyła się Julia. A może ma już dość przechwałek i mądrości wszelakich tego gadatliwego redaktorka, którego towarzystwem go na dwa dni uszczęśliwiono? Julia założyłaby się, że każdy wolałby leżeć koło tego policjanta, albo koło tego drugiego przystojniaka z wojska, zamiast narażać się na całodniowe wysłuchiwanie wyszukanych tekstów dziennikarza śledczego.

Julia i Bolesław wspólnie zgodzili się z jej postanowieniem, że właśnie na Granicznej razem zamieszkają. Z powodu konieczności opieki nad wujkiem Zygmuntem, Julia nie dała się namówić Bolkowi do wspólnego zamieszkania w jego dwupokojowym apartamencie w centrum. W chwili, kiedy niecałą dobę wcześniej Bolek to zaproponował, Julii natychmiast przyszedł do głowy inny, sprytniejszy plan, którego oczywiście nie mogła mu tak od razu wyjawić. W ciągu mniej niż minuty wszystko jednak przemyślała, przeliczyła i doszła do wniosku, że z ulicy 1 Maja Ola miałaby do szpitala maksymalnie kwadransik spacerkiem… Na drugie auto będzie musiała jeszcze trochę poczekać. Chyba, że wcześniej znajdzie się to pierwsze, zaginione na dawnym lotnisku w dziwnych okolicznościach, których Waldek ni cholery nie potrafił, zaś Julia podejrzewała, że nie chciał wytłumaczyć.

Kiedy po zakończonej naradzie plemiennej z Bolkiem zaproponowała poprzedniego wieczora Olce wyprowadzkę, ta piszczała chyba z pół godziny, jak dziewczynka rozpakowująca dwunastą lalkę Barbie. Julia też piszczała, ale trochę później, w łazience. Piszczała cichutko, z zakrytymi ustami i do tego bezgłośnie tupała nogami obutymi w puszyste kapcie. Była dumna ze swojej przebiegłości, ze swojego daru przekonywania i talentu aktorskiego. Cholera, może trzeba było zdawać do filmówki?

***

„Baby” stoi w jasnej sukience bez rękawów, oparta o samochód należący do Johnny’ego. Za chwilę bohaterowie „Dirty Dancing” będą się żegnać, zmuszeni zakończyć niemożliwą do kontynuowania znajomość. Będą udawać, że rozstają się jak przyjaciele, choć w środku na pewno oboje krzyczą, nie zgadzając się na ogłoszony przez społeczeństwo i rodzinę werdykt, zgodnie z którym różnice pozycji społecznych i stanu posiadania muszą zdecydować, że każde z nich powinno iść w inną, przeciwną stronę. Mezalianse od zawsze były nie do przyjęcia. Niezależnie od długości, czy szerokości geograficznej.

W tle rozpoczynają się pierwsze takty „She’s Like The Wind”, piosenki śpiewanej przez Patricka Swayze, który gra w filmie postać Johnny’ego. Julia czuje, że wybitna kreacja tego aktora, jego nieprzeciętna uroda i sprawność fizyczna na pewno spowodują, że będzie kojarzony z tą rolą do końca życia. Już kilka razy po nocach śniło się jej, że to ona gra rolę Frances Houseman. Wszystkie jej licealne koleżanki stwierdziły zresztą, że mają tak samo. Po prostu w tym filmie można się zakochać. A w Patryku zabujać, na amen. Patryk, ustaw się jako drugi w kolejce, tam za Bolkiem!

Mimo, że Julia doskonale wie, jak zakończy się ten film, bo siedzą z Bolkiem na tym seansie już czwarty raz, Julia ociera rękawem cieknące po policzkach łzy. Bolek nadal jednak nie zgadza się z twierdzeniem Julii, że jest to największy wyciskacz łez w historii kina. Ale on na pewno jest zazdrosny o Patryka, jak każdy facet zresztą. Niedawno Julia stwierdziła, że kiedy tylko „Wirujący Seks” pojawił się w kinach, zepchnął z podium „Love Story”. Ale Bolek cały czas upiera się, że „babom” to się podobają wszystkie filmy o miłości, bez względu na tytuł. Bolek uważa, że dziewczyny po prostu tak są skonstruowane, żeby się zakochiwać, odkochiwać, a potem ryczeć. Ten nieczuły troglodyta preferuje niestety tylko te ze scen miłosnych, kiedy można oglądać pocałunki śmierci. Ech, te chłopy, szkoda gadać…

Kątem załzawionego oka spogląda na Bolka, siedzącego na niewygodnym fotelu kina Forum, po jej lewej stronie. Jednym ruchem poprawia jego prawą rękę, która wydaje się lekko zsuwać z jej ramienia w kierunku niższych partii. Na pewno mu ścierpła, bo przecież nie zrobiłby tego specjalnie. Wiedziała, że dla niej Bolek cierpliwie będzie znosił zarówno katusze, związane z niewygodną pozycją na twardawych fotelach, jak i kolejny taniec finałowy bohaterów, wykonany w końcowej scenie filmu na przekór wszystkim i wszystkiemu.

Kto wie, może tym razem uda się Bolkowi nie ziewnąć? Nie udaje się. Napisy końcowe wywołują u niego chyba jakieś ataki ziewania. Ziewa też, kiedy wychodzą z sali kinowej. Julia widzi to, mimo, że próbuje zasłaniać usta rękami, udając, że osłania oczy przed rażącym słońcem, jeszcze dość wysoko wiszącym nad budynkami. Zapewne jeszcze nie wie, że film w Forumie będą wyświetlać jeszcze dwa razy. Ale jutro i pojutrze się dowie.

Nikt wychodzący z kina nie wsiada do żadnego z kilku polonezów, maluchów i dużych fiatów. Młodzież nie przyjeżdża do kina samochodami. Julia prosi Bolka, aby poszwendali się jeszcze trochę po mieście, zanim odprowadzi ją pod blok na Bielskiej. Ruszają więc w stronę stawu miejskiego.

Tak naprawdę nie ma w ich mieście zbyt wiele do oglądania, zwłaszcza kiedy już kilkadziesiąt razy zeszło się niemal wszystkie jego zakamarki. Julia bardzo lubi jednak te spacery z Bolkiem. A jeszcze bardziej wycieczki i wypady na rowerach. On potrafi być taki gapowato zabawny. A potem w domu? Znów będzie musiała wysłuchać narzekań mamy, że zamiast poświęcać czas na naukę, marnuje czas na kino. I to nie wiadomo, z kim. Jak to nie wiadomo? Z Bolkiem. A kto to jest ten Bolek? – jak zwykle zapyta mama. I znów Julii zrobi się przykro. Jak „Baby”, kiedy zabronili jej spotykać się z Johnnym, bo rzekomo był dla niej towarzysko nieodpowiedni.

- Może skoczymy jeszcze na jakieś ciacho? – proponuje swojemu chłopakowi, odsuwając przykre myśli na bok i na później.

Bolek staje, puszcza rękę Julii.

- Poczekaj – mówi i zaczyna obszukiwać kieszenie. W końcu daje za wygraną i oświadcza z wyczuwalnym zakłopotaniem. – Kurczę, nie wziąłem portfela. Capnąłem tylko tyle, żeby było na bilety. Ale możemy skoczyć do mnie i wezmę trochę kasy.

Julia doskonale wie, że Bolek tylko udaje. Wstyd mu się przyznać, że dziadkowie, z którymi mieszka od śmierci rodziców, właściwie nie dają mu kieszonkowego, bo zwyczajnie nie mają z czego. Wszystko co ma, zarabia sam, pomagając sąsiadom nosić węgiel, myć okna, czy trzepiąc dywany. Julia przytula się do Bolka, obejmuje i ściska tak mocno, że ani chybi ten zaraz pomyśli, że chce z niego wycisnąć chociaż złotówkę. Bolek najpierw wtula nos w jej włosy, a potem udaje, że się dusi, pokasłuje, jakby miał wypluć płuca. Julia odsuwa się, całuje go w usta i ciągnie za rękę.

- Spokojnie, głuptasie. Tata w tajemnicy przed mamą dał mi na kino. Ale skoro ty zapłaciłeś za bilety, to moje wydamy na słodkie zachciewajki. Dawaj, lecimy do cukierni. Może jeszcze nie jest zamknięta…

***

Bolesław odłożył spakowaną torbę z osobistymi drobiazgami na, jak ją niedawno nazwał, szpitalną pryczę i sięgnął dłonią do znajdującego się pod koszulką opatrunku, tuż nad lewym biodrem. Lekko docisnął. Zero dolegliwości. Docisnął mocniej. Nadal nic. Szkoda. Ale mimo braku bólu, można przecież troszkę poudawać, co nie? To zawsze działa na kobiety, lepiej niż jakaś tam snobistyczna gadka-szmatka, jak na przykład tego przemądrzałego redaktora, którego miał wątpliwą przyjemność przez dwa dni być sąsiadem. Ten to nawija, aż uszy bolą. Ale już za chwilę koniec z tą męczarnią. Odsiadka dobiega końca. Za chwilę Julia wpadnie po niego.

- Długo tak się jeszcze będziesz obmacywał? – odezwał się za jego plecami najpiękniejszy głos na świecie. Bolesław odwrócił się przez ramię.

- Sprawdzam, czy mam kasę, bo chciałem z okazji mojego powrotu zaprosić cię na jakieś ciacho. Ale przypomniałem sobie, że przecież nie mam przy sobie portfela…

Julia nie wiedziała dlaczego akurat teraz przypomniała sobie scenę ze świetną rolą tańczącej Jennifer Grey w „Dirty Dancing”. Nagle nabrała ochoty, aby podbiec do Bolka, jak „Baby” w finałowej scenie podbiega do Johnny’ego. Uniosła twarz do góry, roześmiała się głośno i po prostu zagrała tę scenę, ruszając przed siebie i krzycząc po drodze „Ale ja już mam swoje ciacho!”.

Miała nadzieję, że Bolek na tyle odzyskał już siły, aby w tym momencie chwycić ją i unieść nad siebie. No bo jeśli nie, to za chwilę zwalą się razem na stojące za Bolkiem łóżko redaktora, łamiąc mu zapewne kolejne z jego kruchych kości. 


Bolecnauta Pan M. pisze i wymyśla, zaskakując i wzruszając czytelników. Każdy może pomóc w tworzeniu powieści, zamieszczając pomysły i sugestie w komentarzu. Zachęcamy do opisywania swoich wrażeń czytelniczych!

Kolejny odcinek już niedługo! Czy dojdziemy do magicznej liczby 100 odcinków?

Tajemnica szmaragdu - odcinek 93, czyli obraz OIOMu po bitwie

~~M niezalogowany
25 sierpnia 2021r. o 8:37
c.d.
-----------------------------------------------
Kiedy tylko minęli próg szpitalnej sali, Bolesław odrzucił torbę na bok, objął Julię oburącz w talii i przyciągnął do siebie, nie wyczuwając najmniejszego oporu, lecz coś zupełnie przeciwnego. Z zamkniętymi oczami wzajemnie odszukali swoje usta. Stali jak para zakochanych nastolatków i oddawali się uwolnionemu, długo wyczekiwanemu pragnieniu. Napawali się chwilą, w której nareszcie nikt im nie przeszkadzał, ani nie obdzielał ich wścibskim, reportersko-kontestującym łypaniem oczu. Chwila ta trwała niestety zbyt krótko. Dokładnie rzecz biorąc do momentu, kiedy zostali obdarowani równie wścibskim, lecz zakłopotanym spojrzeniem nadchodzącego policjanta.

Podkomisarz Kamiński uśmiechnął się, zatrzymał i lekko zmieszany patrzył na nich sponad niesionego skromnego bukietu lekko sponiewieranych białych stokrotek.

- No, proszę! Pan Wilczyński i pani Polańska. Cieszę się, że widzę państwa w dobrej kondycji.

- I wzajemnie. Słyszałem, że na lotnisku rozróba była konkretna. Prawda to? – odpowiedział pytaniem, wiedziony niepohamowaną zawodową ciekawością, Bolesław. Szczegółowo znał przebieg potyczki antyterrorystów z najemnikami. Dowiedział się o tym już wcześniej, wysłuchując przez dwa dni bogatych relacji redaktora Skrętkowskiego. Nie był tylko do końca pewien, czy dziennikarz faktycznie mógł dowodzić całą akcją, czy był to tylko wytwór jego rozwiniętej elokwencji połączonej z bujną wyobraźnią. Osobiście Bolesław był przekonany, że ten Skrętkowski uwielbia permanentnie upiększać swoje opowieści i to rozbudowując, czy ubarwiając w nich znacząco własną rolę.

- A tak, prawdziwa bitwa! Nigdy nie brałem udziału w takiej akcji i nikomu nie życzę. Ale na szczęście, wynik jeden do zera, żeby użyć żargonu piłkarskiego. Ofiary potyczki leżą w co najmniej trzech szpitalach, z tego co mi wiadomo. Ale ani aspirant, ani redaktor, ani ten kapitan z wojskowego archiwum nie brali udziału w samej strzelaninie. Są skutkami ubocznymi, można powiedzieć…

- A co z panem prokuratorem? – przerwała policjantowi Julia. – Czy to prawda, że po operacji podobno nie zabawił zbyt długo w naszym szpitalu?

- Zgadza się. Tuż po zabiegu przewieziono go do Wrocławia na Ołbińską – pospieszył z wyjaśnieniami podkomisarz. – To placówka resortowa i zwykle pod opiekę tamtejszych specjalistów trafiają funkcjonariusze naszych służb.

- To nasz dzielny aspirant też pewnie długo tu nie zabawi? – domyśliła się Julia. – A te kwiatki to dla kogo?

- A, no właśnie dla niego. Wahałem się między tabliczką czekolady a kwiatkami. Ale przecież Hieronim to nie dziecko i ze słodyczy by się raczej nie ucieszył – podzielił się swoimi przemyśleniami podkomisarz. – A co do zmiany placówki medycznej, to oczywiście proponowaliśmy mu to, ale aspirant uparł się i nie wyraził zgody na przeniesienie. Nie wiem, może jakaś pielęgniarka wpadła mu w oko…

- To może powinni go na okulistykę przenieść? – z ironią podpowiedział Bolesław.

Julia kuksnęła swojego wybranka pod żebra, gdyż ona o najświeższych tutejszych relacjach damsko-męskich co nieco już wiedziała. A swojemu zmartwychwstałemu ojcu Ola, póki co, nie sprzedawała jeszcze gorących lokalnych plotek towarzyskich na temat nowo zadzierzgniętych uczuciowych relacji swoich bądź swoich koleżanek.

Pochłonięty jakimiś niezwiązanymi z medycyną myślami podkomisarz wydawał się nie wychwycić dowcipu. Zmarszczył czoło jakby właśnie usiłował coś sobie przypomnieć.

- A fakt… Z jego wzrokiem od dawna było niedobrze. Może to przez te okulary, które ciągle mu spadały, dopóki mu się gdzieś całkiem nie zapodziały… – śledczy podrapał się po głowie i chrząknął. Najwyraźniej miał do nich obojga jakąś sprawę, tylko być może nie był pewien, czy to odpowiedni czas i miejsce na kontynuację dochodzenia. Zawodowy obowiązek wziął jednak górę. – Tak się cały czas zastanawiam i nie daje mi to spokoju…

- Słuchamy? – przekręciła głowę Julia, choć wolałaby, aby to akurat przesłuchanie zostało odłożone na później. Najlepiej w jakąś bliżej nie określoną dalszą przyszłość.

- Chodzi o to włamanie, panie Wilczyński… - podkomisarz zwrócił się do Bolesława. – Wiemy, kim był intruz. Wiemy, że śledził państwa, namierzając państwa auta. Wiemy, że ukradł skrzynkę. I do tej pory wszystko to rozumiem i jakoś się to logicznie układa… Ale…

- Ale? – Julia próbowała zachęcić podkomisarza do streszczania się i przejścia do konkretów.

- Tu nie chodziło tylko i wyłącznie o kradzież tej skrzynki. No bo ten Jacenko przecież później ot tak sobie nie znika… – podkomisarz patrzył teraz raz na nich na przemian. Bardzo powoli rozkręcał przy tym swoją dochodzeniową narrację. Mówił całkiem tak, jakby coś czytał, przesuwając palcem po notatkach sporządzonych w swojej głowie. – Wkrótce po postrzeleniu pana Wilczyńskiego napada na pani wujka i na panią. Kradnie różową walizkę. Tę samą, którą uprzednio zabrała pani z mercedesa stojącego przed garażem pana Wilczyńskiego i którą aspirant chwilę potem pomógł pani zanieść do pana Rybki. Bandyta porzuca rozbebeszoną walizkę niedaleko za pani domem. Następnie porywa tę młodą dziennikarkę, u której aspirant Świgoń znalazł wcześniej jego zdjęcie. Wkrótce potem wpada do szpitala, strzela do prokuratora, porywa państwa córkę i po drodze, dla zabawy, jakby od niechcenia, nokautuje dwóch przypadkowych osiłków. Zwiewa z dziewczynami zamkniętymi w bagażniku po ulicach miasta, niemal rozjeżdżając ludzi na rynku. A następnie zapada się pod ziemię…

- Nie bardzo wiem, w czym my moglibyśmy panu pomóc? – w głosie Bolesława dało się wyczuć nutę zniecierpliwienia, które niewątpliwie udzieliło mu się od stojącej obok Julii.

- Wniosek nasuwa się sam, panie Wilczyński – podkomisarz nieustannie mierzył wzrokiem swoich rozmówców, oczekując pewnych znanych mu oznak i symptomów w ich zachowaniu, gestach i postawach. Tak, jak uczono go na zajęciach z psychologii śledczej. Duś, duś, aż balonik pęknie i coś się w końcu uda wycisnąć z podejrzanych. – Jacence nie chodziło o samą skrzynkę…

- A czego mógł chcieć? – Julia chcąc nie chcąc, musiała zacząć grać rolę osoby niedomyślnej. I niewinnej. Miała nadzieję, że na jej twarzy nie odmalowało się lekkie zaniepokojenie.

- Pani Julio… – podkomisarz pokręcił głową. Albo nie dowierzał w jej niezbyt lotny umysł, albo próbował podważyć jej talent aktorski. – To jasne, że tego, co powinno znajdować się w tej skrzynce, a co z pewnością tam się nie znajdowało…

- Nie mam pojęcia, o czym pan mówi – nieco zbyt szybko odparowała Julia. I nieco zbyt nerwowo uniosła przy tym ramiona. Oby tylko zaraz ten Kamiński nie zabrał mnie na wariograf, pomyślała Julia, bo przepadnę z kretesem.

- Pani już mi mówiła, że nie wie, co mogło znajdować się w tej skrzynce. Pamięta pani? – podkomisarz przeniósł wzrok z Julii na Bolesława. – To może pan to wie, panie Wilczyński? I co najważniejsze: czy ma pan jakąkolwiek wiedzę, gdzie to coś może się aktualnie znajdować?

- Absolutnie żadnej – gdybym był podpięty do wariografu, to gliniarz miałby uciechę i satysfakcję, pomyślał Bolesław. Ale brnął dalej, dokładnie tak, jak to robiła jego wspólniczka Julia. – Skrzynki nie otwierałem. Schowałem ją w garażu i zaproponowałem Julii, abyśmy spróbowali otworzyć ją następnego dnia. Prawda, Julia?

- Dokładnie tak było, panie podkomisarzu – pokiwała głową Julia. Znów zbyt szybko. – Bolek potrzebuje wypoczynku. Czy możemy już iść?

Duet wyrachowanych opryszków i łgarzy współpracował w niemym porozumieniu. Ale przecież nie mieli innego wyjścia. Nawet jeżeli by się przyznali podkomisarzowi, że w odkopanej skrzynce coś tam jednak było, to przecież teraz i tak nie miało to już znaczenia. Zgodnie z tym, czego dowiedzieli się od Oli i Waldka, to COŚ ze skrzynki gdzieś zniknęło. Zdematerializowało się. Wyparowało. Przepadło jak kamień w wodę…

***

Od kiedy Sylwia usłyszała dwa wyraźne strzały, cały czas usiłowała wyrwać rękę trzymaną przez Dymitra i wrócić do hangaru. Zupełnie jakby miała jakieś przeczucie, że stało się tam coś złego. Dymitr nie puszczał jednak jej ręki i nadal ciągnął dziewczynę za sobą w ciemność. Wiedział, że powrót tam oznaczałby dla niego i dla Sylwii śmiertelne niebezpieczeństwo. Dostał jedną jedyną szansę od tego gościa i od losu, więc nie mógł jej zmarnować.

Kazał Sylwii nieco się pochylić i po kilkunastu metrach dobiegli do kępy krzaków. Zatrzymali się i przykucnęli. Odczekali kilka chwil, zanim Dymitr wychylił się poza linię krzewów i upewnił, że nikt z hangaru nie ruszył za nimi. Próbował rozejrzeć się po okolicy, choć czerń nocy zalewała wszystko i rozmywała ledwie widoczne szczegóły terenu. Łuna pożaru biła po drugiej stronie wielkiego kopca, niegdyś skutecznie kamuflującego miejsce przechowywania radzieckich samolotów.

Strzelanina na trawiastych łąkach w oddali powoli przygasała. Dymitr wyraźnie słyszał, że serie z broni maszynowej są coraz rzadsze i wkrótce przeszły w pojedyncze strzały. Trzeba się stąd ewakuować, dopóki jeszcze wymiana ognia trwa i absorbuje uwagę jej uczestników, pomyślał. Cofnął się w gęstwinę. W miejscu, gdzie powinna być Sylwia, nikogo nie było.

- Sylwia! – próbował zakrzyknąć szeptem. – Sylwia, gdzie jesteś?

- Tu jestem! – usłyszał w odpowiedzi niedaleko jej równie przyciszony głos.

- No jasne, że tu. Czyli gdzie???

- Tutaj! Znalazłam coś! Chodź do mnie szybko, Dima.

Dymitr ruszył, potykając się raz po raz o gałęzie i obijając o pnie drzew. Po chwili ujrzał plecy Sylwii. Wpatrywała się w coś stojącego przed nią. Obszedł Sylwię z lewej strony i zobaczył to, co ona. Czyli niewielkie auto. Zdaje się, że w jakimś odcieniu jakiegoś bardzo jasnego koloru.

W przeciwieństwie do Sylwii, Dymitr miał wyuczone określone zachowania. Chwycił za klamkę drzwi kierowcy, które były pozbawione szyby i wsiadł do środka. Sięgnął do podsufitki i zapalił maleńką lampkę, po czym rozejrzał się po wnętrzu. Dość mocno zdziwił się kolejną porcją szczęścia, kiedy spojrzał na stacyjkę, przy której zwisał puszysty brelok. Przekręcając kluczyk miał tylko nadzieję, że samochód nie został porzucony w tym miejscu z powodu awarii lub przez brak paliwa…

***

- Mogłabym tak z tobą i z tym twoim płaszczem podróżować nawet na koniec świata. Superowo było, kochanie… – wyszeptała Sylwia, leżąca z Dymitrem pod jego płaszczem w pozycji łyżeczek ułożonych w szufladzie na sztućce. Dymitr uniósł głowę i zobaczył, że mimo jasnego, słonecznego poranka Sylwia nie otworzyła jeszcze oczu, choć przecież już nie spała. Widocznie mówiąc to przywoływała wspomnienia.

- Gorąca noc, to prawda – zaśmiał się ze swojej dwuznacznej odpowiedzi. Zaczął delikatnie ciągnąć za płaszcz. Naciągał go coraz bardziej na siebie, a tym samym zsuwał go z ciała swojej towarzyszki, odsłaniając powoli jej ponętne krągłości. Pozwoliła mu na to, ale tylko przez chwilę. Ze słowami „ziiiimno mi” próbowała przeciągać prowizoryczne okrycie z powrotem, próbując droczyć się i bawić, jak podczas przeciągania liny. Dymitr w końcu wypuścił płaszcz z ręki, a wtedy Sylwia chichocząc schowała się pod nim razem z głową.

Nagi Dymitr z dużą sprawnością wdział na siebie wszystko, co w środku nocy po ciemku zdjął. Tyle, że w odwrotnej kolejności. Ubrany wygramolił się z samochodu przez otwartą pokrywę bagażnika. Poprawił tu i ówdzie krzywo ułożoną garderobę, po czym spojrzał na okryte dzieło sztuki. Wcześniej nigdy by nie dał wiary, że w takiej konfiguracji złożonych siedzeń, dwoje dorosłych ludzi da radę spędzić zmysłową noc we wnętrzu tak niewielkiego auta.

- Ile masz gotówki? – spytał, sięgając po spodnie Sylwii leżące tuż obok pistoletu. – Wszystko co miałem, niestety poszło wczoraj z dymem.

- Tyle, ile mogłam wypłacić z bankomatu. Ale to też zapakowałam do twojej torby. Ty nie masz nic, ja nie mam nic…

- Więc razem mamy wszystko… A ta karta? – Dymitr znalazł w jednej z kieszeni kartę płatniczą. Sylwia wystawiła głowę spod płaszcza.

- Limit wypłaty dwa tysiące dziennie – odparła.

- Cholera. Trochę mało, ale na początek musi wystarczyć.

- Jak się mój mąż zorientuje, że dałam dyla, to na pewno zablokuje mi tę kartę, Dymitr.

- No, cóż. Wtedy zostaje nam jeszcze pistolet – Dymitr w zamyśleniu spojrzał na lśniącą broń.

- Ale super! Będziemy jak Bonnie i Clyde! – Sylwia zapiszczała i z radości zaczęła pod płaszczem wierzgać nogami.

- Jak Bonnie i Clyde... A teraz ubieraj się. Trzeba coś zrobić z tym autem. Jeżeli będą go szukać, a na pewno będą, to trudno nam się będzie w nim skutecznie ukryć.

***

Samochód zepchnięty z urwiska na skraju kamieniołomu leciał w dół długie trzy i pół sekundy. No, może nawet ciut krócej. Nie była to aż tak spektakularna scena, jakiej Sylwia z Dymitrem się spodziewali. Według planu polo miało wpaść do wody i zniknąć w niej na zawsze. Ale nie zniknęło, bo nie trafiło w taflę niewielkiego, szmaragdowo-turkusowego jeziorka, powstałego na dnie dawnego wyrobiska w jakiejś małej wiosce w okolicach Bolesławca.

Auto obiło się kilka razy o wystające fragmenty litej piaskowcowej skały, lekko zmieniło kierunek lotu i gruchnęło z głuchym hukiem przodem w znajdującą się na dnie platformę skalną. Żółty volkswagen nie zapłonął, jak samochody w filmach spadające do głębokiej przepaści, ale przez chwilę stał na zmiażdżonej do połowy masce, a potem gibnął się i zaczął opadać. Prawe tylne koło oparło się jeszcze przez moment na krawędzi sąsiedniego bloku żółtawego piaskowca, po czym porozbijany, pozbawiony już wszystkich szyb wrak, zgrzytając spoczął ostatecznie na lewym boku z otwartą klapą bagażnika, z którego wysypała się jego zawartość, ukryta dotąd pod ruchomą płytą podłogi. Dymitr zaklął wiązanką zaczynającą się na literę „K”, a kończącą się na „mać”, po czym rozejrzał się dokoła, upewniając się, czy w najbliższej okolicy nie pojawił się aby jakiś przypadkowy świadek tej komunikacyjnej katastrofy. Na szczęście byli sami.

Kiedy dramatyczny spektakl się zakończył, Sylwia przypatrywała się jeszcze przez chwilę znajdującym się kilkanaście metrów niżej szczątkom. W pewnej chwili zmrużyła oczy i zrobiła z prawej dłoni daszek nad brwiami. Następnie tą samą ręką postukała Dymitra w ramię, a drugą wskazała na dół. Na coś zielonego i błyszczącego. Coś, co z pewnością musiało wylecieć z wnętrza rozbitego pojazdu, razem z kołem zapasowym, gaśnicą, trójkątem ostrzegawczym, apteczką i kilkoma innymi drobiazgami, które każdy przezorny kierowca zwyczajowo, zgodnie z prawem, bądź na wszelki wypadek wozi ze sobą w bagażniku…
----------------------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam,
M.

Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).