Jest już kolejna część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Indeks bohaterów - kto jest kim?
Dziewięćdziesiąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Dziewięćdziesiąta pierwsza część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Dziewięćdziesiąta druga część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Zapraszamy do lektury kolejnego odcinka:
Nareszcie wracamy do naszych głównych bohaterów, więc nie obejdzie się bez ulubionych retrospekcji...
Julia stała oparta plecami o ścianę na korytarzu, gdzieś w połowie długości pomiędzy dyżurką pielęgniarek a salą, w której jeszcze trzy dni wcześniej samotnie stacjonował jej, jak by nie mówić, aktualny narzeczony. Wpatrywała się w czubki swoich butów zastanawiając się, kiedy wreszcie będzie je mogła codziennie ustawiać obok męskiej pary numer czterdzieści osiem – bo takie właśnie, wielkie jak kajaki, obuwie miał w zwyczaju nosić na swoich stopach Bolek.
Co prawda, od kilku dni ten łajza próbował wypierać się swoich oświadczyn, ale przecież Julia miała co najmniej jednego naocznego i nausznego świadka jego oświadczenia woli. I nie zamierzała w tej kwestii temu lawirantowi odpuścić, ani tym bardziej pozwolić mu się wyłgać rzekomym otumanieniem lekami. Oświadczyny to oświadczyny. Jeszcze tylko jakiś pierścionek przytaszczy, z brylantem na ten przykład (o szmaragdach chwilowo ani ona, ani Bolek nie mieli więcej ochoty rozmawiać), no i będzie można ustalać datę ślubu.
Siostra Żaneta przeszła cichutko obok niej, ostrożnie niosąc tacę z lekami i niemal unosząc się na palcach, jakby nie chciała mącić toku jej myśli. Julia podniosła jednak głowę i natychmiast musiała odwzajemnić szeroki uśmiech pielęgniarki, która nie musiała nic mówić, żeby przekazać, że i ona ogromnie cieszy się z tego, co ma przynieść najbliższa przyszłość. Spiritus movens Żaneta. Czyż to nie oczywiste, że Julii przyszło właśnie do głowy, aby poprosić siostrę na świadka?
Siostra, jej zmienniczki i paru lekarzy ostatnie dni mieli bardzo pracowite. Lista pacjentów na ich oddziale gwałtownie powiększyła się z powodu skutków, jak to określiła Julia, krwawej potyczki, która prawdopodobnie przejdzie do historii pod nazwą „bitwa pod Osłą AD 2020”. Siły zła sromotnie przegrały z siłami dobra, mimo podobnego poziomu uzbrojenia, wyszkolenia i wyrównanej liczebności. Najwidoczniej jednak jednej ze stron nie dopisało morale.
W kategoriach cudu można potraktować fakt, że nikt tamtego feralnego wieczora nie zginął. Przynajmniej nie na śmierć. Parę osób za to można było natomiast uznać za zaginione. A na pewno pewną tajemniczą parę, która według Waldka w tajemniczy sposób oddaliła się w nieznanym nikomu kierunku.
Pamiętnej nocy, o której zapewne długo jeszcze będą się rozpisywać w gazetach, na portalach i na paskach wiadomości we wszystkich ogólnopolskich stacjach telewizyjnych, zwożono do bolesławieckiego szpitala jeden po drugim: kapitana Mleczkę z poważnie połamaną nogą, aspiranta Świgonia z poważnie połamanymi kilkoma kośćmi, poparzonego i poważnie podtrutego dymem i oparami oraz redaktora Skrętkowskiego z listą obrażeń, którą skończylibyśmy czytać dopiero następnego dnia (oczywiście gdybyśmy zaczęli ją czytać ze trzy dni wcześniej). W każdym razie, u niego akurat na obojczykach się nie skończyło. Ale jego hart ducha, przeciwnie do tych ledwie kilku złamanych kości, na pewno nie został tak drastycznie jak one zdefragmentowany. Nie mógł co prawda własnoręcznie pisać, ale za to kazał sobie do szpitala przynosić codziennie dyktafon, a potem ze swoich nagrań tworzyć kolejne artykuły. A miał przecież o czym pisać. Znaczy mówić.
Kiedy przeróżne wieści-opowieści o jego karkołomnych wyczynach rozeszły się po okolicy, wśród znajomych i kolegów rozpoczęło się wymyślanie dla redaktora nowej, odpowiedniej ksywki. Z kilkunastu najlepszych propozycji ostały się z racji jego dokonań: „nosorożec”, „taran” i „baran”. Żaklina rzuciła nawet propozycję zamieszczenia na portalu ankiety, aby dać możliwość wypowiedzenia się na ten temat czytelnikom, ale redaktor stanowczo odrzucił ten pomysł. Szybko i definitywnie skreślił oba przezwiska z konotacjami zoologicznymi i obstawał, aby w razie konieczności nazywać go „taranem”. Chyba naprawdę musiało mu się to spodobać, bo postanowił, że w stopkach pod artykułami będzie odtąd się podpisywał Gerard „Taran” Skrętkowski, aby ludzie już na zawsze myśleli o nim, jako o osobie, która przebije wszystkie ściany niechęci i wszelkie mury milczenia.
Kilku lekko rannych antyterrorystów dochodziło do siebie z kolei w resortowej placówce we Wrocławiu. W telewizji pokazywano oficjeli, którzy odwiedzali funkcjonariuszy i, co oczywiste, w odpowiedniej medialnej oprawie wręczali im nominacje i odznaczenia. Julia uśmiechała się, kiedy widziała migawki powtarzane chyba co godzinę w programach informacyjnych. Czasy może i się zmieniły, ale ludzie i metody ocieplania ich wizerunku nie do końca.
Z tego, co mówili i pisali dziennikarze, żaden z najemników nie zdołał uciec obławie. Kilku ocalałych przestępców szybko trafiło w miejsca odosobnienia, gdzie mogli oddawać się na przykład grze w kółko i krzyżyk lub rozwiązywać sudoku. Kilku pozostałych, poszkodowanych bandytów trafiło jeszcze szybciej do szpitala w Legnicy, gdzie wydzielono całkiem pokaźny fragment tamtejszego OIOMu i postawiono do pilnowania, zdaje się, ze dwudziestu policjantów. Aż do rozpraw sądowych na pewno nie będzie się tam nudzić ani jednym, ani drugim, mimo braku planszówek i krat w oknach.
Szczególny nadzór podobno sprawowano nad jednym z przestępców, najciężej rannym zresztą. Jedynym z dwoma ranami postrzałowymi. I jedynym postrzelonym od tyłu. Dziwnym trafem obie kule minęły krawędzie kamizelki, którą przezornie nosił gość będący szefem rozgromionej grupy. Jeden z pocisków potrzaskał kości jego lewego ramienia, a drugi przebił na wylot miękkie tkanki tuż nad prawym biodrem. Julia słyszała od Waldka, że dowódca gangu to bardzo groźny człowiek, ale jakoś dotąd nie potrafiła dać wiary, że delikwent dostał w plecy, bo odwrócił się i zaczął uciekać. A uciekać, jak zapewnił Waldek, to akurat facet potrafił doskonale. Julia nie mogła opędzić się od myśli, że widocznie jednak nie tak doskonale, jak Waldek strzelał.
Dwuosobowa sala, do której za chwilę Julia miała zamiar wejść, a będąca jedną z dwóch funkcjonujących na OIOMie bolesławieckiego szpitala, można więc śmiało powiedzieć, aktualnie pękała w szwach. Ta druga z sal również. Jeden pacjent więcej i musieliby dostawiać łóżka z aparaturą na korytarzu. Na szczęście jedno ze stanowisk, to zajmowane przez Bolka, miało się za moment nareszcie zwolnić, bo ten twardziel, zamiast pozostać jeszcze pod opieką rehabilitantów na innym oddziale, na własną prośbę postanowił wypisać się do domu. Do domu na Granicznej, należy uściślić. Chyba tak mu się spieszyło, żeby ze mną zamieszkać? – cieszyła się Julia. A może ma już dość przechwałek i mądrości wszelakich tego gadatliwego redaktorka, którego towarzystwem go na dwa dni uszczęśliwiono? Julia założyłaby się, że każdy wolałby leżeć koło tego policjanta, albo koło tego drugiego przystojniaka z wojska, zamiast narażać się na całodniowe wysłuchiwanie wyszukanych tekstów dziennikarza śledczego.
Julia i Bolesław wspólnie zgodzili się z jej postanowieniem, że właśnie na Granicznej razem zamieszkają. Z powodu konieczności opieki nad wujkiem Zygmuntem, Julia nie dała się namówić Bolkowi do wspólnego zamieszkania w jego dwupokojowym apartamencie w centrum. W chwili, kiedy niecałą dobę wcześniej Bolek to zaproponował, Julii natychmiast przyszedł do głowy inny, sprytniejszy plan, którego oczywiście nie mogła mu tak od razu wyjawić. W ciągu mniej niż minuty wszystko jednak przemyślała, przeliczyła i doszła do wniosku, że z ulicy 1 Maja Ola miałaby do szpitala maksymalnie kwadransik spacerkiem… Na drugie auto będzie musiała jeszcze trochę poczekać. Chyba, że wcześniej znajdzie się to pierwsze, zaginione na dawnym lotnisku w dziwnych okolicznościach, których Waldek ni cholery nie potrafił, zaś Julia podejrzewała, że nie chciał wytłumaczyć.
Kiedy po zakończonej naradzie plemiennej z Bolkiem zaproponowała poprzedniego wieczora Olce wyprowadzkę, ta piszczała chyba z pół godziny, jak dziewczynka rozpakowująca dwunastą lalkę Barbie. Julia też piszczała, ale trochę później, w łazience. Piszczała cichutko, z zakrytymi ustami i do tego bezgłośnie tupała nogami obutymi w puszyste kapcie. Była dumna ze swojej przebiegłości, ze swojego daru przekonywania i talentu aktorskiego. Cholera, może trzeba było zdawać do filmówki?
***
„Baby” stoi w jasnej sukience bez rękawów, oparta o samochód należący do Johnny’ego. Za chwilę bohaterowie „Dirty Dancing” będą się żegnać, zmuszeni zakończyć niemożliwą do kontynuowania znajomość. Będą udawać, że rozstają się jak przyjaciele, choć w środku na pewno oboje krzyczą, nie zgadzając się na ogłoszony przez społeczeństwo i rodzinę werdykt, zgodnie z którym różnice pozycji społecznych i stanu posiadania muszą zdecydować, że każde z nich powinno iść w inną, przeciwną stronę. Mezalianse od zawsze były nie do przyjęcia. Niezależnie od długości, czy szerokości geograficznej.
W tle rozpoczynają się pierwsze takty „She’s Like The Wind”, piosenki śpiewanej przez Patricka Swayze, który gra w filmie postać Johnny’ego. Julia czuje, że wybitna kreacja tego aktora, jego nieprzeciętna uroda i sprawność fizyczna na pewno spowodują, że będzie kojarzony z tą rolą do końca życia. Już kilka razy po nocach śniło się jej, że to ona gra rolę Frances Houseman. Wszystkie jej licealne koleżanki stwierdziły zresztą, że mają tak samo. Po prostu w tym filmie można się zakochać. A w Patryku zabujać, na amen. Patryk, ustaw się jako drugi w kolejce, tam za Bolkiem!
Mimo, że Julia doskonale wie, jak zakończy się ten film, bo siedzą z Bolkiem na tym seansie już czwarty raz, Julia ociera rękawem cieknące po policzkach łzy. Bolek nadal jednak nie zgadza się z twierdzeniem Julii, że jest to największy wyciskacz łez w historii kina. Ale on na pewno jest zazdrosny o Patryka, jak każdy facet zresztą. Niedawno Julia stwierdziła, że kiedy tylko „Wirujący Seks” pojawił się w kinach, zepchnął z podium „Love Story”. Ale Bolek cały czas upiera się, że „babom” to się podobają wszystkie filmy o miłości, bez względu na tytuł. Bolek uważa, że dziewczyny po prostu tak są skonstruowane, żeby się zakochiwać, odkochiwać, a potem ryczeć. Ten nieczuły troglodyta preferuje niestety tylko te ze scen miłosnych, kiedy można oglądać pocałunki śmierci. Ech, te chłopy, szkoda gadać…
Kątem załzawionego oka spogląda na Bolka, siedzącego na niewygodnym fotelu kina Forum, po jej lewej stronie. Jednym ruchem poprawia jego prawą rękę, która wydaje się lekko zsuwać z jej ramienia w kierunku niższych partii. Na pewno mu ścierpła, bo przecież nie zrobiłby tego specjalnie. Wiedziała, że dla niej Bolek cierpliwie będzie znosił zarówno katusze, związane z niewygodną pozycją na twardawych fotelach, jak i kolejny taniec finałowy bohaterów, wykonany w końcowej scenie filmu na przekór wszystkim i wszystkiemu.
Kto wie, może tym razem uda się Bolkowi nie ziewnąć? Nie udaje się. Napisy końcowe wywołują u niego chyba jakieś ataki ziewania. Ziewa też, kiedy wychodzą z sali kinowej. Julia widzi to, mimo, że próbuje zasłaniać usta rękami, udając, że osłania oczy przed rażącym słońcem, jeszcze dość wysoko wiszącym nad budynkami. Zapewne jeszcze nie wie, że film w Forumie będą wyświetlać jeszcze dwa razy. Ale jutro i pojutrze się dowie.
Nikt wychodzący z kina nie wsiada do żadnego z kilku polonezów, maluchów i dużych fiatów. Młodzież nie przyjeżdża do kina samochodami. Julia prosi Bolka, aby poszwendali się jeszcze trochę po mieście, zanim odprowadzi ją pod blok na Bielskiej. Ruszają więc w stronę stawu miejskiego.
Tak naprawdę nie ma w ich mieście zbyt wiele do oglądania, zwłaszcza kiedy już kilkadziesiąt razy zeszło się niemal wszystkie jego zakamarki. Julia bardzo lubi jednak te spacery z Bolkiem. A jeszcze bardziej wycieczki i wypady na rowerach. On potrafi być taki gapowato zabawny. A potem w domu? Znów będzie musiała wysłuchać narzekań mamy, że zamiast poświęcać czas na naukę, marnuje czas na kino. I to nie wiadomo, z kim. Jak to nie wiadomo? Z Bolkiem. A kto to jest ten Bolek? – jak zwykle zapyta mama. I znów Julii zrobi się przykro. Jak „Baby”, kiedy zabronili jej spotykać się z Johnnym, bo rzekomo był dla niej towarzysko nieodpowiedni.
- Może skoczymy jeszcze na jakieś ciacho? – proponuje swojemu chłopakowi, odsuwając przykre myśli na bok i na później.
Bolek staje, puszcza rękę Julii.
- Poczekaj – mówi i zaczyna obszukiwać kieszenie. W końcu daje za wygraną i oświadcza z wyczuwalnym zakłopotaniem. – Kurczę, nie wziąłem portfela. Capnąłem tylko tyle, żeby było na bilety. Ale możemy skoczyć do mnie i wezmę trochę kasy.
Julia doskonale wie, że Bolek tylko udaje. Wstyd mu się przyznać, że dziadkowie, z którymi mieszka od śmierci rodziców, właściwie nie dają mu kieszonkowego, bo zwyczajnie nie mają z czego. Wszystko co ma, zarabia sam, pomagając sąsiadom nosić węgiel, myć okna, czy trzepiąc dywany. Julia przytula się do Bolka, obejmuje i ściska tak mocno, że ani chybi ten zaraz pomyśli, że chce z niego wycisnąć chociaż złotówkę. Bolek najpierw wtula nos w jej włosy, a potem udaje, że się dusi, pokasłuje, jakby miał wypluć płuca. Julia odsuwa się, całuje go w usta i ciągnie za rękę.
- Spokojnie, głuptasie. Tata w tajemnicy przed mamą dał mi na kino. Ale skoro ty zapłaciłeś za bilety, to moje wydamy na słodkie zachciewajki. Dawaj, lecimy do cukierni. Może jeszcze nie jest zamknięta…
***
Bolesław odłożył spakowaną torbę z osobistymi drobiazgami na, jak ją niedawno nazwał, szpitalną pryczę i sięgnął dłonią do znajdującego się pod koszulką opatrunku, tuż nad lewym biodrem. Lekko docisnął. Zero dolegliwości. Docisnął mocniej. Nadal nic. Szkoda. Ale mimo braku bólu, można przecież troszkę poudawać, co nie? To zawsze działa na kobiety, lepiej niż jakaś tam snobistyczna gadka-szmatka, jak na przykład tego przemądrzałego redaktora, którego miał wątpliwą przyjemność przez dwa dni być sąsiadem. Ten to nawija, aż uszy bolą. Ale już za chwilę koniec z tą męczarnią. Odsiadka dobiega końca. Za chwilę Julia wpadnie po niego.
- Długo tak się jeszcze będziesz obmacywał? – odezwał się za jego plecami najpiękniejszy głos na świecie. Bolesław odwrócił się przez ramię.
- Sprawdzam, czy mam kasę, bo chciałem z okazji mojego powrotu zaprosić cię na jakieś ciacho. Ale przypomniałem sobie, że przecież nie mam przy sobie portfela…
Julia nie wiedziała dlaczego akurat teraz przypomniała sobie scenę ze świetną rolą tańczącej Jennifer Grey w „Dirty Dancing”. Nagle nabrała ochoty, aby podbiec do Bolka, jak „Baby” w finałowej scenie podbiega do Johnny’ego. Uniosła twarz do góry, roześmiała się głośno i po prostu zagrała tę scenę, ruszając przed siebie i krzycząc po drodze „Ale ja już mam swoje ciacho!”.
Miała nadzieję, że Bolek na tyle odzyskał już siły, aby w tym momencie chwycić ją i unieść nad siebie. No bo jeśli nie, to za chwilę zwalą się razem na stojące za Bolkiem łóżko redaktora, łamiąc mu zapewne kolejne z jego kruchych kości.
Bolecnauta Pan M. pisze i wymyśla, zaskakując i wzruszając czytelników. Każdy może pomóc w tworzeniu powieści, zamieszczając pomysły i sugestie w komentarzu. Zachęcamy do opisywania swoich wrażeń czytelniczych!
Kolejny odcinek już niedługo! Czy dojdziemy do magicznej liczby 100 odcinków?
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).