Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
30 sierpnia 2021r. godz. 15:00, odsłon: 1048, Bolecnauta Pan M./Bolec.Info

Tajemnica szmaragdu - odcinek 95, czyli niespotykana przesyłka

Część w której Mika rozpoczyna łowy na George'a Clooneya, zaczynając od smażenia kiełbasek.
Grill
Grill (fot. pixabay.com)
REKLAMA
Villaro zaprasza

Jest już kolejna część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Spis WSZYSTKICH ODCINKÓW

Indeks bohaterów - kto jest kim?

Dziewięćdziesiąta druga część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Dziewięćdziesiąta trzecia część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Dziewięćdziesiąta czwarta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Zapraszamy do lektury kolejnego odcinka:


- Dziękujemy za zaproszenie. My będziemy niestety już uciekać, moi drodzy – siostra Żaneta wstała i pociągnęła do góry chudego jak tyczka osobnika, którego przedstawiła dwie godziny wcześniej jako swojego męża, Roberta.

Facet może i wyglądał przy swojej żonie na zabiedzonego, ale stojący przy nim kieliszek cały czas był pusty. Nie dlatego, że Robert był abstynentem, ale widać nie lubił, aby procenty się ulatniały, a wódka niepotrzebnie ogrzewała w promieniach zachodzącego słońca. Kiedy tylko ktoś mu polewał, on natychmiast robił chlup, nie czekając nawet na toast. A ponieważ szybko robił chlup, znów ktoś szybko mu polewał. I wpadał w pętlę czasu, szybko osiągając stan nieważkości. Po każdym łyczku sięgał też po jeden ogóreczek. Kiedy ogóreczki wyszły, przerzucił się na konserwowe patisony. Tych równie szybko zaczęło ubywać, ale zagryzka została cudownie uratowana koniecznością opuszczenia gościnnego towarzystwa.

- Szkoda, że tak szybko. Jest dopiero w pół do siódmej – zasmuciła się Julia, wstając, aby odprowadzić dwójkę gości do furtki.

- Także żałuję, bo świetne z was towarzystwo. Ale mam nocny dyżur, a żadna z koleżanek nie będzie mogła się ze mną zamienić. Jeszcze raz dziękujemy za zaproszenie i jeszcze raz życzymy szczęścia. I aby wasza miłość kwitła – siostra Żaneta puściła do Julii oko, po czym przyjęła rolę solidnej podpory, aby silny wiatr nie wywrócił jej starającego się zachować powagę i równowagę męża.

Kiedy Julia wróciła, Bolesław wstał, aby zajrzeć do grillowanych na dwóch rusztach specjałów. Celowo zrezygnowali z cateringu, chcąc, aby impreza miała charakter luźny i rodzinny.

- Siadaj, Bolek. Od teraz ja będę robił za kuchmistrza i za kelnera – oznajmił Waldek, skutecznie przekrzykując podniesionym głosem gwar rozmów zgromadzonych na tyłach domu przy Granicznej uczestników tego garden party. Chwycił brata za rękaw eleganckiej, granatowej koszuli, aby ten usiadł, a sam wstał od dwóch połączonych ze sobą stołów, z których jeden trzeba było pożyczyć od sąsiadów, aby wystarczyło miejsca dla wszystkich.

Biorąc pod uwagę liczebność gości zaproszonych na przyjęcie zaręczynowe, można by było bez przesady użyć słowa „tłum”: Julia z Bolkiem, wujek Zygmunt, Waldek, Ola, Adam Mleczko o kulach, Małgosia zwana Miką, pan Stefan Rybka i siostra Żaneta z mężem. Ola bardzo chciała zaprosić również Żaklinę z Hieronimem, ale młody policjant jeszcze przez kilka dni nie mógł opuścić szpitala, choć z dnia na dzień jego stan się poprawiał.

Tworząc listę osób Julia uwzględniła także swoją matkę, lecz ta dowiedziawszy się, kto jeszcze będzie obecny na imprezie, wymówiła się nagle złym samopoczuciem. Obiecała, że odwiedzi ją i Olę, kiedy tylko lepiej się poczuje. Julia zwróciła uwagę, że ani razu nie użyła imienia Bolka i bardzo jej się to nie spodobało. Oli również.

- To ja się oferuję jako pomoc kuchenna – odpowiedziała Mika, wpatrzona w Waldka odkąd tylko podała mu rękę na powitanie, natychmiast rozpoczynając polowanie na polską wersję George'a Clooneya.

Od dwóch godzin konsekwentnie i bezczelnie łamała wszelkie obowiązujące zasady podrywu. Narzucała się Waldkowi na każdym kroku, kadziła mu, schlebiała, żartowała, machała firankami, robiła maślane oczy, ochała i achała, a kiedy tylko mogła czyniła aluzje o podtekście seksualnym. Wydawało się, że adorowanemu wcale to nie przeszkadza.

Kiedy tylko Julia zadzwoniła do niej i zdradziła, kto będzie brał udział w grillowej biesiadzie, Mika wpadła w panikę, twierdząc, że przecież nie ma się w co ubrać. Jednak trzeba przyznać, że mimo kościstej sylwetki, zrobiła wszystko co mogła, aby wyglądać korzystnie i kobieco. Z pewnością mogła się facetom podobać, co zapewne było jednym z jej priorytetów w ostatnich latach. Za to dzisiaj coś chyba ją opętało, bo popisywała się swoimi kabaretowymi zdolnościami i wiodła prym w rozśmieszaniu.

- Dzięki. Przyda mi się pomoc w kambuzie – uśmiechnął się do Miki Waldek, domyślając się, że za chwilę czeka go kolejny ból brzucha.

- Wszystkie majtki na pokład! Rozkazuj, kapitanie! – rzuciła Mika, udając, że podciąga opadające spodnie do góry.

Chwyciła Waldka pod rękę i odeszli razem na stanowisko przy skwierczących kawałkach karkówki, zawiniętych w sreberka kaszanek i szaszłyków z papryczką. Kiedy Waldek objął ją w pasie, Mika nie zaprotestowała, a nikt inny się nawet nie zdziwił. Ale też nie wszyscy to zauważyli, pochłonięci rozmową w oczekiwaniu na kolejne obiecująco pachnące specjały z rusztu.

Odprowadziła ich salwa śmiechu i rzucone Bolkowi znaczące spojrzenie Julii, której wydawało się, że może z tej znajomości w najbliższej przyszłości coś się rozwinie. Kilkanaście minut wcześniej Waldek dał wszystkim do zrozumienia, że pisząc te swoje raporty może nawet zatrzyma się na parę dni w mieszkaniu u Bolka, zanim jeszcze Ola rozgości się tam na dobre. Świetnie by było, żeby bracia po tylu latach spróbowali się zbliżyć. Przecież mieli tylko siebie na tym świecie, pomyślała Julia. Była przekonana, że w końcu zapomną o tym, co ich podzieliło. Raz na zawsze.

Adam vel Alan Mleczko, raczący się dotąd jedynie odrobiną piwa, zapragnął pójść, a raczej pokulać za potrzebą. Ola pomogła mu wstać i zaproponowała asystę w wędrówce do toalety. Kiedy tylko odeszli, wujek Zygmunt także podniósł się z krzesła.

- Ja już pójdę. Jestem zmęczony. A wy bawcie się dobrze. I nie przejmujcie się sąsiadami. Oni też czasem siedzą do późna i hałasują. Dobranoc, gdyby wam się troszkę przeciągnęło.

- Dobranoc, wujku – odpowiedziała Julia i oparła głowę na ramieniu siedzącego po jej prawej stronie Bolka.

- Dobranoc panu. Miło było poznać kolegę równolatka – uniósł rękę w geście pożegnania pan Rybka.

Kiedy zostali sami z Julią i Bolesławem, wreszcie mógł zapytać o to, co od początku tego spotkania nie dawało mu spokoju. Nie chciał jednak psuć wcześniej narzeczonym uroczystości swoją nadmierną ciekawością. Dopiero teraz nadarzyła się okazja na szczerą rozmowę w trzy pary oczu.

- Julia, Bolek, możecie mi wreszcie powiedzieć, co się stało z tym ogromnym szmaragdem?

- Nic. Wziął i zaginął… – odpowiedział Bolesław, spokojny jak ocean. Ale od opuszczenia szpitala już nie taki milczący. Nareszcie bowiem mogli z Julią wziąć własne sprawy we własne ręce.

- I dobrze – stwierdziła porażająca podobnym spokojem Julia. – Problem z głowy.

- Jak to zaginął? – szczerze się zdziwił ich obojętnością pan Stefan. Przecież obydwoje wcześniej byli tacy zaangażowani! – Znika coś wartego kilkadziesiąt milionów złotych, a wy nie wyglądacie na specjalnie przejętych tym faktem…

- Sam pan mówił, że co w ziemi, to państwowe… – odrzekła Julia.

- Więc niech się państwo tym martwi, gdzie mógł się podziać – poparł ją Bolesław. – Ja tam za cudzym więcej latać nie będę. Jeszcze mi życie miłe.

- To zrozumiałe, że możecie mieć obawy po tym, co spotkało Bolka. Sam bym się bał trzymać coś, co jest warte taką fortunę. Ale policja wszystko wie? – spytał, a raczej stwierdził pan Rybka.

- Jeśli wie, to nie od nas. My oficjalnie zaprzeczyliśmy, abyśmy cokolwiek ze skrzynki wyciągali – zdradziła Julia. – Dla nas klejnotu nigdy nie było i lepiej, żeby się nie odnalazł.

- Ale to przecież nieprawda… – pan Stefan uniósł i rozłożył ręce.

- Wolę żyć z tego co zarabiamy, niż zostać martwym handlarzem kradzionymi klejnotami – celnie podsumował całą tę sensacyjną historię Bolesław.

- Właśnie. Dyskutowaliśmy o tym i zdecydowaliśmy, że koniec z tymi durnotami. Żadnych więcej skarbów, żadnych sensacyjnych poszukiwań, żadnych szurniętych pomysłów z nurkowaniem, kopaniem i tak dalej. Nie po to siebie odzyskaliśmy, żeby się teraz znów narażać – w głosie Julii słychać było sporo emocji, ale i zdecydowania.

- Cóż, jak tam sobie chcecie – machnął ręką pan Rybka. – Ale to nie zmienia faktu, że ja ten szmaragd widziałem i jestem bardzo zainteresowany wyjaśnieniem jego przeznaczenia i historii. Dobrze wiecie, że ciekawostki z przeszłości to moja pasja. Dlatego będę próbował szukać jakichkolwiek informacji na jego temat, choć zdaję sobie sprawę, że może z tym być tak samo, jak ze złotym pociągiem w Wałbrzychu…

- Rozumiem pana profesora, ale szczerze bym to panu odradzał. Mam wrażenie, że za tą sprawą ze szmaragdem kryje się dużo więcej. Że nadal istnieje ktoś, kto mógłby nim być zainteresowany. A my absolutnie nie mamy ochoty na kolejne przygody – stwierdził Bolesław.

- Nie możemy też pozwolić, aby ktokolwiek z naszych rodzin, ale i w ogóle ktokolwiek ucierpiał z powodu naszych szczeniackich wygłupów. I muszę podkreślić, panie Stefanie, że nie chcielibyśmy, aby w tej sprawie kiedykolwiek pojawiły się nasze nazwiska.

- Nie musicie o to prosić, Julia. Obiecuję, że nikt się ode mnie nie dowie, iż kiedykolwiek mieliście z tym coś wspólnego.

W tej samej chwili ponownie usiedli do stołu Waldek z Miką, przynosząc gotowe do spałaszowania upieczone mięsiwo. Oboje byli roześmiani i lekko zarumienieni. Być może podeszli zbyt blisko żarzącego się węgla. A być może stali tam za blisko siebie.

- No, a tylko do mojej wiadomości, Julia. Jak to się stało, że miałaś ten kamień, a teraz go nie masz? – pan Rybka nie odpuszczał. Ciekawość chrupała go kęs po kęsie.

Tu postanowił się wtrącić Waldek. Widocznie uznał, że jego informacje mogą się do czegoś przydać. A może miał nadzieję, że przy okazji uda mu się dowiedzieć czegoś jeszcze, co mogłoby pomóc w sprawie, którą się służbowo zajmował. I z powodu której zawitał do Bolesławca.

- Rozmawiałem ze wszystkimi o ostatnich wydarzeniach. Z Bolkiem, Julią, Olą, policjantami…

- Nie zapomniałeś aby o bandytach? – przerwała mu Julia, nie patrząc na Waldka, ale podziwiając otrzymany pierścionek zaręczynowy. Dla informacji - oczko nie było zielone. Nie było też brylantem, ale i tak złoty pierścionek był prześliczny.

- Owszem, próbowałem wydostać z nich pewne informacje. Ale wyłącznie dla celów prowadzonego przeze mnie śledztwa…

- Julia, nie przerywaj – zwrócił narzeczonej uwagę Bolesław. – Z chęcią dowiem się, co mnie ominęło, kiedy leżałem w szpitalu…

- Właśnie, nie przerywaj, przekupo jedna. Ja też się z chęcią dowiem, co mnie ominęło. Jakie chrupiące ciacha dostały się innym babom, a nie mnie – w ten ironiczny sposób Mika również postanowiła zaangażować się w rozmowę.

- Zacznę od momentu postrzelenia Bolka – Waldek mówiąc spoglądał na wszystkich słuchaczy po kolei. – Bo wszystko, co się zdarzyło wcześniej, jest wam już znane.

- A mi nie jest znane. Ale okej, opowiesz mi później, Waldku. Przy śniadaniu – zażartowała Mika, wywołując grupowy chichot zebranych.

- Otóż, bandyta zabiera z sejfu Bolka skrzynkę. Domyślam się, że jedzie z nią do zleceniodawcy, który nagrał mu tę robotę. Wtedy ten ktoś stwierdza, że skrzynka jest pusta…

- Co oznacza to, że przeciwnie do mnie, oni musieli wiedzieć, jak tę skrzynkę otworzyć – wniosek Bolesława był dla wszystkich oczywisty, więc wszyscy poza nim pokiwali głowami. – Ja otworzyłem ją tylko przez przypadek. Cholera, gdyby nie to, być może oprócz mnie, nikt inny by nie ucierpiał…

- Być może – zgodziła się Julia przypominając sobie długą listę kolejnych, po Bolesławie, poszkodowanych.

- Gościu dostaje i przyjmuje zlecenie odnalezienia zawartości skrzynki, czyli zielonego kamienia. Wielkiego jak pięść szmaragdu o ogromnej wartości – kontynuował Waldek. – A to oznacza, że cała sprawa ma wyłącznie podłoże finansowe. I, że istnieje ktoś, zaznaczam - bardzo bogaty i wpływowy ktoś, kto o istnieniu klejnotu jest doskonale poinformowany. Tyle, że do tej pory nie miał pojęcia o miejscu jego ukrycia. Dzięki podwładnej Adama, tej wypukłej z każdej strony rudoblond Sylwii z archiwum wojskowego, ten ktoś dowiaduje się, że ktoś inny także poszukuje starych poniemieckich map. Tych samych, które osoba ta przeglądała wcześniej osobiście, a z których nie udało jej się wówczas nic konkretnego wywnioskować. Na mapach nie istniał bowiem żaden znak „X”, oznaczający miejsce zakopania przez Bolka poszukiwanego pojemnika.

- Dlatego właśnie zlecił śledzenie mnie i Julii, licząc, że być może my będziemy coś wiedzieć na temat lokalizacji skrzynki, zaginionej trzydzieści lat temu – domyślił się Bolesław.

- Dokładnie. I trafił bezbłędnie. Najemnik, który był na ich usługach, doskonale się spisał. Ale tylko ze skrzynką. Ze szmaragdem miał już pod górę. Najpierw postanowił odebrać go siłą. Stąd jego wizyta w domu Julii i jej wujka. Po kradzieży różowej walizki odkrywa jednak próbę oszustwa. Bo nasza cwana Julia…

- No, no. Tylko nie cwana. Zaradna – poprawiła Waldka broniąca przyjaciółki Mika.

- Cwana Julia – nie dał za wygraną Waldek – która słusznie domyśliła się, że złodzieja nie zadowoli pusta skrzynka, wciągnęła do spisku Mikę, łudząc się, że w razie czego wciśnie bandycie szklany falsyfikat.

- A jednak nie zaradna… Faktycznie, cwana. Mi sprzedała bajkę, że stłukła wujkową pamiątkę. Chytra lisica…

- Chytra, czy zaradna, nie ma znaczenia. Bo drań z wkurzonego robi się bezwzględny i zdesperowany. Oprócz chęci dorwania kamienia kipi żądzą zemsty. Porywa dziennikarkę, co według mnie dzieje się raczej przypadkiem. Potem wpada do szpitala. Pierwotnie zapewne miał zamiar przycisnąć Bolka, gdyż sądził, że ten wie, gdzie znajduje się wyciągnięty ze skrzynki szmaragd. Spłoszony przez Olę przed wejściem na oddział, wpada na pomysł jej porwania. Stąd też płynie prosty wniosek, że musiał wiedzieć, że Olka to twoja córka…

- I moja – wtrącił Bolesław, choć jeszcze nie do końca udało mu się z tym faktem oswoić.

- Mógł przypuszczać, że to wasza córka, jeżeli znał jej nazwisko. A mniemam, że znał. Potem strzela do prokuratora na schodach, zwiewa z Olą, trafiając po drodze na dwóch mięśniaków. Bez wysiłku radzi sobie z nimi, a potem, dokonując niezłej demolki na rynku, próbuje wyjechać z miasta do uprzednio przygotowanej kryjówki na dawnym lotnisku w Osłej. To z kolei oznacza, że już wcześniej miał zamiar kogoś porwać. Być może myślał o tobie, Julia, a być może o was obydwóch. Pewnie po to, aby wydostać z was, bądź z Bolka, informację o miejscu przechowywania kamienia.

- No właśnie – włączył się ponownie do rozmowy pan Stefan. – Gdzieś w tak zwanym międzyczasie zgubił mi się w tej opowieści nasz szmaragd.

- Już objaśniam. Otóż szmaragd zapodział się jakby dwa razy. Kiedy wróciliście z Wrocławia i Julia odebrała od Miki kopię, wówczas do walizki włożyła podróbkę, a oryginał zawinięty w jakiś pomarańczowy koc zostawiła w bagażniku.

- Zgadza się – potwierdziła Julia, zwracając się do pana Rybki. – Kiedy Ola po powrocie z Wrocławia podwiozła mnie do domu, poprosiłam ją, aby zgodnie z naszymi wcześniejszymi ustaleniami podrzuciła pana i szmaragd do pana mieszkania, a dopiero następnego dnia dla bezpieczeństwa mieliśmy razem zanieść go do skrytki w banku.

- Ola nie zostawiła jednak u pana tego kamienia – kontynuował Waldek. – Po drodze dostała SMS-a ze szpitala, że musi pilnie zastąpić kogoś, kto nie przyszedł do pracy. Dlatego zawiozła pana do domu, lecz nie wydała panu zawartości bagażnika. Zamiast tego pojechała do szpitala, ale na parkingu przełożyła jedynie kocyk ze szmaragdem pod podłogę bagażnika, uznawszy, że będzie to dla niego dużo bezpieczniejsze miejsce…

- Tyle, że nikogo nie raczyła o tym poinformować, jak zwy… – zdążyła dodać Julia. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale nie zdążyła dokończyć, więc w tym miejscu interesująca opowieść musiała zostać przerwana.

- Mamo! – od strony domu dobiegł ich głos Oli.

- No?

- Jakiś kurier dzwoni do bramy. Ma jakieś dwie przesyłki, czy coś…

- To idź do niego! – odkrzyknęła Julia.

- Nie mogę, muszę pomóc Adasiowi wyjść z toalety!

- Hmmm, Adasiowi… Może ja pójdę – zadeklarował Bolesław. – Ciekawe, czy facet wyda mi paczkę?

- Wątpię. Nie nazywasz się Polański, ani nie jesteś tutaj zameldowany. Ale jak chcesz, to chodźmy razem – zaproponowała Julia. – Niech się kurierzy przyzwyczajają, że będzie tu mieszkał nowy lokator…

Julia uśmiechnęła się, kiedy Mika słysząc tego plotkarskiego niusa na chwilę zrobiła wielkie oczy. Wstali z Bolkiem od stołu, chwycili się za ręce i poszli w kierunku furtki. Mika, Waldek i pan Rybka przez dłuższy moment w milczeniu patrzyli, jak narzeczeni się oddalają.

- Super para. Pięknie wyglądają razem – jako pierwsza odezwała się Mika. – Tak samo było w liceum.

- Na miłość nigdy nie jest za późno – filozoficznie podsumował Waldek spoglądając na szkolną koleżankę Julii. Po jego słowach i po jego spojrzeniu Mika chwyciła się za serce i w teatralnej pozie udała, że osuwa się zemdlona na krześle.

Julia i Bolesław wracając, nie trzymali się już za ręce. Nieśli dwa niewielkie pakunki. Każde trzymało po jednej paczce.

- Nie za wcześnie na prezenty ślubne? – zażartowała w swoim stylu Mika.

- A może to jednak pod choinkę? – dorzucił Waldek.

- Wiecie, co? To strasznie dziwne… – wykrzywiając usta i marszcząc czoło powiedziała Julia, jeszcze zanim dotarli do zastawionego stołu.

- Naprawdę dziwne, to fakt… – potwierdził Bolesław. – Obie paczki przyszły na ten adres. Ale jedna jest adresowana do Julii, a druga do mnie.

- A od kogo to? – zainteresował się pan Rybka.

- Nie ma danych nadawcy. Koleś z Fedexu powiedział tylko, że obie zostały nadane z Zanzibaru...

- Skąd? – nie zrozumiał pan Stefan.

- Z jakiegoś baru… – zażartowała Mika. – Może to dobry koniaczek?

- Potrząśnijcie. Jak chlupie, to na pewno coś do picia – podchwycił dowcip Waldek.

- Albo orzechy kokosowe. Rozmiar by pasował… – jechała dalej z kolejnymi domysłami Mika.

- Trudny orzech do zgryzienia… – spróbował swych komediowych sił pan Stefan.

Bolesław i Julia położyli obie paczki na stole. Waldek podniósł się i bacznie przyglądał pakunkom. Mika również wstała, udała, że wyciąga z kabury broń i celując dwoma palcami do paczek, zapukała w jedną z nich, krzycząc:

- Policja, otwierać!!!

- Przestańcie już – Julia z trudem opanowała rechot. – Rozpakujmy je po prostu. Ja najpierw.

Po chwili na stole leżał rozbebeszony papier pakowy, a pomiędzy nim w małym otwartym, tekturowym pudełku stała zielona, przezroczysta, połyskująca regularna bryła o sześciu jednakowych ścianach.

- Jezus Maria! – krzyknął pan Stefan nagle wstając i przewracając krzesło, na którym siedział.

- Ani jedno, ani drugie, panie profesorze – pokręciła głową Mika. – To jeden ze szklanych odlewów! Wykonany przez Staszka w naszej hucie. Poznaję po defektach. To ten, który dałam ci jako pierwszy, Julka!

- To w takim razie, co przyszło do ciebie, Bolek??! – Waldek głośno przełknął ślinę. – Może jednak najpierw sprawdź uchem, czy w środku coś nie cyka. Już raz facet próbował cię wyprawić na tamten świat.

Wszyscy stojący tworzyli razem niemal idealny półokrąg. Półokrąg osób wtajemniczonych, lecz silnie zdezorientowanych nową zagadką.

- Aż się boję pomyśleć – stwierdził Bolesław, nieco zbyt brutalnie rozrywając pierwsze warstwy ciasno i pieczołowicie opakowanej przesyłki z Zanzibaru.


Bolecnauta Pan M. pisze i wymyśla, zaskakując i wzruszając czytelników. Każdy może pomóc w tworzeniu powieści, zamieszczając pomysły i sugestie w komentarzu. Zachęcamy do opisywania swoich wrażeń czytelniczych! Jak wyobrażacie sobie dalsze losy bohaterów?

Kolejny odcinek już niedługo! Czy dojdziemy do magicznej liczby 100 odcinków?

Tajemnica szmaragdu - odcinek 95, czyli niespotykana przesyłka

~~Lola niezalogowany
30 sierpnia 2021r. o 15:54
Zamiast wykazać się intelektem,
woleli pałać do siebie afektem.
Przez to w poszlakach się pogubili
I milionowy błąd popełnili...

Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~A niezalogowany
30 sierpnia 2021r. o 23:13
M, po tym odcinku (oraz wcześniejszym, kiedy to postanowiłeś uciąć bieg wydarzeń na lotnisku co zdecydowanie jest na plus chociażby dla samej konstrukcji powieści) jestem w stanie odżałować nieboszczyka. A paczka dla Bolka? Cóż, możliwości aż za wiele.
(A)
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~M niezalogowany
31 sierpnia 2021r. o 7:43
Jak można zauważyć (ja sam to dopiero co odkryłem) - nie lubię uśmiercać bohaterów. Gdyby to był kryminał, to co innego. Trup na początku, albo gdzieś pośrodku nawet wskazany, żebynie rzec niemal konieczny. A tutaj nici sympatii łączyć mogą nas z każdym, więc ciężko się zdecydować na rozstanie. Jak w piaskownicy, klepiesz te babki, wygładzasz, żeby się trzymały, a nie po to, by je potem łopatką ten tego. A potem przychodzi jakiś niegrzeczny Jaś i rozpoczyna demolkę trampkiem.
No, a co do paczki...
Czekamy na propozycje, choćby miały być mało realne.
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~A niezalogowany
31 sierpnia 2021r. o 12:25
Widocznie drzemie we mnie taki niegrzeczny Jaś. F, zapewne zgodzi się z Tobą. Jedyna nadzieja w Loli.
A podarek z Zanzibaru wprawia mnie w ogłupienie. Prawdziwy kamyczek to nie jest, rzecz jasna. Zgrabny pakiet banknotów w walucie znanej, zbyt oczywisty. Może Dima, zwany teraz z angielska Didżejem, dołożył coś jeszcze. Jakiś artefakcik związany ze służbą? Coś, co pochłonie Pana Rybkę bez reszty i zacznie podgryzać Narzeczonych.
Niby wiemy, że to już koniec, ale trzeba dać sobie jakąś nadzieję na kontynuację. Nie dziś, nie jutro, ale kiedyś może ....
(A)
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Lola niezalogowany
1 września 2021r. o 18:51
Tymczasem Hirek w szpitalu niebożę,
Żadną kończyną gość ruszyć nie może.
Użyje więc Żaki szarych komórek,
i za odpowiedni pociągnie sznurek...
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~M niezalogowany
4 września 2021r. o 10:47
Sorry za lekkie opóźnienie, ale taki szalony tydzień.
c.d.
--------------------------------------------------------
- Sylwia, daj mi ten pistolet. Ty poprowadzisz – Dymitr przytrzymał drzwi niewielkiego volkswagena, z jakiejś niewiadomej przyczyny pozbawione szyby. – Toto i tak zbyt szybko nie pojedzie, a w razie pościgu będę się mógł ostrzeliwać.

Sylwia wyjęła zza paska i wręczyła Dymitrowi odbezpieczoną broń, po czym posłusznie zajęła miejsce kierowcy. Umościła się, kręcąc się na fotelu i kilka razy spróbowała poruszyć łokciami.

- Jezu, jaka ciasnota. Kto może tym w ogóle jeździć?

- Nieważne – Dymitr doskonale wiedział, ale nie powiedział. Nie chciał, aby w kobiecie odezwał się choćby i maleńki duszek zazdrości. Przesunął bezpiecznik i włożył pistolet za swój pasek od spodni.

- No, ale breloczek słitaśny! – dodała Sylwia macając puszystą kulkę przyczepioną do kluczyków.

- Widać, to samochód jakiejś baby. Ciekawe, skąd się tu wziął? – zmyślał Dymitr, wsiadając na fotel pasażera. – Lepszy mały i jeżdżący, niż duży i okopcony. A swoją drogą szkoda twojej bryki, co nie? Merc wyglądał na nowego.

- No, bo był nowiutki. I można nim było naprawdę wygodnie podróżować…

- I pobawić się w chowanego między siedzeniami…

- I pobaraszkować! – droczyła się z nim Sylwia, przekręcając kluczyk. Silnik zaskoczył od razu.

Dymitrowi spodobał się pomysł oddania się miłosnym uniesieniom na fotelach samochodowych. Ale teraz nie czas i nie miejsce na to. Najważniejsze, że będą mieli możliwość oddalić się stąd inaczej niż na piechotę. Dymitr mimowolnie rozejrzał się jednak po wnętrzu, oceniając, czy dwoje ludzi dałoby w nim radę pomieścić się w pozycji horyzontalnej...

- Nie zapalajmy świateł – powiedział, zamiast zaproponować kuszące rozłożenie siedzeń. – Lepiej, żebyśmy stąd jak najszybciej zniknęli. Ruszaj. Tylko ostrożnie manewruj między drzewami…

- Dobra, ale ty też patrz przed maskę. Co dwie pary oczu, to nie jedna. Prawie nic nie widać, kurde…

Pierwsze otarcie o pień jednego z drzew objawiło się jedynie zgrzytem wgniatanej blachy przedniego błotnika. Drugie zakończyło się niemal urwaniem prawego lusterka. Może lepiej było, żebym to jednak ja prowadził? – zastanawiał się nie bez powodu Dymitr. W końcu powolutku wyjechali na pustą przestrzeń. Kiedyś była to droga prowadząca na drugi koniec lotniska. Dymitr wiedział, że dawniej znajdowała się tam jedna z dodatkowych bram wyjazdowych. Ciekawe, czy da się jeszcze tamtędy przejechać?

- Stój! – Dymitr nagle podniósł głos, kiedy mijali ciemną kępę krzewów i niewielkich drzew, znajdującą się na tyłach byłego hangaru.

- Co? Najechałam na coś?

- Nie. Przypomniałem sobie o czymś. Poczekaj minutkę…

Dymitr wysiadł nie zamykając drzwi za sobą i pobiegł w ciemność. Faktycznie po niecałej minucie wrócił.

- Muszę chyba już brać coś na pamięć – Dymitr wsiadł i pokazał Sylwii niewielką, niezbyt pękatą kopertę. Na tylne siedzenie wrzucił trzymaną w drugiej ręce jakąś ozdobną papierową torebkę z uchwytami ze sznurka. – Dobra, ruszaj.

- Co tam jest? – zaciekawiła się Sylwia, wrzucając bieg i ruszając z mocnym szarpnięciem do przodu.

- Reszta kasy, jaka mi została po zapłaceniu za audi w komisie… – odpowiedział Dymitr, chowając kopertę do kieszeni płaszcza. Uśmiechnął się pod nosem, chociaż wiedział, że nie mogła tego zauważyć, jak i kamienia, który głośno stuknął w podwozie. – Wystarczy na bilety lotnicze w dowolne miejsce na świecie. I jeszcze trochę zostanie…

- Nie o to pytam. Co jest w tej torbie na prezenty? – uniosła brwi Sylwia. – Pamiętałeś, żeby coś mi kupić przed naszym spotkaniem i wyjazdem? Kochany jesteś, Dima!

Dymitr zakłopotał się, ale jakoś spróbował wybrnąć z sytuacji.

- Aaa, no tak, tak. Taki maleńki prezencik. Pomyślałem, że ci się spodoba. Przecież uwielbiasz ładne świecidełka…

***

Najpierw sponad krawędzi występu skalnego wychyliła się głowa Dymitra. Następnie chwycił podaną przez Sylwię dłoń i po chwili stali już obydwoje, przytuleni w uścisku, jak bliscy, którzy nie widzieli się kilkanaście lat.

- Dobrze, że ci się nic nie stało. Ja bym nie dała rady. Mam lęk wysokości – stwierdziła Sylwia, kiedy zdołała się już odkleić od swojego ukochanego. Zdała sobie sprawę, że obydwoje byli, jak wciąż przyciągające się magnesy. Plus i minus. Yin i yang, czy tam jakiś inny ping pong.

- Dałabyś. To nie takie trudne, jesteś przecież taka silna. A we wspinaczce najważniejsze, żeby nie patrzeć w dół.

- Ani nie oglądać się za siebie – zamyśliła się przez moment zadowolona z komplementu Sylwia, patrząc na wrak spoczywający na dnie przepaści. – Ciekawe, co z ojcem?

Dymitr zdjął przełożoną przez ramię i wiszącą na plecach torbę, znalezioną uprzednio w bagażniku auta. Po opróżnieniu jej niemal z wszystkich rzeczy, jak się bez problemu zorientował po odnalezionych wewnątrz dokumentach, należących do Waldemara Wilczyńskiego, torba ta posłużyła mu do przyniesienia znaleziska z dna kamieniołomu.

- Wszystko będzie z nim dobrze – Dymitr potarł ramię Sylwii, po czym włożył palce pod jej brodę i uniósł twarz, aby móc spojrzeć jej w oczy. – Ten facet, który dał nam uciec chciał od niego tylko informacji, nic więcej. Poza tym, zdaje się, że byli to jacyś starzy znajomi…

- Dzięki, Dima. Zawsze potrafisz mnie pocieszyć. Masz to? – w głosie Sylwii dało się wyczuć zniecierpliwienie i ekscytację jednocześnie. Dłonie musiały się jej spocić, bo wytarła je o spodnie.

Z tego co Dymitr jej w nocy opowiedział, a opowiedział jej niemal wszystko na temat swojego ostatniego zlecenia, mogli właśnie natknąć się na zielony szmaragd o ogromnej wartości. Jeżeli ma rację i to jest ten kamień, będziemy obrzydliwie bogaci! - pomyślała. Przyrzekła mu, że odtąd koniec z kasynami. Sama nie wiedziała, czy da radę dotrzymać tej obietnicy.

Dymitr położył torbę, kucnął odwrócony do Sylwii plecami, rozpiął zamek, lecz zanim wyjął stamtąd jego zawartość, dłuższą chwilę tkwił tak nieruchomo i milczał. Po chwili wstał z czymś schowanym w zamkniętych dłoniach i spojrzał Sylwii w twarz. Zanim się odezwał, na moment zacisnął usta, jakby coś rozważał albo chciał z powrotem połknąć swoje słowa.

- Mam. Ale muszę ci coś powiedzieć, Sylwia. Tylko się nie złość, dobrze?

- Na ciebie? A za co?

- To niestety druga podróbka… – Dymitr zabrał wierzchnią dłoń.

- Nie mów!! Taka, jak w tej torebce??? – nie mogła uwierzyć Sylwia, kiedy zobaczyła popękany szklany odlew z kilkoma bąbelkami w środku.

- Prawie taka sama. Ale ta, kiedy upadła tam na dole, to się nieco uszkodziła.

- Dima, czy ja się mylę, czy te cwaniaki chciały nas dwa razy zrobić w bambuko? – Sylwia chyba zapomniała, że to wyłącznie Dymitr był uwikłany w sprawę tajemniczego szmaragdu.

„Chciały, ale w zasadzie im się nie udało” – pomyślał Dymitr. Nie mógł wspomnieć Sylwii, że kiedy przeszukał wrak rozbitego volkswagena, oprócz rozbitego drugiego szklanego falsyfikatu, znalazł tam na dole coś jeszcze, dużo bardziej bezpieczne i odporne na uderzenia, bo owinięte w niewielki, pomarańczowy kocyk…

- I co teraz zrobimy? – Sylwię zaskakująco szybko opuściła złość. Może dlatego, że podczas swojej opowieści Dymitr zaniżył szacowaną wartość zaginionego klejnotu. I to znacząco zaniżył.

- Trzeba załatwić jakieś paszporty. A potem do Berlina, na lotnisko. Znikamy z tego kraju. A najlepiej z tego kontynentu – Dymitr wrzucił wyszczerbiony zielony sześcian do torby i ponownie przyciągnął Sylwię do siebie. Jak mocny magnes. NeoDimowy.

- Zabierz mnie stąd. Na jakąś wyspę, najlepiej na końcu świata… A w sprawie dokumentów, mam pewien pomysł…

***

Tłumy na lotnisku poruszały się chaotycznie. Przynajmniej tak się Sylwii wydawało. Ale prawda była taka, że po takim dużym międzynarodowym lotnisku nikt nie łaził bez sensu. Ani nie przesiadywał dla przyjemności. Każdy dokądś zmierzał. Każdy miał jakiś cel. Każdy, tak jak Dymitr, miał pewien plan na przyszłość.

Dymitr siedział obok niej i spokojnie drzemał z głową odchyloną do tyłu. Jak zwykle ubrany był w swój długi płaszcz. Śmiała się z niego, kiedy na kontroli przeszukiwali go dokładnie, aż po pasek od spodni i buty. Pewnie wyglądał im, jakby chciał przenieść na pokład jakąś broń długolufową.

Do planowanego odlotu mieli jeszcze dwie godziny. Wyjęła maleńką paczkę orzeszków i zaczęła z nudów chrupać, patrząc na kołujące za wielkimi oknami samoloty. Mimo lęku wysokości, lubiła latać. Fakt, kiedyś się bała, ale tylko do pierwszego lotu w przestworzach. To było za pierwszym razem, kiedy ojciec wysłał ją z trzyosobową ochrona na wakacje za granicę. Na Dominikanę. A potem już nawet nie wiedziała, jakie wyspy i kraje odwiedzała. Wszystkie nudne hotele z basenami wszędzie wyglądały przecież tak samo.

Nieoczekiwanie piknął sygnał SMS-a w jej telefonie. Wyjęła aparat i otworzyła aplikację. O, to od Alberta! – zdziwiła się.

„Mam nadzieję, że nowe dokumenty i bilety w porządku? Twój ojciec prosił, abym ci jeszcze coś wysłał. W następnej wiadomości otrzymasz numer konta w Szwajcarii. Hasło to nazwa twojej lalki, którą dostałaś od mamy. Podobno będziesz wiedzieć, której”.

Pewnie, że wiem. Zuzia. To była lalka, którą dostała od mamy jako ostatnią, zanim mama odeszła. Od ojca nigdy lalek nie dostawała, bo od niego prezenty nie mogły być przecież takie tanie.

Ciekawe, ile tato mógł dla mnie naciułać? – zastanawiała się, słysząc dwa kolejne sygnały przychodzących wiadomości.

Zapisała numer rachunku i poszukała w Internecie telefonu do wskazanego banku w Zurychu. Posłużyła się otrzymanym numerem konta, nazwą swojej ukochanej lalki i łamaną angielszczyzną. Wystarczającą jednak, aby zrozumieć saldo zdeponowanych tam pięciu milionów i to ze sporym hakiem. Grzeczny pan z banku, co prawda, zapomniał dodać, w jakiej walucie, ale dla niej było to oczywiste. Ojciec nigdy nie uznawał innej waluty, niż amerykańska.

Spojrzała na dwa leżące pomiędzy nią a Dymitrem nowe paszporty i bilety. Zanzibar.

Gdzie to może być, do cholery? Uruchomiła w komórce mapy Google. Przecież nie mogę wyjść przed nim na nieuka, pomyślała, bacznie studiując wschodnie wybrzeże Tanzanii…
---------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).