Bernard Łętowski: Jak to się wszystko zaczęło?
Wojciech Zieliński: Wydaje mi się, że jak tak patrzę z perspektywy czasu, to miałem nieciekawą sytuację rodzinną. Było mi ciężko, a kino i fotografia to były jakieś elementy mojej ucieczki od tego w świat, w którym bohaterowie mieli interesujące przygody i cechy, których dookoła nie było za dużo. Wiedziałem że gdzieś jest jakiś świat, w którym są superfajni ludzie, z którymi można spędzać czas. Kino ma takie działanie. Pomaga też w miękkim przeżywaniu pewnych emocji. Zapychamy się też kinem żeby nie być tu i teraz.
Najpierw oglądałem dużo ambitnych i trudnych filmów, uwielbiałem Kieślowskiego, Wendersa. Wciąż ich lubię, ale teraz już do tego nie wracam, bo wciąż są nowości które chciałbym obejrzeć. Ale też nie mam dużo czasu na oglądanie, mam rodzinę, dzieci, pracę, hobby. Oglądam raczej rzeczy, które wchodzą do kin i są uważane za bardzo interesujące.
Mieszkasz w niewielkim Milanówku pod Warszawą. Wyrosłeś w niewielkim Bolesławcu. Tutaj urodziłeś się w 1978 roku.
Wyrosłem w małym mieście, które jest przepiękne, wspaniałe i ma dużo przyrody dookoła. Przeprowadzaliśmy się, mieszkałem na Karpeckiej, Dzieci Wrześni i Wojska Polskiego. Do 20 roku życia byłem w tym mieście, potem pomieszkiwałem w nim też na studiach. Skończyłem Szkołę Podstawową nr 5 i I Liceum Ogólnokształcące.
Jaka to była młodość?
W sumie wspominam tę moją młodość bardzo fajnie. Podobało mi się to, że tam naprawdę można w pięć minut znaleźć się w lesie. To było super. Dużo czasu spędzałem w grupach towarzyskich, szkolnej i podwórkowej. Byłem bardzo związany z moją podwórkową ekipą na Dzieci Wrześni. Byli świetni.
W liceum poczułem, że czas się trochę zabrać za siebie, bo rzeczywistość zainteresowana była bardziej imprezą i zabawą. Pomyślałem, że muszę o siebie zadbać i postaram się pójść w kierunku, który mnie interesuje. Na wycieczce szkolnej w Krakowie, nie wiem dlaczego, poszedłem do księgarni i kupiłem „Kwartalnik filmowy” z 1994 roku. Cały był poświęcony pracy operatorów filmowych, było w nim dużo wywiadów, artykułów, ponad sto stron wiedzy i lektury.
Pomyślałem, że to chyba fajny zawód, dużo podróży, coś innego, niebanalnego. Wtedy postanowiłem zdawać do szkoły filmowej na kierunek operatorski. Zdawałem trzy razy. Za pierwszym razem byłem dziewiąty, a miejsc było osiem. Pozwolono mi nieoficjalnie przychodzić na wykłady, korzystać z nich, ale nie zostałem studentem. W tych Katowicach spędziłem prawie rok, ale odpuściłem wszystko, bo myślałem że za rok mnie przyjmą na luzie.
Nie przygotowałem się i nie zdałem, choć znałem już tam wszystkich. Po egzaminie powiedzieli mi, że mam jeszcze jedną szansę za rok, tylko muszę się przyłożyć. Kolejny rok mieszkałem w Bolesławcu i Katowicach i koncentrowałem się na fotografii, żeby stworzyć portfolio. I zdałem.
Chodziłeś do kina w Bolesławcu, gdy miasto miało ich więcej niż jedno, jak obecnie…
Kino Orzeł było świetne, tam grano ambitniejsze rzeczy. Te seanse były niesamowite, widziałem tam masę młodych ludzi. Pamiętam nawet jakiś seans podczas którego puszczano i odbijano nadmuchane kondomy. Widziałem tam „Urodzonych morderców”, „Wielką drakę w chińskiej dzielnicy”, „Gwiezdne wojny”, czy Bertolucciego.
W kinie Forum zorientowałem się, że mam wadę wzroku, poszedłem na jakiś seans i już nie mogłem odczytać literek.
Był też taki klub filmowy, w którym na wideo puszczano filmy. To było chyba przy Bielskiej w klubie filmowym Relax. Pamiętam stamtąd bardziej amerykańskie kino, widziałem tam „Powrót żywych trupów.” Było też kino wojskowe w jednostce. Tato przyjaciela był wojskowym i tam oglądałem „Błękitny Grom” i „Szczęki”.
Dużo się działo?
W Bolesławcu jeździliśmy do jednostki radzieckiej kupować jakieś rzeczy przez płot od żołnierzy. Włamywaliśmy się na małpi gaj przy górce wojskowej, paliliśmy ogniska w lesie. W lesie też pierwszy raz spróbowałem LSD. Miałem 18 lat.
Co pamiętasz z liceum?
Dyrektora Małkowskiego: Był trudny, ale jakiś taki fajny, to była postać. Moją wychowawczynią, choć byłem w klasie matematyczno-fizycznej, była polonistka, pani Maria Łużniak. Ta pani polonistka była inspirująca. Pamiętam, że napisałem pod jej wpływem sztukę teatralną na zakończenie liceum.
Żałuję, że nigdy nie byłem na żadnym zjeździe absolwentów. Moja praca jest o tyle trudna, że w czasie projektu nie mogę sobie wyjechać na dzień lub dwa. Ale za to mogę sobie powiedzieć: biorę pół roku wolnego i odpoczywam z rodziną.
Na przykład w Portugalii.
Tak. Mieliśmy taki rodzinny wyjazd, żeby odpocząć, pobyć ze sobą, nacieszyć się rodziną. To było nam potrzebne i wiele mi uświadomiło. Zrozumiałem, że życie może być ciekawsze niż praca. Przestałem myśleć, że jestem operatorem filmowym, a zacząłem myśleć, że pracuję jako operator.
Przez lata poświęcałeś się krótszym realizacyjnie projektom, teledyskom i reklamom. Pracowałeś z Dawidem Podsiadło, Darią Zawiałow, Ralphem Kamińskim i dla wielu światowych marek. Ostatnio kręcisz seriale i pełnometrażowe filmy. Z czego najbardziej jesteś dumny?
Moje największe osiągnięcie zawodowe to „Infamia”. Ale myślę też że największe osiągnięcie przede mną. Przez lata byłem skupiony na reklamie. Mając małe dzieci nie chciałem tak bardzo znikać z życia rodzinnego.
Teraz, od 4 lutego, realizuję projekt z sześćdziesięcioma dniami zdjęciowymi w czasie trzech miesięcy plus wcześniejsze przygotowania. To jest trudne rodzinnie. Dwie trzecie tego czasu mieszkam w Łodzi, bo tam mamy lokację. Kiedy dzieci były małe, ciężko było brać takie fabularne kobyły, więc koncentrowałem się na reklamie.
Co dobrze oceniana i zrealizowana w na Dolnym Śląsku „Infamia” zmieniła w Twoim życiu zawodowym?
Poznałem lepiej Anię Maliszewską podczas pracy przy pierwszym wspólnym dużym projekcie i Kubę Czekaja. Lubię tych reżyserów. Warstwa wizualna tego serialu została doceniona i to jest miłe. Skutki tego serialu to pewnie też film, który 14 marca wejdzie na ekrany kin i obecny projekt, nad którym pracuję. Ta współpraca z Anią jest kontynuowana. Robimy kolejny serial dla jednej z platform streamingowych.
Warto 14 marca pójść do kina?
„Wujek Foliarz” to jest opowieść o 30-letnim bohaterze, który nie może znaleźć sobie miejsca w świecie. Ma dość intensywną rodzinę. Opowieść jest o wujku bohatera. To pełnometrażowa komedia z udziałem Adamem Woronicza, Piotra Adamczyka, Mikołaja Kubackiego, Kasi Figury czy Andrzeja Grabowskiego. Opowiada o ekipie z polskiej wsi, która oddaje się teoriom spiskowym, szykuje się na koniec świata. Szalona komedia ze świetną obsadą.
Trailer filmu, który już w dniu premiery, 14 marca, możecie obejrzeć w Kinie Forum w Bolesławcu:
Jedno zdanie do bolesławian?
Żyjecie w pięknym mieście, nie ma co stamtąd wyjeżdżać. Tylko kupić rower i jeździć. Wychowałem się w tej architekturze i urbanistyce. I kiedy wyjechałem stamtąd na Mazowsze, byłem w szoku jaka tam jest architektoniczna bida. Dolny Śląsk z pięknymi pagórkami i niemieckimi budowlami jest pięknym miejscem.
Wrócisz?
Nie wracam. Gdybym miał gdzieś wyjechać, to nad ocean i tam, gdzie jest ciepło. Bardzo rzadko bywam w Bolesławcu, ostatnio byłem z rok temu w celach rodzinnych. Nie mam tam już przyjaciół z dawnych czasów.
Wojciech Zieliński ma 47 lat. Dwoje dzieci w wieku 10 i 12 lat. Jest mężem scenarzystki, Julity Olszewskiej. Pasjonuje go fotografia, surfing i muzyka elektroniczna, która ostatnio stała się jego hobby. Za pomocą syntezatorów i sekwencerów stara się poznać muzykę od strony emocjonalnej i matematycznej. Więcej o nim i jego pracy operatora dowiecie się na stronie wzielinski.com
~~tyt napisał(a): do redaktora:
około roku 95/96 uczniowie I LO (m.in. Wojtek też) nakręcili materiał o szkole - nie można go znależć w necie - może dałoby radę dotrzeć do niego i zamieścić na bolcu ?
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).