Już jest sześćdziesiąta dziewiąta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Sześćdziesiąta szósta część tajemnicy szmaragdu -TUTAJ
Sześćdziesiąta siódma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Sześćdziesiąta ósma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Czy Ola z Żakliną zdołają się uwolnić? Zapraszamy do lektury:
Ola mogłaby zacytować Jerzego Stuhra, grającego rolę Maksa w „Seksmisji” i powiedzieć „Widzę ciemność”, ale nie widziała naprawdę nic. Ciężko było więc stwierdzić, czy akurat tak wygląda ciemność w swej naturalnej postaci. Każdy człowiek o zdrowym wzroku na pewno kiedyś się zastanawiał, jak czuje się osoba całkowicie niewidoma. Czy widzi po prostu czerń, czy mózg nie odbiera nic?
Ola, oprócz nieustępliwego fetoru, chłodu i wilgoci, czuła duchowe wsparcie towarzyszącej jej w tej niewoli Żakliny, kiedy obie leżały aktualnie odkneblowane na plecach, zupełnie jak wtedy na dachu ośrodka w Mielnie. Jednak na firmamencie ich aktualnego miejsca wypoczynku nie błyszczała żadna gwiazdka, do której mogłyby zwrócić się z prośbą o przybycie królewicza na koniu, czy ostatecznie o uwolnienie skrępowanych mocno rąk i nóg, aby mogły się stąd wydostać i uratować.
Gdzieś zza ściany od kilkunastu minut dobiegały odgłosy szurania kroków, stukania jakimiś narzędziami o metal, czy ciągania czegoś ciężkiego po betonowej posadzce. Z odgłosów bardziej ludzkich można było usłyszeć głośne stękanie, dające się bez problemu odróżnić soczyste przekleństwa i sporadycznie jakieś inne, niezrozumiałe, bo przyciszone słowa, będące przerywnikami dla tych wulgaryzmów. Sadząc po głosach, uwięzione przez porywacza Ola i Żaklina były pewne, że podejrzanych, krzątających się nie wiadomo w jakim celu w pomieszczeniu obok osobników, było tylko dwóch. Albo raczej aż dwóch. Chyba, że pozostali byli niemowami.
Ola mogła się tylko domyślać gdzie znajduje się głowa Żakliny. Starała się mówić mniej więcej w tym kierunku.
- No i co teraz?
- Nie wiem – Żaklina nie wiadomo po co wzruszyła ramionami. – Pomysły jak na razie mi się skończyły. Niedawno za masakryczne pieniądze wstawiłam sobie dwie plomby, więc nie będę próbować przegryzać tych plastikowych trytytek na rękach…
- Czego przegryzać?
- Trytytek.
- Że jak? – Ola, mimo oczytania, naprawdę nie znała tego słowa, które podejrzewała mogło być jakimś neologizmem w młodzieżowym slangu, jakich dzieciaki tworzyły każdego roku setki. Bywało, że takie nowo wymyślone słowo stawało się słowem roku, ale najczęściej ginęło już po kilku podanych sobie z konta na konto memach czy komentarzach.
- Rany, jak można nie wiedzieć, co to trytytka? – Żaklina nie mogła uwierzyć, że ktoś może być tak nieobyty i technicznie wykluczony. – No wiesz, takie plastikowe, długie cuś, czym możesz spiąć kable, przymocować odpadającą tablicę rejestracyjną albo luźny kołpak. Zastosowań są tysiące Owijasz nią coś, wkładasz jedną końcówkę w drugą, zaciągasz i…
- Aaa, opaska zaciskowa? – domyśliła się nareszcie Ola.
- Jaka znów opaska? Opaska to może być na oczy. Trytytka po prostu – Żaklina poczuła się w obowiązku wyedukować odzyskaną po kilku latach przyjaciółkę. – Bo jak ją zaciągasz, to robi takie try ty ty tyt!
- Wiem, jak działa to skomplikowane narzędzie – zapewniła Ola. – A pytając, co teraz, miałam na myśli, czy powinnyśmy spróbować ściągnąć na siebie uwagę tych tam za ścianą, żeby nam pomogli, czy raczej powinnyśmy same obmyślić, jak bez pomocy z zewnątrz oswobodzić nasze ręce i nogi?
- No właśnie – Żaklina poświęciła trwające wieki dwie sekundy na dalsze przemyślenia. – Faktycznie przydałoby się znaleźć sposób na wydostanie się stąd. Po pozbyciu się knebli, a bez uwolnienia kończyn, to co najwyżej możemy sobie pogadać o starych czasach.
- Albo przytulić się jak pisklaki w gnieździe, żeby było nam cieplej – zaśmiała się cicho Ola.
- Albo przynajmniej weselej – odpowiedziała tłumiąc swój śmiech Żaklina. Jej pulsująca przepona, trzęsąca całym ciałem spowodowała stukanie tego czegoś, na czym obie aktualnie spoczywały. Sądząc po wyczuwalnej palcami skrępowanych rąk fakturze i zapachu drewna, mogła to być jakaś duża płyta OSB.
Tym razem minęła dłuższa chwila, którą obie młode dziewczyny poświęciły na rozważania, co będzie dla nich najlepsze i najmniej ryzykowne. Nie naradzając się między sobą, podjęły podobną decyzję. Widocznie ich myśli buszowały na tym samym poziomie mentalności.
- Normalnie to powinnyśmy zacząć się drzeć – zaproponowała Ola pierwsza. – Ale przecież nie wiemy kto tam jest za ścianą. A jak to wspólnicy tego faceta?
- No, właśnie. Lepiej póki co siedzieć, znaczy się leżeć cicho. Żeby nie powtórzyło się Mielno. To znaczy, żeby jeszcze gorzej się nie narobiło, rozumiesz? – głośnym szeptem analizowała ich sytuację i możliwości Żaklina. – Trzeba coś na szybko wykombinować. Chyba raczej nie trafiłyśmy do lochu głodowego, a ten podły drań z paskudną blizną w końcu tu wróci. No i nie wiemy tak naprawdę, ile mamy czasu. Dobra, nie ma co zwlekać. Ja zasuwam gąsienicą hyc hyc w tę stronę, a ty w tamtą – Żaklina machnęła odruchowo głową, jak jej się wydawało, w stronę, z której sama wcześniej przypełzła. W warunkach aktualnej, zerowej widoczności wszelkie gesty były oczywiście bezcelowe, ale u każdej z nich zimna logika obecnie nieco zawodziła. – Może wymacamy coś, czego będziemy mogły użyć?
- Poczekaj, w którą stronę ja mam hycać? – zgłupiała Ola. – Przecież cię nie widzę.
- No fakt, a w którą stronę jesteś obrócona? – zreflektowała się Żaklina.
- W tamtą – teraz to Ola bez sensu pokiwała głową gdzieś w ciemność.
- No tak, w ten sposób to do niczego nie dojdziemy. Potrzebna jest nam ściślejsza współpraca. Pohycaj do mnie, aż mnie poczujesz – zarządziła pomysłowa Żaklina.
Obie dziewczyny wykonały po kilka podrzutów własnego ciała, aż doszło do ponownego fizycznego kontaktu ich ramion.
- Okej, to teraz hyc, hyc, podskakujemy w przeciwnych kierunkach. Pierwsza, która dotrze do ściany, daje znać i wtedy postanowimy co dalej – zadysponowała Żaklina, sprawna organizatorka o czasem nieco zbyt bujnej wyobraźni i zbyt niskim poziomie ostrożności.
- Żaki, a jak to jest jakiś długi tunel? Wiesz, ile to może potrwać? Nie wiadomo, czy się wtedy w ogóle usłyszymy – Ola odkryła w sobie dar studzenia czyjegoś nadmiernego optymizmu.
- Ola, naprawdę musisz mi to robić? – wątpliwości Oli zaczęły działać Żaklinie na nerwy. – Hycaj, nie gadaj. Po prostu ruszaj się. I tak nie mamy wyjścia, chyba, że chcesz czekać aż pan naszego losu wróci i zechce nas definitywnie pozbawić życia.
Żaklina usłyszała wreszcie szuranie. Widać… Znaczy słychać, że Ola rozpoczęła swoją podróż ku ścianie nieodkrytych czeluści Tartaru. Ola jednak postanowiła nie marnować czasu tylko i wyłącznie na hycanie.
- To ty… też go… widziałaś?... Jak cię… dopadł? – zainteresowała się Ola mówiąc sylabami i przerywając kolejne fragmenty swojej wypowiedzi w rytmie hycania.
- Był… na… Gra… nicznej… – wyjaśniała w podobnie krasomówczy sposób Żaklina. Każdy podskok wymagał wysiłku i cyklicznego napinania mięśni, co uniemożliwiało płynną konwersację, do jakiej zdążyła przyzwyczaić oglądających jej relacje i wywiady czytelników portalu. – A… potem… śle…dzi… łam… go… rowe… rem…
- Ro… werem? – Ola nie mogła jakoś wyobrazić sobie pracy dziennikarza na rowerze.
- Re… dakcji… nie… stać… na… tak… sówki…
- I… co… da… lej? – Olę zaciekawiło w jaki sposób Żaklina stała się pierwszym, mimowolnym pasażerem audi.
- W tu… nelu… na… Cera… micznej… zła… pał… mnie i… uśpił… jakąś… sub… stan… cją… a po… tem… ocknę… łam się… w baga… żniku… pod… szpi… talem… widzia… łam… jak… poło… żył… dwóch… osił… ków… i… upch… nął… cię… koło… mnie…
Rozmowa podczas wykonywanych ruchów całego ciała była bardzo wyczerpująca, więc na pewien czas obie zamilkły. Każdy podskok posuwał je w przeciwnych kierunkach dosłownie o parę centymetrów. Ich ręce skrępowane za plecami nie ułatwiały zadania przesuwania się plecami po podłożu. Tylko na twardej płycie szło im sprawnie, a po zsunięciu się z niej w kolejnych ruchach przeszkadzało im dosłownie wszystko. Powoli opuszczały je werwa i optymizm, ale żadna nie przyznawała się do stopniowego popadania w beznadzieję.
Wreszcie Żaklina zatrzymała się i radosnym, głośnym szeptem oznajmiła:
- Mam! Trafiłam na coś twardego i pionowego…
- Żaklina, mam nieczyste myśli – Ola zaprzestała również swojego hycania.
- To prawdopodobnie ściana, głuptasie! – Żaklina zrozumiała, jak mogły zabrzmieć jej poprzednie słowa. – Wiesz, co? Właśnie przyszło mi coś do głowy – Żaklina obróciła się głową do napotkanej przeszkody, a Ola mogła usłyszeć jeszcze intensywniejsze szuranie oraz stękanie koleżanki.
- Ty chyba nie próbujesz przewrócić tej ściany, co? Może spróbuj oprzeć się plecami i odpychać nogami – zaproponowała Ola. – Jakoś powolutku powinnaś się podnieść…
- Jakbyś czytała mi w myślach, dziewczyno! – Żaklina miała wrażenie, że im dłużej ze sobą przebywały, tym lepiej się rozumiały. Mrucząc i sapiąc, centymetr po centymetrze przyjęła pozycję siedzącą. Chwilę musiała odpocząć. A zwykle najlepiej odpoczywało jej się rozmawiając z kimś. – Czy my nie mamy aby wspólnych przodków? Może twój nieżyjący tata zapatrzył się kiedyś na moją mamę? Może jesteśmy przyrodnimi siostrami. Takie rzeczy się zdarzają…
- Chyba tylko w filmach… Chociaż…
- A co? Znasz jakąś fajną, ckliwą historię? – Żaklina ciężko oddychała po wcześniejszym intensywnym fizycznym wysiłku. Zbierała siły na dalszą gimnastykę przed ostatecznym przyjęciem pozycji pionowej.
- Żaklina, nie uwierzysz. Ja sama stałam się bohaterem takiej historii…
- Nie zalewaj! To dawaj, opowiadaj. Tylko pamiętaj, że zastrzegam sobie prawo do pierwszej publikacji, okej? – zaśmiała się młoda pani redaktor. – Może jakiś Pulitzer mi się wreszcie trafi i to dzięki tobie!
Ola po chwili przerwy usłyszała ponowne ruchy odważnej i uparcie realizującej ich wspólny plan przyjaciółki. Najwyraźniej nie ustawała w wysiłkach i podnosiła się dalej.
- Mówiłam ci w Mielnie o moim ojcu. Pamiętasz? – zaczęła Ola.
- Tak, powiedziałaś, że był żołnierzem i zginął gdzieś na jakiejś wojnie, albo jakoś tak – przypomniała sobie Żaklina. – Tak mi przykro, że wychowywałaś się bez niego. Wiem, że od kilkudziesięciu lat nasi jeżdżą na przeróżne misje i od czasu do czasu zdarza się, że któryś z tych dzielnych chłopaków polegnie. Najpierw jeździli z misjami z ramienia ONZ, teraz też NATO-wskimi. Od czasu do czasu robię wywiady z żołnierzami z Bolesławca, czy Świętoszowa, którzy wracają po służbie za granicą, to się trochę nasłuchałam. A wiesz, jak zginął twój bohaterski tata?
- No właśnie chodzi o to, że on wcale nie zginął…
- Naprawdę? – Żaklina mimo wyczerpującego zajęcia nadstawiła ucha. Lubiła, kiedy ludzie opowiadali swoje własne, prawdziwe historie. Nawet w pozornie nudnym życiu każdemu zdarzy się coś, o czym warto opowiedzieć innym.
- No, naprawdę! To znaczy tak właściwie to on prawie zginął. Ale dopiero kilka dni temu prawie zginął. Podobno od kuli tego, co nas porwał. Ale może wcześniej też był ranny? Nie mam pojęcia. Bo nawet nie wiem czy wtedy, kiedy był za granicą to obierał w kuchni kartofle, czy raczej ryzykował życiem na pierwszej linii. Jeszcze nie zdążył mi o tym opowiedzieć, bo nie mieliśmy póki co okazji porozmawiać. Dotąd był nieprzytomny, ale dzisiaj rano odzyskał świadomość po tym, jak został w czwartek postrzelony w swoim garażu. Spotkałam go w szpitalu i tam dowiedziałam się od matki, że niejaki Bolesław Wilczyński jest moim rzekomo poległym ojcem. Wyobraź sobie, że on dotąd w ogóle nie wiedział, że ja istnieję! Uwierzysz, że moja matka i babcia nigdy nie powiedziały mu o mnie!
- O, kurczę! Ale historia! – mimo chaosu w opowieści Oli, Żaklina wyłapała szczegóły nadające się na niesamowity artykuł. – Normalnie, jakbym czytała scenariusz „Dynastii”. Szkoda, że nie mam dyktafonu, ani nawet mojego kajetu, bo zapowiada się ciekawie…
- A ty w ogóle wiesz, że ja zaczęłam dopiero co staż w bolesławieckim szpitalu? Pamiętasz, że studiowałam medycynę?
Ola zmieniła troszkę temat, bo wcześniejsze wyznania szły jej z pewnym trudem i zdawała sobie sprawę, że mogą brzmieć jakby opowiadała o ostatnich wydarzeniach po silnych środkach farmakologicznych lub po solidnej dawce alkoholu. Sama jeszcze nie oswoiła się ze swoją nową sytuacją rodzinną, więc nie miała tych nowych informacji poukładanych w głowie. Przez chęć podzielenia się tym wszystkim z kimś zaufanym przebijało sporo niepewności i obaw, jak to się może zakończyć. A przecież musi się zakończyć jakimś czterostronnym porozumieniem. Relacje pomiędzy nią, mamą, babcią i zmartwychwstałym ojcem będą musiały się wreszcie jakoś na nowo poukładać. Oczywiście pod warunkiem, że zarówno jej ojciec, jak i ona z Żakliną wyjdą z tej całej afery bez szwanku.
- Ty, a to nie jest aby facet z tego artykułu o napadzie, co nasz czcigodny redaktor Skrętkowski uparł się, że musi mocniej powęszyć koło tej sprawy? – zadumała się przez chwilę Żaklina. - A jakże! Przecież to pasuje. Ty wiesz, że to wszystko zaczyna się jakoś łączyć? Dzisiaj był w redakcji taki jeden fajny gliniarz Hirek i znaleźliśmy na moich zdjęciach ujęcie twarzy naszego uprzejmego porywacza. – przypomniała sobie wydarzenia w redakcji Żaklina. – Bo wiesz, ten nasz redaktor śledczy, to on lubi takie na wpół kryminalne, podejrzane historie. Dobry jest w dochodzeniu do sedna tajemniczych na pierwszych rzut oka wydarzeń. Można powiedzieć nawet, że jest jak pies gończy – Żaklina wreszcie była w stanie stanąć na własnych, choć skrępowanych grubą trytytką, stopach.
- A wiesz, że sama z chęcią bym poczytała, czego ten twój redaktor dowie się o moim ojcu? Przecież ja póki co kompletnie nic o nim nie wiem. Ale to nic dziwnego, przecież dla mnie był dotąd „umarnięty” – zażartowała Ola korzystając z cytatu z jakiegoś filmu. Odnotowała, że stęki i jęki koleżanki ustały. – Udało się? Stoisz już?
- Ano. My tu gadu, gadu, a ja właśnie stanęłam na nogi – Żaklina potwierdziła swoją aktualną wertykalną pozycję.
- To może z Pulitzerem za artykuł o mojej pokręconej familii dodatkowo jeszcze staniesz na nogi finansowo? Chyba podzielisz się wtedy z koleżanką, jakby co?
- Oby było czym – odpowiedziała żartobliwie Żaklina. – Naprawdę żałuję, że nie mogę nagrać albo spisać sobie twoich słów. W razie czego powtórzysz wszystko jeszcze raz?
- Nie ma sprawy. Jeżeli pomoże ci to w karierze, to dam ci nawet wyłączne prawo do tej historii – przyobiecała w podobnym tonie Ola, mimo pogarszającego się z minuty na minutę humoru. – A zapiszesz, czy tam nagrasz sobie wszystko, kiedy stąd wreszcie wyjdziemy…
„A jeśli nie wyjdziemy?” zdążyła w przypływie czarnowidztwa pomyśleć Żaklina, a wtedy nieoczekiwanie w pomieszczeniu zrobiło się jasno. Ktoś musiał otworzyć to coś, co pełniło funkcję szczelnie zamkniętych, nie przepuszczających dotąd żadnego światła drzwi. Dziewczyny nie były przygotowane na nagły zalew lśnienia i odruchowo zamknęły oczy.
Żaklina, po chwili, jaką zajęło jej przyzwyczajenie wzroku do tej nagłej zmiany w oświetleniu, otworzyła powieki. Zorientowała się, że oparta o ścianę plecami, stoi niemal w narożniku ich więziennej celi, w małej wnęce pomiędzy dwoma betonowymi słupami, podtrzymującymi strop pomieszczenia. Być może kiedyś w tej wnęce znajdowała się jakaś szafa albo regał, bo sądząc po rozmiarach, do tego właśnie celu najbardziej by się to miejsce nadawało. Mimo szybkiego rzucenia okiem na wygląd pozostałej części tego lokum, nie potrafiła powiedzieć, ani do czego ono było przeznaczone, ani gdzie budynek z pomieszczeniem o takiej konstrukcji mógłby się znajdować. Zastanawiał tylko ten napis cyrylicą, chyba po rosyjsku. Ale Żaklina niestety nie potrafiła odczytać, co on oznacza, bo nigdy nie uczyła się rosyjskiego…
Stojąc w obecnym miejscu, z nieco przykurczonymi nogami, nie mogła zostać zauważona przez dwóch mężczyzn, którzy stanęli nieruchomo tuż po wejściu do środka. Ich postaci wyglądały jakoś tak nienaturalnie i nierealnie, oświetlone przez blask żółtawego światła od tyłu. Z kolei ich przednie części ciała i twarze zlewały się w jedną, ciemną plamę.
Żaklina nie była w stanie rozpoznać detali wyglądu tych osobników. Dopiero ich głosy zasugerowały, że jeden z nich jest młodszy a drugi dużo starszy. Obaj stanęli jak wryci zaskoczeni tym, co przed sobą zobaczyli. A raczej kogo.
Ola po odzyskaniu ostrości widzenia, zaburzonego nagłym przejściem od totalnej ciemności do oślepiającej jasności, przerażonym wzrokiem obserwowała, jak dwóch nieznanych mężczyzn w kilku krokach zbliżyło się do miejsca, w którym leżała, a do którego zdołała chwilę wcześniej się przemieścić. Przytomnie nie spojrzała w kierunku zastygłej w ciszy i bezruchu Żakliny, aby nie zdradzać złowrogim przybyszom jej obecności. Leżała i po prostu czekała na to co ma się wydarzyć. Nie zamierzała się na razie odzywać. Czuła bowiem pod skórą, że na niewinnej, przyjacielskiej pogawędce to nieoczekiwane spotkanie z dwoma obdartusami może się nie zakończyć.
Jeden z nich, ten w brudnej marynarce o podartych rękawach, odezwał się pierwszy, głośno przełykając ślinę i co trzecie słowo zaciągając się trzymanym w palcach, zapalonym papierosem.
- Ty, Romciu. A nie mówiłem, k..wa, że za tymi drzwiami na pewno znajdziemy coś cennego?
- Mówiłeś, Boguś, mówiłeś – odpowiedział zgrzytającym niskim głosem palacza i alkoholika zapytany Romek. – Ale takiego czegoś nam, k..wa, w skupie nie przyjmą, co nie? Masz jakiegoś pomysła, gdzie można opchnąć taką lalkę?
Czy Ola zostanie porwana w celu sprzedania? Czy Dymitr zastanie swoją kryjówkę bez zakładniczek? Czy Julia jeszcze odzyska honor i da radę kogoś uratować? Dajcie znać, jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów!
Bolecnauta Pan M. pisze, przybliżając nam historie nietuzinkowych bohaterów. Cieszymy się ze wszystkich Waszych komentarzy! Piszcie, co najbardziej podoba się Wam w powieści i która postać jest najbliższa Waszym sercom!
Kolejny odcinek już w sobotę w godzinach popołudniowych!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).