emem napisał(a):
Akurat sie mylisz :) Moja cora w przyszlym roku w wieku szesciu lat idzie do szkoly :)
Skoro idzie dopiero w przyszłym roku to niestety o szkole mój drogi niewiele możesz jeszcze powiedzieć. Na razie możemy porozmawiać o 5-latkach w przedszkolu...
emem napisał(a):
becia73 napisał(a): moja córka musiała sama się uczyć bo nauczyciele nie potrafili poradzić sobie ze zgrają rozwydrzonych dzieciaków.
Mysle, ze taka opinia mozesz obrazac wielu boleslawieckich nauczycieli...
A co do szacunku dla nauczycieli - tego nie komentuje, bo to moim zdaniem kwestia dobrego wychowania..
Może właśnie zamierzała obrazić kilku nauczycieli...? Opowiem wam bajkę...historyjka zasłyszana na zasadzie "kolega kolegi", ale do myślenia daje.
Jasiu był grzecznym chłopcem, słuchał mamusi, pomagał babci, nie dokuczał młodszej siostrzyczce. Poszedł do gimnazjum i dowiedział się od kolegów że jest "ciot..., cip... i w ogóle leszcz" i że "facet ma być twardy a nie mientki"...no i przestał słuchać mamusi, babci zaczął kraść emeryturę i bić młodszą siostrę. Zaczął też uprawiać akty...wandalizmu w szkole. Rzucał kamieniami w samochody nauczycieli, rzucał w nauczycieli zeszytami... Mamusia pomyślała że Jasiowi trzeba pomóc, wzięła go do psychologa. Psycholog doradził mamusi żeby być cierpliwym i dużo rozmawiać. Jasiu nie chciał jednak rozmawiać ze "starą". Gdy Jaś jednej nauczycielce rozciął brew cierpliwy przestał być natomiast tatuś, którego o sytuacji zawiadomiła poszkodowana strasząc sądem. Ściągnął pasa... W domu Jaś lepiej się zachowywał, natomiast gdy w szkole znów zaczął "brykać" i pani powiedziała, że wezwie jego ojca na rozmowę Jasiu odwalił bardzo zgrabny teatrzyk:
- Och nie...tatuś będzie mnie bił, ja już będę grzeczny, niech pani nie dzwoni!
Jednak pani, patrząc na struchlałego, rosłego 16-latka postanowiła zadziałać w inny sposób. Zadzwoniła do stosownych instytucji i poinformowała że Jaś jest bity w domu. Do domu przyjechała pani będąca pracownikiem socjalnym oraz panowie policjanci. Tatusia powinęli. Po dość długo trwającym dochodzeniu, licznych przesłuchaniach i wywiadach środowiskowych służby publiczne doszły do wniosku że w rodzinie Jasia jednak nie ma przemocy.
Tatuś nauczony doświadczeniem wybrał się do szacownej pani gdy akurat prowadziła lekcję z inną klasą...i powiedział jej co następuje (w obecności dzieci):
- Choćby mój syn wlazł na biurko i dosłownie olał panią ciepłym moczem proszę do mnie nie dzwonić. Jedyna reakcja z mojej strony jakiej może się pani spodziewać jest pogrożenie Jasiowi palcem ze słowami "nu...nu...nu...Jasiu...pani było bardzo przykro, nieładnie się zachowałeś ale pamiętaj że i tak Cię z mamusią bardzo kochamy". Tak nam radzi psycholog. Więcej niestety zrobić nie mogę.
Nie trudno zgadnąć że pani nauczycielka nie tylko z Jasiem rady sobie nie dawała. Oczywiście to wszystko wina rodziców, bo kogóż by innego!
Wracając jednak do sedna tematu - nauczyciele nie radzą sobie z uczniami właśnie już w najmłodszych klasach. Podam tu jako przykład właśnie klasę mieszaną sześcio- i siedmiolatków. Ja akurat mogłam wybrać w jakim wieku moje dziecko pójdzie do szkoły...i poszło w wieku 7-lat. Być może źle zrobiłam, mała jest zdolna i lubi się uczyć. W szkole jednak się nudzi, traci motywacje do nauki, twierdzi że nie chce tam chodzić bo niczego się nie uczy... To czego uczą się sześciolatki ona już dawno umie a pani nauczycielka nie wie czym ma ją zająć na lekcjach i każe jej "nie wystawać ponad inne dzieci".
Dopisane 05.01.2016r. o godz. 15:39:
A...zapomniałam o jednym...gdzieś na początku o tym było, nie będę już szukać i cytować...
Może się to komuś nie podobać ale
dzieci nie należą do rodziców, do państwa ani niczego/nikogo innego. Nie są rzeczą aby "należeć". Co nie zmienia oczywiście faktu że wg Art. 48. Konstytucji RP "Rodzice mają prawo do wychowania swoich dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami (...)"...choć prawo to jest akurat w naszym kraju nijak respektowane...