~~Czerwonobrązowy Łubinnik niezalogowany
8 września 2019r. o 14:31
Schetyna kolejny raz kopiuje taktykę Kaczyńskiego. Jednak nie w taki sposób, jak się wydaje wielu komentatorom. Otóż Małgorzata Kidawa-Błońska nie jest opozycyjną „Beata Szydło”, która ma poprowadzić KO do zwycięstwa. Prawdziwym celem świeżo upieczonej kandydatki jest przyjęcie na siebie porażki wyborczej, która dzisiaj wydaje się już nieunikniona. Schetyna dla uratowania swojej pozycji jest gotów powoli zarzynać opozycję. Kidawa-Błońska to jedynie pionek w jego grze.
W tekstach z cyklu „Taki Mamy Klimat” już kilkukrotnie pisałem, że Schetyna stara się skopiować drogę, jaką obrał Jarosław Kaczyński po przegranych wyborach w 2007 roku, a która zagwarantowała mu niepodważalne przywództwo w PiS. Wystawienie Kidawy-Błońskiej jako kandydatki na premiera jest jedynie kolejną odsłoną tej samej strategii.
Sama sytuacja była o tyle ciekawe, że jeszcze rankiem tego samego dnia, gdy ogłoszono decyzję, Schetyna drwił z tekstu Joanny Miziołek, która opisywała, że firma doradcza wynajęta przez lidera PO poleciła mu, aby usunął się w cień, gdyż ma zbyt agresywny wizerunek i odstrasza wyborców. „Kiedy Grzegorz o tym usłyszał, wpadł w szał” – mówił anonimowy rozmówca tygodnika. Po prawdzie można go zrozumieć. Nie po to przeszedł drogą z politycznego piekła, by teraz „usuwać się w cień”.
Konflikt z Tuskiem
Kilka miesięcy temu w głośnym wywiadzie dla „Kultury Liberalnej” Schetyna przyznał, że nikt mu nie wybaczy porażki z PiS-em. Polityk de facto stwierdził, że walcząc z Kaczyńskim, walczy o życie. Mówiąc, że nikt mu nie da drugiej szansy, miał oczywiście na myśli zwolenników Tuska.
Jednak Schetyna przegrał (i to w znaczny sposób) majowe wybory, a jego polityczny żywot przecież trwa nadal. Czym to jest spowodowane? Przede wszystkim przygasającą gwiazdą Donalda Tuska. Ostatniego roku szef Rady Europejskiej nie może zaliczyć do udanych. Nie tylko jego protektorka z Berlina ogłosiła koniec kariery, ale również i on sam zaczął popełniać błędy.
Konflikt Schetyna-Tusk właściwie definiuje polską opozycję, uniemożliwia jej rozwój i skazuje na dalsze trwanie w marazmie. Tutaj w grę wchodzą nie tylko ambicje, ale również prywatne zatargi. Aby to lepiej zrozumieć, cofnijmy się na chwilę do października 2013 roku. Platforma jeszcze u szczytu swojej potęgi, a o oddaniu władzy właściwie nikt na poważnie nie myśli. Nadchodzi czas wyboru szefa dolnośląskich struktur partii. Wygrywa człowiek Tuska – Jacek Protasiewicz. Wielki przegrany Grzegorz Schetyna nawet nie próbuje robić dobrej miny do złej gry. Siedzi cały spocony, nie może powstrzymać nerwów przed kamerami. Całą Polskę obiegają obrazki, jak niegdyś jednemu z najbliższych współpracowników Tuska trzęsą się ręce. Wszyscy zdają sobie z tego sprawę – przegrywając Śląsk, Schetyna przegrał polityczne życie. Tylko cud go może uratować.
I cud się zdarzył. Cud w postaci narastającej niechęci wobec ekipy PO, cud w postaci afery taśmowej oraz Tuska w popłochu wyjeżdżającego do Brukseli i kuriozalnego premierostwa Ewy Kopacz. Cud w postaci syndromu oblężonej twierdzy i pisowskiej władzy, która wprawiła lemingi w szok, kazała zewrzeć szeregi i skupić się wokół lidera. Schetyna dostał drugie życie. Schetyna karmił się porażką Platformy. Nie licząc Kaczyńskiego, to właśnie on był największym beneficjentem wyborów w 2015 roku.