~~M niezalogowany
14 lipca 2021r. o 16:18
c.d. trochę straszno, trochę śmieszno
-------------------------------------------------------------------
- Żaklina!!! – Ola prawą dłonią wymierzyła przyjaciółce solidny policzek, po czym szarpnęła ją za koszulkę, aż naderwały się szwy i poszarpana część lewego rękawka t-shirta zawisła luźno, odsłaniając średniej wielkości tatuaż na jej ramieniu. Był to obraz ryby. Nie była to jednak ryba wyznawcy religii chrześcijańskiej w formie dwóch przecinających się łuków, lecz karykaturalny wzór szkieletu rekina zastygłego z otwartymi szczękami i o zdecydowanie przerośniętej czaszce.
Żaklina ani na chwilę nie mogła się wydostać z transu, w który wpadła. Przyjąwszy pozycję siadu kucznego z dłońmi opartymi na udach, wciąż mamrotała, kiwając się do tego w tył i w przód. Przeplatała ze sobą zdania „Boże, on nie żyje” z „Co ja narobiłam” i czymś tam jeszcze, ale już mniej zrozumiałym. Pozostawała w tej pozie przez cały czas, odkąd zdołała wyciągnąć Olę z rozbitego samochodu i dowiedziała się, że w płonącej pułapce wciąż tkwi Hieronim. Katatonia trwała, dopóki nie poczuła na twarzy uderzenia. Dopiero fizyczny ból przerwał niebezpieczne odłączenie od rzeczywistości pogrążonego w przerażeniu umysłu Żakliny.
- Co… co? – przeniosła wzrok z jakiejś pustki przed sobą na przyjaciółkę, przedstawiającą sobą równie tragiczny obraz nędzy i rozpaczy, co ona sama.
Poczochrane ciemne, długie włosy bezładnie opadały Oli częściowo do przodu, częściowo na plecy. Na jej twarzy widniały chaotyczne, porozcierane smugi mieszanki potu i ciemnego osadu powstałego od gęstego dymu. Ola wyglądała przez to, jakby przed chwilą opuściła stanowisko pracy przy piecu hutniczym, a ogień z paleniska nadal rzucał na nią mrugającą, pomarańczową poświatę. Pobrudzone i pomięte ubranie dosłownie wisiało na niej, jak gdyby dopiero co wydostała się spod gruzów zawalonego kilkupiętrowego budynku. Ale mimo fatalnego wyglądu i fizycznych dolegliwości, nie traciła zimnej krwi ani przytomności rozumowania. Całą panikę i poczucie beznadziei widocznie musiała wchłonąć w siebie Żaklina.
- Ogarnij się, dziewczyno! Musisz mi pomóc, bo zaraz będzie po nim! – Ola natychmiast odwróciła się i pobiegła do zakleszczonego na miejscu kierowcy młodego policjanta.
Żaklina, nie wierząc własnym mięśniom, ani własnym możliwościom, podniosła się i stanęła na nogach. Zdziwiona, że potrafi nimi powłóczyć, ruszyła przed siebie i obeszła maskę sportowego auta. Ku swojemu zdziwieniu zobaczyła, że drzwi od strony kierowcy są otwarte, a Ola stękając i głośno przeklinając brzydkim słowem na „K”, próbuje z czymś się szarpać. A raczej z kimś. Żaklina chwyciła za krawędź drzwi, próbując je otworzyć jeszcze szerzej, ale musiały być już maksymalnie otwarte, bo zawiasy stawiły wyraźny opór.
Hieronim wyglądał jakby spał. Żaklina nagle nabrała irracjonalnej ochoty pocałować go w usta. Czyżby jej szwankujacy umysł pomyślał, że to wystarczy, aby obudzić śpiącego królewicza? Trzepnęła się otwartą dłonią w czoło, próbując ustawić wszystkie klepki na swoim miejscu. Potem przymknęła oczy i potrząsnęła głową. Oczy nie wypadły, ale co do uporządkowania klepek, to chyba oba te zabiegi jej w tym pomogły.
- Siedzenie… – powiedziała trochę zbyt głośno, analizując szczegóły zastanej sytuacji. Popatrzyła z niepokojem na pożar ogarniający coraz większą część pojazdu. Trzeba się pośpieszyć, pomyślała, bo płomienie już zaczynały parzyć skórę, nawet przez tkaninę spodni.
- Że jak? – Ola nie przerywała prób uwolnienia nóg nieprzytomnego młodego mężczyzny.
Głowa Hieronima odchylona była do tyłu i wspierała się o zagłówek. Zmiażdżone wybuchem poduszki powietrznej okulary ledwie wisiały na jego podrapanym i lekko krwawiącym nosie. A jeszcze kilka godzin temu poprawiała mu w tych brylach noski, aby mu się lepiej trzymały na tym jego śmiesznym, trochę piegowatym nosie.
- Odsuń siedzenie. Z boku musi być jakaś wajcha – poinformowała kucającą przyjaciółkę.
Sięgnęła ponad Olą po zniszczone, częściowo połamane binokle. Pieczołowicie zdjęła je z nosa Hieronima, złożyła zauszniki i dopiero teraz dotarło do niej, że w chwili obecnej byłyby one ostatnią rzeczą, której może potrzebować ofiara wypadku. Rzuciła je więc do wnętrza auta, jakby rozgrzane przez ogień oprawki zaczęły ją parzyć w palce. Nagły dreszcz przeszedł jej ciało, kiedy zdała sobie sprawę, że przed nią może równie dobrze spoczywać nieboszczyk… Że dla niego i tak może być już za późno na ratunek… Musiała znów potrząsnąć głową, aby zrzucić z siebie oblepiający ją z wolna pesymizm.
- Hirek? – cicho wyszeptała Żaklina i dotknęła policzka policjanta, który tego dnia od pierwszego wejrzenia zawrócił jej w głowie. Był jeszcze ciepły. A może to po prostu od wysokiej temperatury w aucie jeszcze nie ostygł? Co ja bredzę, ofuknęła się w myślach. Kolejne potrząśnięcie głową, aby odgonić durne myśli. Żeby tylko od tego potrząsania jakiś szejk z substancji szarej i białej się nie zrobił w mojej czaszce…
- Nie ma wajchy, są tylko przyciski… – do Żakliny dobiegł gdzieś z dołu głos Oli.
- To spróbuj którymś przyciskiem odsunąć siedzenie – sprawy techniczne wcale nie muszą być dla bab takie skomplikowane, jeśli się tylko trochę wysilić. – Tylko najpierw popatrz na….
- Kurde, nie w tę stronę – Ola niemal natychmiast przycisnęła drugą część okrągłego przycisku, aby jeszcze nie pogorszyć sprawy z dolnymi kończynami Hieronima. Gdyby się przyjrzała uważniej, zauważyłaby przecież te strzałki nieco wcześniej. Ale tu nie ma czasu na takie rzeczy.
- Ola, tobie też się wydaje, że on nie oddycha? – panika znów próbowała czule objąć Żaklinę w talii i przytulić do siebie. Trzeba machnąć głową, bo to pomaga. Nie uszło to jednak uwadze Oli, czekającej aż fotel przesunie się powoli i o kilkanaście centymetrów do tyłu.
- Co ty masz jakieś nerwy uszkodzone, że tak ciągle machasz tą głową? – Oli oczywiście też się wydawało, że klatka piersiowa Hieronima przestała się od jakiegoś czasu unosić, ba, była niemal pewna, że facet się zatrzymał, ale nie odpowiedziała na pytanie Żakliny, bo nie chciała jeszcze bardziej denerwować koleżanki. Na jej fachowe oko dziewczyna była na granicy załamania nerwowego. A obie musiały się teraz skupić na próbie resuscytacji. – Lepiej tego nie rób, bo możesz mieć coś uszkodzone po wypadku… Dobra, dawaj, wyciągamy go. Przejdź na moją prawą stronę. Okej, teraz ja za nogi, a ty pod pachy. Tylko szybko i sprawnie, za pierwszym razem, bo bardzo gorąco się robi. Już mi chyba cały prawy boczek wytopiło z tłuszczu.
Ola nie wiedziała, czy w takiej sytuacji jakiekolwiek żarty są na miejscu, a tym bardziej, czy potrafią kogokolwiek rozśmieszyć. Ale chyba lepiej, żeby zamiast poddawać się demonowi strachu, na czyjejś twarzy pojawił się uśmiech, choćby i na krótki moment. Żaklina nie zaśmiała się, ale też nie wróciła już do krainy przeraża czy. Wykonała polecenie Oli. Dobra nasza, pomyślała Ola z nadzieją, że Hieronim za chwilę złapie oddech, otworzy oczy i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. Ale życie to nie bajka, trzeba się trochę nawysilać, aby dopisać piękne zakończenie.
Ostrożnie wyjęły bezwładnego Hieronima z samochodu i po chwili zdwojonego wysiłku zdołały go przenieść kilka metrów. Na znak Oli położyły ciało na plecach na miękkiej trawie. Ola natychmiast położyła ucho na klatce piersiowej młodego policjanta. Nie popatrzyła nawet na Żaklinę, kiedy przystąpiła do masażu nieruchomego serca. Duchy beznadziei, strachu, zwątpienia i rezygnacji wychynęły z piekielnych czeluści i powoli sunęły przez ciemność w stronę ich trojga, zacierając ręce w nadziei pochłonięcia swoich kolejnych ofiar. Żywych bądź martwych.
***
- Paćjent zaśnął. Parametry się źnormowały – doktor Butani po analizie wyświetlających się na urządzeniach informacji o funkcjach życiowych, ujął Julię pod rękę i zdecydowanym ruchem pociągnął ze sobą do wyjścia z sali. – Jeśli w tym kraju wsziskie ludzie tak pracują, jak siośtra i ten tam, to za rok Indie was wypsiedzą i ja się śtąd wyniosię do mojej ojczyźny się mieszkać tam.
Wychodząc obdarzył siejącym gromy spojrzeniem unikającą kontaktu wzrokowego siostrę Żanetę i udającego, że ogląda swoje wizytujące uprzednio otwór nosowy palce, agenta Moczydłę. Jego komórka, na którą cały czas łapczywie spoglądał, nadal leżała nietknięta na wolnym łóżku, tam, gdzie została przez siostrę wcześniej odłożona. Agent patrzył na siostrę z pożądaniem, kiedy przekładała jego smartfona na stolik. Zrobiła to, ponieważ musiała przygotowywać miejsce na rychłe przybycie kolejnego pacjenta. Koleżanki z chirurgii dzwoniły niedawno i zdradziły jej, że kolejny niesamowicie ciasteczkowy przystojniak ze skomplikowanie złamaną kończyną dolną wkrótce opuści salę operacyjną i zostanie przekazany pod jej opiekę. Dwie z nich zadeklarowały się nawet na nocne dyżury, ale siostra Żaneta poinformowała je, że mimo wakacji mają już pełną obsadę na oddziale. Niektórymi ciastkami trudno jest się podzielić.
- Siostra teź psijdzie zaraz do dyziurki – rzucił wychodząc z sali doktor. Na odchodne zwrócił się jeszcze do agenta Antka. – A z pana przełozionymi poroźmawiam jutro na telefonie.
Zawstydzona swoimi niecnymi uczynkami siostra Żaneta przedłużała aktualne zajęcie, jak tylko się dało. Chyba układała sobie w głowie jakąś linię obrony zanim zostanie poproszona o wyjaśnienia. Kiedy skończyła, wyciągnęła swój okrąglutki, oskarżycielski palec i cedząc słowa, wycharczała z siebie niskim głosem:
- Co się tak na mnie gapisz, zboczeńcu?! Co z ciebie za klawisz, że śpisz na służbie? To twoja wina, że pacjent zniknął, a teraz wszystko skrupi się na mnie! Ech, ty… - siostra wykonała ręką zamach, jakby chciała spoliczkować Antoniego Moczydłę na odległość. A ten chyba musiał uwierzył we wszystkie jej oskarżenia, bo głośno przełknął ślinę.
Siostra Żaneta skierowała się do wyjścia. Dopiero wtedy Antoni odzyskał zdolność mówienia i niezmierzoną odwagę, by zaryzykować i to uczynić. Nie wiedział jednak, co może tym na siebie ściągnąć. A powinien był w tym momencie się także przeżegnać.
- A gdzie się siostra podziewała, co? To nie do mnie należy zafajdany obowiązek pilnować swoich pacjentów! Taka z siostry święta krowa?
W siostrę jakby diabeł wstąpił. Jakby piorun strzelił w monstrum pozszywane przez doktora Frankensteina… Gdyby w dłoni dzierżyła cokolwiek nadającego się do rzucenia, właśnie leciało by toto ze świstem w stronę agenta, zabijając go na miejscu i rozcinając na dwie nierówne połowy. Nie miała nic w rękach, więc tylko sapnęła, przystanęła i obróciła się. Zmrużyła oczy i gdyby to z kolei wzrok mógł miotać laserem, w ciele agenta ziałaby teraz wielka i krwista jak arbuz dziura.
W zapadłej ciszy niemal dało się słyszeć tykanie bomby zegarowej. Syk podpalonego lontu. Prawie dało się wyczuć drgania zbocza wulkanu nabrzmiałego rozpaloną lawą tuż przed erupcją. Ale minęło kilka sekund i siostra ŻanEtna zapanowała nad swoim ciśnieniem trzysta na dwieście. Cicho, jakby robiła to do siebie, rzuciła tylko krótką, ale celną ripostą:
- Nie zaczynaj z idiotą… – po czym wyszła lekko jak baletnica, wzbudzając swoimi krokami jedynie niewielkie drgania stropu.
W pokoju pielęgniarek czekał na nią sąd polowy, który zdaje się wydał już na nią wyrok skazujący. Mimo protestów samozwańczej obrończyni w osobie Julii, sędzia Butani nie dawał sobie wmówić, że to sam pacjent na własne życzenie i o własnych siłach potajemnie opuścił szpital. Siostra postanowiła nie wtrącać się do przebiegu tego zaocznego procesu. Opór doktora przeciw obarczeniu siostry całkowitą winą za narażenie zdrowia i życia pacjenta, a także jego własnej reputacji jako jej szefa, powoli jednak słabł. A kiedy ta bidulka Julia już niemal uklękła składając ręce w błagalnym geście o uwierzenie w opowiedzianą mu wersję, doktor dopiero żachnął się i powiedział:
- No, dobzie, dobzie… Niech ci będzie, kobieto. Sam wysiedł, a karetka go tylko źnalaźła i przywioźła. Mozie i tak było…
- Tak było, jak bum cyk cyk. Nie mozie, ale na pewno, psisięgam – podniosła dwa palce do góry Julia. Całkiem nieświadomie zaczęła naśladować charakterystyczną wymowę pochodzącego z Indii doktora.
- Cyk cyk? Jak ziegarek?
- Jak ziegarek. Śwajcarski – odpowiedziała Julia, dyskretnie puszczając oko do nadal milczącej siostry Żanety. – Tylko niech doktor nie ciągnie siostry do odpowiedzialności. Ona niczego nie zawiniła, tylko ten inteligent, co miał stać na straży, a drzemał.
- Ty, moja droga, śpokojna – doktor wychodząc z dyżurki poklepał Julią po ramieniu. – Ty taka gaduła, że juś lepiej nie gadaj więcej, a ja nie pociągnę siostrę za konsekwencje, źgoda?
Kiedy dwie niemłode już kobitki po przejściach zostały same, obie spuściły wzrok i jak na rozkaz głęboko odetchnęły, powoli wypuszczając powietrze. Potem popatrzyły się na siebie, a jeszcze chwilę potem pomilczały przez kilkanaście długich sekund, myśląc o swoich własnych przewinieniach. Pierwsza nie wytrzymała siostra Żaneta:
- No, gadaj, dziewczyno, bo nie wytrzymam z ciekawości! Oświadczył ci się w końcu ten mięczak, czy nie?
I obie parsknęły śmiechem.
------------------------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam
M.