Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
REKLAMA Muzeum Ceramiki zaprasza
BolecFORUM Nowy temat
Wróć do komentowanego artykułu:
Tajemnica szmaragdu - odcinek 90, czyli nabój w magazynku i łuska w komorze
~~Zielonkawożółty Buk niezalogowany
24 lipca 2021r. o 22:31
Łuska w komorze ma się tak jak g… w kakaowym oku. Czyli …jest na wylocie…
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~M niezalogowany
28 lipca 2021r. o 18:50
c.d.
------------------------------------------
Kolana nieco już spokojniejszej Żakliny pełniły rolę poduszki dla głowy wyrwanego z wnętrza płonącej pułapki i jednocześnie objęć śmierci młodego policjanta. Ola kontrolowała funkcje życiowe poszkodowanego i pomagała mu jak mogła, kurczowo trzymać się świata żywych. Oddech Hieronima wydawał się stabilizować, a młoda lekarka mówiła do niego, badając co tylko mogła zbadać, nie mając do dyspozycji jakiegokolwiek sprzętu. Sam aspirant dzielnie, choć nadal płytko oddychał, odruchowo pokasłując cicho i pozbywając się zalegających w płucach resztek dymu.

A przypadkowy sprawca tego nagłego i nieoczekiwanego cudu zmartwychwstania, redaktor Skrętkowski? Ten z trudem zdołał się podnieść po staranowaniu Żakliny, więc jedynie siedział opodal po turecku. Obolały jakby sam był po zderzeniu z galopującym nosorożcem, bez najmniejszego ruchu, ze skrzywioną twarzą i łzami bólu w oczach, wyglądał jak mnich buddyjski pogrążony w medytacji. Niestety, nie milczał jak mnich, ale wciąż jojczał i narzekał.

- Chyba pękł mi drugi obojczyk, Żaklina! Aleś mnie załatwiła! – płaczliwym głosem skierował pretensje do swojej redakcyjnej koleżanki. – Niech to szlag, jak ja teraz będę pisał i fotografował? Uziemiłaś mnie zawodowo na jakiś miesiąc, dziewczyno!

- Panie Gerardzie, to tylko dwie małe kości. Do wesela się zagoi. Prawda, Olka…? – próbowała siebie i jego pocieszyć Żaklina. Ze strachem w oczach patrzyła na dwa trawione przez ogień samochody, co niewątpliwie należało uznać za jej własne dzieło, choć przecież dalece nieumyślne. Przyszło jej do głowy niepokojące pytanie, co się stanie, kiedy ogień ogarnie tę torbę z bronią, którą bez zastanowienia zostawiła we wnętrzu busa, wyciągając z niej jedynie jeden z pistoletów. Czy amunicja zacznie wybuchać, bezładnie rozsiewając dokoła śmiercionośne pociski? Zastanawiała się, czy w związku z tym nie powinni się wszyscy stąd jak najszybciej ewakuować. Powiedzieć im, czy nie powiedzieć?

- E, tam. Ja już dawno po ślubie. Ale ty nie wiesz, dziewczyno, co to za kobieta jest – przymknął oczy i pokręcił głową redaktor, zapewne przywołując w myślach realistyczny obraz swojej małżonki. – To się dopiero Honorcia wścieknie, kiedy przez kilka tygodni nie będę mógł skosić trawnika ani poodkurzać w chałupie… Oj, dostanie mi się po du… …rnej głowie…

Zanim redaktor przeszedł do dokładniejszego streszczenia dramatycznej historii swojego związku małżeńskiego, Ola w trosce o dobro pilnie potrzebującego pomocy pacjenta, postanowiła czym prędzej wtrącić swoje lekarskie trzy grosze.

- Panie Gerardzie, choć pewnie mimowolnie, to stał się pan naszym bohaterem. Dzięki pana niezamierzonej interwencji resuscytacja szczęśliwie się powiodła. A pana trawnik, to chyba teraz najmniejsze zmartwienie, nieprawdaż? Ma pan przy sobie telefon?

- Przecież, że mam. Jakże mógłbym nie mieć? Ja, najlepszy redaktor śledczy w mieście, ba, w całym województwie być może, miałbym nie mieć te…

- Niech pan więc dzwoni pilnie na sto dwanaście... – przerwała mu bezpardonowo Ola, kompletnie ignorując jego autopochwały narastające w postępie jakimś tam, czyli wyjątkowo szybko.

- Ale jak? – rozpaczliwy ton głosu redaktora mógłby poruszyć niejedno wrażliwe serce. – Kiedy nie mogę ruszyć ani jedną ręką!

- Kurde, niech pan da mi tę swoją komórkę! Sama zadzwonię!!!

Ola wyciągnęła w kierunku dziennikarza rękę w oczekiwaniu na jego telefon. Szybko się jednak zorientowała, że z powodów zdrowotno-technicznych nie jest on w stanie wykonać nawet tego łatwego polecenia, więc wstała i podeszła do niego. A redaktor Skrętkowski całkiem przytomnie pochylił się do przodu, przekręcił głowę jakby w jakiś niezwykły sposób chciał obejrzeć swoje własne pośladki, a potem poinformował spokojnie i rzeczowo:

- Prawa, tylna kieszeń spodni…

Ola po odblokowaniu telefonu natychmiast wybrała numer alarmowy, oddaliła się na trzy kroki i odwróciła tyłem. Słychać było wyraźnie tylko co któreś jej wypowiedziane do słuchawki słowo. Żaklina nie omieszkała skorzystać z okazji:

- Skąd pan się tu wziął, panie Gerardzie? – spytała, delikatnie głaszcząc ożywionego aspiranta po głowie.

- Odłączyłem się od oddziału – odpowiedź redaktora wprawiła Żaklinę w osłupienie.

- Jakiego oddziału?!! – nie mogła o to nie zapytać, bo Skrętkowski na dwieście procent czekał na jej zainteresowanie.

Swoje przeżycia postanowił opowiedzieć z dramatyzmem i namaszczeniem, wierząc, że jego słuchaczka chłonie każde wypowiedziane słowo. Gestykulować mógł jedynie głową, więc od czasu do czasu oprócz kiwania i kręcenia łypał okiem, czy jego relacja wywołuje zamierzony skutek. Pewnie żałował, że nie są na niego skierowane żadne jupitery i kamery.

- Patrząc z helikoptera na wybuch, od razu się zorientowałem, że ktoś tutaj może pilnie potrzebować pomocy. Jak tylko wyskoczyłem z moimi antyterrorystami ze śmigłowca, postanowiłem, że nie będę angażował się w walkę, bo słabo widzę w ciemności. Pobiegłem tak szybko jak mogłem wzdłuż szpaleru topól, prosto pod hangar. I jak się okazało, miałem nosa…

- Jak zwykle, panie Gerardzie. Jak zwykle…

- Jasne, że jak zwykle! – dziennikarskie ego powiększało się i rosło, puchło i się nadymało. Wkrótce było zeppelinem pośród zwyczajnych balonów. – Nawet się nie zawahałem, kiedy przyszło mi ratować wasze życie, ryzykując swoim własnym.

- O, tak. Z pewnością wszyscy jesteśmy panu winni wdzięczność do końca życia. A zwłaszcza ten oto młody funkcjonariusz, którego przywrócił pan do życia – Żaklina w swojej pracy zawodowej starała się czasem przejmować styl wypowiedzi rozmówcy, co ułatwiało wejście na odpowiedni poziom zrozumienia i współpracy. Ludzie bardziej się otwierają, kiedy wydaje im się, że doskonale ich znasz i podzielasz ich zdanie.

- A co tutaj się właściwie wydarzyło, Żaklina? – zainteresowanie redaktora Skrętkowskiego nie brzmiało jak troska o stan zdrowia całej zastanej trójki. Raczej, jak ciągnięcie za język przed napisaniem pierwszych akapitów nowego sensacyjnego artykułu.

- A, to zwykły wypadek był – zbyła pytanie młoda reporterka, bo akurat ten wątek wolałaby na zawsze pominąć. – Ten o, mniejszy przygrzmocił w tamtego o, większego. No i się zafajczyło, i tyle. Naprawdę, nie ma o czym gadać.

- W pełni profesjonalna relacja, jak na doświadczoną już dziennikarkę, nie powiem. Ale kto prowadził ten mniejszy sa…?

Redaktor nie dokończył pytania, gdyż po wezwaniu służb zdążyła właśnie powrócić do nich Ola. Stanęła nad Żakliną zajętą Hieronimem i spojrzała na nich z góry. Przypomniała jej się rzeźba Michała Anioła, zwana Pietą, widziana kiedyś w Rzymie podczas wakacji z dziadkami. Choć pozycje postaci i ich stan fizyczny nie były do końca zbieżne z tym wspaniałym dziełem sztuki, to jednak uderzyło ją w tej scenie jakieś podobieństwo do włoskiego oryginału. To chyba przez ten wyraz twarzy Żakliny i troskę z jaką obejmowała i gładziła głowę młodego mężczyzny. Nie był to rodzaj matczynej troski, raczej połączenie fascynacji i uwielbienia. Jak długo oni mogli się wcześniej znać? Emocje Żakliny sprawiały, że otoczenie niemal falowało i wirowało. Choć, może to tylko było gorące powietrze od pożaru…? Tkwiąc w tym zamyśleniu, Ola poinformowała towarzyszącą jej dziennikarską dwójkę:

- Będą niestety dopiero za jakieś trzy kwadranse. Musimy się do tego czasu Hirkiem zaopiekować, Żaklina… Trzeba go gdzieś przenieść, bo za chwilę możemy się tutaj usmażyć.

- A co ze mną? Nikt się nie zapyta o moje zdrowie? Moje złamania już się nie liczą? – piskliwie poskarżył się dziennikarz. – Może ktoś mnie chociaż obejrzy? Kto wie, czy nie są to obrażenia zagrażające życiu? Może ja umieram?

- No jasne! – zreflektowała się Ola widząc wytrzeszczone oczy redaktora, chociaż gdy ktoś jest ranny, nie powinien aż tyle gadać. – Trzeba koniecznie zbadać i pana.

Dolegliwości obu pękniętych obojczyków mogły być dla Gerarda Skrętkowskiego piekielnie bolesne i z pewnością takie właśnie były. Ale, aby to ocenić, musiała zadać mu jeszcze odrobinę dodatkowego cierpienia. Niestety jego wcześniejsze podejrzenia okazały się prawdą. Jęczący podczas jej oględzin dziennikarz stał się obecnie kandydatem do całkowitego unieruchomienia górnej połowy ciała. Ale z chodzeniem powinien sobie poradzić, pocieszyła się Ola. Tylko trzeba pomóc mu wstać.

Kiedy redaktor Skrętkowski stanął już na własnych, choć trzęsących się nogach, gdzieś w oddali rozległy się wyraźnie słyszalne dłuższe i krótsze stukające serie. Odruchowo wszyscy lekko obniżyli głowy, bezbłędnie rozpoznając w tych dźwiękach salwy z broni automatycznej. Mimo sporej odległości mogli dojrzeć chaotycznie migające i przemieszczające się światła latarek, rozkołysane czerwone smugi celowników laserowych i włączone raptownie oczy silnych reflektorów w unoszących się do góry dwóch śmigłowcach. Na boku każdego z helikopterów pojawiły się rozbłyski świadczące o tym, że rozpoczął się także ostrzał z powietrza.

- Oho, zaczęło się – domyślił się dziennikarz śledczy. – Moi chłopcy wreszcie się ruszyli i pewnie zaraz pogonią bandytom niezłego kota… Szkoda, że nie mogę tam być. Byłby z tego świetny reportaż!

W tej samej chwili usłyszeli trzy, może cztery wystrzały z broni palnej. Dźwięki rozległy się całkiem blisko, gdzieś od strony płonących samochodów. Zabrzmiały głucho, jakby ktoś przygotowywał porcję popcornu wewnątrz jednego z dogorywających wraków. Żaklina przełknęła ślinę. To na pewno zaczął eksplodować arsenał w pozostawionej tam torbie. Zaraz zrobi się tu niebezpiecznie i już miała się odezwać, proponując natychmiastową ewakuację, kiedy wyręczył ją w tym męski głos.

- O, Jezu. Strzelają do nas! Ratuj się kto może!

Przerażony nie na żarty redaktor, nie bacząc na własny ból, a tym bardziej na wypełniony strachem wzrok obserwujących go dwóch par damskich oczu, ruszył szybko w stronę hangaru w poszukiwaniu bezpieczniejszego schronienia. Przy każdym kroku wydawał z siebie głośny jęk i dosłownie po kilku sekundach zniknął dziewczynom z ich pola widzenia, skrywając się za łuną pożaru. To dobrze, pomyślała Ola, że nie trzeba go tam osobiście taszczyć, można na spokojnie zająć się Hieronimem. Żaklina telepatycznie odczytała zamiary Oli i wrzasnęła:

- Dobra, to dawaj szybko! Ja pod ręce, ty za nogi!

- Poczekaj, tak nie damy rady! – odkrzyknęła Ola. – A poza tym on może mieć uszkodzony kręgosłup. Lepiej narzucę ci go na plecy! Dasz radę?

- W porzo. Mam takiego kopa adrenaliny, że mogłabym z koniem na plecach wystartować w Wielkiej Pardubickiej!

- I pewnie być jeszcze pierwsza dotarła do mety… – mimo napiętej i niebezpiecznej sytuacji podchwyciła żart Ola.

Sprawnie, jak harcerki walczące na obozie o zdobycie sprawności „Strongwoman”, uniosły półprzytomnego policjanta. Objuczona nim Żaklina na lekko ugiętych nogach ruszyła pierwsza, a Ola, rozglądając się niepewnie dokoła, podążyła jej śladem w kierunku, jak im się wydawało, całkowicie bezpiecznej kryjówki. Ich pospiesznej, nieco panicznej ucieczce, towarzyszył dobrze słyszalny dźwięk coraz częściej strzelających ziaren kukurydzy. Biegnąca w tylnej części konwoju Ola miała wrażenie, że raz po raz coś przebija blachy karoserii i świszcze ponad ich głowami. Starała się jednak o tym nie myśleć i konsekwentnie trzymała się tuż za plecami Żakliny, ubezpieczając ją przed zgubieniem cennego ładunku.

Kiedy wbiegały, a raczej wkraczały do ciemnego wnętrza dawnego garażu dla radzieckich samolotów, Ola przypadkiem spojrzała w dół, w kierunku bioder koleżanki. I zanim natknęły się na śmiertelnie niebezpieczną scenę w środku hangaru, zdążyła jeszcze zadać sobie w myślach nie takie znowu głupie, jak się miało okazać, pytanie: „Po co jej, do cholery, było zabierać ze sobą ten pistolet?”.
-------------------------------------------
c.d.n.
Pozdrowienia
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.