~~Hiacynt wysmukły niezalogowany
5 godz. 10 min. temu
''W 2010 Sasin był zastępcą szefa Kancelarii Prezydenta RP. Jak wiadomo, Lech Kaczyński lubił się kłócić z rządem PO, więc lot był w dużej mierze organizowany w jego Kancelarii. Osobą bezpośrednio zaangażowaną w organizację była niejaka Katarzyna Doraczyńska, która sama w Smoleńsku zginęła. Ale jej przełożonym, koordynującym całą wizytę, był Sasin.
Prokuratura badająca sprawę w "pierwszym rzucie" była zadziwiająco wyrozumiała dla pracowników Kancelarii Prezydenta, skupiając swoją uwagę na ludziach ze struktur PO-PSL. Rzeczkowski i jego koledzy z redakcji przeanalizowali 100 tomów aktów sprawy i doszli do takiej konkluzji:
"Z akt wyłania się obraz, który obecnego wicepremiera i ministra aktywów państwowych stawia w niekorzystnym świetle. Można z nich wysnuć wniosek, że Jacek Sasin uniknął odpowiedzialności tylko dlatego, że nikt nie był zainteresowany, by postawić mu zarzuty niedopełnienia obowiązków."
Choć Sasin próbował zwalać całą odpowiedzialność na panią Doraczyńską, która przecież nie miała jak się bronić, to kolejni świadkowie (także z Kancelarii Prezydenta) zeznawali, że to on organizował wizytę, mówiąc np.
"...na poziomie szefa kancelarii podjęta została decyzja, że za organizację odpowiedzialny będzie minister Sasin..."
"...ze strony Kancelarii Prezydenta przygotowania do wizyty prowadził zespół dyrektor Katarzyny Doraczyńskiej, a całość nadzorował minister Sasin..."
"Głównym koordynatorem organizacji uroczystości w ramach Kancelarii Prezydenta był minister Jacek Sasin"
Takich zeznań jest więcej, a wszystkie zgadzają się co do tego, że to Sasin podejmował ostateczne decyzje dotyczące wizyty Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku. W gabinecie Sasina odbyły się dwa spotkania organizacyjne: jedno kilka tygodni, a drugie kilka dni przed lotem. Do obowiązków Sasina należało także - i to jest tu najważniejsze - ustalenie programu wizyty, a więc i miejsca lądowania prezydenckiego samolotu.
Czemu to jest ważne? Bo wszystko rozbija się o to, że prezydencki samolot w ogóle nie powinien był lądować w Smoleńsku. Inne sądy uznały, że urzędnicy BOR i Kancelarii Premiera popełnili przestępstwa, bo lotnisko w Smoleńsku oficjalnie było nieczynne i lądowania na nim zabraniała instrukcja HEAD. I tych ludzi za to skazano, mimo że bezpośrednio nie organizowali wizyty.
Tymczasem Jacek Sasin, który wizytę jak najbardziej organizował, bardzo bezpośrednio (sam w końcu zeznał, że "Doraczyńska na bieżąco mnie informowała"), nie poniósł żadnej odpowiedzialności.
No dobra, powiecie, może nie wiedział?
Po pierwsze: powinien był wiedzieć, bo to leżało w zakresie jego obowiązków. Tymczasem sasinowy gabinet nawet nie spytał o to 36. specpułku, który jasno powiedziałby "nie". Dowódców specpułku nawet nie zaproszono na spotkania organizacyjne.
Po drugie: prawdopodobnie jednak wiedział. Np. taki ks. płk. Kwieciński, który był w Smoleńsku pod koniec marca jako członek prezydenckiej grupy przygotowującej wizytę, zeznał, że Rosjanie informowali ich, że:
"lotnisko jest w fatalnym stanie, choć ich samoloty lądują".
Oraz, że:
"Pamiętam, że na ten temat zabierała głos pani Doraczyńska, że trzeba się tym zająć".
Pomysł wyznaczenia innego lotniska upadł, bo - uwaga - zaburzyłoby to cały program.
Generalnie świadkowie zeznali, że w Kancelarii Prezydenta wiedziano o fatalnym stanie lotniska. I wszyscy zgadzają się, że Sasin musiał o tym wiedzieć. Co jest ciekawe. Bo jeśli to prawda, to Sasinowi powinna grozić odpowiedzialność nie tylko za niedopełnienie obowiązków, ale też za składanie fałszywych zeznań, bo w sądzie jasno powiedział, że " dopiero po katastrofie dowiedział się „z różnych rozmów”, że lotnisko w Smoleńsku było nieczynne i mogło nie spełniać kryteriów bezpieczeństwa".
Sasina przesłuchiwali prokuratorzy z Warszawy-Pragi, ludzie Lecha Kaczyńskiego i Ziobry. Jego sprawę umorzono trzykrotnie! A śledczym przewodził prokurator Józef Gacek, którego nazwisko powinniście zapamiętać w kontekście afery taśmowej i generalnie wygodnych dla PiSu spraw.
Co więcej: później sądy innych instancji dosyć jasno wypowiadały się na ten temat, twierdząc, że prokuratura z Pragi popełniła cały szereg srogich błędów, a Sasin składał fałszywe zeznania, a jego stwierdzenie, że"nikt nie informował, że z lotniskiem w Smoleńsku są jakieś problemy", sąd nazwał po prostu nieprawdziwym. Jedno z uzasadnień sądu brzmi niemal jak akt oskarżenia:
"...KPRP miała obowiązek wskazania zapotrzebowania lotniska lądowania, które powinno być lotniskiem czynnym, czego nie uczyniła..."
Czyli podsumujmy.
Jacek Sasin odpowiadał za lot do Smoleńska. Jeśli nie wiedział, że lotnisko jest prawnie niezdatne do lądowania, to po prostu nie dopełnił obowiązków. A jeśli wiedział (a tak najprawdopodobniej było), to raz że nie dopełnił obowiązków, dwa że pośrednio spowodował katastrofę, a trzy, że kłamał na ten temat w sądach i w prokuraturze.
A cztery: że przyjaźni mu prokuratorzy niespecjalnie naciskali, kierując swoją uwagę na urzędników od Tuska. Później sądy ich za to ganiły, ale to już był rok 2014 i późniejszy, zaraz nadeszła Dobra Zmiana i nikogo już to nie obchodziło.
Trzeba jeszcze przypominać, że PiS zrobił nam z państwa strukturę mafijną?