Już jest kolejny odcinek wakacyjnej powieści, którą piszecie razem z nami! Ze względu na Bolesławieckie Święto Ceramiki wyjątkowo nie w sobotę, a we wtorek.
Pierwsza część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Kolejny - drugi odcinek możecie zobaczyć - TUTAJ
Cieszymy się, że tak chętnie bierzecie udział w zabawie. Szczególne pozdrowienia kierujemy do Bolecnauty podpisującego się jako M. Poniższy tekst jest praktycznie w całości jego propozycją.To dzięki Waszym pomysłom i zaangażowaniu akcja powieści toczy się w taki sposób. Zapraszamy do czytania!
Skrzynka była drewniana, z mocnymi okuciami. Mieściła się w dłoniach, ale była ciężka jak na swój rozmiar. Podejrzanie ciężka. Jakby ktoś napakował do środka kamieni o nieprawdopodobnej gęstości. Oboje chcieli sięgnąć po skrzynkę, więc ich dłonie się spotkały. Julia zamiast cofnąć rękę, spojrzała Bolesławowi w oczy. Zmieszał się, ale utrzymał spojrzenie. "Teraz albo nigdy" - pomyślał.
- Brakowało mi ciebie przez ten czas. - powiedział i sam się zdziwił mocą swojego głosu. - Wiem, że nie powinno mnie to ruszać, bo jestem już stary i swoje przeżyłem, ale strasznie się cieszę, że cię widzę. Gdybym mógł cofnąć czas, nigdzie bym nie wyjeżdżał.
- Przypominam ci, że mamy tyle samo lat. Mówiąc, że jesteś stary, sugerujesz, że ja też jestem. Nie wróży to dobrze tej relacji. - powiedziała Julia, ale zamiast cofnąć się, minimalnie się przybliżyła, a na jej twarzy zaczęło malować się rozbawienie.
- Wyglądasz na dwadzieścia lat mniej. Te same dwadzieścia lat, kiedy nie wiedziałem co się z tobą dzieje. - Bolesława zirytowało to rozbawienie. On tu mówił śmiertelnie poważnie. - Co się wtedy z Tobą działo? Jak wygląda Twoje życie? Jak chcesz wykonać tę misję, kiedy nic o Tobie nie wiem, ale trzymaj mnie, wariuję na Twoim punkcie tak samo jak dwadzieścia lat temu.
- Bolek, no wiesz, bo ja… wtedy kiedy wyjechałeś… no, ja chciałam… - niepewnie zaczęła jąkać się Julia. Nie zaczerwieniła się na komentarz o wariowaniu.Chociaż znajomi maniakalnie wypominali jej, że jako kobieta powinna być bardzo emocjonalna, nigdy do końca nie umiała ani nazwać, ani wyrazić swoich uczuć. Może raczej należy powiedzieć: nie chciała tego robić. Westchnęła.
- ... chciałam zrobić coś godnego uznania. Żeby pokazać ci, że nie trzeba wcale jechać tak daleko. Znasz mnie, wiesz jak odreagowuję. Poszłam w sport, potem w służby mundurowe. Jakoś zawsze ciągnęło mnie do niebezpieczeństwa, potrzebowałam adrenaliny. Padło na Straż Pożarną. Jestem teraz starszym brygadierem i praktycznie na tym zaczyna i kończy się moje życie. Może za mało skupiłam się na rzeczach ważnych. Rodzina, wiesz, te sprawy. Najpierw nie chciałam, potem nie potrafiłam. - zabrakło jej słów. - Co się działo z tobą?
- Wyjechałem. Tak jak mówiłaś. Z perspektywy czasu nie wiem co ciągnęło mnie tak daleko. Wtedy naprawdę misje wydawały mi się atrakcyjne. Chwilę siedziałem w wojsku.- podrapał się po brodzie - Dłuższą chwilę.Teraz wróciłem do miasta. Czasem załatwiam papiery, pozwolenia, inne dokumenty... Zasiedziałem się w biurze i siedzę tam do tej pory. W pracy jest spokojna atmosfera i ekspres ciśnieniowy do kawy. Szczerze mówiąc całkiem mi to pasuje. Mam ogródek, działkę. Najbardziej lubię opiekować się jabłonią. Czytam pod nią książki. Dlaczego Cię to bawi? - zapytał, widząc minę Julii.
- Stałeś się mentalnym emerytem - uśmiechnęła się. Wyjątkowo nie ironicznie, a ciepło. - Mimo że miałam mniej czasu na rozmyślania, mi też ciebie brakowało. Jeżeli to nazywasz tym dziwnym uczuciem pod żołądkiem, które próbuje się ciągle uciszyć, tylko nie do końca wie się jak.
Gdzieś za swoimi plecami usłyszeli trzask łamanej gałęzi. Obejrzeli się nerwowo i spojrzeli na siebie w niemym porozumieniu.
- Wszystko wyjaśnimy sobie później. Teraz mamy ważniejszą sprawę. – powiedział Bolesław i z tylnej kieszeni spodni wyjął taśmę mierniczą. Wręczył ją Julii. Sam chwycił drewnianą szkatułkę.
– Taśma miernicza jak prosiłaś. Będziemy mierzyć. Ale najpierw musimy zlokalizować dawne wejście do wartowni.
Ruszyli w stronę oddalonych o kilka metrów pozostałości fundamentów starego, poniemieckiego budynku wartowni, który jak oboje pamiętali z czasów liceum, stał tu jeszcze w całkiem dobrym stanie do czasu, kiedy wojsko polskie zlikwidowało znajdujące się na tym ogrodzonym i pilnie strzeżonym terenie magazyny. Nikt nie wiedział dokładnie, co w czasach PRL tutaj przechowywano, chociaż krążyły plotki, że magazyny nadziemne były tylko przykrywką, a pod nimi znajdowały się duże magazyny podziemne. W nich rzekomo były przechowywane jakieś podejrzane pojemniki. Co w nich się kryło i co się z nimi stało później nikt nie wiedział, ale podświadomie ludzie czuli, że jest to sprawa wojska, historii i wielu innych przypadków. Tylko szeptano, że ktoś podobno widział, jak po te pojemniki przyjechało jeszcze w roku 1990 kilkadziesiąt radzieckich ciężarówek stacjonujących w Pstrążu i w ciągu jednej nocy wszystko wywieziono. Podobno.
Bolesław dopiero kilka lat po opuszczeniu tych terenów przez wojska radzieckie został zawodowym żołnierzem, lecz nigdy nie miał dostępu do żadnych archiwów dotyczących tamtych wydarzeń. Nawet teraz, kiedy stykał się na co dzień z papierami, nie miał do nich dostępu. Jednak fakt istnienia podziemnych magazynów potwierdzili mu jego starsi koledzy, którzy nadzorowali ich zasypywanie i likwidację wszelkich śladów mogących wskazywać, że teren ten należał uprzednio do wojska. To także wówczas dokonano rozbiórki kilku budynków, w tym wartowni. Kilka nadziemnych magazynów i betonowy płot pozostawiono jednak w nadziei, że uda się ten teren sprzedać na jakieś cele przemysłowe, a istniejące budynki mogły zachęcić potencjalnych inwestorów do zakupu. Niestety, terenu długo nie udawało się sprzedać, aż w końcu po paru latach postanowiono przekazać wszystko gminie. Być może kiedyś, kiedy miasto rozrośnie się w tę stronę, znajdzie się ktoś chętny do kupna tego terenu wraz z budynkami. Po uruchomieniu Leśnego Potoku wydawało się to jednak coraz bardziej prawdopodobne.
- Wtedy, kiedy przychodziliśmy pomoczyć nogi nad strumień, tam gdzie przed wojną stał Waldschloss, a potem spacerowaliśmy po okolicy, wszystko wyglądało tutaj zupełnie inaczej – stwierdziła Julia rozglądając się dokoła.
- Tak, to prawda. Teren był ogrodzony, płoty zwieńczone drutem kolczastym. Przy wartowni były szlabany i brama dwuskrzydłowa. Naprawdę wyglądało na to, że ukrywają tutaj coś bardzo cennego. Sami chyba nie wiedzieli, jak bardzo cennego. – skonstatował z uśmiechem Bolesław - Pewnie dzięki temu skrzynia mogła tak długo pozostać nieodkryta. Chociaż jeżeli się nie mylimy, powinno to być co najmniej kilka skrzyń. Jeśli nie kilkanaście. Myślisz że dalej jest to w częściach? Nie wziąłem pod uwagę, że trzeba będzie bawić się w składanki rodem z Ikei.
- Pewnie tak. Komu by się chciało rozmontowywać... - rozejrzała się niepewnie po okolicy- ... to. Trzeba mieć nadzieję że jest wciąż w całości. - uznała Julia. Obeszła dokoła zarośnięte wzniesienie, po czym wskazała palcem na nieregularny kształt fundamentu jednej ze ścian byłej wartowni - Zobacz, Bolek. To pewnie tutaj były schody wejściowe. Dawna ściana z wejściem i schodami była właśnie tą skierowaną w stronę dębu.
Bolesław wrócił na skraj drogi po neseser, przyniósł go i klęknąwszy, postawił tym razem płasko na mchu, aby ułatwić sobie jego otwarcie. Dwa szybkie kliknięcia zamków i neseser się otworzył. Bolesław odchylił wieko, a w środku Julia zobaczyła coś, co wyglądało na czterokołową kosiarkę do trawy, kilka poskładanych rurek, przewodów, jakieś urządzenie z kilkoma guzikami i pokrętłami oraz cyfrowy wyświetlacz przypominający tablet. Zastanawiała się jak zmieścił tam też łopaty. Julii trudno było odczytać nazwę tego urządzenia, a tym bardziej odgadnąć jego przeznaczenie. Bolesław nadal klęcząc przy walizce podniósł wzrok na Julię, uśmiechnął się szeroko i z nutą dziecięcego podniecenia w głosie, jakby chwalił się kolegom trzydzieści lat temu swoim nowym Atari, rzucił do Julii:
- Fajne cacko, co nie? Georadar impulsowy. Droga zabawka. Dzięki niemu szybko zlokalizujemy wszystko, co znajduje się pod ziemią. Jeżeli oczywiście cokolwiek jest tam zakopane.
- Rany, Bolek. I ty mówiłeś o problemach ze składaniem części z Ikei? Potrafisz to poskładać tak żeby nie wybuchło? – zażartowała Julia błądząc wzrokiem po zawartości nesesera, przytarganym w poświęceniu i pocie czoła przez Bolesława aż z parkingu przy Leśnym Potoku. Juz nawet nie przeszkadzał jej kolor.
- Nie tylko poskładać, ale i obsługiwać. Ale do prawidłowego wykonania skanowania terenu potrzebuję pomocy drugiej osoby. To nie takie trudne, jak się wydaje, Jul. To znaczy trudne, ale dobrze tłumaczę. – wyjaśnił Bolesław. - Mam tylko nadzieję, że chłopaki naładowały akumulatory. To ważne, bo naprawdę nie wiemy jak duży teren mamy do przeszukania.
- Myślisz, że damy radę przed wieczorem? – zaniepokoiła się Julia, krzywiąc jednocześnie na słowo „Jul” – Słońce już nisko...
- Jeżeli dobrze się postaramy oblecimy w godzinę nawet i dwieście metrów kwadratowych. Ale myślę, że nie trzeba będzie aż tyle. – zapewnił ją Bolesław.
- Jeśli nas zobaczy jakiś leśnik pewnie powiesz mu, że przyjechaliśmy przetestować naszą ganz nówkę kosiarkę w trudnych warunkach polowych? – podsumowała w swoim stylu Julia i znów obydwoje wybuchnęli śmiechem.
- Albo że mamy wysyp grzybów, to i nie ma sensu używać nożyków. – Wyszczerzył zęby Bolesław. Niegdyś potrafili tak kilkanaście razy odbijać do siebie dowcipy jak piłeczkę pingpongową. Czasem aż do łez i bólu brzucha. - Tak to właśnie niestety będzie dziwnie i podejrzanie wyglądać. Jakbyśmy kosili mech, albo odkurzali igliwie. Ale nie ma co dłużej zwlekać. Do dzieła! Może nikomu akurat nie przyjdzie ochota spacerować tą drogą i nie będziemy się musieli głupio tłumaczyć.
Bolesław wyciągał i sprawnie składał wszystkie elementy urządzenia jedno po drugim. Tak sprawnie, jakby składał wyczyszczony i naoliwiony karabin maszynowy, co z racji wykonywanego przez wiele lat zawodu, czynił setki, jeśli nie tysiące razy. Składanie i skręcanie cacka z różowego nesesera trwało nie więcej niż trzy minuty. Ewidentnie Bolesław znał się na rzeczy. Potem, kiedy urządzenie rzeczywiście zaczęło już wyglądem przypominać czterokołową kosiarkę do trawy z tabletem przymocowanym do uchwytu, powtykał jeszcze w różne miejsca kilka kabelków i wreszcie wcisnął przycisk ON. Zapaliły się światełka, a ekran tableta rozjaśnił. Julia mogła przeczytać szereg komend po angielsku, z czego zrozumiała w zasadzie tylko dwa: „testing…” i „ok”. Nie należała do poliglotów. W ich czasach podstawowym językiem obcym nauczanym w szkołach był język rosyjski.
- Jeszcze tylko odblokować kółka…. – Bolesław bezwiednie zaczął opisywać wykonywane czynności, zupełnie jak Adam Słodowy, po czym przestawił dwie blokady, po jednej dla każdej pary kół, wstał i obejrzał urządzenie z każdej strony. Poruszał ”kosiarką” odrobinę w przód i w tył i nieco za głośno i zbyt pompatycznie głębokim głosem filmowego aktora rzekł unosząc podbródek – Gotowe, Panie Schliemann! Możemy ruszać na odkrycie naszej Troi! Strzeżcie się skrzynie i demony!
Najwyraźniej Bolesław dał się ponieść swojej wyobraźni. Julia pomyślała, że naprawdę nie pasował do wojska w ten oczywisty sposób, w który wszyscy kojarzyli żołnierzy. Pasował jej jednak bardziej do obrazu zaczytanego w książkach fantasty spod gruszy. Nie przeszkadzało jej to. Julia rechocząc zdecydowała więc chwycić Bolesława za nogawkę i ściągnąć go na ziemię, dając kuksańca w twarde ramię.
- Swoją drogą czy to co robimy, jest legalne? Nie mam ochoty na tym etapie mojego życia wchodzić w konflikt z prawem.
- Sprzęt jest całkiem na legalu, Jula, wyluzuj. Na moją prośbę chłopaki ekspresowo wystąpili o pozwolenie na poszukiwania w obrębie kompleksu leśnego przy Złotym Potoku. Dobrze, że jako grupa poszukiwawcza są tu znani i mają spore znajomości, to z pozwoleniem poszło dość gładko. Oczywiście we wniosku napisali, że będą badane dawne miejsca aktywności kopaczy złota w okolicy dzisiejszego Leśnego Potoku. Tacy sprytni jesteśmy, he he.
Julia znała historię nieistniejącego Waldschloss, a obecnie Leśnego Potoku, bo odobnie jak Bolesław bardzo interesowała się w szkole średniej historią Bolesławca i okolic. W końcu XIX wieku wykorzystując wody niewielkiego strumienia utworzono zbiornik wodny, a przy nim wybudowano stylowy budynek, w którym mieściły się restauracja oraz sala ze sceną. Przy budynku założono ogrody, powstał kort tenisowy i wypożyczalnia łódek. Kompleks stał się atrakcyjnym i chętnie odwiedzanym miejscem wypoczynku dla mieszkańców Bolesławca, wtedy jeszcze niemieckiego Bunzlau.
Sam Złoty Potok był w średniowieczu złotonośnym strumieniem, przyciągał więc poszukiwaczy drogocennego kruszcu. Niestety owi poszukiwacze nie posiadali wtedy zabawek zwanych georadarami, czy choćby najprostszych wykrywaczy metali. W poszukiwaniu szczęścia i bogactwa musieli więc na chybił trafił (przy czym częściej zapewne na chybił) kopać ręcznie i to dość głęboko, przez co doprowadzili do znaczącej degradacji środowiska i zmiany ukształtowania rzeźby terenu, podobnie jak zimny, potężny i bezwzględny Pan Lodowiec setki tysięcy lat temu. Krótko mówiąc, ambitni „górnicy” pozostawili po sobie okolicę podziurawioną jak szwajcarski ser. I na pewno pozostawili po sobie jakieś ślady, czy narzędzia w lejach wielkich jak po wybuchach bomb lotniczych, co miało być przedmiotem poszukiwań zgodnie z treścią zezwolenia.
Dziury po kopaczach znajdowały się jednak nieco w górę Złotego Potoku, przy drodze do Lwówka Śląskiego i Jeleniej Góry. A Bolesław i Julia zamierzali pospacerować sobie z neokosiarką w zupełnie innym miejscu. Mieli nadzieję, że nikt nie będzie wnikał w takie szczegóły kartograficzne. Każdy może się przecież pomylić o paręset metrów. W każdym razie nasza para zamierzała intensywnie szukać pozostałości po działalności kopaczy złota dokładnie tutaj, obok fundamentów dawnej wartowni, naginając nieco treść otrzymanego zezwolenia. I w razie odniesienia sukcesu raczej nie byli skłonni do podzielenia się z kimkolwiek ewentualnym znaleziskiem. Oświadczenie, w którym piszą, że niestety nic nie znaleziono, już dawno było wydrukowane. Bolesław wyłączył georadar, podniósł się i zakomenderował:
- Julka, weź teraz tę miarę. Zmierzymy odległości i zaznaczymy kilka punktów, żeby określić obszar poszukiwań. Stań o tutaj, przy dawnych schodach. – chwycił ją za ramiona i przeszli tak razem ze trzy metry drepcząc, co wyglądało trochę tak, jakby dwa roboty tańczyły na parkiecie breakdance’a.
Kiedy Julia została już przez Bolesława ustawiona we właściwym miejscu, ten chwycił wyciąganą końcówkę miary i zaczął się oddalać od Julii i tym samym prostopadle od dawnej ściany wartowni, aż miara się skończyła. Szarpnięcie wyrwało miarę z rąk Julii i musieli zacząć od początku. Potem jeszcze raz. I jeszcze raz. Bolesław miał wrażenie, że już za pierwszym razem Julia zrobiła to celowo.
- Julka! Proszę cię, czas ucieka! – zirytował się Bolesław.
- Chyba wziąłeś za krótką linijkę! – zachichotała Julia. – No dobra, dobra. Bez nerw, Boluś. Żarcik.
- Złośliwości z twojej strony są zupełnie nie na miejscu – Bolesław po raz czwarty zaczął się oddalać od Julii z końcówką miary i tym razem, kiedy miara osiągnęła swoją maksymalną długość, Bolesław zatrzymał się, sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął drewniany patyczek do szaszłyka pomalowany różową farbą fluorescencyjną, identyczną jakiej używają geodeci.
Julia nie mogła uwierzyć własnym oczom. Mrugając przenosiła kilka razy wzrok z Bolka na patyczek i z powrotem.
- No nie! Widzę, że się świetnie przygotowałeś, Bolek. Pełna profeska. W razie jak zgłodniejemy, upolujemy jakiegoś drzewnego futrzaka i usmażymy sobie na kolację – pokłady ironii Julii wydawały się nieskończone. – Nie mów mi, że masz w kieszeniach jeszcze łom, kilof i laskę dynamitu?
- Tych akurat dzisiaj nie wziąłem, ale jak najbardziej mam w neseserze składaną saperkę. A pomalowane patyczki znacznie ułatwiają pracę georadarem, jakbyś chciała wiedzieć. – wyjaśnił całkiem poważnie Bolesław. Po jej kolejnym uśmiechu ocenił, że nie chciała jednak wiedzieć.
Chodząc tak razem od patyczka do patyczka rozciągali i zwijali miarę, raz po raz rzucając w siebie kolejnymi docinkami. W końcu wyznaczyli i teren o kształcie prostokąta. Jeden bok miał długość trzech miar zwijanych, a drugi długość czterech miar zwijanych. Około trzysta metrów kwadratowych. Cały teren oznaczony do przeszukania znajdował się po tej stronie drogi, co dawna wartownia i pocięty dąb. Bolesław, przypominając sobie oznaczenia na mapie stwierdził, że to zupełnie wystarczy, nawet gdyby ten tajemniczy „X” na mapie został naniesiony nieprecyzyjnie, co byłoby raczej do Niemców niepodobne.
Mimo, że na oznaczonym terenie znajdowało się kilkanaście drzew, Bolesław wiedział, że nie będą stanowić przeszkody w poszukiwaniach. Musiały tu rosnąć już w dniu, kiedy zapewne w pośpiechu zakopywano skrzynię. Popatrzył na gotowe do pracy urządzenie i stwierdził, że spacer pomiędzy drzewami z tą piękną kosiareczką to będzie bułka z masłem. Pomyślał też, że może to być przełomowy dzień. Nie tylko dla nich, ale dla całej ludzkości. Chciał jeszcze rzucić jakiś wzniosły cytat, ale napotkał wzrok Julii. Zamiast tego wykonał po prostu pierwszy krok.
Jak myślicie, jak ta historia potoczy się dalej? Dajcie znać w komentarzu co sądzicie i jak wyobrażacie sobie dalsze losy Bolesława i Julii. Cieszymy się, że jesteście z nami!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).