Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
REKLAMAMrowka zaprasza
BolecFORUM Nowy temat
25 sierpnia 2020r. godz. 16:30, odsłon: 4039, Bolec.Info

Tajemnica szmaragdu - odcinek trzeci

Kolejna część wakacyjnej bolesławieckiej powieści w odcinkach
Miejsce znane jako
Miejsce znane jako "Basen wojskowy" (fot. Boleslavia.pl)
REKLAMA
Villaro zaprasza

Już jest kolejny odcinek wakacyjnej powieści, którą piszecie razem z nami! Ze względu na Bolesławieckie Święto Ceramiki wyjątkowo nie w sobotę, a we wtorek.

Pierwsza część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Kolejny - drugi odcinek możecie zobaczyć - TUTAJ

Cieszymy się, że tak chętnie bierzecie udział w zabawie. Szczególne pozdrowienia kierujemy do Bolecnauty podpisującego się jako M. Poniższy tekst jest praktycznie w całości jego propozycją.To dzięki Waszym pomysłom i zaangażowaniu akcja powieści toczy się w taki sposób. Zapraszamy do czytania!


Skrzynka była drewniana, z mocnymi okuciami. Mieściła się w dłoniach, ale była ciężka jak na swój rozmiar. Podejrzanie ciężka. Jakby ktoś napakował do środka kamieni o nieprawdopodobnej gęstości. Oboje chcieli sięgnąć po skrzynkę, więc ich dłonie się spotkały. Julia zamiast cofnąć rękę, spojrzała Bolesławowi w oczy. Zmieszał się, ale utrzymał spojrzenie. "Teraz albo nigdy" - pomyślał.

- Brakowało mi ciebie przez ten czas. - powiedział i sam się zdziwił mocą swojego głosu. - Wiem, że nie powinno mnie to ruszać, bo jestem już stary i swoje przeżyłem, ale strasznie się cieszę, że cię widzę. Gdybym mógł cofnąć czas, nigdzie bym nie wyjeżdżał.

- Przypominam ci, że mamy tyle samo lat. Mówiąc, że jesteś stary, sugerujesz, że ja też jestem. Nie wróży to dobrze tej relacji. - powiedziała Julia, ale zamiast cofnąć się, minimalnie się przybliżyła, a na jej twarzy zaczęło malować się rozbawienie.

- Wyglądasz na dwadzieścia lat mniej. Te same dwadzieścia lat, kiedy nie wiedziałem co się z tobą dzieje. - Bolesława zirytowało to rozbawienie. On tu mówił śmiertelnie poważnie. - Co się wtedy z Tobą działo? Jak wygląda Twoje życie? Jak chcesz wykonać tę misję, kiedy nic o Tobie nie wiem, ale trzymaj mnie, wariuję na Twoim punkcie tak samo jak dwadzieścia lat temu.

- Bolek, no wiesz, bo ja… wtedy kiedy wyjechałeś… no, ja chciałam… - niepewnie zaczęła jąkać się Julia. Nie zaczerwieniła się na komentarz o wariowaniu.Chociaż znajomi maniakalnie wypominali jej, że jako kobieta powinna być bardzo emocjonalna, nigdy do końca nie umiała ani nazwać, ani wyrazić swoich uczuć. Może raczej należy powiedzieć: nie chciała tego robić. Westchnęła.

- ... chciałam zrobić coś godnego uznania. Żeby pokazać ci, że nie trzeba wcale jechać tak daleko. Znasz mnie, wiesz jak odreagowuję. Poszłam w sport, potem w służby mundurowe. Jakoś zawsze ciągnęło mnie do niebezpieczeństwa, potrzebowałam adrenaliny. Padło na Straż Pożarną. Jestem teraz starszym brygadierem i praktycznie na tym zaczyna i kończy się moje życie. Może za mało skupiłam się na rzeczach ważnych. Rodzina, wiesz, te sprawy. Najpierw nie chciałam, potem nie potrafiłam. - zabrakło jej słów. - Co się działo z tobą?

- Wyjechałem. Tak jak mówiłaś. Z perspektywy czasu nie wiem co ciągnęło mnie tak daleko. Wtedy naprawdę misje wydawały mi się atrakcyjne. Chwilę siedziałem w wojsku.- podrapał się po brodzie - Dłuższą chwilę.Teraz wróciłem do miasta. Czasem załatwiam papiery, pozwolenia, inne dokumenty... Zasiedziałem się w biurze i siedzę tam do tej pory. W pracy jest spokojna atmosfera i ekspres ciśnieniowy do kawy. Szczerze mówiąc całkiem mi to pasuje. Mam ogródek, działkę. Najbardziej lubię opiekować się jabłonią. Czytam pod nią książki. Dlaczego Cię to bawi? - zapytał, widząc minę Julii.

- Stałeś się mentalnym emerytem - uśmiechnęła się. Wyjątkowo nie ironicznie, a ciepło. - Mimo że miałam mniej czasu na rozmyślania, mi też ciebie brakowało. Jeżeli to nazywasz tym dziwnym uczuciem pod żołądkiem, które próbuje się ciągle uciszyć, tylko nie do końca wie się jak.

Gdzieś za swoimi plecami usłyszeli trzask łamanej gałęzi. Obejrzeli się nerwowo i spojrzeli na siebie w niemym porozumieniu.

- Wszystko wyjaśnimy sobie później. Teraz mamy ważniejszą sprawę. – powiedział Bolesław i z tylnej kieszeni spodni wyjął taśmę mierniczą. Wręczył ją Julii. Sam chwycił drewnianą szkatułkę.

– Taśma miernicza jak prosiłaś. Będziemy mierzyć. Ale najpierw musimy zlokalizować dawne wejście do wartowni.

Ruszyli w stronę oddalonych o kilka metrów pozostałości fundamentów starego, poniemieckiego budynku wartowni, który jak oboje pamiętali z czasów liceum, stał tu jeszcze w całkiem dobrym stanie do czasu, kiedy wojsko polskie zlikwidowało znajdujące się na tym ogrodzonym i pilnie strzeżonym terenie magazyny. Nikt nie wiedział dokładnie, co w czasach PRL tutaj przechowywano, chociaż krążyły plotki, że magazyny nadziemne były tylko przykrywką, a pod nimi znajdowały się duże magazyny podziemne. W nich rzekomo były przechowywane jakieś podejrzane pojemniki. Co w nich się kryło i co się z nimi stało później nikt nie wiedział, ale podświadomie ludzie czuli, że jest to sprawa wojska, historii i wielu innych przypadków. Tylko szeptano, że ktoś podobno widział, jak po te pojemniki przyjechało jeszcze w roku 1990 kilkadziesiąt radzieckich ciężarówek stacjonujących w Pstrążu i w ciągu jednej nocy wszystko wywieziono. Podobno.

Bolesław dopiero kilka lat po opuszczeniu tych terenów przez wojska radzieckie został zawodowym żołnierzem, lecz nigdy nie miał dostępu do żadnych archiwów dotyczących tamtych wydarzeń. Nawet teraz, kiedy stykał się na co dzień z papierami, nie miał do nich dostępu. Jednak fakt istnienia podziemnych magazynów potwierdzili mu jego starsi koledzy, którzy nadzorowali ich zasypywanie i likwidację wszelkich śladów mogących wskazywać, że teren ten należał uprzednio do wojska. To także wówczas dokonano rozbiórki kilku budynków, w tym wartowni. Kilka nadziemnych magazynów i betonowy płot pozostawiono jednak w nadziei, że uda się ten teren sprzedać na jakieś cele przemysłowe, a istniejące budynki mogły zachęcić potencjalnych inwestorów do zakupu. Niestety, terenu długo nie udawało się sprzedać, aż w końcu po paru latach postanowiono przekazać wszystko gminie. Być może kiedyś, kiedy miasto rozrośnie się w tę stronę, znajdzie się ktoś chętny do kupna tego terenu wraz z budynkami. Po uruchomieniu Leśnego Potoku wydawało się to jednak coraz bardziej prawdopodobne.

- Wtedy, kiedy przychodziliśmy pomoczyć nogi nad strumień, tam gdzie przed wojną stał Waldschloss, a potem spacerowaliśmy po okolicy, wszystko wyglądało tutaj zupełnie inaczej – stwierdziła Julia rozglądając się dokoła.

- Tak, to prawda. Teren był ogrodzony, płoty zwieńczone drutem kolczastym. Przy wartowni były szlabany i brama dwuskrzydłowa. Naprawdę wyglądało na to, że ukrywają tutaj coś bardzo cennego. Sami chyba nie wiedzieli, jak bardzo cennego. – skonstatował z uśmiechem Bolesław  - Pewnie dzięki temu skrzynia mogła tak długo pozostać nieodkryta. Chociaż jeżeli się nie mylimy, powinno to być co najmniej kilka skrzyń. Jeśli nie kilkanaście. Myślisz że dalej jest to w częściach? Nie wziąłem pod uwagę, że trzeba będzie bawić się w składanki rodem z Ikei.

- Pewnie tak. Komu by się chciało rozmontowywać... - rozejrzała się niepewnie po okolicy- ... to. Trzeba mieć nadzieję że jest wciąż w całości. - uznała Julia. Obeszła dokoła zarośnięte wzniesienie, po czym wskazała palcem na nieregularny kształt fundamentu jednej ze ścian byłej wartowni - Zobacz, Bolek. To pewnie tutaj były schody wejściowe. Dawna ściana z wejściem i schodami była właśnie tą skierowaną w stronę dębu.

Bolesław wrócił na skraj drogi po neseser, przyniósł go i klęknąwszy,  postawił tym razem płasko na mchu, aby ułatwić sobie jego otwarcie. Dwa szybkie kliknięcia zamków i neseser się otworzył. Bolesław odchylił wieko, a w środku Julia zobaczyła coś, co wyglądało na czterokołową kosiarkę do trawy, kilka poskładanych rurek, przewodów, jakieś urządzenie z kilkoma guzikami i pokrętłami oraz cyfrowy wyświetlacz przypominający tablet. Zastanawiała się jak zmieścił tam też łopaty. Julii trudno było odczytać nazwę tego urządzenia, a tym bardziej odgadnąć jego przeznaczenie. Bolesław nadal klęcząc przy walizce podniósł wzrok na Julię, uśmiechnął się szeroko i z nutą dziecięcego podniecenia w głosie, jakby chwalił się kolegom trzydzieści lat temu swoim nowym Atari, rzucił do Julii:

- Fajne cacko, co nie? Georadar impulsowy. Droga zabawka. Dzięki niemu szybko zlokalizujemy wszystko, co znajduje się pod ziemią. Jeżeli oczywiście cokolwiek jest tam zakopane.

- Rany, Bolek. I ty mówiłeś o problemach ze składaniem części z Ikei? Potrafisz to poskładać tak żeby nie wybuchło? – zażartowała Julia błądząc wzrokiem po zawartości nesesera, przytarganym w poświęceniu i pocie czoła przez Bolesława aż z parkingu przy Leśnym Potoku. Juz nawet nie przeszkadzał jej kolor.

- Nie tylko poskładać, ale i obsługiwać. Ale do prawidłowego wykonania skanowania terenu potrzebuję pomocy drugiej osoby. To nie takie trudne, jak się wydaje, Jul. To znaczy trudne, ale dobrze tłumaczę. – wyjaśnił Bolesław. - Mam tylko nadzieję, że chłopaki naładowały akumulatory. To ważne, bo naprawdę nie wiemy jak duży teren mamy do przeszukania.

- Myślisz, że damy radę przed wieczorem? – zaniepokoiła się Julia, krzywiąc jednocześnie na słowo „Jul” – Słońce już nisko...

- Jeżeli dobrze się postaramy oblecimy w godzinę nawet i dwieście metrów kwadratowych. Ale myślę, że nie trzeba będzie aż tyle. – zapewnił ją Bolesław.

- Jeśli nas zobaczy jakiś leśnik pewnie powiesz mu, że przyjechaliśmy przetestować naszą ganz nówkę kosiarkę w trudnych warunkach polowych? – podsumowała w swoim stylu Julia i znów obydwoje wybuchnęli śmiechem.

- Albo że mamy wysyp grzybów, to i nie ma sensu używać nożyków. – Wyszczerzył zęby Bolesław. Niegdyś potrafili tak kilkanaście razy odbijać do siebie dowcipy jak piłeczkę pingpongową. Czasem aż do łez i bólu brzucha. - Tak to właśnie niestety będzie dziwnie i podejrzanie wyglądać. Jakbyśmy kosili mech, albo odkurzali igliwie. Ale nie ma co dłużej zwlekać. Do dzieła! Może nikomu akurat nie przyjdzie ochota spacerować tą drogą i nie będziemy się musieli głupio tłumaczyć.

Bolesław wyciągał i sprawnie składał wszystkie elementy urządzenia jedno po drugim. Tak sprawnie, jakby składał wyczyszczony i naoliwiony karabin maszynowy, co z racji wykonywanego przez wiele lat zawodu, czynił setki, jeśli nie tysiące razy. Składanie i skręcanie cacka z różowego nesesera trwało nie więcej niż trzy minuty. Ewidentnie Bolesław znał się na rzeczy. Potem, kiedy urządzenie rzeczywiście zaczęło już wyglądem przypominać czterokołową kosiarkę do trawy z tabletem przymocowanym do uchwytu, powtykał jeszcze w różne miejsca kilka kabelków i wreszcie wcisnął przycisk ON. Zapaliły się światełka, a ekran tableta rozjaśnił. Julia mogła przeczytać szereg komend po angielsku, z czego zrozumiała w zasadzie tylko dwa: „testing…” i „ok”. Nie należała do poliglotów. W ich czasach podstawowym językiem obcym nauczanym w szkołach był język rosyjski.

- Jeszcze tylko odblokować kółka…. – Bolesław bezwiednie zaczął opisywać wykonywane czynności, zupełnie jak Adam Słodowy, po czym przestawił dwie blokady, po jednej dla każdej pary kół, wstał i obejrzał urządzenie z każdej strony. Poruszał ”kosiarką” odrobinę w przód i w tył i nieco za głośno i zbyt pompatycznie głębokim głosem filmowego aktora rzekł unosząc podbródek – Gotowe, Panie Schliemann! Możemy ruszać na odkrycie naszej Troi! Strzeżcie się skrzynie i demony!

Najwyraźniej Bolesław dał się ponieść swojej wyobraźni. Julia pomyślała, że naprawdę nie pasował do wojska w ten oczywisty sposób, w który wszyscy kojarzyli żołnierzy. Pasował jej jednak bardziej do obrazu zaczytanego w książkach fantasty spod gruszy. Nie przeszkadzało jej to.  Julia rechocząc zdecydowała więc chwycić Bolesława za nogawkę i ściągnąć go na ziemię, dając kuksańca w twarde ramię.

- Swoją drogą czy to co robimy, jest legalne? Nie mam ochoty na tym etapie mojego życia wchodzić w konflikt z prawem.

- Sprzęt jest całkiem na legalu, Jula, wyluzuj. Na moją prośbę chłopaki ekspresowo wystąpili o pozwolenie na poszukiwania w obrębie kompleksu leśnego przy Złotym Potoku. Dobrze, że jako grupa poszukiwawcza są tu znani i mają spore znajomości, to z pozwoleniem poszło dość gładko. Oczywiście we wniosku napisali, że będą badane dawne miejsca aktywności kopaczy złota w okolicy dzisiejszego Leśnego Potoku. Tacy sprytni jesteśmy, he he.

Julia znała historię nieistniejącego Waldschloss, a obecnie Leśnego Potoku, bo odobnie jak Bolesław bardzo interesowała się w szkole średniej historią Bolesławca i okolic. W końcu XIX wieku wykorzystując wody niewielkiego strumienia utworzono zbiornik wodny, a przy nim wybudowano stylowy budynek, w którym mieściły się restauracja oraz sala ze sceną. Przy budynku założono ogrody, powstał kort tenisowy i wypożyczalnia łódek. Kompleks stał się atrakcyjnym i chętnie odwiedzanym miejscem wypoczynku dla mieszkańców Bolesławca, wtedy jeszcze niemieckiego Bunzlau.

Sam Złoty Potok był w średniowieczu złotonośnym strumieniem, przyciągał więc poszukiwaczy drogocennego kruszcu. Niestety owi poszukiwacze nie posiadali wtedy zabawek zwanych georadarami, czy choćby najprostszych wykrywaczy metali. W poszukiwaniu szczęścia i bogactwa musieli więc na chybił trafił (przy czym częściej zapewne na chybił) kopać ręcznie i to dość głęboko, przez co doprowadzili do znaczącej degradacji środowiska i zmiany ukształtowania rzeźby terenu, podobnie jak zimny, potężny i bezwzględny Pan Lodowiec setki tysięcy lat temu. Krótko mówiąc, ambitni „górnicy” pozostawili po sobie okolicę podziurawioną jak szwajcarski ser. I na pewno pozostawili po sobie jakieś ślady, czy narzędzia w lejach wielkich jak po wybuchach bomb lotniczych, co miało być przedmiotem poszukiwań zgodnie z treścią zezwolenia.

Dziury po kopaczach znajdowały się jednak nieco w górę Złotego Potoku, przy drodze do Lwówka Śląskiego i Jeleniej Góry. A Bolesław i Julia zamierzali pospacerować sobie z neokosiarką w zupełnie innym miejscu. Mieli nadzieję, że nikt nie będzie wnikał w takie szczegóły kartograficzne. Każdy może się przecież pomylić o paręset metrów. W każdym razie nasza para zamierzała intensywnie szukać pozostałości po działalności kopaczy złota dokładnie tutaj, obok fundamentów dawnej wartowni, naginając nieco treść otrzymanego zezwolenia. I w razie odniesienia sukcesu raczej nie byli skłonni do podzielenia się z kimkolwiek ewentualnym znaleziskiem. Oświadczenie, w którym piszą, że niestety nic nie znaleziono, już dawno było wydrukowane. Bolesław wyłączył georadar, podniósł się i zakomenderował:

- Julka, weź teraz tę miarę. Zmierzymy odległości i zaznaczymy kilka punktów, żeby określić obszar poszukiwań. Stań o tutaj, przy dawnych schodach. – chwycił ją za ramiona i przeszli tak razem ze trzy metry drepcząc, co wyglądało trochę tak, jakby dwa roboty tańczyły na parkiecie breakdance’a.

Kiedy Julia została już przez Bolesława ustawiona we właściwym miejscu, ten chwycił wyciąganą końcówkę miary i zaczął się oddalać od Julii i tym samym prostopadle od dawnej ściany wartowni, aż miara się skończyła. Szarpnięcie wyrwało miarę z rąk Julii i musieli zacząć od początku. Potem jeszcze raz. I jeszcze raz. Bolesław miał wrażenie, że już za pierwszym razem Julia zrobiła to celowo.

- Julka! Proszę cię, czas ucieka! – zirytował się Bolesław.

- Chyba wziąłeś za krótką linijkę! – zachichotała Julia. – No dobra, dobra. Bez nerw, Boluś. Żarcik.

- Złośliwości z twojej strony są zupełnie nie na miejscu – Bolesław po raz czwarty zaczął się oddalać od Julii z końcówką miary i tym razem, kiedy miara osiągnęła swoją maksymalną długość, Bolesław zatrzymał się, sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął drewniany patyczek do szaszłyka pomalowany różową farbą fluorescencyjną, identyczną jakiej używają geodeci.
Julia nie mogła uwierzyć własnym oczom. Mrugając przenosiła kilka razy wzrok z Bolka na patyczek i z powrotem.

- No nie! Widzę, że się świetnie przygotowałeś, Bolek. Pełna profeska. W razie jak zgłodniejemy, upolujemy jakiegoś drzewnego futrzaka i usmażymy sobie na kolację – pokłady ironii Julii wydawały się nieskończone. – Nie mów mi, że masz w kieszeniach jeszcze łom, kilof i laskę dynamitu?

- Tych akurat dzisiaj nie wziąłem, ale jak najbardziej mam w neseserze składaną saperkę. A pomalowane patyczki znacznie ułatwiają pracę georadarem, jakbyś chciała wiedzieć. – wyjaśnił całkiem poważnie Bolesław. Po jej kolejnym uśmiechu ocenił, że nie chciała jednak wiedzieć.
Chodząc tak razem od patyczka do patyczka rozciągali i zwijali miarę, raz po raz rzucając w siebie kolejnymi docinkami. W końcu wyznaczyli i teren o kształcie prostokąta. Jeden bok miał długość trzech miar zwijanych, a drugi długość czterech miar zwijanych. Około trzysta metrów kwadratowych. Cały teren oznaczony do przeszukania znajdował się po tej stronie drogi, co dawna wartownia i pocięty dąb. Bolesław, przypominając sobie oznaczenia na mapie stwierdził, że to zupełnie wystarczy, nawet gdyby ten tajemniczy „X” na mapie został naniesiony nieprecyzyjnie, co byłoby raczej do Niemców niepodobne.

Mimo, że na oznaczonym terenie znajdowało się kilkanaście drzew, Bolesław wiedział, że nie będą stanowić przeszkody w poszukiwaniach.  Musiały tu rosnąć już w dniu, kiedy zapewne w pośpiechu zakopywano skrzynię. Popatrzył na gotowe do pracy urządzenie i stwierdził, że spacer pomiędzy drzewami z tą piękną kosiareczką to będzie bułka z masłem. Pomyślał też, że może to być przełomowy dzień. Nie tylko dla nich, ale dla całej ludzkości. Chciał jeszcze rzucić jakiś wzniosły cytat, ale napotkał wzrok Julii. Zamiast tego wykonał po prostu pierwszy krok.


Jak myślicie, jak ta historia potoczy się dalej? Dajcie znać w komentarzu co sądzicie i jak wyobrażacie sobie dalsze losy Bolesława i Julii. Cieszymy się, że jesteście z nami!

Tajemnica szmaragdu - odcinek trzeci

~~Bladoczerwona Rezeda niezalogowany
28 sierpnia 2020r. o 12:43
Dawaj dalej, pisz, co tam się wydarzyło, w tym Waldszlosie!!
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Ceglastoróżowy Agrest niezalogowany
28 sierpnia 2020r. o 14:45
No to daję:
-----------------------
Była sobota. Piękna, słoneczna, czerwcowa. Zapowiadali w Wiadomościach taki żar, że na pewno ta sobota powinna zakończyć się grzmotami. Po zmianach w TVP, tak jak wszystkim, Julii ciężko było przestawić się z nazwy Dziennik Telewizyjny na Wiadomości. Wiatr zmian wiał już od kilku miesięcy. Julia i Bolesław, jako wchodzący właśnie w dorosłość nastolatkowie i licealiści odczuwali ten wiatr na razie jako lekki wietrzyk. Wicher, czy też huragan miał nadejść potem. Jeszcze nie wiedzieli, co może oznaczać bezwzględny kapitalizm, czy prawdziwa demokracja i w jakim stopniu zmiany społeczne i gospodarcze wpłyną na nich, ich rodziny i otoczenie, kiedy to Polska będzie musiała przez kilkanaście lat dźwigać się z posocjalistycznej gospodarczej zapaści. Nie znali dotąd takich pojęć jak bezrobocie, czy hiperinflacja, ani tym bardziej skutków tych zjawisk, które czekały cały kraj w trudnym okresie przemian.

Ich głowy były zajęte sprawami im najbliższymi, przyziemnymi, jak choćby kończący się właśnie rok szkolny. Jeszcze tydzień i finisz. Oceny wystawione. Julia średnia 4,56 i czerwony pasek, a Bolesław odrobinę poniżej 4,0. Tragedii nie ma, jak mówił. Mówił też, że „Nie matura, a chęć szczera…” i tak dalej. I tutaj akurat się nie mylił.
Rozdanie świadectw za kilka dni. A potem? Potem wakacje, koniec wakacji, czwarta klasa, studniówka, strach w oczach, kawa na nieprzespane noce, waleriana i matura. A potem? A kto by się przejmował, co potem? Jeszcze dużo czasu na myślenie. Jeszcze rok na zastanawianie się nad wyborem drogi życiowej. Aż rok. A może tylko rok?

Umówili się o ósmej rano przy pomniku Kutuzowa. Najpierw śmignęli sprintem Kubika i Gdańską rowerami nad Bóbr. Oczywiście śmignęli na tyle szybko, na ile pozwalał sponiewierany, wiekowy, czerwony bicykl Bolesława, bo mimo swojej nazwy – Gazela – rower ten nie był taki rączy, ani nawet w połowie tak szybki jak afrykańska antylopa. Śmignęli, bo po prostu jeszcze wtedy ruch samochodowy był mały, a po drodze nie było żadnych świateł. Mimo braku dróg rowerowych nie groziła im także właściwie żadna kolizja z jakimś maluchem, wartburgiem, zastavą ani škodą 120 L. Używane auta z Niemiec dopiero zaczynały się na ulicach pojawiać i to w minimalnej ilości. O nowych nikt na razie nie marzył. A właściwie nikogo nie byłoby na nie stać, nawet jakby ewentualne salony samochodowe oferowały promocję „Kup nowe auto, a drugie dostaniesz za darmo!”. Zamiast sznurka aut minęli więc tylko kilka spieszących z rana z siatkami na bazar po włoszczyznę osób, które na widok dwojga wyglądających na szaleńców rowerzystów usuwali się im na wszelki wypadek z chodnika.

Wyhamowawszy bez pisku opon na piasku tuż przed malowniczym, poniemieckim jeszcze progiem wodnym na rzece Bóbr, zdjąwszy skarpetki postanowili pomoczyć nogi. Kiedyś próg ten tworzył piękną, dwustopniową falującą kaskadę, spiętrzając wyższą część płynącej rzeki tak, że dawała wrażenie nieruchomej tafli wody. Teraz jednak miejsce to nie wyglądało już na pewno tak, jak zamierzyli to sobie przedwojenni architekci, a to dlatego, że elementy zaniedbanej konstrukcji uległy zniszczeniu. Być może winny był upływ czasu, a być może po prostu ktoś potrzebował materiału budowlanego z cennego piaskowca. Jednak nadal, oczywiście przy zachowaniu ostrożności oraz przy niskim stanie wody, utrzymując równowagę dało się przejść po progu wodnym z jednej strony na drugą przy minimalnym zanurzeniu nóg.

Po kilkunastu minutach nad rzekę zaczęli schodzić się ludzie, głównie tacy z drącymi się i objadającymi się cukierkami dzieciakami, co skłoniło Julię i Bolesława do porzucenia przyjemnej kąpieli stóp. Osuszyli nogi, ubrali ponownie skarpety i wyruszyli rowerami, tym razem bez pośpiechu z powrotem ulicami Gdańską, Śluzową, Leśną, aż dotarli do Jeleniogórskiej. Zostawiając szpital z tyłu po lewej stronie już po kilkuset metrach dotarli do dawnego Waldschloss, co w dosłownym tłumaczeniu brzmiałoby Leśny Zamek lub Leśny Pałac. Oczywiście nawet kiedy budynek stał sobie w całości i w pełnej okazałości, wyglądem nie przypominał żadnego zamku ani pałacu w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, no chyba jedynie wtedy gdyby ktoś był „breszczaty” na jedno oko i to właśnie na to, którym patrzył.

W owym czasie miejsce, w którym tak chętnie spędzali swój wolny czas mieszkańcy przedwojennego Bunzlau, przypominało częściowo wyschnięte, zarastające mokradła, pokryte chaszczami, kikutami drzew i samymi drzewami, ale od strony lasu, tam, gdzie przed wojną stał budynek restauracji, wyraźnie widoczne były porośnięte pozostałości fundamentów budynku sporych rozmiarów. Spod gęstwiny krzaków wystawały jeszcze gdzieniegdzie porośnięte mchem, nikłe ceglane resztki dawnych murów. Trudno się było do nich dostać zwłaszcza z rowerami, ale dla chcącego nic trudnego. Wielu ciekawskich amatorów starych ruin próbowało dotąd tutaj swojego szczęścia w poszukiwaniu jakichkolwiek staroci czy śladów bytności ludzkiej.
A Julia i Bolesław właśnie do takich należeli...

---------------------------------------------
Pozdrawiam
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Piernikowy Heliotrop niezalogowany
29 sierpnia 2020r. o 0:54
c.d. późną nocą
--------------------------------------------
W zasadzie, mimo rosnących na całym terenie dawnego kompleksu wypoczynkowego Waldschloss wyjątkowo chaotycznie i dziko drzew i krzewów, to z drogi prowadzącej do Lwówka Śląskiego, a dalej do Jeleniej Góry, każdy przejeżdżający tamtędy miał cały teren widoczny jak na dłoni. Nawet niewytrawny obserwator byłby w stanie określić zarówno w którym miejscu znajdowała się niecka stawu, utworzonego poprzez wybudowanie śluzy i spiętrzenie wód strumienia Złoty Potok, a także jakiego kształtu i wielkości był znajdujący się przy stawie budynek.

Wielu mieszkańców Bolesławca znało dość dobrze historię tego miejsca, lecz niewielu się tu zapuszczało w obawie przed możliwymi pułapkami zaniedbanych mokradeł, a także przed możliwymi, a raczej pewnymi rojami komarów. Julia i Bolesław przyjeżdżali tu już wcześniej wielokrotnie. Wiedzieli zatem, którędy prowadzić rowery, aby nie zamoczyć butów, a także nie zniszczyć i nie pobrudzić odzieży. Kiedy dotarli do ukrytych w gęstwinie ruin, oparli rowery o drzewa i poszli usiąść na jednym z przewróconych pni, z którego na siedząco można było bezpiecznie opuścić nogi do wody. Rozglądając się dokoła szybko stwierdzili jednak, że tego dnia komarzyce są zbyt wygłodniałe i aby uniknąć późniejszego rozdrapywania bąbli po ukąszeniach, nie zdjęli obuwia i zrezygnowali ze zwyczajowego mieszania wody bosymi stopami, służącego głównie do obserwacji rozchodzących się fal i prowadzenia towarzyszących tej frapującej czynności długich pogawędek. O wszystkim, a czasem o niczym.

Zamiast tego postanowili połazić po zanikających resztkach dawnego budynku restauracji. Wchodząc do jednego z największych nieistniejących już pomieszczeń, Julia wzięła Bolka pod rękę. Dostojnie krocząc przez trawę udawali przez moment, że są elegancką parą zmierzającą do zarezerwowanego wcześniej stolika w tej wytwornej jadłodajni. On był dowódcą tutejszych koszar w sile wieku i w stopniu generała, a ona jego niedawno poślubioną młodziutką małżonką. Drugą. Ich ślub był podobno obyczajowym skandalem. Po drodze mijali siedzące przy stolikach inne dystyngowane pary, w tym burmistrza z żoną, aptekarza z żoną, szefa policji ze swoim zastępcą, który na pewno nie był jego żoną oraz właściciela jednego ze znanych zakładów ceramicznych z mocno umalowaną kobietą, która także nie wyglądała na jego obecną żonę. Generalska para witała się z każdym mijanym, a zajętym już stolikiem, Bolesław kłaniając się krótko i po wojskowemu głową, a Julia dygając i odwzajemniając posyłane jej uśmiechy, w większości sztuczne i wymuszone, ale jakże towarzysko pożądane.

Gdy dotarli do swojego stolika generał Bolesław udał, że po dżentelmeńsku odsuwa krzesło, a Julia udała, że na nim siada. Odgrywając trochę zbyt przekonująco swoją rolę, zrobiła to jednak chyba za gwałtownie, nie utrzymała równowagi, przechyliła się do tyłu i gdyby nie refleks Bolesława, zaliczyłaby bolesny upadek na swoje damskie cztery litery. Generał Bolek nie dał się jednak zaskoczyć i wykazując niezły refleks, zdążył pochwycić Julię pod pachy. Nie mógł pozwolić, aby wybranka jego serca uszkodziła sobie jakąkolwiek część ciała, a już na pewno nie tą tylną, tak ponętną i kształtną w tych letnich krótkich spodenkach. Jednak Bolesław, jak to Bolesław, nie po raz pierwszy przecenił swoje siły i umiejętności, więc razem z Julią w objęciach polecieli w tył, lądując na jego tylnej części ciała, a potem na jego plecach.

Nie był to co prawda zbyt bolesny upadek, co nie przeszkodziło Bolkowi przez moment leżeć na wznak z rozłożonymi rękami i udawać nieprzytomnego. Julia z kolei udała, że dała się Bolkowi nabrać i dalej grała swoją rolę. Obróciła się i sturlała z Bolesława. Klęcząc na kolanach pochyliła się nad nim, zaczęła wykrzykiwać „Panie generale!” i udawać, że go cuci, potrząsając za wtedy jeszcze wątłe ramiona swojego chłopaka. Nagle Bolek otworzył oczy, krzyknął „Mam cię!”, wyciągnął do góry ręce, oplótł nimi Julię i mocno przyciągnął do siebie. Ich usta zetknęły się, co było fizycznie i anatomicznie nieuniknione ze względu na pozycję w jakiej się znajdowali. Julia nie protestowała i odwzajemniła pocałunek.

W tej jednej chwili Bolesław na pewno wreszcie zdał sobie sprawę, że cała scena aż do tego właśnie momentu była przez Julię wyreżyserowana. Nie była. No, może tylko do chwili dojścia do stolika. Upadku nie zaplanowała i nie przewidziała jego jakże jednak przyjemnych następstw. Co nie znaczy, że w prawdziwym starodawnym melodramacie nie uwzględniłaby identycznej romantycznej sceny w scenariuszu.

Julia zawsze twierdziła, że był to ich najbardziej zapamiętały i na całe życie zapamiętany pocałunek. Jednak wtedy tylko pocałunek. Za to tak długi, że wszystko dokoła zamarło, ucichło i zdawało się być świadome, że nie należy im tego momentu absolutnie zakłócać. Zdawało się, że nawet komary przestały bzyczeć i zawisły nieruchome w powietrzu. Ale nie zawisły i gdyby właśnie nie te wredne, żądne krwi małe wampiry, które zleciały się nagle wielką chmarą i obsiadły ich odkryte łydki i ramiona, fantastyczna chwila mogła przeciągać się w wieczność, a nawet jeszcze dłużej.

Zamiast tego musieli się zerwać na nogi i zacząć opędzać od natarczywych owadów. Atakująca chmara nie ustępowała w swojej wojowniczości, zajadłości i zażartości. Gdyby więc się stamtąd biegiem nie ewakuowali, mogliby stać się pierwszymi na świecie ofiarami, którym wyssano całą krew aż do ostatniej kropli, a ich wyschnięte i zmumifikowane ciała zostałyby wsadzone do formaliny i podróżowały po całym świecie, pokazywane na seminariach naukowych jako exempla przegranej walki człowieka z siłami natury.

Chcąc uniknąć tej niezbyt chlubnej roli w świecie medycznym, trzymając się za ręce, niezwłocznie podjęli kroki dość długie, za to zmierzające najkrótszą drogą do pozostawionych nieopodal rowerów. I już już mieli do nich dotrzeć, gdy prawa ręka Bolesława wyrwała się z lewej ręki Julii. Julia z trudem i niemal z piskiem podeszew wyhamowała, obróciła się i zdążyła jeszcze zobaczyć, jak właściciel wyrwanej prawej ręki pada na ziemię jak długi. Tym razem jednak na twarz. Sekunda, dwie, pięć, a Bolesław nie podnosił się. I nie ruszał. Ani trochę nie ruszał.
- Jezu, Bolek! Znowu udajesz? – krzyknęła przerażona Julia i podbiegła do leżącego nieruchomo chłopaka.
---------------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam
M. (nie wiem jaki nick tym razem)
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
4335
#Pannazdzieckiem nieaktywny
29 sierpnia 2020r. o 8:37
Palce lizać . Nawet nie będę próbował dopisać dalszy ciąg , nie dla mnie takie wysokie progi :)
Ale pomyślałem sobie , jako fantasta , żeby wysłać naszą Parę w kosmos . Oczyma wyobraźni widzę jak Bolesław sapiąc i pocąc się , taszczy w różowym neseserze butlę tlenową dla nich obojga , a lekko zaniepokojona Julia pilnie rozgląda się w poszukiwaniu obcych form życia .

Pomyśl nad tym EM :)

Miłej soboty :)

Ludzie w zasadzie myślą logicznie. Problem polega na tym , że operują na nie pełnych , bądź fałszywych informacjach. I dlatego taką logikę trzeba w du... ży kapelusz włożyć . Krzysztof Karoń.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Zielononiebieski Nagietek niezalogowany
29 sierpnia 2020r. o 15:39
Jak się wplecie kosmos, to już nie będzie opowiadanie kryminalno-przygodowe, tylko sf.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
4335
#Pannazdzieckiem nieaktywny
29 sierpnia 2020r. o 15:56
Jaki tam sYf ? Nie można okiełznać wyobraźni ... można poradzić sobie z różowym neseserem , górskim rowerem i nawet z georadarem , ale wyobraźnia jest nieskończona , jak Stwórca :)

Nie wtrącam się ... pisz dalej Karolino :)

Palce lizać :)

Ludzie w zasadzie myślą logicznie. Problem polega na tym , że operują na nie pełnych , bądź fałszywych informacjach. I dlatego taką logikę trzeba w du... ży kapelusz włożyć . Krzysztof Karoń.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).

REKLAMA Nowe domy!
REKLAMA Media Expert zaprasza