Jest już dziewiąta część naszej bolesławieckiej letniej powieści w odcinkach!
Szósta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Siódma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Ósma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ (środowa!)
Cieszymy się, że tak chętnie bierzecie udział w zabawie. Jak zwykle serdeczne pozdrowienia kierujemy do tajemniczego pana M. Na Waszą prośbę odcinki będą pojawiać się teraz dwa razy w tygodniu. A w dzisiejszej części przeczytamy o mrożącej krew w żyłach walce Bolesława! Zapraszamy do czytania:
Już po trzech krokach Bolesław ocenił, że planowany manewr dosięgnięcia broni w biegu mu się nie powiedzie, więc odbił się od podłogi garażu, rzucając się do przodu na szczupaka. Zaczął lecieć z wyciągniętą przed siebie prawą ręką, znów trochę przypominając Supermana, ale bez peleryny i bez kosmicznego, puszystego kombinezonu. Przez chwilę rejestrował tylko pojedyncze klatki trwających wydarzeń. Wydawało mu się, że frunie nieruchomo i poziomo w nieskończoność, całkiem jak na japońskich kreskówkach, gdzie za lecącym bohaterem rysują się smugi oznaczające lot w powietrzu. Brakowało jeszcze tylko zbliżenia na jego wykrzywioną w grymasie i pokrytą kropelkami potu twarz, jak to bywa zwykle rysowane przez autorów tego rodzaju komiksów.
Bolesław doskonale wiedział, że ze względu na większy dystans miał mniejsze szanse w konkurencji doskoku do śmiercionośnej broni. Na szczęście dla niego, pomoc boska nadeszła i to nadeszła w sam czas, bo włamywacz przydeptał i zaplątał się w przewód stetoskopu, którego nie zdążył przed skokiem wyjąć z uszu. To spowodowało, że zanim jeszcze dobrze uniósł się na nogach, potknął się i nie znajdując żadnej podpory, machając rękami runął w przód jak kłoda, wprost pod nogi nadlatującego Bolesława.
Bolesław doleciał więc do pistoletu jako pierwszy, jednak z powodu znikomego oświetlenia powierzchni stołu, nie trafił dłonią precyzyjnie na uchwyt broni. Potrącony pistolet przesunął się głębiej pod ścianę i obrócił tłumikiem w kierunku wnętrza garażu. Bolesław próbował chwycić się blatu i podeprzeć nogami, aby jeszcze raz spróbować dosięgnąć broni, ale w tej samej chwili poczuł jak „kłoda” pod jego nogami chwyta go za nogawki i ściąga na podłogę. Bolesław stracił resztki równowagi i zsunął się w dół, ledwie unikając uderzenia brodą o krawędź stołu.
Na niedawno pomalowanej, jeszcze pachnącej żywicą epoksydową posadzce garażu, rozpoczęła się dynamiczna kotłowanina dwóch rosłych, silnych, zdesperowanych, byłych wojskowych. Walka wyglądała trochę jak mistrzowskie zapasy na macie. Każdy z zapaśników, polegając na swoim wyszkoleniu i doświadczeniu, usiłował unieruchomić zarówno kończyny górne, jak i dolne tego drugiego poprzez próbę objęcia przeciwnika wszystkimi swoimi własnymi kończynami. W takim zwarciu nie próbowali nawet wyprowadzić żadnego ciosu czy kopniaka, bo w tym momencie musieliby się odsłonić i narazić na kontratak nieprzyjaciela. Obydwaj sapali, stękali, ale nie odpuszczali i nie poddawali się. Tak byli wyszkoleni. Ktoś, kto by ich w tym momencie zobaczył, mógłby pomyśleć, że ewidentnie tą dziwną parę naszła ochota na jakieś gorące, wieczorne amory…
Amory trwały na podłodze jakieś półtorej minuty. Bolesław był świadomy, że uzbrojenie włamywacza mogło nie ograniczać się do leżącego gdzieś tam na stole pistoletu. Był przekonany, że przeciwnik może i nie wyciągnie zza pazuchy broni długolufowej, ale jakiś nóż na pewno tkwił gdzieś u niego w zwyczajowym miejscu chowania noża. Najbardziej prawdopodobne miejsca to pochwa przytroczona do paska spodni, albo pochwa przyczepiona do łydki i ukryta pod nogawką. Sądząc po ubiorze, zachowaniu i umiejętnościach włamywacza, Bolesław stawiał na łydkę. Musiał być więc bardzo czujny i starać się zawczasu wychwycić ewentualny moment sięgania przez kolesia w kierunku którejś z nogawek.
Podczas szamotaniny Bolesław osiągnął na razie tylko tyle, że zerwał z głowy bandyty opaskę z latarką. Nie licząc odcięcia go z sukcesem od dostępu do cichej i zabójczej broni, oczywiście. Opaska wylądowała dokładnie pośrodku garażu lampką do góry i mocnym strumieniem światła oświetliła sufit. Dzięki temu po całym garażu rozlała się rozproszona poświata. Od tego momentu szanse stron zdecydowanie się wyrównały.
Włamywacz pierwszy zrozumiał, że w przypadku niespodziewanego gościa, który nakrył go na włamaniu, a w którym zdołał rozpoznać faceta ze zdjęcia, taktyka unieruchomienia jednak się nie powiedzie. Wiedział już, skąd się wzięło to dziwne przeczucie, kiedy oglądał typa na zdjęciu. Czyli polowanie jednak będzie, ale nie z dystansu, lecz w bezpośrednim starciu i to na dużo groźniejszego zwierza, niż przypuszczał. Postanowił zastosować stary fortel. Udając opadnięcie z sił poczuł, jak również przeciwnik zwalnia uścisk, a wtedy lekko cofnął biodra, sprytnie uwolnił jedną nogę i wycelował nią precyzyjnie w brzuch Bolesława.
Ciężki wojskowy but zrobił robotę i Bolesław został z dużą siłą odrzucony pod prawą ścianę garażu, na której wisiał rower. Przytrzymując się za brzuch i podpierając drugą ręką, Bolesław szybko przesunął się do ściany i oparł się o nią plecami. Włamywacz z kolei odwrotnym czworakiem także chwilowo wycofał się, ale pod drugą ścianę, bliżej której pod stołem znajdował się sejf. Stwierdziwszy, że długi płaszcz będzie przeszkadzał mu w dalszej walce, bez zbytniego odsuwania się od ściany powoli zsunął go z ramion, spuścił na podłogę za plecami, po czym mocno popchnął zwinięty pakunek w kierunku otwartej bramy garażowej. Nie chciał, by cokolwiek z jego płaszcza dostało się w tej chwili przypadkowo w ręce rywala, gdyż był przekonany, że ten z wielu niepozornych nawet przedmiotów potrafiłby zrobić skuteczną i zadającą bolesne obrażenia broń. Wiedział też, że pozostawiony w płaszczu, co delikatniejszy ekwipunek z pewnością musiał ulec uszkodzeniu podczas zwarcia na podłodze.
Ale nie było to w tej chwili aż takie istotne, jak to, że jego przeciwnik ewidentnie pragnął i był zdolny z ofiary stać się myśliwym.
Siedząc i opierając się o przeciwległe ściany garażu, rywale mierzyli się nienawistnym, zimnym wzrokiem. Bez ustanku, dysząc, pompowali adrenalinę do układów krwionośnych i zbierali niezbędne na dalszą walkę siły. Nie spuszczając się z oczu rzucali też mimowolne spojrzenia po przestrzeni garażu. Bolesław oceniając, jakich zniszczeń podczas jego nieobecności dokonał intruz, a intruz analizując dostępne narzędzia, których mógłby użyć w celu unieszkodliwienia przeciwnika, bo przecież nie znał garażu aż tak dobrze, jak jego właściciel. Obydwaj chcieli też mieć jak najlepszy ogląd przyszłego pola bitwy.
W obydwu głowach musiało też jednocześnie następować przegrupowanie myśli, obmyślanie zmiany taktyki i planowanie dalszych posunięć w celu zdobycia przewagi. W tej grze brakowało tylko dużej szachownicy na około trzymetrowej przestrzeni pomiędzy nimi. Obydwaj doskonale rozumieli, że ta nietypowa partia szachów raczej będzie krótka i że tylko jeden z nich wyjdzie z tego pojedynku zachowując swoje życie, tak jak w „Nieśmiertelnym” z Christopherem Lambertem. „There can be only one!” – cisnęło się na usta Bolesławowi, który bardzo pragnął stać się w tym momencie Connorem MacLeodem lub przynajmniej być w posiadaniu jednego z jego mieczy. Żaden z mężczyzn opierających się o ściany garażu nie był nieśmiertelny, zatem żadne błyskawice raczej nie spłyną dzisiaj na któregokolwiek z nich, po wygranym poprzez ścięcie przeciwnikowi głowy starciu. Obaj byli realistami i liczyli się z tym, że czeka ich już za chwilę ostateczna rozgrywka twarzą w twarz, a nie naparzanka kiboli jak po meczu trzecioligowym, czy bójka o honor kobiety na parkingu przed barem. Pytanie tylko, kto dostanie końcowego mata? I w ilu ruchach?
Bolesław, mimo słabego światła, zobaczył na podłodze koło nadal zamkniętego sejfu odłożony łom, którego włamywacz zapewne użył do brutalnego potraktowania szafki z szyfrem, znajdującej się na stole po prawej stronie garażu. Tuż obok łomu leżał poplątany stetoskop, który miał służyć do cichego otwarcia sejfu ukrytego pod stołem po jego lewej stronie, a który to lekarski przyrząd wybawił Bolesława niewątpliwie od niechybnej i szybkiej śmierci w wyniku cichego postrzału. Zapewne raz w środek czoła, a potem dwa razy w klatkę piersiową dla pewności. Tak, jak likwidował swoje cele zawodowy morderca w ostatnio obejrzanym przez Bolesława „Zakładniku” z Tomem Cruise’m w roli głównej.
Bolesław nie miał pojęcia, dlaczego akurat ten film przyszedł mu teraz na myśl, ale miał nadzieję, że nie będzie to zarazem ostatni obejrzany film sensacyjny w jego życiu. Nie da się ukryć, że po zakończeniu kariery w wojsku liczył też na sowitą emeryturę, więc musiał szybko podjąć dalszą walkę o utrzymanie i życia, i widoków na emeryturę. Nie poznał jak dotąd wszystkich możliwości ani umiejętności przeciwnika. Na żółtodzioba to mu jednak koleś nie wyglądał, a raczej na zawodowca, skupionego na celu i doprowadzającego zadania do samego końca, bez względu na koszty. Tu przyszedł Bolesławowi do głowy kolejny świetny film, tym razem „Żółtodziób” z Clintem Eastwoodem, który jako policjant Nick Pulovski, dochodząc sprawiedliwości urządził rozpierduchę na pół Los Angeles. Jeżeli bandyta jest podobnie zdesperowany, niewykluczone, że będzie próbował wkrótce otworzyć sejf za pomocą walizki semtexu i w ten sposób w miejscu garażu Bolesława powstanie wkrótce drugi staw miejski.
Bolesław zdziwił się, że wciąż i wciąż nachodzą go w tym momencie te przedziwne skojarzenia filmowe. To zapewne dlatego, że podświadomie pragnął, aby to wszystko nie działo się naprawdę, a było jedynie hollywoodzkim planem filmowym, gdzie po zakończeniu zdjęć spokojnie można umówić się na kolację ze śniadaniem z rudowłosą odtwórczynią głównej żeńskiej roli pierwszoplanowej. Bolesław nie liczył oczywiście na Oscara, ale nadal wierzył, że scenarzysta nie planował uśmiercić go w końcowej scenie filmu i będzie jeszcze mógł wystąpić z Julią u boku w wielu arcydziełach światowej kinematografii albo choćby w krótkiej migawce z jakiegoś wydarzenia, zamieszczonej na stronie głównej lokalnego portalu internetowego. Oczywiście byle nie w żadnej rubryce kryminalnej, czy kolejnej relacji z miejsca zbrodni, opatrzonej chwytliwym, sensacyjnym tytułem, jak na przykład „Opowiem wam, jak zginął”.
Do Bolesława dotarło, że włamanie absolutnie nie jest dziełem przypadku, a włamywacz nie jest na głodzie narkotykowym i na pewno nie szuka w jego garażu kleju do wąchania. Na wszelki wypadek starał się jednak sobie przypomnieć, w której to szufladzie mógł przechowywać ten stary słoiczek z butaprenem, który służył mu zwykle do naprawiania rozklejonych kapci i obuwia, tak jak i kiedyś jego dziadkowi, parającemu się przez wiele lat amatorsko szewstwem. Biorąc pod uwagę upływ czasu istniała co prawda szansa, że klej będzie już całkiem wyschnięty, ale Bolesław miał nadzieję, że może jakikolwiek aromat da się jeszcze w słoiczku wywąchać i gość odejdzie stąd szczęśliwy i na haju, zapominając o celu swojej wizyty oraz pozostawiając cały swój ekwipunek Bolesławowi do wyłącznej dyspozycji.
Wszystko tutaj wyglądało na starannie zaplanowane: rozbrojony alarm, profesjonalny sprzęt i cicha broń na stole przygotowana na jakąś nieprzewidzianą komplikację. Niestety dla Bolesława, póki co to on był tą właśnie komplikacją. Żałował, że nie postanowił jednak odprowadzić Julki do domu, bo może jednak posunęliby się o kilka kolejnych płomiennych kroków do przodu na obecnym etapie ich odnowionej znajomości, a włamywacz na spokojnie zdążyłby w tym czasie uwinąć się ze swoją robotą. Wówczas Bolesław mógłby żałować co najwyżej utraty odkopanej skrzynki, nie licząc zniszczonego wyposażenia garażu, w tym uszkodzonego mechanizmu służącego do otwierania bramy. Cokolwiek by w tej skrzynce złodzieja jednak nie interesowało, na pewno nie było w tym momencie warte dla Bolesława więcej, niż jego własne życie. Nie chciał też, aby Julia została wdową, nie zostając uprzednio jego żoną.
W tym momencie musiał zdecydowanie odegnać mgliste wizje przyszłości ich związku z Julią, bo zauważył, jak jego przeciwnik, siedzący jak w lustrzanym odbiciu pod drugą ścianą, prawie niezauważalnie podciąga bliżej prawą nogę. Myśli w głowie Bolesława przyspieszyły jak rollercoaster po przejechaniu szczytu paraboli, a napięcie mięśni Bolesława zaczęło osiągać punkt krytyczny.
Jak można się było spodziewać włamywacz niesamowicie szybkim ruchem jednej ręki podniósł nogawkę i sięgnął po broń, a Bolesław, szurając plecami o ścianę, jednocześnie podniósł się gwałtownie do góry, przygotowując się na walkę wręcz. Ale zanim jeszcze się w pełni wyprostował, uderzając przy tym ponownie głową o wiszący rower, zauważył, że bandyta uśmiecha się chytrze i trzyma w dłoni mały, srebrny, wyglądający trochę jak plastikowa dziecięca zabawka, gotowy do strzału rewolwer.
O, jasna cholera! Przecież to miał być nóż!
Czy Bolesław wyjdzie cało z opresji? Z jednej strony - przecież to nasz Bolesław! Z drugiej trzeba mieć na uwadze, że broń palna może mieć drobną przewagę nad pięściami. Piszcie swoje propozycje opcji Bolesława! Może okaże się zawodowym karateką po godzinach i rozgromi przeciwnika niczym agent Lee w "Wejściu smoka"? Dajcie znać co sądzicie, a kolejna część pojawi się na portalu już w przyszłą w środę!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).