Nie widać negatywnych komentarzy kobiet z porodówki to może zacznę od tego. Położna była cudowna, traktowała mnie jakbym była jej córką..."świetnie ci idzie kochanie, jeszcze tylko trochę słoneczko, wiem że boli ale dasz radę kochana",,,i to by było na tyle jeśli chodzi o pozytyw. Pani wypełniająca dokumenty źle wpisała nazwisko dziecka z góry zakładając czyje nazwisko ma mieć (bez pytania), szanowna pani lekarz gdy już przyszła z filiżanką kawki w ręku powiedziała: "to dziecko jest już na świecie? nie mogła pani poczekać? to po co ja przyszłam...?" i wyszła. Na sali czułam się jak locha w zoo nie jak kobieta która właśnie urodziła człowieka. Lekarz przychodzi "zajrzeć czy wszystko tam ok" a na moje protesty że obok siedzi obcy facet (mąż czy ktoś pacjentki obok) i się nie rozbiorę mówi: "niech się pani nie wygłupa, ten pan też już takie rzeczy widział", podobnie wygląda sprawa karmienia piersią - nie jesteś już kobietą a dojną krową i to że do pacjentki obok przyszła wycieczka gimnazjalistów nie oznacza że dziecko ma być głodne bo ty się wstydzisz cycki pokazać. Jak miałam wychodzić ze szpitala usłyszałam że mogłabym wyjść bo dziecko zdrowe ale ja jakoś tak blado wyglądam, taka wymizerniała...powiedziałam że jak mnie nie wypiszą to wyjdę na własne życzenie bo inaczej będę tak mizernieć aż tu w końcu zejdę... O tym że można prosić o osobną salę dowiedziałam się już po wyjściu ze szpitala.
Kiedyś trafiłam do tego szpitala z bolącą kostką po upadku. Nie chciałam szpitala, stwierdziłam że się rozejdzie ale mąż mnie przekonywał że lepiej sprawdzić czy nie ma złamania, bo może się krzywo zrosnąć i dopiero będzie problem... Sobota, z pracy dojechałam do szpitala taksówką po godz 10:00. Posiedziałam sobie trochę na poczekalni, w końcu zawołali mnie do gabinetu gdzie był jeden starszy pan, drugi młodszy - trochę za młody na lekarza...może praktyki studenckie...? Ten młodszy pan kazał mi usiąść, zapytał co się stało, chwycił zdrową nogę, potem chwycił bolącą i zaczął nią bez słowa szarpać, ciągnąć, popychać, wykręcać. Ze łzami w oczach myślałam "może nastawia...czy coś". W końcu nie wytrzymałam z bólu i wrzasnęłam. Pan na to: "boli panią? to czemu pani nic nie mówi?". Dał skierowanie, poszłam sobie pospacerować na rentgen. Dobrze że kule miałam w domu to chociaż miałam jak tam dojść. Wróciłam ze zdjęciem, jakaś pani (wyglądała na salową) przekazała je do pokoju lekarskiego a mi kazała czekać. Więc czekałam. Oprócz mnie były jeszcze dwie osoby - jedna też czekała na poczekalni, druga przyjechała karetką. W międzyczasie przyjechał też obiad - no i panowie lekarze zrobili sobie przerwę obiadową. W sumie i mi zaczęło już burczeć w brzuchu i pomyślałam że może już sobie pójdziemy ale ból był okropny i liczyłam że dostanę chociaż coś przeciwbólowego. Po godzinie 15:00 młodszy pan wyszedł do mnie na poczekalnię, kazał podpisać stertę dokumentów i mówi:
- Niech sobie pani idzie do sklepu medycznego, ten u nas jest nieczynny ale chyba na Pisakowej jest, niech pani sobie kupi ortezę do usztywnienia nogi, leki przeciwbólowe i zwolnienie lekarskie wypisze lekarz rodzinny.
- W sobotę jest zamknięte.
- To jutro.
- Jutro jest niedziela...tym bardziej jest zamknięte.
- No to po niedzieli, co za różnica?
- Nie no...żadna...tylko boli jak cholera a do pracy będę musiała iść.
- No to jak pani ma możliwość to w pracy siedzieć z nogą do góry, zrobić opatrunek z altacetem, można zimne okłady robić.
- A jak nie mam możliwości?
- To trudno.
- Eee...czyli złamania nie ma?
- Nie. Do widzenia.
Wychodziłam śmiejąc się nieco histerycznie i nie mogłam się opanować... Właściwie nie rozumiem na co czekałam. Każdy dziwny czlowiek mógł stwierdzić patrząc na zdjęcie że złamania nie ma i kazać mi iść do domu. Szkoda że nie mam w domu rentgena, mój mąż - z zawodu elektryk - takie same zalecenia kilka godzin wcześniej dał a na odczytanie zdjęcia nie potrzebował kilku godzin.
I na koniec...Przed Świętami moja babcia trafiła do tego szpitala ze złamaną ręką...do Nowego Roku już nie dożyła... Było to 16 lat temu ale wspominam to bo w tym roku w naszej rodzinie miała miejsce podobna sytuacja. Póki jednak wszystko się nie rozwiąże o szczegółach pisać nie będę.
To tylko kilka przykładów bo można ich przecież mnożyć bez końca. Na kiepskie jedzenie mało kto narzeka tak naprawdę bo ma większe problemy. Nie bez powodu ten szpital nazywa się "umieralnią".
Zastosowana autokorekta