Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
13 marca 2021r. godz. 15:30, odsłon: 2883, Bolec.Info/Bolecnauci

Tajemnica szmaragdu - odcinek 54

Część w której Waldemar jest proszony o rękę swojej siostry, a Sylwia wychodzi z archiwum trzaskając drzwiami.
Archiwum
Archiwum (fot. pixabay)

Już jest pięćdziesiąta czwarta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Pięćdziesiąta pierwsza część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Pięćdziesiąta druga część tajemnicy szmaragdu -TUTAJ

Pięćdziesiąta trzecia część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Dzisiaj Pan M. przedstawia nam wcześniejsze wydarzenia tego dnia w archiwum… Zapraszamy do lektury:


Kapitan Adam Mleczko w milczeniu przypatrywał się siedzącemu w jego biurze mężczyźnie w eleganckim garniturze, który tak bardzo przypominał mu George’a Clooney’a, że ogarnęło go przekonanie, iż za chwilę ten przybyły z Warszawy oficer kontrwywiadu zacznie mu zadawać pytania w języku angielskim. Oczywiście mimo braku stałej i długoletniej praktyki, całkiem dobrze jeszcze pamiętał angielski, a że miał zdolności językowe, to pewnie nawet teraz poradziłby sobie z pogawędką w języku członków zespołu The Beatles i Królowej Elżbiety. Nauka języków obcych przychodziła mu w latach szkolnych z łatwością, więc w ramach niemal dwudziestoletniego procesu swojej edukacji zdążył opanować na poziomie konwersacyjnym angielski, włoski, niemiecki i rosyjski. Ale jedynie angielski miał okazję czynnie praktykować, bo w Bolesławcu od kilku lat stacjonowali Amerykanie, co dało mu dodatkowo okazję do poćwiczenia English w wersji American.

Drugi z agentów, ten bardziej agresywny, a do tego ewidentnie mniej rozgarnięty, wniósł z drugiego pokoju otrzymaną od Sylwii opasłą księgę, cicho pogwizdując i uśmiechając się, zapewne na wspomnienie jej długich nóg. Położył książkę wpisów wejść i udostępnień akt na biurku, zrzucając przy tym przypadkiem (a może jednak celowo?) kilka arkuszy, nad którymi pracował szef archiwum bolesławieckiej jednostki, zanim pojawili się jego niespodziewani goście. Adam musiał schylić się, by podnieść kartki z podłogi, a agent Moczydło z wyraźną, irytującą satysfakcją złośliwego dzieciaka jeszcze mocniej wyszczerzył zęby. Nie wyglądał na zainteresowanego zawartością przyniesionego tomiska, tylko na jak najszybszym powrocie do sąsiedniego pomieszczenia. Ciekawe, czego tak naprawdę szukają agenci w jego archiwum, zastanawiał się Adam.

Agent Waldemar Wilczyński, na którego nazwisko dopiero teraz Adam zwrócił uwagę zastanawiając się nad możliwym spokrewnieniem z jego kolegą, Bolesławem i jego ledwie co poznaną młodszą siostrą, przysunął się do biurka. Nie wstając z krzesła, agent wyciągnął prawą rękę przed siebie i popukał palcem wskazującym w okładkę zamkniętej księgi.

- Panie kapitanie, proszę otworzyć w miejscu, w którym znajdują się wpisy sprzed kilku tygodni dotyczące udostępnienia dokumentów, o których wspomniałem – poprosił pewnym siebie i zdecydowanym głosem. – Sądzę, że doskonale pan wie, o jaki okres mi chodzi. Tym bardziej, że jak mniemam, rzadko ktoś bywa już dzisiaj zainteresowany starymi, poniemieckimi mapami.

Kapitan Mleczko przewrócił twardą okładkę, a następnie zaczął wertować kartki. Prawdę powiedziawszy nie musiał długo szukać, gdyż z roku na rok zainteresowanych archiwaliami osób ubywało, a więc i wpisów było coraz mniej. A datę wizyty Bolka zapamiętał dość dobrze. To było dzień przed tym, kiedy Kora gorzej się poczuła, on musiał wziąć wolne, a weterynarz oznajmił mu wesoło, że zostanie dziadkiem bokserowych szczeniąt.

Po przerzuceniu ledwie kilku stron rzucił okiem na ręczne zapisy w tabelkach, upewniając się, że znalazł to, o co poprosił agent Wilczyński, a potem odwrócił otwartą księgę w jego kierunku i identycznym jak on gestem wskazał palcem miejsce w tabeli.

- O, tutaj – w sumie to mógł się nieco wysilić i odczytać treść swojego własnego wpisu, ale wolał, aby zrobił to sam zainteresowany. Czuł, że dzisiejsza wizyta przybyszów z Warszawy może nie skończyć się tylko na spokojnej, przyjacielskiej pogawędce. Wolał więc, póki co, wykazać daleko idącą ostrożność i zdecydował się zachować oszczędność w słowach i w czynach.

O dziwo, nagle to Antek postanowił uaktywnić swój detektywistyczny nos i wykazać się znajomością deszyfracji pisma ręcznego. Przysunął się do biurka, pochylił się nad zapisanymi stronami i uprzedził Waldka, a właściwie to wyręczył go w odczytaniu na głos treści wypełnionych rubryk tabeli.

– O, jasny pieron! Stare mapy przeglądał Bolesław Wilczyński! – wykrzyknął na cały głos, aż Waldek podskoczył na krześle. – Ty, Waldek, co to ma znaczyć? Co ten twój brat nakombinował?

Waldka solidnie zamurowało, tak samo jak i Antka. Musiał spojrzeć własnymi oczami na ręczne, w większości dość niechlujnie sporządzane notatki, jakby zwątpił w wiarygodność swojego kolegi i jego poziom umiejętności czytania.

Przy jednej z lipcowych dat faktycznie znajdowało się nazwisko jego brata. No, tak. Bolek pracował w wojsku, więc bez specjalnego wysiłku i czyjegokolwiek pozwolenia mógł dostać się zarówno do archiwum, jak i przechowywanych w nim nieutajnionych dokumentów. Tego się Waldek nie spodziewał, choć w sumie nagle okazało się to być dobrze pasującym elementem układanki. Jakże ważnym elementem. Prokurator się ucieszy, że prawdopodobnie udało im się właśnie poznać motyw groźnego napadu na Bolka.

Po chwili zdecydował jednak, że najpierw porozmawia o tym z Bolkiem, a dopiero potem przekaże tą informację prokuratorowi Pietrzakowi. Zanim bowiem zaczął zadawać kolejne pytania kapitanowi Mleczce, postanowił przejrzeć kilka stron wpisów przed wizytą Bolka i wszystkie zapisy po jego wizycie. Jak się okazało, miał nosa. Nie znalazł niczego ciekawego szukając wstecz, ale kiedy tylko odwrócił kartkę w chronologiczny przód, znalazł drugi, dużo bardziej interesujący wpis. Dotyczył wypożyczenia tych samych dokumentów, które oglądał Bolek. A jeszcze bardziej interesująca była osoba, wymieniona jako wypożyczająca te same stare, poniemieckie mapy i coś jeszcze oprócz nich. Mimo, że zawodowe doświadczenie powinno całkowicie przykryć zdenerwowanie, Waldek poczuł uścisk w żołądku. Momenty, w których zbliżał się do finału prowadzonego dochodzenia, zawsze wywoływały u niego chłopięcą ekscytację, jak u znajdującego się już bardzo blisko celu poszukiwacza skarbów.

Spojrzał wymownie na kierownika archiwum. Kapitan Mleczko siedział jednak spokojnie, jak gdyby nigdy nic, zero nerwowej reakcji. Wyglądał wręcz na znudzonego. Jeszcze chwila i pewnie zacznie w geście zniecierpliwienia robić przegląd swoich zadbanych paznokci. Dobry jest, pomyślał Waldek. Idealnie nadawałby się do pracy u nas. Inteligentny, przystojny i do tego nieźle gra. Trochę do Delona podobny to on jest, przeszło Waldkowi przez myśl. Tylko tego Delona za młodu, oczywiście.

- Czy wiedział pan, że Bolesław to mój brat, kapitanie Mleczko? – Waldek zaczął na razie krążyć naokoło, jak drapieżnik osaczający swoją ofiarę przed atakiem.

- A skąd! Nigdy bym się nie domyślił – słowa Adama Mleczki mogły zabrzmieć jak ironia, a być może był to tylko kolejny dowód jego zniecierpliwienia brakiem konkretów w ich rozmowie. – Poza tym, nie widzę podobieństwa. A pan przecież przyjechał z Warszawy.

- Dobrze się znacie? – drążył boczny korytarz Waldek, pomijając już nieistotny wątek pokrewieństwa. Drapieżnik próbuje uśpić czujność potencjalnej ofiary.

- Całkiem dobrze, a co? – odpowiedział pytaniem Adam, skupiwszy już uwagę na szczegółach pytań. Chyba wyczuł szóstym zmysłem, że trzeba wzmóc ostrożność. Ofiara zwęszyła niepokojący zapach drapieżnika i ustawiała się pod wiatr, aby nie dać się zlokalizować.

- Koło jego wpisu jest pana podpis. Czy zawsze osobiście biega pan po archiwum i udostępnia akta? Czy to tylko może taka przyjacielska przysługa? – już bardziej celnie zaczął strzelać Waldek. Drapieżnik wykonuje pozorowany atak w miejscu innym niż nastąpi ten właściwy. Szkoda, że ich dialogu nie czytała Krystyna Czubówna. Jej głos oddałby dużo lepiej dramatyzm całej sytuacji.

W ramach podnoszenia swoich kwalifikacji Waldek był wielokrotnie szkolony z odczytywania zarówno sygnałów zawartych w czyimś głosie, jak mowy ciała, więc z łatwością zauważył u przesłuchiwanego klasyczne objawy zdenerwowania. Kolego Mleczko, nie powinien pan tak często pocierać nosa i splatać palców u rąk. A zatem mamy coś na sumieniu, prawda, Pinokio?

- Zdarza mi się przynosić dokumenty osobiście, chociaż prawdą jest, że zwykle robią to moje dziewczyny, mimo że niektóre kartony są faktycznie dość ciężkie. No, ale przecież mamy wakacje. Nie pamiętam, czy tego dnia obie panie były w pracy. Mogę to zaraz sprawdzić. Albo szybciej będzie jeżeli je osobiście o to zapytamy… – kapitan Mleczko jeszcze nie dokończył wypowiedzi, a Antek już się podnosił z kolejną misją wywiadowczą połączoną z wyprawą do pokoju obok.

Waldek zdążył go powstrzymać lewą ręką, a potem ponownie wyciągnął prawą rękę i wskazał na jeszcze jedną odszukaną przez siebie pozycję na liście zapisów, uważnie przypatrując się Adamowi Mleczce.

- Na razie nie będziemy pana pracownic fatygować. Ale proszę mi powiedzieć, która to z miłych pań ma taki bazgrołowaty, nieczytelny podpis? – palec Waldka wskazywał na zauważony przez niego wcześniej wpis, dokonany na kolejnej stronie księgi, następnego dnia po wizycie Bolka. - A może to pana podpis, tylko specjalnie zniekształcony, co? Tylko niech mi pan nie mówi, że miał pan wtedy rękę w gipsie…

- To nie jest mój podpis. Podobny do podpisu pani Sylwii, chociaż faktycznie wygląda nieco dziwnie – wyjaśnił kapitan Mleczko, odwróciwszy do siebie ciężką księgę. – Zawołać ją tutaj?

- Za chwilę to sobie wyjaśnimy. Antek, nie! – Waldek przyłożył dłoń do ust kolegi, spodziewając się, że jego gromkie wołanie do rzeczonej Sylwii spłoszyłoby wszystkie ptaki w okolicy. – Teraz proszę przeczytać, co sobie wtedy ktoś wypożyczył do oglądania…

Adam Mleczko zaczął czytać treść wpisu. Mimo, że były tam tylko dwa krótkie zdania, zajęło mu to minutę, podczas której kilkakrotnie szeptał na przemian „Co?”, „Skąd?” i „Jak?”.

- Tak, tak, kapitanie Mleczko. Te same akta z tymi samymi sygnaturami – Waldek miał wrażenie, że w głowie szefa archiwum zaczyna coś bulgotać, jakby gotował mu się mózg, ale ten zdaje się po prostu mówił coś sam do siebie z zamkniętymi ustami. Prawie jak brzuchomówca, pomyślał. – Ktoś dzień po Bolku postanowił pooglądać sobie wasze, a właściwie nasze archiwa. Teraz niech pan rzuci okiem, komu na to pozwoliliście?

- Andrzej Bojko, historyk – odczytał na głos Adam Mleczko. Podniósł wzrok i spojrzał pytająco na agenta Wilczyńskiego. – No i co w tym dziwnego, że historyk interesuje się źródłami historycznymi, których w naszym archiwum jeszcze trochę pozostało? – w jego głosie słychać było nieudawane zdziwienie.

- W sumie nic. Tyle, że pan udaje, że nie wie, albo może i faktycznie pan nie wie, a my wiemy, kim tak naprawdę jest i czym się obecnie zajmuje ów Andrzej Bojko. Od bardzo dawna ten człowiek jest obiektem naszego zainteresowania. Obserwujemy go od wielu lat, ponieważ wiemy kim był i czym się zajmował będąc jeszcze oficerem Armii Radzieckiej.

- A kim był i czym się zajmował? – z uwagą i prawdziwym zaciekawieniem spytał Adam Mleczko. – Przecież kiedy Rosjanie opuszczali nasz kraj, to ja wtedy jeszcze pod stół na stojaka wchodziłem.

- Tak naprawdę nazywa się Andriej Boiko – recytował z pamięci dane wyczytane w otrzymanym z centrali raporcie Waldek. – To były wiceszef Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej, której główna siedziba znajdowała się w Legnicy. Obecnie pracuje w konsulacie Federacji Rosyjskiej w Poznaniu. Wiemy też, że nadal posiada dom w Legnicy, w tak zwanym dawnym „kwadracie”, chociaż nie na swoje nazwisko. Wiemy także, że prowadzi stamtąd jakieś niejasne interesy, z których część może zagrażać bezpieczeństwu naszego kraju.

- Panie Wilczyński, jak ja panu zazdroszczę! – nieoczekiwanie zareagował na te rewelacje, zupełnie jak z filmu szpiegowsko-sensacyjnego, Adam Mleczko.

- A czego mi pan zazdrości? – spytał Waldek, najwyraźniej zaskoczony i zbity z tropu jego wypowiedzią.

- No właśnie, czego tu zazdrościć staremu prykowi tuż przed emeryturą? – nie wiadomo, czy Antek żartował, czy powiedział co naprawdę myśli. Waldek stawiał na to drugie, ale zapamiętał jednak i wziął do serca tę uwagę i jeszcze bardziej znielubił mało lotnego Antka.

- Że ma pan nie tylko fascynującą pracę – odpowiedział kapitan Adam Mleczko, drapiąc się po policzku.

- Dlaczego nie tylko? A co jeszcze mam, czego pan mi zazdrości, kapitanie Mleczko? – Waldek nadal nie rozumiał, do czego zmierza jego rozmówca.

- Naprawdę żałuję, że ja sam nie zdecydowałem się na pracę w kontrwywiadzie – Adam Mleczko wyciągnął zwiniętą prawą pięść i zaczął wyliczać odginając po kolei palce, począwszy od kciuka. – Drogie samochody, eleganckie garnitury, dostęp do wiedzy, kobiety, o jakich zwykły śmiertelnik nie może nawet pomarzyć… – został mu jeden palec, z którym nie za bardzo wiedział, co ma zrobić. Po chwili namysłu jego też go wyprostował. – Pościgi, walki wręcz i ściganie szpiegów z lądu, morza i powietrza! Ech… A ja kiszę się w tym archiwum od tylu lat!

Waldek kompletnie zgłupiał. O co biega temu Mleczce? Facet czegoś się nawąchał, czy jak? Nie wytrzymał presji przesłuchania? To się zdarza. Gościu ewidentnie był na krawędzi jakiegoś odlotu. A może... hmmm… Waldek zmarszczył czoło i rozszerzyły mu się dziurki w nosie.

- I co, znudziło się panu i postanowił pan sprzedać Rosjanom jakieś tajemnice, a przy okazji zarobić trochę grosza? – donośny werbalny atak Waldka był z gatunku „gruborurowych” i odniósł zamierzony skutek, przywracając natychmiast kapitana Mleczkę do rzeczywistości.

- A skąd! Ja tylko lubię czytać Folletta, Ludluma i Le Carre’a. Tak tylko się rozmarzyłem. Chodziło mi o coś innego, kapitanie Wilczyński. Ma pan całkiem fajną rodzinę, a ponieważ Bolek jest w lekkiej niedyspozycji, to zamiast jego chciałem pana o coś poprosić… – Adamowi Mleczce najwyraźniej wydawało się, że właśnie coś wyjaśnił, a tak naprawdę zagmatwał wszystko jeszcze bardziej.

- Człowieku, wyrażaj się jaśniej, bo mnie łeb zaczyna migrenować. – wtrącił swoje sześć i pół grosza Antek. – Łączy cię coś z tymi Ruskami, czy nie?

- Rany koguta! Co wy wymyślacie, ludzie! Mnie tego dnia nie było w pracy, bo moja kochana Kora się źle poczuła i musiałem z nią iść do lekarza. Możecie sprawdzić! Kiedy ten Rosjanin tu był, ja miałem tamtego dnia zwyczajny urlop – także podniósł głos Adam.

- Dobra, dosyć tych pierdół! – Waldek wstał, podszedł do biurka i opierając się o jego krawędź, pochylił do przodu. Wyglądało na to, że za chwilę chwyci Mleczkę za krawat i zacznie go dusić. Następne słowa niemal wykrzyczał. – Albo powiesz wreszcie, kolego, co wiesz i o co tu chodzi, albo dzwonimy po żandarmów i wyprowadzamy cię stąd w kajdankach! Może po dwóch dobach w izolatce zaczniesz wreszcie składniej śpiewać!

- No, właśnie! – dorzucił Antek, który jak klon także wstał i także się nachylił do nieco przerażonego i skulonego za biurkiem Adama Mleczki. – Zaśpiewasz nam takie arie jak Cavaletto, syberyjski szpiegunie!

- Panowie, jasny gwint! Co wy gadacie?! – zaatakowany Adam nagle cofnął się razem z krzesłem i patrzył to na jednego, to na drugiego agenta, ale ostatecznie w odruchu rozpaczy i poszukując zrozumienia zatrzymał wzrok na Waldku. - Ja chciałem tylko poprosić pana o pozwolenie na spotykanie się z pana siostrą!

- Jaką siostrą! Wszyscy wiedzą, że Waldek nie ma żadnej siostry! – Antek walnął pięścią w blat taniego biurka tak mocno, że mało nie pękło w pół, a tylko niepokojąco zatrzeszczało. Waldek stał jak słup soli, nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego słowa. Za to Antek jeszcze nie skończył i zaczął obchodzić biurko w zamiarze dokonania jakiegoś zbrodniczego, wykraczającego poza zakres jego zwykłych obowiązków, rękoczynu. – Znowu coś pan zmyślasz!

Nagle jednak zastygł w bezruchu. Z drugiego pokoju rozległ się trzask zamykanych z hukiem drzwi. Wszyscy trzej jednocześnie spojrzeli w kierunku przejścia do pomieszczenia obok.

- Sylwia, a ty dokąd?! – zdziwionym głosem krzyknęła zza ściany Aldona. Musiała chyba zrobić to już do zamkniętych za czmychającą koleżanką drzwi, bo odpowiedziała jej tylko cisza.


Czy zatem tajemnicza kobieta szwarccharakteru ma na imię Sylwia? Czy Waldemar wyjaśni archiwiście zamieszanie z nazwiskami ip pokrewieństwem rodzinnym? Czy uda się złapać Jacenkę? Co jeszcze spotka naszych bohaterów? Dajcie znać, jak wyobrażacie sobie ich dalsze losy!

Bolecnauta Pan M. dzielnie pisze i dzieli się z nami niesamowitymi pomysłami, wprowadzając coraz to nowe postaci do powieści! Cieszymy się, że razem z nami czytacie i emocjonujecie się tą historią!

Kolejny odcinek już w środę w godzinach popołudniowych!

Tajemnica szmaragdu - odcinek 34

~Cynobrowa Scewola niezalogowany
14 marca 2021r. o 23:08
Błędny numer odcinka!
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Jasnopopielaty Bodziszek niezalogowany
15 marca 2021r. o 19:14
Piękne
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Bladofioletowy Czarny niezalogowany
17 marca 2021r. o 0:35
c.d. znów będzie mała, choć ważna dla fabuły retrospekcja, ale to już pewnie ostatnia
--------------------------------------------
- Obydwoje zachowaliście się jak nieodpowiedzialna gówniarzeria! Poszukiwacze skarbów się znaleźli, cholera jasna! Myślicie, że gracie w jakichś „Wakacjach z duchami”, czy jak?

Po krótkim streszczeniu Bolkowi wydarzeń sprzed kilku minut, Waldek zastępując rannego prokuratora Pietrzaka postanowił pełnić rolę śledczego i aktualnie był bliski wewnętrznego zagotowania. Prawdopodobnie miał ochotę zdjąć pasek od spodni i porządnie złoić tyłek swojemu bratu, tak jak to zdarzało się robić ich ojcu, kiedy będąc małymi chłopcami, działając w komitywie, obydwaj solidnie nabroili i otrzymywali godną swoich czynów zapłatę w naturze. Jako dzieci obaj byli wyjątkowo niepokorni, a ich ojciec był z kolei człowiekiem natury raptownej, więc dość często stosował wobec nich ten bolesny środek wychowawczy, w tamtych czasach uważany powszechnie za konieczny, wskazany i jak najbardziej dopuszczalny. Lanie, choć na krótko, ale jednak pomagało. A jak widać, mimo przedwczesnej straty rodziców, ostatecznie obaj wyrośli na ludzi znających mores i przestrzegających zasad. No, może oprócz mówienia czasami całej prawdy.

Nieporozumienie z obiektem porwania, którym okazała się nie doktor Ola Wilczyńska, ale młoda pani redaktor z redakcji miejscowego portalu, zostało przed momentem szybko na korytarzu wyjaśnione. Oczywiście, żadne to dla nikogo pocieszenie, że poszukiwany przez nich przestępca uwięził w aucie i dokądś wywiózł nie córkę Julii i Bolka, lecz autorkę zdjęć, które miały niedługo ukazać się w prasie, Internecie i w telewizji. Podkomisarz Kamiński streścił rozmowę z wyjątkowo mocno zdenerwowanym aspirantem Świgoniem, który w Środzie Śląskiej spotkał się z byłym właścicielem audi zabezpieczonego niedaleko miejsca napadu na Bolesława Wilczyńskiego, a w drodze powrotnej złapał w radiowozie gumę. Pozostało mu jeszcze porozmawiać z tą połamaną ofermą, redaktorem Skrętkowskim. Być może ten podzieli się jakimiś szczegółami pomocnymi w sprawie porwania jego redakcyjnej koleżanki. W końcu znali się zawodowo, a każda informacja mogła być przydatna w poszukiwaniach, które należało bezzwłocznie rozpocząć.

Waldek, po kolejnych rewelacjach świadczących o nieustająco niebezpiecznej aktywności Jacenki, postanowił rozmówić się wreszcie z parą zakochanych w sobie pięćdziesięciolatków, którym chyba wydawało się, że nadal są łaknącymi przygód licealistami, zaś podkomisarz chodził po korytarzu, gdyż miał teraz ręce i uszy pełne roboty.

Detektyw Kamiński z bolesławieckiej dochodzeniówki dzwonił i słuchał, słuchał i dzwonił. W rozmowie ze swoim szefem poprosił o rozesłanie zdjęć Jacenki do patroli oraz obstawienie wylotów z miasta, szpitala i domu na Granicznej. Nie tylko on zdawał sobie sprawę z tego, że Prezydent Bolesławca i organizatorzy nadchodzącego Święta Ceramiki nie będą zadowoleni, kiedy zorientują się, że powoli ich miasto staje się obszarem zamkniętym. Taka była jednak konieczność, bo sytuacja zrobiła się wręcz kryzysowa, a bezpieczeństwo publiczne było najważniejsze.

Na koniec podkomisarz zadzwonił ponownie do aspiranta Świgonia, który dokładniej streścił mu przebieg rozmowy ze świadkiem. Zapisał sobie kilka najważniejszych, można wręcz powiedzieć bardzo zaskakujących ustaleń i zapytał aspiranta, czy wysłać po niego drugi radiowóz. Ale tylko uśmiechnął się, gdy usłyszał, jaki środek transportu jego młodszy kolega zdołał sobie zorganizować i czym właśnie miał zamiar ruszyć w podróż powrotną. Sądząc po marce tej rakiety - powinien szybko dotrzeć do Bolesławca.

- Wiesz, Bolek, ile przez tą waszą zabawę osób już ucierpiało i straciło zdrowie? Jak dotąd naraziliście życie swoje, wujka Julki, prokuratora, pana redaktora, pani redaktor… A do tego teraz nie możemy jeszcze znaleźć twojej… yyy… – Waldek wyliczając Bolesławowi uwikłane w sprawę Jacenki osoby w ostatniej chwili ugryzł się w język i wbił wzrok w Julię, bo dobrze wiedział, że jeszcze nie uraczyła swojego „chłopaka” rewelacją na temat jego ojcostwa. – … pani doktor, która się dotąd tobą pieczołowicie tutaj opiekowała. Bolek, Julia, czy mało wam jeszcze? Może wreszcie powiecie prawdę o tej cholernej skrzynce, bo ten bandzior z pewnością nie odpuści, dopóki nie dostanie tego, co w niej znaleźliście! Jezu, ludzie, czy wy nadal nie zdajecie sobie sprawy w powagi sytuacji? Obudźcie się wreszcie! Albo na kilka lat wsadzą was do paki i będziecie mogli na spokojnie snuć te wasze wspólne plany grając w kółko i krzyżyk na kratach więziennego okna!

Obudzony, nie krzykiem brata, ale wcześniejszymi hałasami dochodzącymi z korytarza, Bolek, leżąc cały czas w swoim szpitalnym łóżku, trzymał i ugniatał czarną opaskę w prawej ręce, jak kawałek plasteliny. Próbował skupić wciąż rozmywający mu się wzrok na czymkolwiek lub kimkolwiek w swoim otoczeniu, ale nadal czuł się jakby założył okulary o szkłach grubych jak denka od butelek. Swoim zwyczajem milczał jak skała, chociaż słowa Waldka musiały nieźle nim wstrząsnąć, o czym świadczyły grymasy pojawiające się raz po raz na jego twarzy.

Julia siedziała ze spuszczona głową na łóżku Bolka jak piątoklasistka, oczekująca z rodzicami przed gabinetem dyrektora szkoły po wybiciu szyby piłką. Przypuszczała, że jej uszy ze wstydu nabrały właśnie koloru pąsowego, a kto wie, może nawet ćwikły z chrzanem. Trzymała lewą dłoń Bolka w swoich dłoniach, chcąc zapewne dodać mu trochę otuchy, a może bardziej sobie przed tym, co wreszcie będzie musiała mu powiedzieć. Wiedziała, że im dłużej będzie z tym zwlekać, tym gorzej. A kto wie, być może i tak już jest za późno. Cały czas była przekonana, że reakcja Bolka na wieść o istnieniu owocu ich dawniejszego związku może w jednej sekundzie zakończyć to, co w jej mniemaniu tak dobrze się zapowiadało. Jaki rozsądny facet chciałby żyć z taką kłamczuchą??

Przed kilkoma minutami dwie ekipy z noszami zabrały z pobojowiska na oddziale intensywnej terapii obu wspomnianych przez Waldka poszkodowanych – prokuratora i redaktora. Jacyś pracownicy techniczni sprzątali i zabezpieczali zdemolowane pomieszczenie gospodarcze, a niepocieszone panie sprzątaczki, których mienie zostało zniszczone podczas efektownej, choć nieskutecznej próby ucieczki redaktora Skrętkowskiego, usiłowały dojść do ładu z plamami krwi na podłodze korytarza i klatki schodowej.

- Dobra, Bolek. Zostawiam cię na chwilę z Julią sam na sam – Waldek spojrzał bratu w jego niedowidzące oczy. – Zastanówcie się, czy warto kontynuować tę szczeniacką zabawę, bo ten zabójca i porywacz w jednym wydaje się szalenie konsekwentny i wcześniej, czy później spotkacie się z nim twarzą w twarz, a wtedy możecie nie mieć tyle szczęścia, co prokurator i w kostnicy będą musieli rozpakować nowy karton plastikowych worków. My pójdziemy z podkomisarzem Kamińskim przejrzeć szpitalny monitoring, a potem sprawdzimy, czy prokurator jest już na tyle świadomy i komunikatywny, że opowie nam co się wydarzyło przy tym spotkaniu z bandytą. Julia, wyjdź jeszcze na chwilę ze mną na korytarz, dobrze?

Wychodzący z sali przed Julią Waldek zauważył w oddali swojego kolegę Antka, który z koszulą wystającą ze spodni i niedopiętym paskiem wychodził właśnie ze świątyni dumania na początku korytarza. Waldek nie miałby nic przeciwko, gdyby ten jeszcze jakiś czas tam pozostał. Wszak najlepiej im się razem pracowało, kiedy Antka nie było w pobliżu. Rozchełstany Antek z miną nieszczęśnika trzymał przed sobą w wyciągniętej ręce służbowy telefon, z którego kapało na posadzkę. Matko Boska, co z niego za oferma, pokręcił głową Waldek, nieświadomy dramatu, jaki rozegrał się wcześniej w szpitalnej toalecie.

- Julia, powiedz Bolkowi wreszcie prawdę o waszej córce – polecił niedoszłej bratowej Waldek. Stanął przed nią, ujął ją za oba ramiona i spojrzał jej prosto w oczy. Dopiero po dłuższej chwili wypuścił Julię z rąk i kontynuował. – A Antka puścimy na misję odnalezienia Oli, bo gdzieś nam, kurde, zniknęła. Kiedy ją znajdzie i przyprowadzi do ciebie i Bolka, musicie ekspresowo załatwić rodzinną prezentację. Lepiej, żebyście teraz trzymali się razem. Mam przeczucie, że ten Jacenko szybko zechce się tutaj ponownie pojawić.

Julia skinęła głową, chociaż z jej oczu można było wyczytać przerażenie. Waldek odszedł w kierunku nadchodzącego zrozpaczonego agenta Moczydły, chwilę porozmawiali, a potem Antek poprawiając garderobę rozpoczął misję poszukiwawczą Aleksandry Wilczyńskiej, której z pewnością miał zamiar zaraz potem się oświadczyć. Do Waldka dołączył przechadzający się w pobliżu i nadal załatwiający ważne sprawy przez telefon podkomisarz Kamiński. Waldek obejrzał się jeszcze i gestem ręki zachęcił Julię do wykonania czekającego ją trudnego zadania. Potem razem ze śledczym oddalili się, nie przypuszczając zapewne, że za chwilę, po wysłuchaniu relacji prokuratora, ich lista zagadek do rozwiązania oraz poszukiwanych osób wydłuży się o jeszcze jedną pozycję.

Julia odwróciła się i w kilku krokach zbliżyła do wejścia do sali, w której leżał Bolek, ale nie weszła do środka. Zamiast tego stanęła przy ścianie, oparła o nią plecami i obserwując krzątających się w końcu korytarza ludzi w zielonych uniformach, zaczęła zastanawiać się, jak ma powiedzieć Bolkowi o dorosłym owocu ich przypadkowego spotkania we Wrocławiu. Czy on jeszcze w ogóle pamięta ten dzień? A co będzie, jeśli jej nie uwierzy?

***

Dokładnie o umówionym czasie w piątkowe popołudnie Bolek, ogolony i wypachniony jak mu kazano, zjawił się w mundurze przed ogromnym domem należącym do rodziców Czarka Bednarka. Wiedział, bo Czarek mu o tym nie omieszkał wspomnieć, że jego rodziców nie będzie w domu do niedzielnego wieczora. Ponoć wyjechali na zagraniczną konferencję medyczną, której sponsorem był znany producent leków przeciwbólowych. Ten rodzaj zyskiwania sobie przychylności medyków przez wielkie koncerny był nowością w Polsce i przybył do dawnego bloku wschodniego wraz z końcem PRL-u, opadnięciem żelaznej kurtyny i pojawieniem się przedstawicieli wielkiego biznesu na niezaoranym polu raczkującego polskiego kapitalizmu.

Bolek zadzwonił do domofonu. Stojąc przed furtką umieszczoną w wysokim, metalowym, kutym płocie z podmurówką z cegły klinkierowej, podziwiał zarówno świeżo wybudowany, pięknie zaprojektowany, stylizowany na dawny dworek dom, jak i zajmujący teren działki starodrzew. Była druga połowa października, więc liście klonów, dębów i innych gatunków kilkudziesięcioletnich drzew w najbliższej okolicy domu, jak i na rozciągającej się przed nim posesji, przebarwiały się, tworząc cudowną, malowniczą scenerię, nadającą się z pewnością na uwiecznienie przez Moneta na jednym z jego impresjonistycznych pejzaży.

Czarek był dobrym kolegą Bolka z jednostki stacjonującej w Leśnicy, dzielnicy oddalonej od centrum Wrocławia o kilkanaście dobrych kilometrów. Jego wpływowi rodzice, po wyrzuceniu zdolnego, ale leniwego jedynaka ze studiów medycznych za pijackie ekscesy, zdarzające się, o dziwo, głównie w żeńskich akademikach, chcąc wstrząsnąć swoją rozpieszczoną latoroślą, wysłali Czarka do wojska. Sądzili, że tam właśnie, w warunkach żelaznej dyscypliny i pod okiem wymagających i bezlitosnych oficerów, uda mu się spoważnieć, dorosnąć i usamodzielnić. Tylko częściowo im się to udało. Faktycznie dzięki rzadszym pobytom w domu i przy braku nadzoru rodziców, Czarek bardziej się usamodzielnił.

Mając żyłkę do biznesu i wrodzony zmysł kombinowania i oczarowywania nie tylko przedstawicielek płci pięknej, Czarek zaczął robić w wojsku nie do końca legalne interesy. Postanowił rozpocząć trudną i wyboistą ścieżkę do zdobycia własnej bajecznej fortuny, zaspokajając popyt poborowych na dobrą zabawę. Zaczął bawić się w handlarza pewnymi rodzajami pigułek, taką właśnie zabawę umożliwiających, wykorzystując do tego ułatwiony dostęp do druków recept i pieczątek, znajdujących się w jego domu, w którym rodzice prowadzili swoje prywatne gabinety. A że miał do swojej, jak ją nazywał, „wypasionej hawiry” kilkanaście minut piechotą, to wykorzystując nocną porę i słaby, choć nie do końca darmowy wzrok wartowników, wymykał się często z jednostki, w drodze powrotnej odwiedzając którąś z aptek pełniących nocny dyżur.

Interes kręcił się Czarkowi na tyle dobrze, że wkrótce pod jednostką parkował budzący powszechną zazdrość panów, a zachwyt pań, czerwoniutki volkswagen golf dwójka w wersji cabriolet, sprowadzony z Niemiec na zamówienie. Bolek zastanawiał się, czy Czarek w tej sytuacji w ogóle będzie kiedykolwiek myślał o powrocie na jakąkolwiek uczelnię. Zwłaszcza, że ostatnio chwalił się, że kiedy za miesiąc wyjdzie z wojska, zamierza wstąpić do partii politycznej. Któregoś razu po wyjściu z kibelka stwierdził bowiem, że przemyślał to sobie dokładnie i doszedł do wniosku, że naprawdę duże pieniądze niedługo będą w polityce. Czas miał pokazać, że niestety wcale się nie mylił.

Przepustka Bolka opiewała na trzy dni. We wniosku wpisał chorobę dziadków i konieczność zaopiekowania się nimi. Trochę naciągnął w ten sposób fakty, bo dziadkowie, którzy zastąpili mu rodziców, faktycznie nie czuli się najlepiej z racji wieku, ale nie potrzebowali aż tak pilnej opieki, jak Czarek towarzystwa. Tak nudził Bolkowi i nalegał na jego obecność na imprezie, że trudno mu było odmówić. Obiecał, że będą fajne dziewczyny, podobno jego znajome jeszcze ze studiów. Zawsze twierdził, że wystartował na medycynę nie dlatego, że mu rodzice tak kazali, ale ponieważ tam się lokowały najlepsze panienki, także te nieopierzone przepiórki z prowincji. Jak mawiał, czuł się w obowiązku uświadamiać nieśmiałe koleżanki swoją rozległą wiedzą z zakresu anatomii. Czy dzięki niemu jego koleżanki zdawały potem przedmiotowe egzaminy, nie wiadomo. Wiadomo za to, że korepetycji takich podobno udzielał wiele i nie miał oporów przed tym, aby chwalić się kolegom swoimi podbojami i osiągnięciami pedagogicznymi w jednym.

Bolek nacisnął drugi raz dzwonek domofonu, ale tym razem przytrzymał przycisk nieco dłużej, na wypadek gdyby jakaś głośna muzyka, której się spodziewał, miała zagłuszyć dźwięk wewnątrz domu. Rozległa się seria krótkich trzasków i Czarek radosnymi słowami „A, to ty, Bolek! Właź!” powitał przez głośnik wyczekiwanego, nieśmiałego, jak dotąd myślał o Bolku, kolegę, po czym musiał nacisnąć guzik elektrozamka, bo z okolic klamki rozległo się charakterystyczne brzęczenie. Bolek wcześniej takiego urządzenia jeszcze u nikogo nie widział. Słyszał, że domofony w blokach w Bolesławcu są dopiero montowane. Ale będąc w wojsku ma się pewne opóźnienia i nie jest się na bieżąco z szybko zachodzącymi zmianami związanymi z postępem techniki i technologii. Ciekawe, kiedy u nas na 1-go Maja mieszkańcy zrzucą się wreszcie na taki domofon i w klatce przestanie śmierdzieć po wizytach bywalców pobliskiego baru, pomyślał podziwiając, że rodziców Czarka stać na taki dom i na takie gadżety. No, ale przecież to Wrocław, a oni są lekarzami.

Pchnął furtkę, wszedł i zamknął ją za sobą z lekkim trzaśnięciem. Ruszył krętym chodnikiem wyłożonym granitową kostką, prowadzącym do wejścia do domu, znajdującego się między dwiema białymi kolumienkami. Czuł się mimo wszystko trochę nieswojo, chociaż bardzo lubił Czarka. Nie mógł się pozbyć wrażenia, że jakoś nie pasuje tutaj, ani w ogóle do dużego miasta. Niestety, podobni jemu, pochodzący z małych miejscowości młodzi ludzie, nie do końca potrafili przywyknąć do całkiem innego świata i środowiska po przyjeździe na studia. Wrocław to było dla wielu ogromne miasto, a ludzie mieszkający tutaj wydawali się być jakby trochę z innego świata, tego niby lepszego. Wielu studentów przyjeżdżając na studia tylko powiększało tutaj swoje prowincjonalne kompleksy. Dlatego przeważająca część świeżo upieczonych magistrów i inżynierów nie zostawała we Wrocławiu, gdzie w zasadzie musieliby zaczynać wszystko od zera, lecz wracała w swoje rodzinne strony, czując że tam, a nie tu, jest ich miejsce.

Drewniane, piękne, dębowe drzwi otworzyły się szeroko. Ze środka dochodziła głośna muzyka i wyraźnie słyszalny gwar wielu głosów. Czarek, jak zwykle czarujący i uśmiechnięty, jakby na świecie nie było wojen i głodu, zmierzył Bolka od stóp do głów wzrokiem i zażartował, głośno krzycząc do swoich gości gdzieś za jego plecami:

- Ludzie, pytaliście gdzie jest generał?? No, to macie generała!!! – Czarek wysunął się do przodu, chwycił ręką mankiet Bolka i wciągnął go do środka, schodząc do konfidencjonalnego szeptu. – Wchodź, Bolek, bo sąsiedzi usłyszą, a potem znów uprzejmie starym doniosą, że urządziłem kolejną imprezę, którą słusznie zresztą nazwą popijawą. A wiesz, o co im chodzi? Zazdrośni są, że ich nie zapraszam, ochlaptusy jedne!

Czarek zamknął za Bolkiem ciężkie drzwi i patrząc do góry, bo Bolek był od niego dosłownie głowę wyższy, rzekł wesoło:

- Witaj w moim królestwie! Czuj się, jak u siebie, przyjacielu. Nie patrz na marmury i nie przejmuj się cennymi pierdołami. Tak, jak ty mnie chroniłeś w wojsku przed różnymi frajerami, tak ja się z wszystkiego potem będę spowiadał, nawet jak coś się potłucze. A jutro i tak ma przyjść taka fajna pani do sprzątania, to nie musimy się aż tak pilnować z drinkami i skutkami przedawkowania. – Czarek ujął Bolka pod ramię. – Chodź, chodź, przedstawię cię, bo zaprosiłem parę osób ze starej i z nowej ferajny!

Bolek szukał wzrokiem jakiejś szafki na buty. Czarek zauważył kilka listków przyczepionych do ciężkich wojskowych butów, a wiedział, że Bolek jest dobrze wychowany i ma swoje zasady. Schylił się i palcami zdjął małe żółte liście, po czym wrzucił je jak gdyby nic do dużej doniczki z wielkim fikusem stojącym w rozległym holu, mówiąc:

- Widzisz? I po kłopocie. Dawaj, stary. Jest tu jeszcze kilka samotnych serc do zdobycia. Dziewczynom na pewno się spodobasz. Za mundurem panny sznurem, a przed nami długa noc!

Następnie zabrał od Bolka czapkę z naszytymi trzema belkami i rzucił efektownie w stronę wieszaka na ubrania. Bolek uśmiechnął się widząc, że cyrkowa sztuczka udała się i czapka zawisła nieruchomo na jedynym z ramion.

Zadowolony z siebie Czarek ruszył pierwszy, zszedł po dwóch marmurowych schodkach prowadzących do obszernego salonu. Bolek w życiu jeszcze nie widział takich luksusowych wnętrz, no, chyba że tylko w jakichś kolorowych czasopismach i katalogach. Poczuł się jeszcze bardziej obcy, niedopasowany i onieśmielony. Przez następne dwie minuty, kiedy Czarek przedstawiał go po kolei kilkunastu koleżankom i kolegom, znajdującym się w wielkim salonie, siedzącym albo stojącym z wypełnionymi szklankami, chciał nawet przeprosić i czym prędzej wrócić pieszo do jednostki. Zachęty, gościnność i otwartość Czarka przełamały jednak opór Bolka i po chwili rozmawiał z jego znajomymi coraz śmielej. Okazało się, że towarzystwo jest całkiem przyjazne i do tego nikt nie zadawał niepotrzebnych ani kłopotliwych pytań, ale wszyscy za to z uwagą słuchali, co on ma do powiedzenia. Ewidentnie zadziałała tu zasada, że przyjaciele Czarka są naszymi przyjaciółmi.

Z głośników przyniesionego do salonu zestawu muzycznego Technics, dobiegała rytmiczna muzyka Italo disco, zachęcająca swymi wpadającymi w ucho motywami i łatwymi do zapamiętania słowami do tupania nogami, podrygiwania biodrami i kiwania głową. Po lewej stronie pomieszczenia Bolek zauważył wielki kominek, w którym paliło się spokojnym płomieniem kilka grubych brzozowych polan. Przed kominkiem stała szeroka, skórzana, biała sofa. A na sofie siedziała tyłem do niego…

Po chwili rudowłosa dziewczyna odwróciła się i wstała, wpatrując się cały czas w Bolka. Tak, jak wzrok tych obojga na sobie, tak świat na chwilę się zatrzymał. Bolek zamarł w takim bezruchu, że Czarek zaniepokojony zaczął mu się z uwagą przyglądać, czy aby ten nie stał się właśnie skamieliną. Machnął mu nawet dłonią przed oczami, sprawdzając czy jego kumpel nadal ma działający wzrok. Przecież na tej sofie nie siedział Bazyliszek, do cholery, tylko Julia, dawna koleżanka Czarka z pierwszego roku, którą poznał, zanim jeszcze na życzenie swoich rodziców poszedł w kamasze!

*

Julia siedziała zapadnięta w miękką sofę, trzymając kolana niemal pod brodą. Miała nieodpartą ochotę wyciągnąć się na tym wygodnym i na pewno kosztownym meblu. Po całym dniu i tygodniu ciężkich zajęć na uczelni, chciałaby tak po prostu porządnie się wyspać. Wcześniej dzwoniła z akademika do domu, że na ten weekend nie przyjedzie, bo ma dużo nauki. Mama tylko zapytała, czy wystarczy jej pieniędzy, ale Julia zapewniła, że żyje oszczędnie, do następnego weekendu jej wystarczy i nie trzeba wysyłać żadnych pieniędzy przekazem.

Bez wahania dała się wczoraj namówić koleżance z grupy, Dorocie, na tramwajową wyprawę na imprezę do Leśnicy, bo kiedy usłyszała, kto będzie gospodarzem, to sama była ciekawa, co słychać u ich dawnego kolegi, którego wywalili z uczelni, pomimo tego, że jego rodzice mieli bardzo dużo znajomości i bardzo mocno starali się coś w jego sprawie wskórać. Niestety, jego przewinienia widocznie były zbyt wielkie, a wyskoki zbyt niemoralne, bo starania niepocieszonych rodziców spełzły na niczym. Taki był z Czarka numerant, gigant, kombinator, imprezowicz i podrywacz. Człowiek orkiestra kierujący się pięknym i głębokim życiowym mottem „Niech żyje bal!”.

Sącząc drinka przed dającym przyjemne ciepło kominkiem, szóstym zmysłem wyczuła, że ktoś się uporczywie wpatruje w jej plecy. Coś dziwnego stało się z jej sercem i ogólnie układem krwionośnym, bo poczuła, że puls jej przyspiesza, a w głowie zaczyna szumieć, a nie dało się tego zwalić wyłącznie na efekt działania alkoholu. Musiała się odwrócić, żeby sprawdzić, skąd wzięła się ta nagła zmiana, ale ten, kogo zobaczyła, był w tym miejscu tak niespodziewany i tak nierealny, że z początku nie uwierzyła własnym oczom. Drugi raz pomyślała, że to niemożliwe, żeby aż tak dużo już wypiła. Powoli wstała błagając w myślach: „Czy ktoś może mnie uszczypnąć?”.

Koło Czarka, wyprężony jak na baczność, w świetnie dopasowanym wojskowym mundurze, stał Bolek Wilczyński. Nie mogła się pomylić, mimo, że był krótko przystrzyżony i w ogóle jakoś tak wydoroślał, a nawet spoważniał. Ile to czasu minęło od "operacji Waldschloss"? Przed oczami przeleciały jej szczegółowo wszystkie tamte wydarzenia, tak jakby ktoś szybko przewijał na podglądzie taśmę magnetowidową. Kilka dni, kilka godzin, które zmieniły ich całą przyszłość. Kilka chwil, przez które musieli zostać rozdzieleni. Julia nieświadomie przyłożyła wolną od kieliszka rękę do przestrzelonego wtedy ramienia.

Czarek widząc, że ci dwoje przeżywają coś w rodzaju magnetycznego, magicznego uczucia od pierwszego wejrzenia, a Julia jakby chwyta się właśnie za serce, kuksnął Bolka pod żebro, podniósł się na palcach i szepnął mu do ucha:

- Ale ci się trafiło, stary. Ona jest tu najlepsza, miss prywatki, cymes bogini… – A klepiąc Bolka po plecach dodał nieco głośniej, tak aby i Julia usłyszała. – Na górze jest kilka wolnych pokoi. Jeśli wam się znudzi konwersacja, możecie bez krępacji pozwiedzać moją chałupę. Bolek, powiesz mi potem, który kolor ścian najbardziej pasował do tej cudnej, rudej czupryny…

I odszedł uśmiechając się i zostawiając ich samym sobie.
------------------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).

REKLAMA Życzenia