Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
18 sierpnia 2021r. godz. 21:33, odsłon: 1563, Bolecnauta Pan M./Bolec.Info

Tajemnica szmaragdu - odcinek 92, czyli pojedynek na słowa i list do czytelników

Część w której koledzy z więziennej celi zostają swoimi przeciwnikami.
Broń
Broń (fot. pixabay.com)
REKLAMA
Villaro zaprasza

Jest już kolejna część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Spis WSZYSTKICH ODCINKÓW

Indeks bohaterów - kto jest kim?

Osiemdziesiąta dziewiąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Dziewięćdziesiąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Dziewięćdziesiąta pierwsza część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ


Wracamy po przerwie wakacyjnej z kolejnymi odcinkami powieści! Z tej okazji Pan M. przywitał wszystkich czytelników powieści dwoma słowami wstępu:

A zatem, droga Czytelniczko i drogi Czytelniku… Skoro po rzuceniu okiem na tytuł zechciałaś/zechciałeś otworzyć na portalu ten artykuł, oznacza to, że jesteś prawdopodobnie nadal ciekawa/ciekawy zakończenia historii naszych bohaterów. Oj, tam… Przestań narzekać, że jest już za długa.

Lista postaci od samego początku tworzenia tej wirtualnej, internetowej powieści, której źródła należy szukać w głowie pomysłowej redaktorki Karoliny, zaczęła się skromnie – od dwojga stworzonych dla siebie osób. Losy Julii (właściwie Antoniny Julii) i Bolesława splotły się dwukrotnie – po raz pierwszy przed trzydziestu laty, a po raz drugi, w czasach obecnych. Akcja współczesna umieszczona została celowo w rzeczywistości równoległej – niepandemicznej, aby każdy z nas choć przez chwilę mógł sobie przypomnieć, że jeszcze dwa lata temu życie na tej planecie nie było zdominowane przez dramatyczne statystyki dotyczące jednostek chorobowych…


Lista bohaterów tej niewydanej drukiem (jeszcze) książki konsekwentnie się rozrastała, co było niezbędne dla ubarwienia fabuły, pogłębienia wiedzy o postaciach i dla zaaplikowania nieodzownej dawki humoru. Niemal kompletny opis bohaterów głównych i epizodycznych został stworzony i zamieszczony już dwukrotnie, dając Wam możliwość przypomnienia grona postaci i uporządkowania w głowach „kto jest kim”. Czy którakolwiek z postaci miała swój pierwowzór w tak zwanym realu? Cóż. Nie potwierdzam, ani nie zaprzeczam.

W toku powstawania kolejnych odcinków konieczne okazało się tworzenie tła i podwalin dla pewnych obecnych wydarzeń i postaw, niejednokrotnie poprzez nieuniknione retrospekcje. Podróż przez kilka dziesięcioleci mogłaby z pewnością być jeszcze częstsza i ciekawsza, bo przecież każdy może powiedzieć o sobie, że żyje, bądź żył w ciekawych czasach. Ale objętość Internetu nie pozwoliłaby na zajęcie się wszystkimi intrygami naraz. Nie przesadzę także, jeśli stwierdzę, że niektóre, ledwie muśnięte wątki mogłyby bez wątpienia służyć jako szkielety dla całkiem osobnych, równie ciekawych historii, o tytułach jak w filmach – np. „TS – początek”, „TS – niebezpieczne kobiety”, „TS – odrodzenie” czy „Waldemar kontra Predator”.

Jeżeli nadal czytasz te słowa, oznacza to, że przez rok czasu wytrwale śledziłaś/śledziłeś tę historię, tworzoną bardzo często zgodnie z podpowiedziami wielu czytelników-recenzentów, którym należą się szczególne podziękowania za włączenie się do tej wspólnej zabawy. Zabawy, która zaowocowała już ponad 500 STRONAMI maszynopisu na kartkach formatu A4!

Czcionka Calibri numer 11. Marginesy: 2,5 cm z każdej strony, interlinia: wielokrotna, co 1,15, odstępy 10 pkt „po”. Dokładnie 525 stron. Nie wierzycie?! Sumiennie sprawdzone, pedantycznie i pieczołowicie policzone.

Gdyby zebrać wszystkie odcinki „Tajemnicy szmaragdu”, uzbierałaby się z tego właśnie taka kobylasta, ponadpięciusetstronicowa „cegła”. A to przecież jeszcze nie koniec. Smutny czas pożegnania z TS nieuchronnie musi jednak nadejść i to w przeciągu kilku, a co najwyżej kilkunastu odcinków (dociągniemy do setki?). Zachęcam w imieniu redakcji i swoim do towarzyszenia nam podczas tego ostatniego etapu Tour de TS…

Dziękujemy jednocześnie za cierpliwość, niecierpliwość, komentarze pozytywne i te pozostałe, za podpowiedzi, co do dalszych kolei losu, ale także i milczące śledzenie tworzonej z dnia na dzień wspólnej opowieści, która ma na celu troszkę Was Czytelników zabawić, ale też spróbować oderwać choćby na chwilę od czasochłonnych, często przytłaczających nas życiowych rytuałów. No i od polityki też.

Powróćmy jednak do starego hangaru na terenie byłego radzieckiego lotniska, w którym za chwilę skrzyżują się ścieżki ośmiu postaci o mniej lub bardziej pokręconej przeszłości oraz o mniej lub bardziej przestępczych zamiarach. Część z nich wciąż stoi po właściwej, a część nadal tkwi po niewłaściwej stronie. Czy można jednak z góry przewidzieć, kto w którą pójdzie stronę i jakie postanowi przekroczyć granice? Wśród aktorów kolejnych scen spotkamy kilka uzbrojonych osób, w tym co najmniej dwie piękności, które dysponują śmiercionośną krótką bronią palną. Czy w tym buzującym testosteronem lub estrogenem towarzystwie, znajdzie się ktoś, kto może palnąć coś głupiego lub rzucić jakimś wystrzałowym dowcipem?

Ciąg dalszy nastąpi...

Zapraszamy do czytania kolejnego odcinka:


- Muszę cię o czymś uprzedzić, Waldek. Jeżeli teraz stąd wyjdziemy, możesz zginąć… – rzekł przez ramię od niechcenia i do tego obojętnym głosem Wiewiórski vel „Taśma”, wstając na wyprostowane nogi z rękami lekko uniesionymi do góry. Kiedy już przyjął postawę właściwą gatunkowi homo sapiens, splótł dłonie za głową, wspierając je na swoim kucyku. Taką właśnie pozycję kazał mu przyjąć Waldek, a jako niepodważalnych i motywujących do działania argumentów używał dwóch wymierzonych w niego pistoletów. Wymierzonych w głowę, gdyż Waldek od początku doskonale wiedział, że dawny postrach Peweksów ma korpus skutecznie chroniony przez kamizelkę kuloodporną. – Wydałem moim chłopakom odpowiednie rozkazy.

- Nie odwrócisz mojej uwagi i nie uśpisz mojej czujności, Taśma. Za dobrze cię znam – głos Waldka wyrażał dezaprobatę zarówno dla cwaniactwa, jak i gadulstwa byłego szefa złodziejskiej szajki. Aktualnego szefa zresztą także, sądząc po dostarczonym Waldkowi nie tak dawno jego bogatym dossier. – Nie kombinuj niczego, bo przekombinujesz i poniesiesz konsekwencje. Martw się o to, aby mi przypadkowo nie zadrżał żaden palec.

- Jeżeli ci zimno, Waldek, to z chęcią cię przytulę, tak jak kiedyś pozwoliłem ci się przytulić do mojej ferajny. Bylebyś mi się nie odwdzięczył, tak jak wtedy…

- Obejdzie się bez pieszczot i daruj sobie też jakiekolwiek inne propozycje biznesowe – odpowiedział zdecydowanie Waldek, zachowując wzmożoną czujność i gotowość do reakcji, na wypadek, gdyby Wiewiórskiemu przyszły do głowy jakieś szalone pomysły. Nigdy mu ich nie brakowało, kiedy pragnął uwolnić się spod czyjejś opieki i przez to niejeden milicjant przez niego osiwiał. – I odwróć się plecami do mnie, żebym widział twoje złote rączki. Potem powoli ruszaj na zewnątrz. Jeden gwałtowny ruch, a moje beretty wygłoszą ci króciutką mowę pożegnalną.

Waldek był niemal pewien, że dopóki nie ma realnej szansy powodzenia swojej ewentualnej ucieczki, Taśma nie zdecyduje się na nieprzemyślane i spontaniczne oddalenie. Człowiek interesu tak nie robi. Człowiek interesu, taki jak Taśma oczywiście, sporo gada, ale kiedy przychodzi do działania, włącza mu się w głowie kalkulator. Dopóki więc nie zwietrzy nosem stuprocentowej okazji, nie będzie ryzykował życiem. Tym bardziej, że jego córka, Sylwia, wciąż znajdująca się obok Dymitra Jacenki w bezpośrednim do niego przytuleniu, w każdej chwili jeszcze mogła zostać wykorzystana jako narzędzie szantażu.

Nietypowa para – przechodzący właśnie na emeryturę płatny zabójca i córka gangstera – z pewnością nie mogła skutecznie dosłyszeć ich przyjacielskiej, pełnej cynicznych złośliwości konwersacji, gdyż była w siebie wtulona jak dwoje zakochanych nastolatków na kładce miłości. Aż mogło się tym widokiem uradować serce i zakręcić w oku łezka. Waldkowi nie stało się ani jedno, ani drugie. Jedynie chciało mu się przełknąć ślinę, kiedy do jego uszu doszło wyraźne cmokanie, graniczące z mlaskaniem. Oświetlający kochanków migoczący blask płomieni sprawiał, że ci dwoje wyglądali jakby wili się na stojąco w epileptycznych paroksyzmach. Można było nawet odnieść chwilowe wrażenie, że są jednym, połączonym, oddającym się rytualnym pląsom, galaretowatym organizmem.

Waldek czekał jeszcze moment, aż temperatura uczucia tych dwojga spadnie poniżej punktu topnienia stali, a potem i galaretki. W końcu doczekał się, aż pogrążony w miłosnym uniesieniu Dymitr łaskawie obdarzy go spojrzeniem przed ich ostatnim, jak miał nadzieję, pożegnaniem. Zauważył, że z powodu wciąż krępujących go kajdanek, facet mógł dotąd poddawać się amorom wyłącznie bez użycia rąk. To i dobrze, pomyślał, bo jeszcze tego by brakowało, aby zaczęli się publicznie, to znaczy w jego i Wiewiórskiego obecności, obmacywać.

Kiedy Dymitr z trudem uwolnił wreszcie od Sylwii swoje usta, podniósł głowę. Ponad upiętymi rudymi włosami jego atrakcyjnej wybranki skrzyżowali z Waldkiem swoje nieme spojrzenia. Dymitr musiał właściwie odczytać jego komunikat wzrokowy, gdyż coś cicho szepnął i machnął głową, jakby pokazywał Sylwii kierunek, w którym mieli ruszyć, aby opuścić hangar i tym samym raz na zawsze zniknąć z życia Waldka. Cóż, stwierdził Waldek, trzeba będzie coś tam w raporcie nasmarować, że koleś uciekł, grożąc im bronią i biorąc skromną pracownicę wojskowego archiwum jako zakładniczkę. Najważniejsze, że teraz Wiewiórski znajdzie się w ich rękach i daj Boże, zachęcony chłodną kalkulacją, zacznie wreszcie sypać, posuwając wreszcie mozolne śledztwo wielkimi krokami do przodu.

Sylwia musiała za pierwszym razem zrozumieć bezgłośny gest Dymitra, bo krzyknęła w kierunku Taśmy „To na razie, tato! Przepraszam!”. Następnie, chwyciwszy swojego ukochanego w pasie, okręciła go, jakby odwijała o pół obrotu mumię z bandaża i odeszli z Dymitrem jedno za drugim gęsiego, przypominając gości weselnych tworzących dwuosobowego węża kiwających się do taktów „A teraz idziemy na jednego”. Dymitr zdążył coś jeszcze do Sylwii powiedzieć, bo zanim zniknęli w drzwiach ciemnego pomieszczenia, ta włożyła swoje obie ręce obu kieszeni jego płaszcza, gmerając w nich podczas marszu. Być może nie zrozumiała, po czyjej lewej stronie niby ma być ta właściwa prawa kieszeń, zawierająca kluczyk do kajdanek. A może chciała go zwyczajnie połaskotać po obu stronach?

Kiedy wreszcie zostali z Wiewiórskim w hangarze sami, sprawy, jak to bywa w życiu, zamiast pozostać prostymi, uparły się i postanowiły się skomplikować. Najpierw trudności zaczął sprawiać sam Wiewiórski. I to mimo lekkiego pchnięcia go lufą jednego z pistoletów w plecy, które zgodnie z oczekiwaniem Waldka powinny poruszyć się do przodu, ale się nie poruszyły. Ani na jeden krok.

- Ogłuchłeś, Taśma?

- No, co? Przecież nic nie powiedziałeś! – Wiewiórski wygiął się, jakby poczuł chodzącą mu po plecach tarantulę o owłosionych odnóżach. Nie było innej możliwości. Waldkowi oczywiście musiał przyjść do głowy piskorz.

- To powiem jeszcze raz. Idziemy! – Waldek wyraźnie podniósł głos i uczynił go groźniejszym, dając do zrozumienia, że traci czas i spokój.

- Waldek, chcesz, to zaryzykuj i sam wychodź – niemal zapiszczał Wiewiórski. – A jak nie trafią w ciebie, tylko we mnie?

- No właśnie o to chodzi z wyprowadzaniem zakładnika, tępoto. Żeby nie trafiło we mnie w razie, gdyby ktoś tam jednak strzelił! Dawaj, cierpliwość mi się kończy!

- Nie chcę zginąć od kuli. I to wystrzelonej przez swoich…

- Wolisz zginąć od mojej? Nie ma sprawy…

Waldek dziubnął Wiewiórskiego lufą odbezpieczonego uprzednio pistoletu tak mocno pod łopatkę, że mimo kamizelki gangster krzyknął „Ała”, po czym chcąc nie chcąc wykonał dwa małe kroki do przodu. Niemal jednocześnie Waldek odciągnął kciukiem kurek drugiej beretty i wystrzelił w sufit. Zrozumiałe było więc, że sytuacja w zasadzie mogła zostać odebrana przez Taśmę jako strzał w jego kamizelkę od tyłu, chociaż synchronizacja tych dwóch zdarzeń nie była idealna. Spanikowany, nieświadomy podstępu aresztowany jeniec domyślił się, że następna kula będzie już na pewno wymierzona w jakąś nieosłoniętą część jego ciała, bo wreszcie odblokował swoją psychikę i wraz z nią swoje stawy kolanowe. Pierwsze kroczki wykonywał jednak tip-topami, jakby miał skrępowane nogi w kostkach. A przecież nie miał.

- Dobra, dobra! Przecież idę…

Kroki Taśmy, w miarę zbliżania się do wyjścia z hangaru wydłużały się, ale oczywiście niezbyt mocno. Mimo to, już po kilku sekundach Waldek i on stanęli na granicy ciemnego hangaru i jeszcze ciemniejszej, choć migotającej od płomieni czeluści nocy. I wtedy, całkiem nagle i nieoczekiwanie, z pulsującej żółto-pomarańczowej poświaty wywołanej pożogą wychynął biegnący na pełnym gazie dziwny człekopodobny stwór. Szarża rozpędzonej postaci nie mogła zostać powstrzymana samą siłą woli, więc niestety musiała zakończyć się na idącym jako pierwszym w kolejności Wiewiórskim. Ten, pchnięty przez wyjącego jak stado bawołów niespodziewanego i niezidentyfikowanego napastnika, bezwolnie poddał się sile bezwładności, wywracając do tyłu, prosto na Waldka.

Ale Waldek posiadał odpowiednie wyszkolenie i odpowiedni refleks, aby nie dać się przygnieść lub odepchnąć w tył przewracającemu się na niego dawnemu koledze z kicia. Na szczęście dla niego także dystans pomiędzy nim, a upadającym Wiewiórskim był odpowiedni i wykonując jedynie pół kroku w tył nie stał się kolejną, w zasadzie ostatnią ofiarą efektu domina. Jedyne, co w tej sytuacji okazało się niestety nieodpowiednie, to zabezpieczenie broni przed przypadkowym wystrzałem, gdyż oba palce wskazujące w odruchu cofnięcia dłoni zacisnęły się Waldkowi na obu spustach obu sztuk trzymanej broni. Splot tych niecodziennych okoliczności musiał więc doprowadzić i doprowadził do dwóch jednoczesnych wystrzałów, po których strzelający stwierdził, że na ziemi pozostały dwie nieruchome osoby.

Tuż potem na tle płonących samochodów pojawiły się kolejne trzy postaci, do których solidnie przerażony całym zajściem Waldek także nie miał zamiaru strzelać. W jednej z osób, niosącej na plecach drugą, nie zdołał rozpoznać z tej odległości nikogo. W trzeciej, która rozejrzawszy się po pokrytym ciałami pobojowisku podeszła do niego lekkim slalomem i wykrzesała z siebie „Boże, wujek! Coś ty narobił…”, rozpoznał swoją bratanicę, Olę. Jedyne co mu nie wiadomo skąd przyszło do głowy i co zdołał z siebie wykrzesać jak w transie, to zapamiętane z filmu „Rambo 2”, niepasujące tutaj zdecydowanie zdanie głównego bohatera „Mission accomplished”.


Kogo zabił Waldek? Czy Dymitr z Sylwią uciekli bezpiecznie? Jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów? Dajcie znać w komentarzu!

Bolecnauta Pan M. pisze i wymyśla, zaskakując i wzruszając czytelników. Każdy może pomóc w tworzeniu powieści, zamieszczając pomysły i sugestie w komentarzu. Zachęcamy do opisywania swoich wrażeń czytelniczych!

Kolejny odcinek już w sobotę! Czy dojdziemy do magicznej liczby 100 odcinków?

Tajemnica szmaragdu - odcinek 92, czyli pojedynek na słowa i list do czytelników

~~M niezalogowany
21 sierpnia 2021r. o 19:32
Leciutki poślizg z powodu Święta Ceramiki, ale myślę, że warto poczekać.
Nareszcie wracamy do naszych głównych bohaterów, więc nie obejdzie się bez ulubionych retrospekcji...
c.d.
---------------------------------------------
Julia stała oparta plecami o ścianę na korytarzu, gdzieś w połowie długości pomiędzy dyżurką pielęgniarek a salą, w której jeszcze trzy dni wcześniej samotnie stacjonował jej, jak by nie mówić, aktualny narzeczony. Wpatrywała się w czubki swoich butów zastanawiając się, kiedy wreszcie będzie je mogła codziennie ustawiać obok męskiej pary numer czterdzieści osiem – bo takie właśnie, wielkie jak kajaki, obuwie miał w zwyczaju nosić na swoich stopach Bolek.

Co prawda, od kilku dni ten łajza próbował wypierać się swoich oświadczyn, ale przecież Julia miała co najmniej jednego naocznego i nausznego świadka jego oświadczenia woli. I nie zamierzała w tej kwestii temu lawirantowi odpuścić, ani tym bardziej pozwolić mu się wyłgać rzekomym otumanieniem lekami. Oświadczyny to oświadczyny. Jeszcze tylko jakiś pierścionek przytaszczy, z brylantem na ten przykład (o szmaragdach chwilowo ani ona, ani Bolek nie mieli więcej ochoty rozmawiać), no i będzie można ustalać datę ślubu.

Siostra Żaneta przeszła cichutko mimo niej, ostrożnie niosąc tacę z lekami i niemal unosząc się na palcach, jakby nie chciała mącić toku jej myśli. Julia podniosła jednak głowę i natychmiast musiała odwzajemnić szeroki uśmiech pielęgniarki, która nie musiała nic mówić, żeby przekazać, że i ona ogromnie cieszy się z tego, co ma przynieść najbliższa przyszłość. Spiritus movens Żaneta. Czyż to nie oczywiste, że Julii przyszło właśnie do głowy, aby poprosić siostrę na świadka?

Siostra, jej zmienniczki i paru lekarzy ostatnie dni mieli bardzo pracowite. Lista pacjentów na ich oddziale gwałtownie powiększyła się z powodu skutków, jak to określiła Julia, krwawej potyczki, która prawdopodobnie przejdzie do historii pod nazwą „bitwa pod Osłą AD 2020”. Siły zła sromotnie przegrały z siłami dobra, mimo podobnego poziomu uzbrojenia, wyszkolenia i wyrównanej liczebności. Najwidoczniej jednak jednej ze stron nie dopisało morale.

W kategoriach cudu można potraktować fakt, że nikt tamtego feralnego wieczora nie zginął. Przynajmniej nie na śmierć. Parę osób za to można było natomiast uznać za zaginione. A na pewno pewną tajemniczą parę, która według Waldka w tajemniczy sposób oddaliła się w nieznanym nikomu kierunku.

Pamiętnej nocy, o której zapewne długo jeszcze będą się rozpisywać w gazetach, na portalach i na paskach wiadomości we wszystkich ogólnopolskich stacjach telewizyjnych, zwożono do bolesławieckiego szpitala jeden po drugim: kapitana Mleczkę z poważnie połamaną nogą, aspiranta Świgonia z poważnie połamanymi kilkoma kośćmi, poparzonego i poważnie podtrutego dymem i oparami oraz redaktora Skrętkowskiego z listą obrażeń, którą skończylibyśmy czytać dopiero następnego dnia, oczywiście gdybyśmy zaczęli ją czytać ze trzy dni wcześniej. W każdym razie u niego akurat na obojczykach się nie skończyło. Ale jego hart ducha, przeciwnie do tych ledwie kilku złamanych kości, na pewno nie został tak drastycznie jak one zdefragmentowany. Nie mógł co prawda własnoręcznie pisać, ale za to kazał sobie do szpitala przynosić codziennie dyktafon, a potem ze swoich nagrań tworzyć kolejne artykuły. A miał przecież o czym pisać. Znaczy mówić.

Kiedy przeróżne wieści-opowieści o jego karkołomnych wyczynach rozeszły się po okolicy, wśród znajomych i kolegów rozpoczęło się wymyślanie dla redaktora nowej, odpowiedniej ksywki. Z kilkunastu najlepszych propozycji ostały się z racji jego dokonań: „nosorożec”, „taran” i „baran”. Żaklina rzuciła nawet propozycję zamieszczenia na portalu ankiety, aby dać możliwość wypowiedzenia się na ten temat czytelnikom, ale redaktor stanowczo odrzucił ten pomysł. Szybko i definitywnie skreślił oba przezwiska z konotacjami zoologicznymi i obstawał, aby w razie konieczności nazywać go „taranem”. Chyba naprawdę musiało mu się to spodobać, bo postanowił, że w stopkach pod artykułami będzie odtąd się podpisywał Gerard „Taran” Skrętkowski, aby ludzie już na zawsze myśleli o nim, jako o osobie, która przebije wszystkie ściany niechęci i wszelkie mury milczenia.

Kilku lekko rannych antyterrorystów dochodziło do siebie z kolei w resortowej placówce we Wrocławiu. W telewizji pokazywano oficjeli, którzy odwiedzali funkcjonariuszy i, co oczywiste, w odpowiedniej medialnej oprawie wręczali im nominacje i odznaczenia. Julia uśmiechała się, kiedy widziała migawki powtarzane chyba co godzinę w programach informacyjnych. Czasy może i się zmieniły, ale ludzie i metody ocieplania ich wizerunku nie tak całkiem.

Z tego co mówili i pisali dziennikarze, żaden z najemników nie zdołał uciec obławie. Kilku ocalałych przestępców szybko trafiło w miejsca odosobnienia, gdzie mogli oddawać się aktualnie na przykład grze w kółko i krzyżyk lub rozwiązywać sudoku. Kilku pozostałych, poszkodowanych bandytów trafiło jeszcze szybciej do szpitala w Legnicy, gdzie wydzielono całkiem pokaźny fragment tamtejszego OIOMu i postawiono do pilnowania zdaje się ze dwudziestu policjantów. Aż do rozpraw sądowych na pewno nie będzie się tam nudzić ani jednym, ani drugim, mimo braku planszówek i krat w oknach.

Szczególny nadzór podobno sprawowano nad jednym z przestępców, najciężej rannym zresztą. Jedynym z dwoma ranami postrzałowymi. I jedynym postrzelonym od tyłu. Dziwnym trafem obie kule minęły krawędzie kamizelki, którą przezornie nosił gość, będący szefem rozgromionej grupy. Jeden z pocisków potrzaskał kości jego lewego ramienia, a drugi przebił na wylot miękkie tkanki tuż nad prawym biodrem. Julia słyszała od Waldka, że dowódca gangu to bardzo groźny człowiek, ale jakoś dotąd nie potrafiła dać wiary, że delikwent dostał w plecy, bo odwrócił się i zaczął uciekać. A uciekać, jak zapewnił Waldek, to akurat facet potrafił doskonale. Julia nie mogła opędzić się od myśli, że widocznie jednak nie tak doskonale, jak Waldek strzelał.

Dwuosobowa sala, do której za chwilę Julia miała zamiar wejść, a będąca jedną z dwóch funkcjonujących na OIOMie bolesławieckiego szpitala, można więc śmiało powiedzieć, aktualnie trzeszczała w szwach. Ta druga z sal zresztą tak samo. Jeden pacjent więcej i musieliby dostawiać łóżka z aparaturą na korytarzu. Na szczęście jedno ze stanowisk, to zajmowane przez Bolka, miało się za moment nareszcie zwolnić, bo ten twardziel, zamiast pozostać jeszcze pod opieką rehabilitantów na innym oddziale, na własną prośbę postanowił się wypisać do domu. Do domu na Granicznej, należy uściślić. Chyba tak mu się spieszyło, żeby ze mną zamieszkać? – cieszyła się Julia. A może tylko ma już dość przechwałek i mądrości wszelakich tego gadatliwego redaktorka, którego towarzystwem go na dwa dni uszczęśliwiono? Julia założyłaby się, że każdy wolałby leżeć koło tego policjanta, albo koło tego drugiego przystojniaka z wojska, zamiast narażać się na całodniowe wysłuchiwanie wyszukanych tekstów dziennikarza śledczego.

Julia i Bolesław wspólnie zgodzili się z jej postanowieniem, że właśnie na Granicznej razem zamieszkają. Z powodu konieczności opieki nad wujkiem Zygmuntem Julia nie dała się namówić Bolkowi do wspólnego zamieszkania w jego dwupokojowym apartamencie w centrum. W chwili, kiedy niecałą dobę wcześniej Bolek to zaproponował, Julii natychmiast przyszedł do głowy inny, sprytniejszy plan, którego oczywiście nie mogła mu tak od razu wyjawić. W ciągu mniej niż minuty jednak wszystko przemyślała, przeliczyła i doszła do wniosku, że z ulicy 1 Maja Ola miałaby do szpitala maksymalnie kwadransik spacerkiem… Na drugie auto będzie musiała zdaje się jeszcze trochę poczekać. Chyba, że wcześniej znajdzie się to pierwsze, zaginione na dawnym lotnisku w dziwnych okolicznościach, których Waldek ni cholery nie potrafił, zaś Julia podejrzewała, że nie chciał wytłumaczyć.

Kiedy po zakończonej naradzie plemiennej z Bolkiem zaproponowała poprzedniego wieczora Olce wyprowadzkę, ta piszczała chyba z pół godziny, jak dziewczynka rozpakowująca dwunastą lalkę Barbie. Julia też piszczała, ale trochę później, w łazience. Piszczała cichutko, z zakrytymi ustami i do tego bezgłośnie tupała nogami obutymi w puszyste kapcie. Była dumna ze swojej przebiegłości, ze swojego daru przekonywania i talentu aktorskiego. Cholera, może trzeba było zdawać do filmówki?

***

„Baby” stoi w jasnej sukience bez rękawów, oparta o samochód należący do Johnny’ego. Za chwilę bohaterowie „Dirty Dancing” będą się żegnać, zmuszeni zakończyć niemożliwą do kontynuowania znajomość. Będą udawać, że się rozstają jak przyjaciele, choć w środku na pewno oboje krzyczą, nie zgadzając się na ogłoszony przez społeczeństwo i rodzinę werdykt, zgodnie z którym różnice pozycji społecznych i stanu posiadania muszą zdecydować, że każde z nich powinno iść w inną, przeciwną stronę. Mezalianse od zawsze były nie do przyjęcia. Niezależnie od długości, czy szerokości geograficznej.

W tle rozpoczynają się pierwsze takty „She’s Like The Wind”, piosenki śpiewanej przez Patricka Swayze, który gra w filmie postać Johnny’ego. Julia czuje, że wybitna kreacja tego aktora, jego nieprzeciętna uroda i sprawność fizyczna na pewno spowodują, że będzie kojarzony z tą rolą do końca życia. Już kilka razy po nocach śniło się jej, że to ona gra rolę Frances Houseman. Wszystkie jej licealne koleżanki stwierdziły zresztą, że mają tak samo. Po prostu w tym filmie można się zakochać. A w Patryku zabujać, na amen. Patryk, ustaw się jako drugi w kolejce, tam za Bolkiem!

Mimo, że Julia doskonale wie, jak zakończy się ten film, bo siedzą z Bolkiem na tym seansie już czwarty raz, Julia ociera rękawem cieknące po policzkach łzy. Bolek nadal jednak nie zgadza się z twierdzeniem Julii, że jest to największy wyciskacz łez w historii kina. Ale on na pewno jest zazdrosny o Patryka, jak każdy facet zresztą. Niedawno Julia stwierdziła, że kiedy tylko „Wirujący Seks” pojawił się w kinach, zepchnął z podium „Love Story”. Ale Bolek cały czas upiera się, że „babom” to się podobają wszystkie filmy o miłości, bez względu na tytuł. Bolek uważa, że dziewczyny po prostu tak są skonstruowane, żeby się zakochiwać, odkochiwać, a potem ryczeć. Ten nieczuły troglodyta preferuje niestety tylko te ze scen miłosnych, kiedy można oglądać pocałunki śmierci. Ech, te chłopy, szkoda gadać…

Kątem załzawionego oka spogląda na Bolka, siedzącego na niewygodnym fotelu kina Forum, po jej lewej stronie. Jednym ruchem poprawia jego prawą rękę, która wydaje się lekko zsuwać z jej ramienia w kierunku niższych partii. Na pewno mu ścierpła, bo przecież nie zrobiłby tego specjalnie. Wiedziała, że dla niej Bolek cierpliwie będzie znosił zarówno katusze, związane z niewygodną pozycją na twardawych fotelach, jak i kolejny taniec finałowy bohaterów, wykonany w końcowej scenie filmu na przekór wszystkim i wszystkiemu.

Kto wie, może tym razem uda się Bolkowi nie ziewnąć? Nie udaje się. Napisy końcowe wywołują u niego chyba jakieś ataki ziewania. Ziewa też , kiedy wychodzą z sali kinowej. Julia widzi to, mimo, że próbuje zasłaniać usta rękami, udając, że osłania oczy przed rażącym słońcem, jeszcze dość wysoko wiszącym nad budynkami. Zapewne jeszcze nie wie, że film w Forumie będą wyświetlać jeszcze dwa razy. Ale jutro i pojutrze się dowie.

Nikt wychodzący z kina nie wsiada do żadnego z kilku polonezów, maluchów i dużych fiatów. Młodzież nie przyjeżdża do kina samochodami. Julia prosi Bolka, aby poszwendali się jeszcze trochę po mieście, zanim odprowadzi ją pod blok na Bielskiej. Ruszają więc w stronę stawu miejskiego.

Tak naprawdę nie ma w ich mieście zbyt wiele do oglądania, zwłaszcza kiedy już kilkadziesiąt razy zeszło się niemal wszystkie jego zakamarki. Julia bardzo lubi jednak te spacery z Bolkiem. A jeszcze bardziej wycieczki i wypady na rowerach. On potrafi być taki gapowato zabawny. A potem w domu? Znów będzie musiała wysłuchać narzekań mamy, że zamiast poświęcać czas na naukę, marnuje czas na kino. I to nie wiadomo, z kim. Jak to nie wiadomo? Z Bolkiem. A kto to jest ten Bolek? – jak zwykle zapyta mama. I znów Julii zrobi się przykro. Jak „Baby”, kiedy zabronili jej spotykać się z Johnnym, bo rzekomo był dla niej towarzysko nieodpowiedni.

- Może skoczymy jeszcze na jakieś ciacho? – proponuje swojemu chłopakowi, odsuwając przykre myśli na bok i na później.

Bolek staje, puszcza rękę Julii.

- Poczekaj – mówi i zaczyna obszukiwać kieszenie. W końcu daje za wygraną i oświadcza z wyczuwalnym zakłopotaniem. – Kurczę, nie wziąłem portfela. Capnąłem tylko tyle, żeby było na bilety. Ale możemy skoczyć do mnie i wezmę trochę kasy.

Julia doskonale wie, że Bolek tylko udaje. Wstyd mu się przyznać, że dziadkowie, z którymi mieszka od śmierci rodziców, właściwie nie dają mu kieszonkowego, bo zwyczajnie nie mają z czego. Wszystko co ma, zarabia sam, pomagając sąsiadom nosić węgiel, myć okna, czy trzepiąc dywany. Julia przytula się do Bolka, obejmuje i ściska tak mocno, że ani chybi ten zaraz pomyśli, że chce z niego wycisnąć chociaż złotówkę. Bolek najpierw wtula nos w jej włosy, a potem udaje, że się dusi, pokasłuje, jakby miał wypluć płuca. Julia odsuwa się, całuje go w usta i ciągnie za rękę.

- Spokojnie, głuptasie. Tata w tajemnicy przed mamą dał mi na kino. Ale skoro ty zapłaciłeś za bilety, to moje wydamy na słodkie zachciewajki. Dawaj, lecimy do cukierni. Może jeszcze nie jest zamknięta…

***

Bolesław odłożył spakowaną torbę z osobistymi drobiazgami na, jak ją niedawno nazwał, szpitalną pryczę i sięgnął dłonią do znajdującego się pod koszulką opatrunku, tuż nad lewym biodrem. Lekko docisnął. Zero dolegliwości. Docisnął mocniej. Nadal nic. Szkoda. Ale mimo braku bólu, można przecież troszkę poudawać, co nie? To zawsze działa na kobiety, lepiej niż jakaś tam snobistyczna gadka-szmatka, jak na przykład tego przemądrzałego redaktora, którego miał wątpliwą przyjemność przez dwa dni być sąsiadem. Ten to nawija, aż uszy bolą. Ale już za chwilę koniec z tą męczarnią. Odsiadka dobiega końca. Za chwilę Julia wpadnie po niego.

- Długo tak się jeszcze będziesz obmacywał? – odezwał się za jego plecami najpiękniejszy głos na świecie. Bolesław odwrócił się przez ramię.

- Sprawdzam, czy mam kasę, bo chciałem z okazji mojego powrotu zaprosić cię na jakieś ciacho. Ale przypomniałem sobie, że przecież nie mam przy sobie portfela…

Julia nie wiedziała dlaczego akurat teraz przypomniała sobie scenę ze świetną rolą tańczącej Jennifer Grey w „Dirty Dancing”. Nagle nabrała ochoty, aby podbiec do Bolka, jak „Baby” w finałowej scenie podbiega do Johnny’ego. Uniosła twarz do góry, roześmiała się głośno i po prostu zagrała tę scenę, ruszając przed siebie i krzycząc po drodze „Ale ja już mam swoje ciacho!”.

Miała nadzieję, że Bolek na tyle odzyskał już siły, aby w tym momencie chwycić ją i unieść nad siebie. No bo jeśli nie, to za chwilę zwalą się razem na stojące za Bolkiem łóżko redaktora, łamiąc mu zapewne kolejne z jego kruchych kości.
--------------------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~K niezalogowany
22 sierpnia 2021r. o 6:07
A czemu jeszcze nie zamieszczone na głównej??
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).