W lipcu 1997 roku byłem zwykłym, szeregowym żołnierzem. W dniu, kiedy w naszej okolicy zaczęła się powódź, o pierwszej w nocy cały nasz garnizon został obudzony przez niespodziewany alarm. Zazwyczaj były one przewidywalne i wcześniej zapowiadane, na przykład w celu organizacji zbiórki, ale tym razem było inaczej. Oficerowie mieli już swoje zadania, a zwykli szeregowi jeszcze w nocy pojechali na pierwsze akcje pomocowe. Byłem wtedy w II Dywizjonie 28 Pułku Rakiet; my wyruszyliśmy na akcję dopiero rano.
Byliśmy kierowani w przeróżne miejsca, zależnie gdzie byliśmy akurat potrzebni. Wszystko działo się bez dokładnego planu, bardzo spontanicznie. Wracałem z jednego miejsca, odpoczywałem przez pewien czas i zaraz jechałem już zupełnie gdzieś indziej, gdzie akurat była potrzebna pomoc. W wojsku pojawiał się nieraz problem z łącznością, bo wtedy telefony mieliśmy głównie stacjonarne.
Napełnialiśmy worki piaskiem i woziliśmy je do poważnie zagrożonej oczyszczalni ścieków. Ładowaliśmy to wszystko do Stara (a wywrotek nie było wtedy za dużo) i jechaliśmy tam, gdzie akurat byliśmy potrzebni. Duże potrzeby były właśnie w oczyszczalni - przywoziliśmy piasek na miejsce, a inni żołnierze od razu wrzucali te worki do dołu, gdzie chciano zatrzymać napływającą wodę.
Często woziliśmy chleb z różnych piekarni, który rozdawaliśmy bezpośrednio potrzebującym ludziom. Wiem też, że tworzono wtedy też specjalne magazyny żywnościowe, gdzie również można było za darmo dostać jakiś posiłek. Pieczywo woziliśmy nie tylko z okolicznych piekarni, ale też z sąsiednich powiatów, na przykład ze Lwówka Śląskiego. Nieraz przewoziliśmy też wodę i wiele innych potrzebnych rzeczy.
Zabezpieczaliśmy mosty drogowe, zarówno w samym Bolesławcu, jak i w okolicy. Na mosty spadały różne konary, gałęzie, a nawet martwe zwierzęta - wszystko to spychaliśmy kijami z powrotem do rzeki. Było groźnie, bo woda przepływała zaledwie kilka centymetrów pod mostem przy ulicy Zgorzeleckiej, a pobliski stadion przy Rajskiej został całkowicie zalany. Pewnej nocy zostałem wysłany do jednej z wiosek między Bolesławcem a Lwówkiem Śląskim, chyba do Kraszowic, gdzie wraz z innymi żołnierzami z różnych jednostek chroniłem znajdujący się tam most. Byliśmy tam na zmianę w czterech żołnierzy, a ponieważ nasza warta była zorganizowana bardzo spontanicznie, nie mieliśmy ze sobą jedzenia. Siedzieliśmy w nocy w namiotach i obserwowaliśmy most, w czym bardzo pomogli nam mieszkańcy wsi, którzy przynosili nam jedzenie; nawet właściciel pobliskiego sklepu podarował nam trochę wina.
W Trzebieniu Małym była taka sytuacja, że chłopaki pilnujące tam mostu dostali od ludzi pół skrzynki bełtu i przez pół nocy nie stali na warcie. Most wtedy jeszcze nie ucierpiał, ale nieco później się zawalił - porwała go fala powodziowa.
Innym razem pomagaliśmy pani, której dom został podtopiony i wnosiliśmy jej meble na górne piętra, aby nie zostały zniszczone. Zdarzało się też, że woziliśmy też meble do wyznaczonych magazynów i punktów, gdzie były przekazywane potrzebującym.
Ludzie nieraz chcieli nam płacić za to, że im pomagamy, ale nigdy nie wziąłem za to pieniędzy. Niektórzy brali, ale najlepsze w tym było to, że mogliśmy komuś pomóc i nie chcieliśmy za to nic w zamian. Nie jechałem na akcję po to, aby na tym zarabiać. Zaangażowanie ludzi było wtedy naprawdę wielkie - nawet starsze panie pomagały w noszeniu ciężkich worków z piaskiem, a gdy nie miały na to siły, wspierali je inni. W mieście nie było jakiejś paniki, ale gdy byłem przez moment we Wrocławiu, tam było już zupełnie inaczej. Dużo żołnierzy z Bolesławca służyło na Ostrowie Tumskim, gdzie toczyła się zacięta walka o jego zabezpieczenie przez powodzią. Jeden z moich kolegów, którego wysłano do Wrocławia, wrócił nawet z medalem.
Po przejściu fali powodziowej wojsko działało już bardziej planowo. Sprzątaliśmy zamulone brzegi rzek, obchodząc ich poszczególne odcinki. Ważne było uprzątnięcie ciał martwych zwierząt, aby zapobiec skażeniu wody i gruntu.
To był mój najlepszy okres w wojsku - trudny, ale najlepszy. Jesteśmy bardzo solidarni w momencie zagrożenia i w jakichś trudnych sytuacjach - tak samo było też, jak umarł papież Jan Paweł II i gdy Rosja napadła na Ukrainę. Te pierwsze akcje pomocy uchodźcom, jakie były organizowane w lutym i marcu, bardzo przypominały te z czasu powodzi - to była ta sama spontaniczność i szczera chęć pomocy innym.
Poniższe zdjęcia, prezentujące żołnierzy walczących z powodzią na kładce przy ul. Spacerowej, publikujemy dzięki uprzejmości Muzeum Ceramiki w Bolesławcu:
Jeśli chcecie podzielić się z nami swoimi wspomnieniami z czasów powodzi, piszcie do nas na adres [email protected] lub dzwońcie pod numer +48 693-375-790. Chętnie przyjmiemy nie tylko Państwa opowieści, ale też zdjęcia, pokazujące toczoną wtedy walkę z żywiołem i pomoc dla powodzian.
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).