Już jest piętnasta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Dwunasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Trzynasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Czternasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Niezastąpiony Pan M. - Bolecnauta o wciąż tajemniczej tożsamości - dzieli się z nami swoimi pomysłami i niemałym talentem. Zachęcamy gorąco także innych do udziału w zabawie, to dzięki Waszym pomysłom szalona bolesławiecka powieść toczy się w ten sposób. Jesteśmy dalej w garażu przy ulicy Kubika i wstrzymując oddech, towarzyszymy bohaterom w ich zmaganiach. Zapraszamy do czytania:
Pierwszy głośny strzał, oddany przez włamywacza w najbardziej idiotycznej pozycji strzeleckiej na świecie, z trzymanym lewą ręką siodełkiem roweru i rewolwerem trzymanym w dłoni prawej, wbitej pomiędzy szprychy przedniego koła, rzeczywiście był wynikiem uderzenia przez nadlatujący rower i pchnięcia na ścianę, znajdującą się tuż za plecami bandyty. Kolejne strzały oddawał już, obracając się razem z tym nowym, twarzowym dodatkiem do garderoby i z konkretnym zamiarem unieszkodliwienia przeciwnika, uskakującego w stronę leżącego na stole pistoletu. Dwa, trzy, cztery, pięć, sześć. Naciskał spust raz za razem aż do wyczerpania bębenka, a kule jedna za drugą wbijały się w ścianę tuż za biegnącym w kierunku stołu zdesperowanym i sprytnym osobnikiem, tworząc ciekawy poziomy wzór, całkiem jak przy serii z kałasznikowa.
Ostatnia z sześciu kul na szczęście dosięgnęła kolesia, zanim ten dosięgnął drugiej, cichej broni na stole. Na szczęście oczywiście dla strzelającego, bo ciężko byłoby wymieniać naboje w bębenku rewolweru z wielką jak koło od roweru bransoletką na nadgarstku. Koleś, będąc już w posiadaniu pistoletu i tym samym w posiadaniu niezaprzeczalnej przewagi, raczej by się z nim też nie patyczkował. Włamywacz stawiał wykałaczki przeciw zapałkom, że sam skończyłby wtedy podziurawiony jak sito. Z tą niewielką różnicą, że w najgorszym wypadku mógłby zacząć krwawić nie przez sześć, a przez osiem ran wlotowych, gdyż magazynek pistoletu posiadał naboi dokładnie o dwa więcej, niż bębenek rewolweru.
Scena ta wydała się włamywaczowi tak kolosalnie absurdalna, że przez chwilę miał nawet ochotę roześmiać się na głos. Jeszcze nigdy nikt w samoobronie nie rzucał w niego rowerem! Zdarzało się w walce wręcz oberwać wieloma latającymi przedmiotami, a to nożem, a to jakimś krzesłem, wazonem z kwiatami, a nawet gwiżdżącym jeszcze czajnikiem z wrzącą wodą, od której zostały mu blizny po poparzeniach na twarzy. Kiedyś od jednego gościa dostał nawet granatem, ale rzucający w nerwach zapomniał wyjąć zawleczkę, więc ten sam granat, oczywiście już lżejszy o zawleczkę, został błyskawicznie odesłany do nadawcy, a nadawca po chwili odesłany do świętego Piotra, u którego składał aplikację o przyjęcie do grona aniołów.
A ten tutaj, naprawdę zabawny i dowcipny gość, bez zastanowienia, za to w desperacji chwycił po prostu za to, co mógł w tamtej chwili chwycić, czyli za rower. Facet musiał mieć nieziemską fantazję. I braku odwagi też nie można mu zarzucić. Gdyby kiedykolwiek i gdziekolwiek wcześniej mieli okazję spotkać się po tej samej stronie linii frontu, zapewne zostaliby dobrymi towarzyszami, którzy mogliby na sobie polegać, nawet kosztem poświęcenia własnego życia. A tak, szkoda, bo delikwent właśnie się wykrwawiał z dwóch ran. W sumie to lepiej, że z dwóch, bo może chociaż będzie mniej cierpiał, jeżeli szybciej się wykrwawi. Żaden żołnierz nie marzy o tym, by po postrzale umierać w męczarniach, patrząc jak razem z krwią uchodzi z niego życie, kropla po kropli, a jeżeli już ma umrzeć, to lepiej aby była to śmierć szybka i bezbolesna.
Facet dostał w brzuch, po jego lewej stronie, tuż powyżej bioder. Padając się na ziemię nawet się nie zająknął, twardziel. Pocisk musiał przelecieć przez miękkie tkanki na wylot, bo po drugiej stronie na ścianie pojawił się sporej wielkości kleks. Impet lecącej kuli nie rzucił trafionego do tyłu na ścianę, lecz przekręcił jego ciało wokół własnej osi. Teraz leżał zwinięty w pozycji embrionalnej, odwrócony plecami do środka garażu. Włamywacz nie dostrzegał jeszcze, aby pod ciałem zaczęła się pojawiać ciemna plama krwi. Wiedział jednak z doświadczenia, że w każdej sekundzie z postrzelonego człowieka wycieka życie, a szanse na uratowanie go jednocześnie znacząco maleją. Nie miał zamiaru oczywiście ratować rywalowi życia, aż tak go nie polubił. Był za to świadomy, że czas na wykonanie jego zadania szybko ucieka i ma może z minutę, czy półtorej, aby dokończyć swoją robotę i najlepiej niezauważenie się ulotnić.
Postawił rower na kołach, upuścił rewolwer na podłogę i wyjął prawą rękę spomiędzy szprych. Patrząc na panujący w garażu porządek, postanowił uszanować zwyczaje umierającego i po prostu odwiesił rower z powrotem na wieszaki na ścianie, żeby mu nie zagracić pomieszczenia. Chociaż tyle mógł dla nieboszczyka zrobić. Może gość już nigdy nie pojeździ na swoim rowerze, ale przynajmniej prokurator będzie miał mniej roboty.
Podniósł z podłogi pusty rewolwer, wsadził go z powrotem do kabury na łydce, po czym schylił się po latarkę. Nie wkładał już jej z powrotem na czoło, tylko od razu podszedł do sejfu. Poświecił latarką na zamek szyfrowy i drugą, wolną ręką zaczął przesuwać pozostałe dwa pokrętła. Jeden, jeden. Drzwi otworzyły się. Kod był prawidłowy. Widać, facet naprawdę wierzył, że podając właściwą kombinację może wyjść z tego cało i chciał mieć ważki argument do dalszych negocjacji, ale już po otwarciu i opróżnieniu sejfu z zawartości.
Włamywacz założył latarkę na głowę i obiema rękami wyjął znajdującą się w środku skrzynkę, idealnie odpowiadającą opisowi, ale nie była ona aż tak ciężka jak wspomniano. Tym lepiej, mniej dźwigania. Włożył skrzynkę pod lewą pachę, a następnie podniósł z podłogi łom i stetoskop, aby nie zostawiać po sobie jakichkolwiek śladów. Przełożył przedmioty do lewej ręki i już zaczął kierować się w stronę wyjścia z garażu, kiedy nagle się cofnął. Mało nie zapomniał o pistolecie. Podszedł czym prędzej do stołu, chwycił wolną prawą ręką pistolet z tłumikiem i szybkim krokiem poszedł w kierunku porzuconego wcześniej płaszcza. Po drodze rzucił jeszcze okiem ostatni raz na leżące ciało. Plama krwi nadal się pod umrzykiem nie pojawiała, więc zabójca uznał, że widocznie na razie wsiąka w jego ubranie lub pojawia się z drugiej strony nieboszczyka, między jego ciałem a ścianą.
- Przepraszam, stary. Twoja fantazja cię zgubiła. Trzeba było grzecznie stać z rączkami w górze, to wyszedłbyś stąd żywy, prosto do swojej rudej babeczki. Do zobaczenia kiedyś w lepszym świecie. – powiedział do pleców swojej kolejnej, nie wiedział już nawet której, ofiary.
Któryś z sąsiadów musiał już zatelefonować gdzie trzeba, bowiem w tym momencie włamywacz usłyszał wyraźnie sygnały zbliżających się policyjnych samochodów. Zaczęło mu się więc mocno spieszyć. Natychmiast rzucił skrzynkę i pozostałe niesione przedmioty na płaszcz. Starannie owinął wszystko razem i związał rękawy, tworząc spory i nielekki pakunek. Zdjął z głowy latarkę, wyłączył ją, zwinął i włożył do kieszeni spodni. Trzymając oburącz pakunek wyszedł na zewnątrz. Przed garażem natknął się na mercedesa z otwartymi drzwiami od strony kierowcy. Pomyślał przez chwilę, czy aby nie odjechać stąd tym właśnie samochodem, ale syreny wyły już zbyt blisko i wydawało mu się, że niebo gdzieś nad budynkami zaczyna pulsować.
Przez trzy, może cztery sekundy rozglądał się, planując kolejne ruchy, po czym zamachnął się i wrzucił pakunek na dach garażu. Wskoczył na bagażnik mercedesa, po czym kilkoma dużymi susami wbiegł z bagażnika na dach auta, a stamtąd będąc już w pełnym pędzie, wybił się na nogach i lecąc w powietrzu wylądował łokciami na blaszanej krawędzi dachu garażu. Sprawnie podciągnął nogi, wciągnął się na dach i po chwili stanął na górze wyprostowany, rozglądając się z tej nowej, lepszej dla niego perspektywy. Szybko zauważył jedyną możliwą drogę ucieczki. Dawny, zapewne średniowieczny mur miejski, do którego przylegał garaż i inne budynki gospodarcze na tym podwórku, dawał idealną możliwość zniknięcia niezauważonym dla tak sprawnego i wysportowanego osobnika, za jakiego uważał się włamywacz, a teraz też już i morderca.
W chwili, kiedy na podwórko z garażem wjechał na światłach i na sygnale pierwszy radiowóz, bandyta sprawnie zeskoczył razem z pakunkiem na dach jakiegoś niskiego budynku po drugiej stronie muru. Z budynku wykonał drugi skok na dość dużych rozmiarów, słabo oświetlony parking, zapełniony kilkunastoma samochodami. Nie zauważony przez nikogo, przebiegł z zawiniątkiem pod pachą między samochodami do okalającego parking niewysokiego płotu tuż przy maleńkiej, pustej stróżówce, po czym podpierając się wolną ręką o górną krawędź ogrodzenia, jedynym susem przeskoczył na drugą stronę. Wyprostował się i chwilę stał nieruchomo w cieniu stróżówki, rozglądając się w lewo i w prawo, czy aby nie nadjeżdża jakiś kolejny policyjny samochód. Następnie przebiegł po skosie na drugą stronę ulicy i po kilkudziesięciu metrach wbiegł w przejście pomiędzy jakimś supermarketem, a jedną z wolnostojących kamienic.
Zanim zniknął za rogiem budynku spojrzał jeszcze w górę ulicy i zobaczył, jak w stronę miejsca niedawnej strzelaniny pędzi kolejny radiowóz, a tuż za nim z piskiem opon w poprzeczną ulicę skręca karetka pogotowia, również na światłach i z przeraźliwie wyjącą syreną. Szybko zadziałali, nie ma co, stwierdził w myślach bandyta. Wszystko przez te strzały.
Był jednak przekonany, że jakikolwiek pośpiech do dogorywającego w garażu osobnika w tym wypadku był zupełnie niepotrzebny. Tylko zbudzą i zdenerwują mieszkańców, a jutro wszystkie lokalne media będą donosiły o sensacyjnym morderstwie. Policja zaapeluje do potencjalnych świadków, których pewnie nie znajdzie i sprawa trafi w końcu na półkę jako umorzona z powodu niewykrycia sprawcy. Być może nawet jakaś ogólnopolska telewizja przyśle tu swój wóz transmisyjny, a gadająca do kamery dziennikarka z mikrofonem zasugeruje, że „jedna z hipotez Policji mówi, że były to porachunki lokalnych grup przestępczych”.
Zatrzymał się jeszcze na chwilę pomiędzy kubłami na śmieci, służącymi jak się domyślał pracownikom marketu do zbierania segregowanych odpadów, schylił się i położył na ziemi zawiniątko. Upewnił się, że nikt nie nadchodzi, rozwiązał rękawy i rozłożył płaszcz. Odstawił na bok skrzynkę, łom i stetoskop. Pistolet z tłumikiem rozkręcił i włożył obie części na swoje miejsca do zapinanej kabury, a następnie narzucił płaszcz, aby ukryć szelki z bronią. Wrzucił do jednego z pojemników łom i stetoskop, a skrzynkę wsadził pod płaszcz i przycisnął lewą ręką. Wyprostował się i teraz już spokojnie idąc, kontynuował ucieczkę, starając się nie wzbudzać niczyjego niezdrowego zainteresowania.
Czekała go dłuższa piesza wędrówka do wynajmowanego mieszkania po drugiej stronie miasta. Zwykle na czas wykonywania zleceń wynajmował jakieś mieszkanie z ogłoszenia, a nie hotel, aby uniknąć zostawiania po sobie wyraźnych śladów. Omawiał z wynajmującym wszystkie warunki telefonicznie, płacił gotówką z góry za cały miesiąc, a zadowolony właściciel mieszkania wydawał klucze i nigdy nie zadawał żadnych pytań. Za to w hotelu zawsze żądają dokumentów, a w dodatku mają działające kamery i rejestratory obrazu. No i mieszkanie w sumie wychodzi taniej.
Musiał unikać teraz głównych dróg, bo zapewne za chwilę policja zacznie ustawiać blokady i do rana intensywnie patrolować cały Bolesławiec. Przemykał więc bocznymi ulicami i starał się unikać świateł latarni. Pożałował swojej niefrasobliwości, ponieważ wiedział, że policjanci dokładnie przeczeszą najbliższą okolicę wokół tamtego garażu i na pewno zwrócą uwagę na stojący na pustym parkingu podejrzany czarny samochód. Stwierdziwszy, że jest otwarty, szybko zorientują się, że auto mogło należeć do sprawcy morderstwa i zabezpieczą w nim ślady, w tym jego odciski palców, których oczywiście nie znajdą w swojej bazie danych. Ale z drugiej strony natychmiast tę bazę wzbogacą. Mógł, cholera, zaparkować nieco dalej, ale nie przypuszczał, że aż tak mu się wszystko pokomplikuje przez tego stukniętego miotacza rowerów. Za dużo dzisiaj tych wpadek, pomyślał, trzeba będzie rozważyć sens brania takich nietypowych zleceń.
Szkoda było pozostawionego audi, bo bardzo lubił ten samochód i jego mocny silnik. Kiedy dostarczy skrzynkę, będzie go jednak stać, żeby kupić sobie podobne auto i to nawet całkiem legalnie w autokomisie, choć jak zwykle na fałszywy dowód osobisty. Z powodu swojej szpiegowskiej przeszłości włamywacz nie mógł w tym kraju przebywać oficjalnie, używając swojej dawniejszej, prawdziwej tożsamości.
Zgodnie z umową jutro albo najdalej pojutrze zatelefonuje do niego zleceniodawca i wtedy pozostanie mu już tylko przekazać skrzynkę i zainkasować obiecane, wyjątkowo wysokie wynagrodzenie. Szkoda, że za likwidację kolesia w garażu nie dostanie jakiejkolwiek premii, bo może wtedy zafundowałby sobie dla przyjemności jazdy nawet jakąś kilkuletnią A ósemkę w automacie z 350-konnym silnikiem diesla.
Pan M. odpowiedział nam na wszystkie zadane pytania. Szlachetny kamień jest bezpieczny w bagażniku wysłużonego mercedesa, a skrzynka porwana przez napastnika lżejsza o niemałą wartość. Niemniej nurtuje nas tożsamość i przeszłość tajemniczego przestępcy i fana audi. Wciąż jednak najbardziej ściska nasza serce myśl, że Bolesław mógłby wykrwawić się na podłodze własnego garażu. A Wy jakie macie pomysły? Może przygotowany na wszystko Bolesław i tutaj znalazł rozwiązanie? Dajcie koniecznie znać w komentarzu jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów. Kolejny odcinek już w środę!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).