Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
REKLAMA Nowe domy!
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
16 grudnia 2020r. godz. 16:50, odsłon: 2452, Bolec.Info/Bolecnauci

Tajemnica szmaragdu - odcinek 30

Część w której Soliwoda zdejmuje odciski palców, a Julia przemyca neseser z miejsca przestępstwa pod nosem prokuratora.
Dawna Schlosspromenade, obecnie ul. Kubika
Dawna Schlosspromenade, obecnie ul. Kubika (fot. polska-org.pl)
REKLAMA
Villaro zaprasza

Już jest trzydziesta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Dwudziesta siódma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Dwudziesta ósma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Dwudziesta dziewiąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Niezastąpiony Bolecnauta o pseudonimie M. znowu zdradza nam dalsze losy bohaterów. Zachęcamy gorąco wszystkich do komentowania! Czekamy na Wasze pomysły i opinie!

Dzisiaj znowu spojrzymy śledczym przez ramię i razem z nimi zdejmiemy odciski palców.


- Panie aspirancie, proszę już odprowadzić naszego dzielnego pana Stefana do jego mieszkania. Nie będziemy go tu trzymać bez potrzeby – polecił prokurator Pietrzak policjantowi z dochodzeniówki. – Proszę zanotować też pana numer telefonu i zostawić mu swoje namiary. A pan, panie Stefanie – zwrócił się do emerytowanego nauczyciela. – W razie gdyby pan sobie jeszcze coś przypomniał, proszę niezwłocznie poinformować aspiranta. Dziękuję jeszcze raz za pomoc i dobranoc panu.

- Panie Stefanie, ja potem jeszcze zajrzę do pana – dorzuciła Julia. – Niech mi pan przypomni numer mieszkania?

- Sześć, moja droga – odrzekł zmęczonym głosem pan Rybka. – Koniecznie wpadnij na chwilę, może się jeszcze herbatki napijemy na uspokojenie. Nie wiem, czy w ogóle usnę tej nocy przez to wszystko. Dobranoc panom.

Aspirant Świgoń poprawił zsuwające się mu z nosa okulary, ujął pana Rybkę pod łokieć i wolnym krokiem udali się w stronę wejścia do klatki, w której mieszkał starszy pan. Prokurator poprosił Julię i podkomisarza Kamińskiego, aby poszli z nim w kierunku mercedesa, zza którego przed chwilą zawołał ich policyjny technik. Znalazł najwyraźniej coś ciekawego, ale musiał im to pokazać tam na miejscu.

Podkomisarz Kamiński szedł obok prokuratora, a Julia za nimi. Żołądek skurczył się jej ze strachu. W miarę zbliżania się do samochodu Bolka uspokajała się jednak, bo widziała, że bagażnik nie jest otwarty, a technik nie wyjął z niego zawartości różowiutkiego nesesera. Nabrała więc przekonania, że technik wcale nie wołał prokuratora po to, aby pokazać mu schowany ciężki, oszlifowany sześcian.

Obeszli samochód i zobaczyli z drugiej strony, jak technik, leżąc na plecach w pozycji mechanika samochodowego, majstruje coś wsunięty połowicznie pod podwozie tuż za lewym tylnym kołem i przyświeca sobie pod spodem latarką.

- Jesteśmy. Cóż pan tam takiego odkrył? – zapytał podniesionym głosem prokurator.

- Jeszcze moment… tylko sprawdzę, czy nie ma jakichś przewodów… teraz muszę to podważyć nożykiem, aby nie oderwać magnesu… – informował technik, którego przytłumiony głos ledwie docierał do przybyłych.

Po chwili stękając zaczął wysuwać się spod samochodu, pomagając sobie ruchami bioder i ugiętych w kolanach nóg.

- A może pomóc? – zadeklarował się podkomisarz Kamiński.

- Nie trzeba. Jeszcze troszkę… i już. Niepotrzebnie pocisnąłem te serdelki na kolację. Poszłoby dużo łatwiej – technik z uśmiechem wysunął się już w całości i wstał, trzymając mały ciemny przedmiot w kształcie prostopadłościanu. Położył go na otwartej, ubranej w grubą, lateksową rękawiczkę dłoni, prezentując wszystkim przybyłym.

- A cóż to takiego? – podkomisarz pierwszy raz w życiu widział podobną rzecz, podobnie jak i Julia.

- Lokalizator GPS RTX, zdaje się model T4 – wyjaśnił technik. – Niezbyt tania rzecz. Odporny na warunki atmosferyczne, wyposażony w bardzo silny magnes. Czytałem ostatnio o nim, ale jeszcze na żywo nie widziałem.

- To znaczy, że ktoś Bolka… śledził? – podniosła brwi i szerzej otworzyła oczy Julia. Była wyraźnie zakłopotana i pogubiona w domysłach. Czyżby zostali z Bolkiem wciągnięci w jakąś większą aferę? Nikt nie robi takich rzeczy, jeżeli nie ma w tym poważnego lub dużego interesu. A może Bolek to członek jakiejś tajnej organizacji? Agent zero zero trzynaście?

- Dokładnie. Bandyta mógł jeździć za samochodem ofiary, ale równie dobrze mógł go tylko śledzić wirtualnie za pomocą specjalnego oprogramowania na laptopie, tablecie, smartfonie, a być może nawet i na smartwatchu – odpowiedział technik. – W każdym razie dzięki temu pudełeczku wiedział dokładnie, gdzie auto się w danej chwili znajduje.

- Tak jak podejrzewałem, włamanie nie mogło być dziełem przypadku, a złodziej dokładnie wiedział, gdzie i czego szukać – stwierdził prokurator. – Najpewniej tego, czego teraz nie ma w garażu. Pan Wilczyński od jakiegoś czasu musiał ciągnąć za sobą ogon – dedukował dalej policyjnym żargonem. Już chwilę wcześniej prokurator wyjął notes i zaczął zapisywać sobie zasłyszane informacje. – Czy jest pan w stanie stwierdzić, jak długo trwało to śledzenie? – dopytywał technika.

- Niestety nie – zaprzeczył technik. – Ogniwo takiego urządzenia jest w stanie pracować nawet miesiąc albo półtora bez ładowania. Przypomniałem sobie, że ten mały gadżecik ma jeszcze jedną bardzo ciekawą funkcję. Dzięki wbudowanemu mikrofonowi potrafi podsłuchiwać rozmowy.

- Wydaje mi się, że nie chodziło o podsłuchiwanie rozmów. Inaczej umieszczono by to wewnątrz samochodu – wyjawił swoje podejrzenia prokurator.

- A czy to urządzenie nie powinno mrugać diodą, tak jak w filmach? – zainteresował się podkomisarz Kamiński.

- Ten lokalizator uruchamia się wtedy, kiedy pojazd zmienia swoje położenie. Wykrywa ruch, a nawet uruchomienie silnika – odpowiedział technik, najwidoczniej obeznany w tego rodzaju urządzeniach. – Jeśli przyczepię to teraz na przykład do radiowozu, to przestępca będzie mógł sobie oglądać jego trasy w najbliższych dniach, a nawet tygodniach.

- Czy to urządzenie jest łatwo dostępne? – spytał prokurator Pietrzak.

- Kupi je pan nawet na allegro. Potem wkłada pan kartę SIM i voilà. Żona z kochankiem już się nigdzie nie ukryje – zaśmiał się kolejny raz technik, chociaż nie wiedział nic na temat stanu cywilnego prokuratora. – Ale można też wykorzystać je do mniej niecnych celów. Chociażby ukryć w swoim czerwonym ferrari albo przyczepić zwierzęciu do obroży. Można też na przykład wyposażyć w nie bliską osobę chorą na alzheimera. Zastosowań jest wiele.

- Rozumiem, że lokalizator jest cały czas podłączony do sieci komórkowej? – upewnił się prokurator.

- Inaczej nie działałoby dedykowane do niego oprogramowanie. Lokalizacja GPS to jedno, a przesył danych drugie – odparł technik. – Są na rynku także innego rodzaju urządzenia, będące wyłącznie nadajnikami GPS, bez potrzeby wkładania tam karty SIM.

- No to nasuwają się dwa ważne pytania – stwierdził prokurator. – Kto i gdzie kupił to urządzenie oraz kto zarejestrował kartę SIM? Proszę bezzwłocznie przystąpić do sprawdzenia tego – zwrócił się z poleceniem zarówno do podkomisarza Kamińskiego, jak i do technika.

- Skontaktujemy się z dystrybutorem tych urządzeń w Polsce oraz z operatorem sieci komórkowej po wyjęciu karty ze środka – zapewnił podkomisarz. – Jeżeli uda się pozyskać jakieś informacje, to śledztwo powinno mocno posunąć się do przodu.

- Zgodziłbym się z panem, gdybyśmy założyli, że to włamywacz był tym, który podłożył tę „pluskwę”. Co się tu logicznie samo narzuca. Pani Antonino – prokurator zwrócił się do Julii. – Proszę w ciągu najbliższej doby spróbować przypomnieć sobie dokładny rozkład wczorajszego dnia. Najprościej będzie to rozrysować w formie prostej mapy lub zapisać sobie miejsca i godziny od momentu, kiedy spotkała się pani z panem Wilczyńskim do chwili, kiedy pani się z nim pożegnała. Spróbujemy potem to przeanalizować i przejrzymy zapisy z kamer na trasie waszego przejazdu. Może bandyta dał się gdzieś nagrać, oczywiście jeżeli za wami jeździł. Panie komisarzu – kolejne polecenie skierowane było znów do śledczego. – Musicie podjąć intensywne działania i sprawdzić monitoringi w tej okolicy i na trasach przejazdu mercedesa wczorajszego dnia.

- Oczywiście, panie prokuratorze. Uruchomimy wszystkich dostępnych funkcjonariuszy – zapewnił podkomisarz.

- Może dzięki nagraniom wyjaśni się, w jaki sposób i w którą stronę mógł się oddalić przestępca po strzelaninie i kradzieży – prokurator poskrobał się po brodzie. – Na pustych ulicach wieczorem łatwo będzie zauważyć podejrzaną postać. Jutro z rana skontaktuję się ze szpitalem i poproszę o bieżące informowanie o stanie zdrowia ofiary. Mam nadzieję, że nasz najważniejszy świadek szybko odzyska świadomość i siły, bo kluczowe będą jego zeznania.

- Kiedy tylko sprawdzę, co u pana Rybki, natychmiast pojadę do szpitala, bo też się martwię o Bolka – zapewniła Julia. – Panie prokuratorze, mam jeszcze prośbę. Wspominałam już podkomisarzowi, że w bagażniku samochodu jest walizka z drogim sprzętem, który mój… narzeczony pożyczył od znajomych. Chciałabym zabrać tę walizkę i schować w domu, żeby była bezpieczna – Julia ułożyła sobie w głowie tę przemowę wcześniej. Wypadła naprawdę wiarygodnie potwierdzając swój wrodzony talent aktorski.

Julia miała nadzieję, że jej zamiar tymczasowego ukrycia sześcianu ze skrzynki się powiedzie. Nie wiedziała czemu się w to pchała, ale coś mówiło jej, że może to być dla niej i Bolka ważne. Miała przeczucie, że bandyta nie odpuści im i obydwoje będą w śmiertelnym niebezpieczeństwie, dopóki nie dostanie tego, czego szuka. Ale skąd drań mógł wiedzieć, że wczorajszego dnia odnaleźli skrzynkę, którą Bolek zakopał pod drzewem feralnej nocy prawie trzydzieści lat wcześniej?

Lokalizator pod mercedesem wyjaśniał jedynie częściowo, skąd podejrzany typ wiedział, gdzie jej szukać, ale to już po tym, kiedy ją wydostali i przewieźli do garażu. Ewidentnie musiał mieć jeszcze jakieś źródło informacji w bezpośrednim otoczeniu Bolka, pomyślała Julia. Kogoś, kto wiedział i zdradził bandycie, że Bolek interesuje się starymi mapami. Julia postanowiła, że trzeba będzie koniecznie podążyć tym tropem. Może właśnie popełniała duży błąd, ale zdecydowała też nie informować o tym kogokolwiek, dopóki nie upewni się, że już nic więcej nie zagraża ani jej, ani Bolkowi. Ani nikomu innemu. Słowa prokuratora wyrwały ją z zamyślenia.

- Myślę, że skoro ten sprzęt nie był celem włamywacza, to może pani zabrać walizkę, ale niech pan technik najpierw zdejmie z niej ewentualne odciski, dobrze? – prokurator spojrzał na technika, który w międzyczasie wcisnął przycisk na jednej ze ścianek elektronicznego gadżetu i włożył lokalizator do niewielkiej metalowej kasetki, a kasetkę włożył do torby. Zablokował w ten sposób możliwość dalszego wysyłania sygnałów przez urządzenie, dopóki nie wyjmie z niego karty SIM.

Technik skinął głową, lecz zanim otworzył bagażnik oświetlił klapę latarką, przypominając sobie wcześniejszą uwagę aspiranta Świgonia o widocznym tam śladzie buta.

- Coś pan zauważył? – zapytał prokurator Pietrzak widząc, jak technik uważnie przygląda się pokrywie bagażnika.

- Rzeczywiście. Tak jak mówił aspirant, jest tutaj odcisk buta. Trzeba go zabezpieczyć – stwierdził technik i schylił się do swojej torby. Dzięki światłu dochodzącemu z garażu nie musiał przynosić stojaków z lampami ze swojego samochodu. Wyciągnął ponownie aparat i kilka innych niezbędnych mu do pracy akcesoriów.

- Buta? No, faktycznie… – potwierdził prokurator, kiedy także spojrzał z bliska na powierzchnię lakieru. Potem cofnął się, rozejrzał w lewo i w prawo, ocenił odległości i rozważył w głowie pewne opcje dotyczące potencjalnej drogi ucieczki przestępcy. – Myślę, że nadjeżdżające nadspodziewanie szybko dzięki panu Rybce radiowozy odcięły przestępcy możliwość ucieczki tą samą drogą, którą zapewne się tu dostał i dotarcia do pozostawionego pod cukiernią samochodu, jeżeli oczywiście założymy, że należał on do niego. Musiał się stąd oddalić, więc być może zdecydował się na improwizowany skok z samochodu na dach garażu. A to świadczy, że musiał być dość sprawnym mężczyzną, bo ta odległość jest dosyć spora. Jeżeli tak, to byłaby kolejna ważna poszlaka. Może będziemy musieli wykonać eksperyment ze skokiem, aby przyjąć albo odrzucić tę teorię. Powinniśmy potem jeszcze sprawdzić, którędy mógł uciekać, jeżeli udało mu się wskoczyć na ten dach.

Technik przez kilkadziesiąt sekund fotografował oświetloną klapę bagażnika. Za pomocą specjalnych środków chemicznych i arkuszy folii pozostawiony przez kogoś ślad buta został utrwalony do dalszego zbadania. Pozostawione na miejscu przestępstwa odciski obuwia należały do najważniejszych i najbardziej interesujących śladów, bardzo często dostarczając wielu unikalnych informacji o przestępcy.

Do stojącej przy samochodzie grupy osób dołączył wracający po odprowadzeniu pana Rybki do jego mieszkania aspirant Świgoń. Technik otworzył bagażnik, położył w środku latarkę i oglądał walizkę oraz jej uchwyt, używając pędzelka i lupy. Stwierdziwszy, że na korpusie nic ciekawego nie znajdzie, za pomocą standardowych narzędzi zdjął tylko odciski palców z uchwytu nesesera.

- Wydaje mi się, że będą to odciski jednej osoby i to tej, która niosła walizkę jako ostatnia – oznajmił i zwrócił się do prokuratora. – Panie prokuratorze, na tym chyba mogę zakończyć oględziny tego samochodu.

- Dziękuję panu. Niech pan idzie teraz obejrzeć to audi stojące na parkingu, które zgłosili wcześniej funkcjonariusze – prokurator wskazał kciukiem za siebie w kierunku muzeum i znajdującej się za nim cukierni. – A pani może zabrać już walizkę pana Wilczyńskiego.

Technik pomógł Julii wyjąć dość ciężki różowy neseser z bagażnika, po czym zapakował wszystkie swoje narzędzia i akcesoria do przepastnej służbowej torby i odszedł w kierunku wyjazdu z podwórka na ulicę 1 Maja. Julia chwyciła za rączkę, ale poczuła, że nie będzie miała siły przenieść takiego ciężaru. Stęknęła i opuściła walizkę na ziemię. Aspirant Świgoń szybko zreflektował się i jako dżentelmen, z uśmiechem zaoferował jej swoją pomoc:

- Dokąd pani życzy zanieść, pani Antonino?

- Nie mam przy sobie kluczy do mieszkania Bolka. W pośpiechu nawet nie pomyślałam, aby je zabrać – skłamała, ale tylko troszkę Julia. – A Bolek pewnie ma swoje w ubraniu, w którym go zabrano. Więc na razie może do pana Stefana.

- A to ja już znam drogę. Niech pani idzie przodem, tylko że musimy obejść budynek, bo domofon jest jedynie od ulicy. Pan Rybka szczegółowo objaśnił mnie w kwestii wejść do budynku, kiedy wspinaliśmy się po schodach – uśmiechnął się kolejny raz wysoki aspirant. Poprawił okulary i ruszył z walizką naokoło kamienicy. Julia poszła za nim, ale za chwilę szła już koło pomocnego młodego wiekiem śledczego i zaczęli jakąś rozmowę na temat koloru i wagi walizki. Faktycznie aspirant dał się lubić każdemu.

- Panie podkomisarzu, niech pan poprosi tutaj policjantów. – polecił prokurator. – Trzeba zamknąć garaż i mercedesa, okleić wszystko taśmami i zaplombować. Kluczyki wyjąć ze stacyjki i zabezpieczyć. Gdybyśmy zdecydowali o eksperymencie ze skokiem na dach garażu, lepiej żeby samochód stał w tym samym miejscu, zanim zostanie odholowany na policyjny parking. Wydaje mi się, że nie powinien tutaj przeszkadzać innym mieszkańcom. Proszę też nakazać, aby na podwórku stał cały czas jeden patrol i pilnował, aby nikt na razie się nie zbliżał do garażu. I niech pan o dziesiątej będzie u mnie w prokuraturze. Spróbuję złapać kilka godzin snu, a i pan też niech trochę odpocznie. W ten weekend będziemy niestety dość mocno zajęci, bo musimy szczegółowo przeanalizować wszystko, co wiemy do tej pory i określić dalsze postępowanie. Proszę pamiętać o uczuleniu prewencji, aby przez najbliższe kilka dni zachowali wzmożoną czujność na patrolach. Nie możemy dopuścić, aby pod naszym nosem jakiś rewolwerowiec biegał swobodnie z pukawką po Bolesławcu. Media nie zostawią na nas suchej nitki, jeżeli coś podobnego się powtórzy.

- Tak jest, panie prokuratorze. Do zobaczenia w takim razie o dziesiątej – podkomisarz pożegnał się z prokuratorem uściskiem dłoni i skierował się w stronę policjantów, którzy po rozmowach z sąsiadami stali teraz w grupie przy jednym z radiowozów.

Prokurator wsiadł do swojego służbowego samochodu, wyjechał powoli pod górkę, skręcił w prawo, przejechał skrzyżowanie i zatrzymał się jeszcze na chwilę na tym samym parkingu, na którym technik właśnie zabezpieczał ślady w otwartym audi. Na ulicy zgodnie z poleceniem z centrali nadal stał na światłach jeden z radiowozów. Prokurator wysiadł i spojrzał na zegarek. Wskazywał kilka minut po pierwszej.

- I jak tam? Długo panu jeszcze zejdzie? – zapytał technika klęczącego właśnie przy otwartych drzwiach od strony kierowcy i zbierającego jakieś drobinki z dywanika pod fotelem.

- Aha, tutaj będzie dużo więcej roboty. Włosy, odciski, jakieś igliwie. Naprawdę sporo ciekawych śladów. I masa odcisków palców. Trochę czasu będę na to potrzebował. A i jeszcze tuż przy aucie znalazłem, sądząc po aromacie, świeży niedopałek. Co prawda zadeptany, ale ślady śliny powinny dostarczyć nam materiału do zbadania DNA. Porównamy z włosami z wewnątrz tego audi i z garażu. Jeżeli to nasz przestępca palił tego papierosa, panie prokuratorze, to będziemy go mieli prawie jak na widelcu – zadowolonym głosem wyraził swój optymizm policyjny technik, udając nadziewanie czegoś od dołu na pionowo trzymany widelec.

- Dobra robota, gratuluję. Oby miał pan rację – odparł prokurator. Gestem ręki przywołał opierającego się o radiowóz i obserwującego ich policjanta. Policjant podszedł szybkim krokiem, gdyż znał osobę prokuratora.

- Panie posterunkowy, proszę powiadomić podkomisarza Kamińskiego, aby zadysponował odholowanie tego auta, kiedy technik skończy oględziny. Dziękuję.

- Oczywiście, panie prokuratorze – odrzekł funkcjonariusz, a wracając na swój posterunek uruchomił nadajnik na ramieniu i przekazał polecenie kolegom na podwórku i do centrali.

- Do rana będziemy już wiedzieli, do kogo to auto należy. Poznamy jego historię i tak dalej. Wtedy zdecydujemy, czy będzie musiał pan jeszcze dokładniej zbadać pojazd. Być może to tylko przypadek, że ten samochód tutaj stoi, ale coś mi podpowiada, że mamy słuszne podejrzenia. To by było na razie na tyle. Wszystkie informacje proszę przekazywać podkomisarzowi albo aspirantowi. W razie potrzeby będę znajdę pana osobiście. Dobranoc panu i do zobaczenia – pożegnał się prokurator Pietrzak z technikiem. – Aha, jeszcze jedno. Jak ma pan właściwie na nazwisko?

- Nazywam się Soliwoda. Może pan mi mówić Staszek. Do następnego zobaczenia, panie prokuratorze – odpowiedział technik wkładając ostrożnie kolejne zebrane pęsetą dowody do kolejnej plastikowej torebki.

Prokurator wsiadł do swojego auta i odjechał. Może to być niełatwa sprawa, pomyślał kierując się w stronę siedziby prokuratury. Ziewnął i rozmasował dłonią kark, czując narastające zmęczenie. W głowie, jak zwykle na początku każdej sprawy, którą się zajmował, na razie miał kłębowisko myśli. Niby sprawa dość oczywista. Włamanie do garażu. Kradzież skrzynki z sejfu. Właściciel zastaje przestępcę i zostaje postrzelony. Bandyta ucieka z łupem. Prosty, logiczny ciąg. Ale… No właśnie. Zawsze jest jakieś ale, od którego zwykle sprawy zaczynają się stopniowo komplikować.

Lokalizator przyczepiony pod samochodem ofiary. Alarm rozbrojony zdalnie przed wyważeniem bramy garażowej. Zniknięcie tajemniczej skrzynki wykopanej tego samego dnia przez Wilczyńskiego i jego narzeczoną. Sześć strzałów oddanych z rewolweru z niewielkiej odległości. To raczej nie amator, chociaż z jakiegoś powodu i na szczęście dla Wilczyńskiego aż pięć kul trafiło w ścianę. Czyżby zatem jakiś fachowiec od włamań albo płatny zabójca na gościnnych występach? A może oba w jednym? Kto wie, czy nie trzeba będzie wkrótce włączyć do śledztwa ludzi z CBŚP, a może i ABW?

A zatem widzimy tylko czubek góry lodowej, mój drogi Watsonie, zażartował w myślach prokurator przypominając sobie czytane w dzieciństwie z wypiekami na policzkach kryminały Artura Conan Doyle’a. Ale co znajduje się pod powierzchnią?

Zadzwonił telefon. Na panelu umieszczonym na kokpicie wyświetliła się nazwa dzwoniącego „Najupierdliwszy redaktor na świecie”, którą zapisał sobie jakiś czas temu, aby rozróżnić najbardziej dociekliwego, ale i wścibskiego dziennikarza z lokalnych bolesławieckich portali od innych, tych mniej nachalnych. Gdyby redaktor Skrętkowski o tym wiedział, poczytywałby sobie to pewnie za powód do dumy i skręcałby się z zachwytu, że zasłużył sobie na to zaszczytne miano u samego prokuratora.

Czemu ten człowiek jeszcze nie śpi? Pewnie dostał jakiś cynk od gapiów na podwórku. No cóż, takie mają obydwaj zawody. Jeden z nich szuka bandytów, a drugi musi o tym informować opinię publiczną. Tylko czemu w środku nocy? Szczwany pan Gerard musiał dowiedzieć się od jakiegoś życzliwego mieszkańca, że prokurator właśnie wyjechał z miejsca przestępstwa i cierpliwie czekał na ten właśnie moment, zanim zadzwonił.

Prokurator mimo dobrych chęci odrzucił jednak połączenie. Jeszcze za wcześnie na udzielanie jakichkolwiek informacji. Założyłby się jednak o dobrą kolację, że redaktor już skutecznie powęszył w szpitalu, a jego samego ponownie zaatakuje telefonicznie jeszcze przed południem.


Czy Julia ma rację i walizka przyda się przy kolejnych spotkaniach z czarnym charakterem, czy tylko narobi jej więcej kłopotów? Czy technik oraz aspiranci i prokurator dojdą prawdy i uda im się zamknąć sprawę? Cieszy nas Wasz odzew i chęć komentowania. Pan M. także z pewnością czuje większą radość tworzenia, gdy widzi, jakie emocje wywołuje ta opowieść.

Kolejny odcinek już w sobotę jak zawsze w godzinach popołudniowych!

Tajemnica szmaragdu - odcinek 30

~Pomarańczowoczerwona Inkarwilla niezalogowany
19 grudnia 2020r. o 10:30
c.d.
---------------------------------------------
Zanim Bolesław poczuł na czole i na policzku dwa ciepłe całusy, nie mogąc ich jeszcze niestety odwzajemnić, w okresach przypływów i odpływów świadomości miał wystarczająco wiele czasu na myślenie, chociaż nigdy nie lubił zanadto i zbyt długo poświęcać się tej czynności. W swoim dotychczasowym prawie półwiecznym życiu starał się unikać zbędnego filozofowania czy rozklejającego wspominania wydarzeń z przeszłości. Zwłaszcza po tym, kiedy Julia zniknęła z jego życia na dobre. Całą winę za to, co się stało tamtej czerwcowej nocy i w późniejszych tygodniach przyjął na siebie, co utkwiło w nim jak niemożliwa do usunięcia zadra pod paznokciem. Ale krótko potem jakimś pstryczkiem wyłączył w sobie chęć rozpamiętywania i roztrząsania w rodzaju „co by było gdyby”.

Po pocałunkach Julii pikanie urządzenia nieco zwiększyło tempo. Ewidentnie to serce Bolesława przyspieszyło swoje bicie. Przeszło mu przez myśl, że do tego szybszego taktu nie dałoby się już wyśpiewać żadnych hitów Modern Talking. Piosenek, które jemu i Julii towarzyszyły podczas ich spotkań, wspólnego słuchania radia, czy dyskotek, na które chodzili od czasu do czasu, tak jak prawie wszyscy nastolatkowie licealiści w wyjątkowej drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Pamiętał, że nie tylko ten zespół należał do ich ulubionych wykonawców. Rytmiczne, choć o niezbyt głębokich tekstach przeboje zespołów grających muzykę pop i disco sprawiły, że klimat tamtego okresu był niepowtarzalny i nigdy się już więcej nie powtórzył. Na przekór sobie zastanowił się jednak przez chwilę, jakby to się dalej wszystko potoczyło, gdyby tak dało się cofnąć czas…

„Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy”, przypomniał mu nagle się początek genialnego wiersza polskiej noblistki. Tak prawdziwe i tak straszne słowa zarazem. Szymborska była kiedyś jego ulubioną współczesną polską poetką od czasu liceum. Właściwie jedyną, do której twórczości od czasu do czasu wracał. W wierszu, którego nie znał co prawda w całości na pamięć, „Wisia” na początku wydaje się odbierać takim jak on i Julia nadzieję i wiarę, ale tylko pozornie.

"Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy"

Bolesław poczuł usta Julii przy swoim uchu i usłyszał jej wyszeptane słowa „Teraz już nie pozwolę ci się wymknąć. Nigdy”. Chciał natychmiast odpowiedzieć coś w stylu „I ja cię też już nie wypuszczę”, ale znów tylko niewyraźnie zachrypiał. Czy Julia powiedziała to z serca, czy może tylko z litości? A może w nagłym przypływie poczucia winy? Czyżby wiedziała coś, czego on nie wie i obawiała się, że historia może się powtórzyć? Że zanim na dobre się ponownie odnajdą, coś mogłoby ich znów rozdzielić. Nie potrafił jeszcze do siebie dopuścić, że być może otrzymują z Julią drugą szansę. I że Julia tak jak on nie chcieć tej szansy wypuścić z rąk. Że to, co było złe, przeminie. Jak to potem szło?

"Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś - a więc musisz minąć.
Miniesz - a więc to jest piękne"

Bolesław starał się dotąd brać życie takim, jakim było i korzystać z tego, co mu codziennie przynosiło. Z każdego przeżytego dnia wyciągał wnioski, próbując unikać popełniania ponownie tych samych błędów. Nauczył się nie snuć planów. Ani dalekosiężnych, ani na następny rok, ani nawet na miesiąc naprzód. Bo właściwie, po co? Wojsko nauczyło go co prawda myślenia o przyszłości, ale raczej w sensie bycia zawsze przygotowanym i to z reguły tylko na szybką ewakuację. Zabranie najpotrzebniejszych rzeczy i pozostawienie zbędnego balastu. Choćby i takiego jak uczuciowe zaangażowanie.

Takie racjonalne podejście nie pozwoliło mu jak dotąd nawiązać jakiegokolwiek trwalszego związku z innymi kobietami. Także wśród nieżeńskich przedstawicieli gatunku ludzkiego mało kto potrafił zaskarbić sobie jego całkowite zaufanie i otwartość. Wymieniłby może na palcach jednej ręki tych, którzy w latach czynnej służby dotarli do niego, ale tak naprawdę, do samego środka Bolka. Chłopca, który w ważnym, kształtującym osobowość okresie swojego życia dużo przeszedł. Strata rodziców, całkowite zerwanie kontaktów z bratem, wyprowadzka Julii i utrata prawdziwej, młodzieńczej, pierwszej i jedynej miłości. Może to było zbyt wiele jak na jednego skromnego, wchodzącego w dorosłość nastolatka?

A teraz przez grzebanie w przeszłości chyba ponownie wpakowali się w jakieś kłopoty. Miało być tylko ostateczne wyjaśnienie z Julią tajemnicy wojskowej skrzynki, a do czego to ich doprowadziło? Podejrzany sześcian, strzelający facet z blizną… Nie rokowało to najlepiej. Czuł gdzieś w środku, że kłopoty mogą się dopiero zacząć. Bolesława ogarnął nieokreślony na razie niepokój.

Ciekawe, czy drań zorientował się już, że buchnął pustą skrzynkę, czy nie? Musi szybko o tym powiedzieć Julii, żeby ukryła wydostaną przypadkiem z pojemnika zawartość i że powinna na siebie uważać, bo i ją może spotkać coś złego. Ale jak jej to powiedzieć, skoro nie mógł na razie wydać z siebie żadnego zrozumiałego słowa? Julia musiała zauważyć, że Bolek ma wyraźne problemy z nawiązaniem kontaktu zarówno słownego jak i wzrokowego, bo oprócz wyszeptanych słów nic więcej do niego nie powiedziała. Bolesław poczuł za to, że zaczęła głaskać go to po dłoni, to po czole i policzku.

Po chwili usłyszał na sali prawdopodobnie pielęgniarkę mówiącą coś do jakiegoś mężczyzny i tytułującą go „Panie doktorze”. Rozmyty obraz się zmienił i postaci zaczęły przy nim wykonywać wiele czynności, wymieniając jakieś fachowe medyczne uwagi. Julia musiała chyba zostać wcześniej poproszona o opuszczenie pomieszczenia. Bolesław miał jednak nadzieję, że szybko wróci i znów go będzie pocieszać, zarówno słownie jak i dotykowo. Już teraz wiedział, że pragnie, by ponownie stała się częścią jego życia.

Kiedy medycy wyszli, wbrew sobie popadł w nostalgiczny nastrój. Zanim ponownie zasnął, popłynął na chwilę w przeszłość.

W ostatnich latach, od kiedy wreszcie osiadł, można powiedzieć, ponownie na stałe w Bolesławcu, nastąpiło wiele zmian w jego życiu. Jako doświadczonemu, jeszcze młodemu emerytowanemu żołnierzowi, zaoferowano mu opcję pozostania w wojsku, tyle że w pionie szkoleniowym, jako doradca i wykładowca. Mógł wybrać miejsce dalszej służby, a więc wybrał i na własną prośbę trafił do swojej pierwotnej, macierzystej jednostki w Bolesławcu. Wykładał głównie taktykę pola walki i przystosowanie do działań w trudnym terenie. Dzięki temu, że nierzadko zapraszano go także do innych jednostek, czuł się nadal potrzebny i doceniany. Powoli zmieniało się tym samym jego podejście do własnego życia. Do tego, co było i do tego, co będzie. Zaczął odczuwać coraz większą potrzebę stabilizacji. Fundamentem owej stabilizacji i priorytetem przy realizacji tego celu stało się dla niego znalezienie sobie własnego miejsca na tej planecie.

Kiedy dwanaście lat temu dziadkowie odeszli, jedno po drugim w odstępie 8 miesięcy, zapisali mu mieszkanie na ulicy 1 Maja. Mieszkał tam z nimi od pierwszej klasy liceum, od wypadku rodziców. Przez kilka lat mieszkanie stało puste, ponieważ nie miał możliwości zrobić w nim remontu na odległość. Mieszkanie było dwupokojowe, cholernie nieustawne, z przejściową kuchnią, jednym przejściowym pokojem stołowym i jedną nieprzejściową sypialnią, a do tego bez toalety ani łazienki wewnątrz.

Próbował wynajmować to nieco zaniedbane mieszkanie, znajdujące się w starej poniemieckiej kamienicy, ale rzadko kto decydował się na zamieszkanie w „apartamencie” nie wyposażonym w nowoczesne wygody. Dopiero po remoncie, którym w większości sam się zajął, wydzielił i urządził wewnątrz mieszkania niedużą łazienkę z toaletą. Wtedy dopiero mieszkanie zrobiło się wystarczająco komfortowe. Wszystkie pozostałe pomieszczenia także uległy wielkiej przemianie i unowocześnieniu, zupełnie jak w jakimś programie typu ”Odmienimy twój kwadrat”. Pamiętał, że w dniu zakończenia remontu stanął w kuchni, podparł się pod boki i stwierdził, że przygotował sobie ładne i przyjemne gniazdko dla emeryta. Duży krok do przodu na drodze do stabilizacji.

Do mieszkania przynależała dość duża niegdyś komórka, widoczna z wszystkich wychodzących na podwórko okien. Komórkę tę Bolesław po skończonym remoncie i po zakupie mercedesa postanowił w końcu przerobić na garaż. Na wiosnę załatwił wszystkie konieczne pozwolenia wspólnoty oraz nadzoru budowlanego i powoli przystosowywał budynek do nowej funkcji. Przerobił i od nowa wyposażył jego wnętrze, powymieniał instalacje, odnowił posadzkę i wstawił nowiutką bramę. Wszystko pachniało nowością i świeżą farbą. Wisienką na torcie był wstawiony do garażu jakieś trzy tygodnie wcześniej nowiutki rower niezłej klasy. Rower ten miał być pierwszym krokiem do realizacji jego ostatniego noworocznego postanowienia o zgubieniu paru nadmiarowych kilogramów, które zaczęły się powoli, acz skutecznie odkładać po zmianie pracy na bardziej biurową.

Bolesław na wszelki wypadek zainstalował także w garażu alarm. To samo urządzenie, które dziwnym przypadkiem nie zadziałało podczas włamania. Kiedy wjechał na podwórko alarm nie wył i nie błyskał, mimo, że Bolesław doskonale pamiętał, że przed odwiezieniem Julii na Graniczną uzbroił system za pomocą pilota. Dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. System alarmowy musiał zostać więc przez włamywacza dezaktywowany. Ale jak? Skopiowanym pilotem?

Ciekawe, jak zabezpieczyli mój garaż i auto, martwił się Bolesław. Kluczyki zostawiłem w stacyjce, to może przynajmniej zabezpieczą mietka i nikt mi go nie podprowadzi, pomyślał. Zresztą wątpił, czy ktokolwiek miałby chęć wejść w nielegalne posiadanie jego sfatygowanego i nadgryzionego zębem czasu wehikułu. A co z bramą garażową? Czy trzeba będzie ją wymienić? Na pewno tak, jeżeli została uszkodzona przez siłowe wyłamanie.

Bolesław domniemywał, że tak jak w filmach, policjanci zabezpieczą i okleją miejsce przestępstwa, czyli cały garaż. Domyślał się, że wkrótce, czyli wtedy kiedy tylko lekarz pozwoli, pojawią się u niego ludzie z Policji, bo jest dla nich obecnie nie tylko ofiarą, ale i kluczowym świadkiem. Na pewno pierwsze, o co będą go pytać, to wygląd przestępcy. Bardzo starał się więc przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów z feralnego wieczora i utrwalać je, aby jak najlepiej pomóc śledczym w ich pracy. Jak wyglądał napastnik, jak był ubrany, czym się posługiwał, jak się zachowywał, jak mówił i tak dalej. Wszystkie te pytania na pewno padną już podczas pierwszego przesłuchania.

Bolesław był pewien, że to nie bandyta wiedziony wyrzutami sumienia w czysto humanitarnym odruchu wezwał pogotowie i że co najmniej kilkoro sąsiadów musiało usłyszeć strzały. Więc to zapewne dzięki nim nadal żyje. Ciekawe, który z sąsiadów okaże się tym bohaterem? Musiał przyznać, że niewielu z nich interesowało się dotąd jego osobą, a na pewno jeszcze mniej znało go z nazwiska. A to dlatego, że sam stronił od zawierania zbyt wielu znajomości zarówno w swojej kamienicy jak i w sąsiednich. Bolesław był jednak pewien, że wszyscy sąsiedzi, ci życzliwi, ale i ci mniej sympatyczni widzieli starania nowego i zaradnego lokatora. Co poniektórzy na pewno zazdrościli mu pomysłowości, zaangażowania i efektów jego pracy. Zazdrość jest niestety drugą naturą sąsiada. U niektórych nawet tą prawdziwszą i tą najlepiej widoczną z zewnątrz.

Nie wiedział, czy też mu zazdrościł, ale na pewno podziwiał go za wykonaną przy mieszkaniu i garażu pracę pan Stefan Rybka z kamienicy obok, z którym od momentu wprowadzki do mieszkania po dziadkach bardzo się zaprzyjaźnili. Pan Stefan, emerytowany nauczyciel i obecnie wdowiec, pamiętał Bolesława doskonale z czasów liceum. Był bardzo sympatycznym, elokwentnym staruszkiem, którego wcześniej nie podejrzewał o takie ciepłe poczucie humoru, jakim potrafił jeszcze mimo wieku błysnąć. Bolesław zapamiętał go jako wymagającego, ale i sympatycznego nauczyciela, z cierpliwością potrafiącego tłumaczyć opornym na wiedzę uczniom różnice między ruchem jednostajnym a jednostajnie przyspieszonym. Raz tłumacząc klasie jego i Julii pojęcia napięcia i natężenia prądu wprawił ich w niemałe rozbawienie, kiedy powiedział:

- Tłumaczę to wam dziesiąty raz. Nawet ja sam już to zrozumiałem, a wy jeszcze nie?

Zarówno panu Stefanowi jak i Bolesławowi brakowało bliskiej osoby czy to do rozmowy o sprawach ważnych i w razie potrzeby poproszenia o poradę, czy po prostu zwykłej pogawędki o pogodzie. Stąd musiała powstać między nimi pewna szczególna więź, którą można nawet byłoby nazwać przyjaźnią, mimo dzielącej ich różnicy wieku. Ktoś z zewnątrz mógłby określić tę więź jako synowsko-ojcowską. Bolesław potrzebował od czasu do czasu pogadać z kimś bardziej doświadczonym życiowo, a pan Stefan często potrzebował pomocy w wielu rzeczach, z którymi sobie nie mógł sam poradzić: drobne naprawy, przesunięcie mebla, wniesienie cięższych zakupów czy choćby znalezienie zapodzianych gdzieś okularów.

Bolesław uwielbiał wysłuchiwać opowieści pana Rybki o historycznych ciekawostkach ziemi bolesławieckiej. Pozazawodową pasją pana Stefana, nie wiadomo nawet od kiedy, było odkrywanie i poznawanie historii Bolesławca i okolic. Kiedy już dotarła do niego jakaś nowa, intrygująca informacja, potrafił poszukiwać i docierać do źródeł w polskich archiwach znajdujących się we Wrocławiu, a nawet kilkakrotnie odwiedzał miejsca przechowywania zbiorów historycznych w Niemczech. Kilka razy Bolesław na jego prośbę podwoził go nawet do stolicy Dolnego Śląska.

Pan Rybka swoją wiedzą i pasją dzielił się w sposób szalenie interesujący i dowcipny, zarówno wobec grona znajomych, jak i poprzez tworzenie artykułów do prasy. Kiedyś pisał je do wojewódzkich i lokalnych czasopism, a odkąd Internet wypchnął periodyki drukowane, zanosił pisane na maszynie historyczne przypowieści do lokalnych portali, gdzie ktoś zamieniał je w format elektroniczny i publikował.

Ostatnio jednak i to hobby pana Stefana musiało zostać ograniczone, jako że jego wzrok i słuch powoli odmawiały posłuszeństwa, a coraz słabszy ogólny stan zdrowia nie pozwalał na niezbędne wyprawy w teren, ani na zbyt częste odwiedziny we wrocławskich archiwach. Jednak od czasu do czasu któryś z redaktorów zapraszał go jeszcze na wywiady prowadzone najczęściej na żywo, co w zupełności i z sukcesem zastępowało rubrykę historyczną dawnych gazet, a panu Stefanowi zapewniało zaspokojenie nadal silnej potrzeby dzielenia się wiedzą i realizowanie jego powołania jako pedagoga. Każdy kto kończył swoją edukację w minionym tysiącleciu z nostalgią wspominał podobnych panu Rybce nauczycieli starej daty, których dzisiaj można tylko zobaczyć praktycznie jedynie w czarno-białych filmach z okresu powojennego.

To właśnie przed panem Rybką w ostatni Tłusty Czwartek Bolesław pierwszy raz w życiu się otworzył i zrelacjonował przebieg wydarzeń czerwcowej nocy 1990 roku. Opowiedział też mu o jedynym potem i zarazem ostatnim, przypadkowym spotkaniu z Julią na imprezie u ich wspólnego znajomego we Wrocławiu, kiedy on był już zawodowym żołnierzem, a ona studentką drugiego roku medycyny.

Ta swoista spowiedź trwała jakieś cztery godziny, które spędzili wspólnie przy trzech herbatkach i sześciu pączkach od Kruka, z których pan Stefan zdołał wcisnąć zaledwie jednego. Kiedy włożył w końcu puste szklanki i talerze do zlewozmywaka, w ojcowskim odruchu podszedł do siedzącego przy stole kuchennym Bolesława, chwycił jego głowę w swoje dłonie, uniósł twarz do góry tak, aby widzieć jego oczy i powiedział zupełnie tak, jakby był jego prawdziwym ojcem:

- Synu, to nie była twoja wina. Przestań się wreszcie zadręczać. Zobaczysz, że jeszcze ci się wszystko poukłada, bo bardzo dobry z ciebie człowiek. A tak z ciekawości, czy próbowałeś dowiedzieć się, jak potoczyły się potem losy Antoniny? Znaczy Julii…?

Pana Stefana oczywiście od tamtej pory korciło pogrzebać w jakichś wojskowych dokumentów w poszukiwaniu informacji na temat tajemniczego konwoju opuszczającego polską jednostkę wojskową tylną bramą. Zdawał sobie jednak sprawę, że po tylu latach nie będzie szans na uzyskanie dostępu do jakichkolwiek papierów, zwłaszcza że pewnie wiele z nich mogło opuścić kraj razem z wyjeżdżającymi jednostkami dawnej armii radzieckiej. A pewnie i znalezienie świadków tego wydarzenia graniczyłoby z cudem. Chciał nawet zapytać Bolka, czy zna może w jednostce wojskowej kogoś, kto ma dostęp do archiwów, ale dość szybko porzucił ten pomysł.

Od tamtej pory zatem nie rozmawiali więcej ani o przygodzie Bolka i Julii przy dawnym Waldschloss, ani o podziemnej dziupli bandy Wiewiórskiego, ani o rosyjskich ciężarówkach, ani nawet o Julii. Do czasu kiedy jakieś trzy tygodnie temu, kiedy Bolesław akurat kończył malować pierwszą ze ścian garażu, zadzwonił jego telefon.

Bolesław spojrzał z wysoka na wyświetlacz telefonu. Nie znał dzwoniącego numeru. Położył pędzel na najwyższym szczeblu pięciostopniowej drabiny, wytarł ubrudzoną farbą rękę o artystycznie ufajdane już od całego tego remontu spodnie, wziął leżący na stole warsztatowym telefon do ręki i nacisnął zieloną słuchawkę. W słuchawce odezwał się kobiecy głos.

Nieco zmieniony i zniekształcony przez głośnik telefonu, ale Bolesław nigdy by go z żadnym innym głosem nie pomylił. Pomyślał, że dobrze zrobił, że zszedł był z drabiny, bo inaczej mógłby z niej spaść. Wesoły i jak zwykle żartujący głos odezwał się do niego tak, jakby zakończyli poprzednią rozmowę jakąś godzinkę wcześniej:

- Bolek? Jak się miewasz? Tu Julka, gdybyś nie pamiętał. Masz może ochotę troszkę powspominać?
------------------------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam skromne grono czytelników.
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).

REKLAMAMrowka zaprasza