Już jest trzydziesta druga część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Dwudziesta dziewiąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Trzydziesta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Trzydziesta pierwsza część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Niezastąpiony Bolecnauta o pseudonimie M., pełen fenomenalnych pomysłów, znowu zdradza nam dalsze losy bohaterów. Zachęcamy gorąco wszystkich do komentowania! Czekamy na Wasze pomysły i opinie!
Dzisiaj poznamy nareszcie odpowiedzi na nękające nas pytania o Olę, czyli jak dowiedziała się ojcu i jaka była jej reakcja.
- Zjeżdżaj z drogi, do cholery! – wrzasnęła nagle Ola, nieco za ostro przyhamowując swojego żółtego volkswagena na lewym pasie zatłoczonej autostrady A4 w kierunku Wrocławia. Mama i pan Stefan, jej dawny nauczyciel fizyki z bolesławieckiego liceum, którzy poprosili ją o podwózkę w ten poniedziałkowy poranek na spotkanie na Politechnice Wrocławskiej, polecieli do przodu, aż pasy wbiły im się mocno w klatkę piersiową. Z prędkości 120 km/h w ciągu jakiejś sekundy musiała zwolnić do poniżej dziewięćdziesiątki, aby nie przykleić się do zderzaka jadącego przed nimi tira, wykonującego niedozwolony dla samochodów ciężarowych na tym odcinku drogi manewr wyprzedzania. Ola mrugnęła kilka razy światłami drogowymi i zaczęła narzekać. – Baran jeden. Takiemu wydaje się, że jak jedzie pięć na godzinę szybciej od innego tirowca, to zaoszczędzi kilka godzin na całej trasie, a to guzik prawda. A ty musisz wlec się za nim osobówką czasem przez paręnaście kilometrów...
- Ola, pilnuj jęzora. Coś taka nabuzowana? – napomniała ją Julia, nie dopuszczając do kolejnego w ostatnich dniach wybuchu złości Oli. – Pięć minut w tę czy we w tę nie zrobi nam różnicy. A na naszej słynnej, wąskiej „autostradzie” wszyscy grzeją, bo wiecznie się gdzieś spieszą, więc o wypadek nietrudno. A potem co chwilę korki.
- Masz rację, Tosiu – poparł ją pan Rybka. Od kiedy wsiadł do samochodu wyczuwał, że między matką a córką wisi w powietrzu jakieś napięcie. Nie dociekał jednak przyczyny. – Olu, nie ma się co denerwować. Lepiej dojechać później, ale bezpieczniej.
- Przepraszam, ale tym tirowcom wydaje się, że są królami szos – tłumaczyła się panu Stefanowi lekko zakłopotana Ola. – Nie popatrzy taki szeryf w lusterko, a pcha się na lewy pas. A przecież tutaj stoją jak wół zakazy wyprzedzania dla ciężarówek, bo nie ma pasa awaryjnego. Gdzie jest Policja, gdzie te kamery, do cho… inki jasnej – zreflektowała się w porę. Czuła się nadal nieco skrępowana przy starszej obcej osobie, którą poznała dopiero tego ranka, chociaż pan Rybka od początku dał się polubić.
- Więcej cierpliwości, Olu – dodał pan Stefan nadal próbując łagodzić temperament młodej i ładnej skądinąd, kierującej autem osóbki, ani w ząb niepodobnej jednak do Tosi vel Julii Polańskiej. Tak z charakteru, jak i z wyglądu. Oprócz wzrostu, sposobu uczesania i może jeszcze barwy głosu nie zauważał żadnych innych cech wspólnych między matką a córką. Widocznie musiała wszystko w genach odziedziczyć po swoim ojcu.
– Czytałem niedawno, że przebudowa tej drogi lub budowa nowej, równoległej jest w planach na najbliższe kilka lat. Ale to mentalność kierowców musi się przede wszystkim zmienić, inaczej cały czas na drogach będzie niebezpiecznie, jak szerokie i nowoczesne by one nie były, nieprawdaż?
Ola uspokoiła się nieco, kiedy łamiący przepisy kierowca ciężarówki zjechał wreszcie na swój pas, ale kiedy przejeżdżała po chwili obok wyprzedzanego czterdziestonowego kolosa nie odmówiła sobie zatrąbić kilkakrotnie klaksonem, na co z okna kabiny wysunęła się lewa ręka kierowcy czyniąc wiadomy znak. Nie był to na pewno znak pokoju, a kierowca nie wskazywał też, że dzień jest bezchmurny, a niebo nad nimi nabrało koloru azzurro, jak nad cudowną, utęsknioną przez Olę Italią.
- Cham jeden. I prostak. Chociaż nie, to to samo. A więc cham do kwadratu – gdyby Ola dysponowała odpowiednią na taką okazję bazooką, jak detektyw Billy Rosewood w „Gliniarzu z Beverly Hills 2”, ciężarówka jadąca z tyłu w chwili obecnej byłaby już jedną wielką kulą ognia, zamieniającą się powoli w atomowego czarnego grzyba widocznego we wstecznym lusterku.
Ten spektakularny widok być może nieco ostudziłby nerwy Oli i uspokoiłby kotłującą się w jej głowie burzę myśli. Ostatnio każda sytuacja, jak chociażby ta z wlokącą się lewym pasem ciężarówką, potrafiła wyprowadzić ją z równowagi, a jej reakcje bywały niewspółmiernie przesadzone i często irracjonalne. Ola, odkąd poznała ukrywaną dotąd przez całe jej życie prawdę o swoim ojcu, była jak wulkan w pierwszych dniach po erupcji.
Erupcja miała miejsce w piątek po południu, zaraz po powrocie Oli ze szpitala. Ola postanowiła wtedy poważnie rozmówić się z mamą-kłamczuchą, co nie skończyło się niestety na zbyt kulturalnej i pokojowej wymianie zdań, aż musiał interweniować przestraszony wujek Zygmunt. Gdyby w pobliżu ich domu na Granicznej zamontować aparaturę sejsmologiczną, od trzech dni po pierwszym wybuchu emocji Oli sprzęt ten non stop rejestrowałby wstrząsy wtórne, które w rzeczywistości były kolejnymi kłótniami między matką, a zrzucającą na nią winę za wszystkie nieszczęścia ludzkości córką.
Wcześniej, w szpitalu, Ola nie chciała robić sceny, chociaż miałaby do tego pełne prawo. Z trudem opanowała chęć rozszarpania mamy na strzępy, kiedy po obejrzeniu karty gorączkowej leżącego na OIOM-ie pacjenta Bolesława Wilczyńskiego lat 48, na pytanie „Mamo, czy my mamy w Bolesławcu jakichś krewnych?”, ta zmęczona, zrezygnowana i chyba nie mająca już siły kontynuować skrywania przez całe życie tej tajemnicy, siedząc na krześle z głową opartą na dłoniach, odpowiedziała po prostu „Nie denerwuj się, ale to twój tata, Olu”.
Ola, do której nie dotarło początkowo znaczenie wypowiedzianych przez jej matkę słów, stała przez kilka minut nieruchomo i wpatrywała się w wypełniony ręcznie formularz, na którym pielęgniarki rejestrują kilka podstawowych parametrów życiowych potrzebnych do oceny stanu pacjenta w czasie pobytu w szpitalu. Patrzyła na czerwone oraz niebieskie kropki, liczby oraz słowa i nie mogła przez moment przypomnieć sobie, co one znaczą. Zupełnie jakby ktoś wymazał jej wszystkie zdobyte podczas sześciu lat nauki i szpitalnych praktyk informacje z pamięci. Całkowity reset minął po chwili, ale Ola nadal nie patrzyła na mamę, tylko zapytała:
- Co ty powiedziałaś? Czyj tata? – zabrzmiało to jakby nie dosłyszała słów swojej mamy.
- Bolesław Wilczyński to twój ojciec. Powinnaś o tym wiedzieć, na wszelki wypadek, gdyby przegrał walkę o życie – Julia nadal nie wstawała z krzesła, choć podniosła już głowę i wpatrywała się w Olę, czekając na jej reakcję. – Wiem, że nawaliłam, Olu. Pewnie teraz mnie znienawidzisz.
Ola dziwnie zamilkła i mimo, że powinna w tej chwili cokolwiek matce odpowiedzieć, nadal analizowała trzymaną kartkę. Niewiele z niej wynikało, bo była świeżo założona i naniesiono na nią dopiero dwa odczyty tętna i temperatury. Ale nawet na podstawie tych skąpych informacji doskonale wiedziała, że rokowania dla pacjenta nie mogą na razie być ani pozytywne, ani jednoznaczne. Każda operacja niosła za sobą bowiem ryzyko powikłań i nigdy nie wiadomo w jaki sposób będzie reagował organizm człowieka. Gdyby przy sali, patrząc przez szybę na otoczone skomplikowaną medyczną aparaturą łóżko z chorym, czekali jego krewni, pewnie jako lekarz opisałaby im w jakim stanie znajduje się ich bliski oraz musiałaby uprzedzić, z czym się będą musieli liczyć w najbliższych godzinach, wlewając w nich nadzieję, albo delikatnie ich jej pozbawiając i przygotowując na najgorsze. Ola nie była na usłyszaną wiadomość nawet w niewielkim stopniu przygotowana.
- Został przed północą postrzelony w brzuch – postanowiła przekazać jej więcej informacji Julia. – Na szczęście pomoc przyszła bardzo szybko, ale i tak stracił wiele krwi. Operowano go przez kilka godzin dzisiejszej nocy. Jeśli chcesz, możesz oddać dla niego krew, bo macie taką samą rzadką grupę. Znajomy ratownik powiedział, że krwiobus jeszcze dzisiaj będzie stał na Placu Piłsudskiego, jak zwykle pod BOK-iem – Julia chyba chciała swoim słowotokiem zagadać Olę, aby zyskać choć trochę czasu przed nadchodzącą z pewnością eksplozją pretensji i złości, okłamywanej przez całe życie jedynej córki.
Ola wreszcie postanowiła się odezwać podnosząc głowę znad trzymanego dokumentu. Zmierzyła Julię wzrokiem. Siedząca przed nią, dręczona na pewno potwornymi wyrzutami sumienia mama, wydawała jej się taka malutka, jakby miała się za chwilę przenieść w świat liliputów razem z Guliwerem. Na pewno chciałaby, aby dziś było jutro i aby było już po tej rozmowie. Ale Ola wcale nie miała ochoty na normalną rozmowę ze swoją mamą. Nie było to też miejsce na jakąkolwiek awanturę, która bacząc na ich odmienne charaktery i tak wydawała się wkrótce nieunikniona.
- Przestań, mamo. Jak śmiesz mnie o to prosić! – podniosła głos Ola i trzymaną nadal w dłoni kartą pacjenta pokazała na leżącego za szybą, nieprzytomnego Bolesława Wilczyńskiego, jej świeżo upieczonego, nieświadomego jeszcze swojej nowej roli, ojca. Na jej podniesiony głos z pokoju pielęgniarek wyłoniła się korpulentna siostra, ale bez słowa szybko wróciła do pomieszczenia widząc, że tu raczej na pewno rozgrywa się jakaś ważka sprawa rodzinna.
– Chciałaś, żeby to był dla mnie obcy człowiek, to może niech tak zostanie, co? Po co mi to powiedziałaś? Mogłaś spokojnie wymyślić jakąś kolejną bajkę dla mnie o dalekich krewnych o tym samym nazwisku, a i tak bym ci uwierzyła, bo przecież u nas w rodzinie się nie kłamie, prawda? Chyba tak mnie uczyłaś, co nie?
- Ola, daj spokój. Nie kłóćmy się. Nie teraz. Po co nam to? – broniła się Julia. – Chciałam ci to powiedzieć. Już niedługo. Tylko musiałam poczekać na odpowiedni moment. Miałam zamiar najpierw przygotować was oboje na to. Chciałam dobrze, córeczko...
- A wyszło źle. Nawet fatalnie. Jeżeli on umrze, to chyba lepiej dla mnie byłoby, gdybym się o nim nie dowiedziała, co nie? Nie chcę z tobą teraz rozmawiać. Nie mogę – Ola wróciła do sali i powiesiła kartę na swoim miejscu, na poręczy metalowego łóżka.
Przez kilkanaście, a może kilkadziesiąt sekund stała jeszcze i wpatrywała się w twarz leżącego na łóżku mężczyzny w średnim wieku, którego jedyną obecnie oznaką życia było miarowe i powolne pikanie oznaczające rytm bicia serca oraz syk urządzenia wspomagającego oddychanie. Ola znała nazwy wszystkich tych urządzeń, ale nie miało to teraz żadnego znaczenia.
Ola z zamętem w głowie mimowolnie szukała fizycznego podobieństwa. Oczywiście takie podobieństwo od razu rzucało się w oczy, nawet mimo wystających z ust chorego rurek i niezbyt dobrego oświetlenia zainstalowanego w pomieszczeniu. Oraz mimo tego, że ona była dwudziestoparoletnią kobietą, a on prawie pięćdziesięcioletnim, łysiejącym mężczyzną, którego kolor włosów jeszcze nie tak dawno musiał być identyczny jak u niej.
Kiedy Ola wyszła z sali, nie spojrzała już na twarz swojej mamy, tylko na jej splecione palcami jak do modlitwy dłonie. Dłonie mamy spoczywały na kolanach, zaciskane i rozluźniane na przemian, jakby gniotły kawałek ciasta. Te same dłonie, które trzymały Olę za jej ręce, kiedy uczyła się chodzić. Kiedy chodziły razem na spacery, do przedszkola, a potem do szkoły. Dłonie, które żegnały ją, kiedy wyjeżdżała na obozy, wakacje z dziadkami, a potem do akademika. Które tuliły jej głowę, kiedy potrzebowała pocieszenia i głaskały po plecach zastępując potrzebne jej słowa otuchy. A teraz? Ola nie chciała, aby te dłonie dotykały ją, kiedy mama na pewno spróbuje ją za chwilę uspokajać i przepraszać. Ale o dziwo, mama nie powiedziała już ani słowa więcej, jakby bała się, że każde kolejne może tylko pogorszyć jej sytuację.
Ola spojrzała na drugie krzesło i zauważyła otwartą torbę należącą do swojej mamy. Odezwała się powoli bardzo stonowanym głosem, którego Julia nie spodziewała się u niej po zdradzeniu jej skrywanej rodzinnej tajemnicy. Ewidentnie cecha Bolka, pomyślała Julia, jak nie musisz się drzeć, to się nie drzyj. Co ma być to będzie, więc szkoda głosu i nerwów, a potem możesz tego żałować, powiedział kiedyś Bolek, kiedy spytała go jak on to robi, że prawie wszystko znosi ze stoickim spokojem.
- Oddaj mi kluczyki od auta i papiery, bo nie będę miała jak wrócić. Połączenia autobusowe są dobre, ale nie w godzinach porannych. Poradzisz sobie. Jak zwykle.
Julia trzęsącą się trochę ręką przełożyła plecak na kolana i wyjęła ze środka puszysty brelok z kluczami oraz dowód rejestracyjny. Przekazała je Oli, która cały czas starała się unikać wzrokowego kontaktu. Ola schowała przedmioty do kieszeni lekarskiego fartucha i bez słowa pożegnania odwróciła się i odeszła. Po kilku krokach zatrzymała się jednak, jak gdyby sobie coś przypomniała. Julia liczyła po cichu na jakieś cieplejsze słowa, choć spodziewała się, że być może „Kocham cię, mamo” na razie nie przeszłoby Oli przez gardło.
- Próbowałam się do ciebie dodzwonić, ale masz chyba rozładowaną komórkę – powiedziała Ola i poszła korytarzem z powrotem do swojej pracy w sąsiednim budynku szpitala.
A gdzie się podziało „Mamo”, zapytała ją bezgłośnie Julia, odprowadzając odchodzącą córkę wzrokiem. Zanim odłożyła torbę z powrotem na krzesło, wyjęła telefon. Rzeczywiście bateria padła. I tak nie mam ładowarki, pomyślała i włożyła urządzenie z powrotem tam, skąd je wyjęła. Wstała i podeszła do szyby, za którą walczył o życie dopiero co odnaleziony po tylu latach dawny kandydat na jej drugą połowę. Zatroskana i roztrzęsiona próbowała pozbierać błąkające się po głowie myśli. Jak tu poskładać ich w jedną rodzinę, zastanawiała się. Jak to wszystko posklejać, zanim się jeszcze rozpadnie? Po policzkach popłynęły jej łzy, które zaczęła natychmiast wycierać wierzchem obu dłoni. Nie mogę przecież być teraz taką beksą, skarciła się w myślach.
Poczuła lekki głód. Trzeba będzie iść coś zjeść, pomyślała. No cóż, od wczorajszej kolacji nie jadła i nie piła nic oprócz kilku krakersów z herbatą podanych przez pana Rybkę, w mieszkaniu którego przed przyjazdem do szpitala zostawiła walizkę z georadarem i wyjątkowo pięknym, zawiniętym w brudną szmatę, zielonym klejnotem w środku. Później powie o tym dziwacznym, oszlifowanym kamieniu panu Stefanowi, a może temu uda się odgadnąć, co to za tajemniczy przedmiot i dlaczego z jego powodu Bolek skończył leżąc w tym szpitalu z dziurą w brzuchu.
Ciekawe, jak mam powiedzieć Bolkowi o Oli, kiedy już się obudzi, zastanawiała się Julia? Bo oczywiście musi się obudzić. Inaczej nie byłby Bolkiem, pocieszała się. Przez jedno z okien sali wpadł promień porannego słońca i oświetlił plątaninę rurek pozwalających Bolesławowi trwać przy życiu. Walcz, Bolek, bo masz już dla kogo żyć. Podwójnie. Dla mnie i dla naszej dorosłej, niesfornej i upartej córeczki. A jeśli Bolek zareaguje tak jak Ola? Cóż, wtedy to raczej o spacerze do ołtarza można zapomnieć, zmartwiła się. Ale nie wyprzedzajmy faktów.
Hmm… A co będzie, jak odzyskam Bolka, a stracę Olę? Chyba poczekam jednak z tą informacją dla niego, aż całkiem wydobrzeje, postanowiła. Tylko z Olą też trzeba będzie to ustalić. Jeżeli w ogóle jeszcze będzie chciała ją słuchać.
Julia zarzuciła niewielki plecak na ramię i udała się do pokoju pielęgniarek zapytać, gdzie stoją automaty z jakimiś przekąskami. Bar zdaje się był jeszcze o tej porze zamknięty. Ale dobry baton też nie jest zły. Ola przecież i tak się nie dowie, że jej matka zajada się potajemnie pustymi węglowodanami. Chociaż... czy nie powiedzieć to tak samo, jak skłamać?
Czy Ola wybaczy matce? Jak dogada się ze swoim biologicznym ojcem? Szwarccharakter już z pewnością knuje. Jak wielkie niebezpieczeństwo grozi naszym bohaterom? Dajcie znać w komentarzu! Czekamy na Wasze opinie!
Kolejny odcinek już w sobotę jak zawsze w godzinach popołudniowych!
Główny autor powieści Bolecnauta o pseudonimie M. oraz bohaterowie powieści i redakcja życzą wszystkim czytelnikom spokojnych i radosnych Świąt, pełnych dobrej literatury i humoru.
Lektura Bolesławieckiej Powieści w Odcinkach Tajemnica Szmaragdu zalecana jest na trawienie po Wigilii Bożego Narodzenia! :)
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).